1

poniedziałek, 21 października 2019

Ośmiornica mnie udusi

 p. nie lubi chodzić po knajpach bo zawsze coś mu nie pasuje. To, że nie wolno palić, że nie ma krzeseł i normalnej wysokości stołu, że śmierdzi starym tłuszczem, że ubranka kelnerek wyglądają jakby nosiły znamiona nadużycia itd, itp. To wszystko moja wina bo rozpieściłam dziadygę i teraz każde danie porównuje z tym co jadł w domu, o dziwo w 90% wygrywam ze sprzedawcami jadła.
 Zdziwione trzy twarze rozglądały się wokół zatłoczonej jak portowa knajpa restauracji. Ani jednego wolnego miejsca a stolików chyba trzydzieści jak nie więcej. 

Wiem o tym, że ludzie niechętnie gotują i są w stanie pójść do knajpy w piątek po całym tygodniu ciężkiej pracy. Niech sobie idą w sobotę aby oderwać się od codziennego przebywania w domu ale w środę? Kto włóczy się po knajpkach w środę o dziewiętnastej. A jednak takich ludzi nie brakuje. Pomijam nas bo akurat leń mnie opanował ale żeby aż tyle leni było na małym skrawku ziemi nie miałam pojęcia. To chyba jakaś zaraza panująca na południu USA.
 Hostessa miłym uśmiechem powitała nowych gości choć powinna jęknąć na widok kolejnych klientów. Za chwilę się ściemni i pora iść do domu a tutaj kolejne głodomory wtargnęły pod dach. Wiadomo, że najciemniej pod latarnią bo nikt z nas nie zwrócił uwagi na pusty stolik o który właśnie się wsparłam. Taki przy samych drzwiach przytulony do ściany. Trzy osoby da się posadzić ale jak pomieścić przekąski, danie główne, aparat fotograficzny, reklamówkę z dużym pudłem przeróżnych ciastek, no i ta gąbka i moja torebka i jeszcze mała torba naramienna p. która zastępuje kieszenie spodni. 
Gdy nasze ciała zetknęły się z siedziskiem siedzenia wiedziałam, że długo tutaj nie zabawimy. Bliskość drzwi bardzo niekorzystnie wpływa na usposobienie męża co opisałam wcześniej i nie chciałam dopuścić do tego aby pierwotne instynkty lub zagubione geny doszły do głosu. Torba z ciastkami wylądowała na samym środku stołu zajmując 80% jego powierzchni. Swoją torebkę położyłam na kolanach co od razu wprawiło mnie w zakłopotanie bo wysokość krzesła była taka, że moje uda uczyniły równię pochyłą i torba zjeżdżała pod stół. 
Pomyślałam, że porwę jakąś kość pozostawioną na cudzym talerzu i wybiegnę na ulicę. Wszyscy wokół zadowoleni i uśmiechnięci wkładają sobie do ust pokarm a ja za chwilę zacznę pić marihuanę z głodu.  Steki, krewetki i małże na talerzach sąsiednich stolików sprawiły, że byłam w stanie zamówić całą kartę dań nie pomijając ani jednej potrawy. Kelnerka pojawiła się prawie natychmiast przynosząc trzy karty dań i już miała kłopot aby je położyć przed każdym z nas. Zamówiliśmy coś do picia jak to zwykle bywa gdy rozszyfrowujesz skład wymyślnych nazw prostych dań. Miałam mętlik w głowie bo “rumcia ciumciagumcia” mogła kryć rybę albo jagnięcinę w swej nazwie. Dlaczego nie ma prostych nazw jak na przykład kawałek krowy opiekany nad palnikiem gazowym. Wtedy obyłoby się bez rozczarowań, prosto i spójnie. Tylko kto by za to zapłacił? Zamknęłam menu i trzasnęłam nim p. w przedramię. Nie dlatego aby obudzić w nim dawno już uśpione amory ale po knajpie przechadzał się mężczyzna z papierosem. Chciałam zwrócić na niego uwagę męża. “Ciekawe czy tu wolno palić” rzuciłam w zaskoczone oblicze. p. patrzył na mnie zdumiony. Nigdzie nie wolno palić bo ponoć to szkodliwe a narkotyki raptem są zbawienne. Bystre oko męża dostrzegło palacza a lewa dłoń chwyciła przechodzącą kelnerkę za fartuch. Dziewczyna zatrzymana w miejscu o mało nie runęła na glebę z zamówionymi porcjami jedzenia. Cudem, zdolna kelnerka, utrzymała równowagę nie wylewając ani kropli sosu na głowę naszego gospodarza bo to nad nim balansowały talerze wypełnione po brzegi. Usłyszeliśmy proste i oczywiste “tak w sali obok” w odpowiedzi na pytanie czy wolno tutaj palić. Ruchem głowy wskazała kierunek bo obydwie ręce w nieznany sposób ciągle utrzymywały sześć talerzy. Natychmiast poderwaliśmy się z miejsc i ruszyliśmy w nieznane strefy restauracji. Jakby w drugiej części litery “L” stały stoliki i bogato zaopatrzony bar. Miejsca pod dostatkiem. 
Od razu zawojowaliśmy dwa stoliki bo jeden przeznaczyliśmy na nasze tobołki a przy drugim wygodnie zasiedliśmy jak królowie. Ta część była bez okien bo komu potrzebne okna na Florydzie. Przewiew, smrodu spalenizny z kuchni i z papierosów nie czuć, istny raj. Nasza kelnerka odnalazła nas w innym miejscu i w innym nastroju. Zamówiliśmy trzy margarity aby uczcić greków którzy nie ulegli antypapierosowej polityce i rozmawiając skróciliśmy sobie czas oczekiwania na posiłek. Zamówione trzy różne dania które przyjechały na zgrabnym stoliku wyposażonym w kółka bo chyba wieść o tym, że ten z koczkiem łapie za spódnicę lotem błyskawicy rozniosła się pośród personelu. Myślę, że prawda była zupełnie inna i najwygodniej było przywieźć talerze w najbardziej oddalony zakątek restauracji. Płonące sery powitaliśmy głośnym “oopa” i natychmiast zniknęły z talerzyków. Widać, że nie tylko ja goniłam resztkami sił. Trzy różne dania zmieniały właścicieli bo każdy chciał spróbować tego co miał inny. Jesteśmy tak zaprzyjaźnieni, że mogliśmy sobie pozwolić na grzebanie widelcem w talerzu sąsiada. Druga kolejka margarity wydawała się niezbędna do poprawienia trawienia a trzecia wręcz wymagana. Jedzenie było na średnim poziomie więc nazwy knajpy nie wymienię aby nikogo nie wypuścić w maliny. O mały włos mąż mnie nie udusił. Gdy spróbował ośmiornicy którą zamówiłam wyraził bardzo niepochlebną opinię o kucharzu i zalecił oddanie potrawy. Byłam tak głodna, że braki w przygotowaniu dania byłam w stanie wybaczyć, tak bardzo nie przeszkadzało mi, że jest niedogotowana. Uwielbiam stwory morskie a uchybienia kucharzy głód cudownie wytłumaczył. Właśnie wzięłam do ust pokaźny kawałek macki ociekającej przepysznym sosem. Może ciut za duży ale, że zęby jeszcze mam to niech w końcu sobie popracują bo dzisiaj oprócz śliny nic nie gryzły. p. był zdegustowany i oświadczył, że czegoś takiego nie powinno się wydawać z kuchni. Nie dość, że wykrzywił się w niesmaku na widok ilości jaką miałam włożyć do ust to jeszcze podniósł brwi w zdumieniu. Zrozumiałam niemy przekaz “nie jedz tego, to cię zabije.” p. jadł jakieś mięso o zupełnie obojętnym smaku. Co innego może jeść neandertalczyk? Mięso i mięso i na deser mięso. Dobrze, że nie pije krwi a tylko zwykły alkohol. Już miałam mu wygarnąć, że nie wszystkim zostało dane rozkoszować się frutti di mare i ubolewam, że to właśnie on jest jednym z nich gdy kawałek ośmiornicy wpadł mi do gardła. Widać że zęby działały szybko ale niedokładnie. Słyszałam głosy, nie te zza światów ale z lewej i prawej, czyli kolegi i męża. Nie rozumiałam słów bo taka głupia sytuacja skupiła mą uwagę na samej sobie. Skoncentrowałam się na odkrztuszeniu ale jak przemóc chęć przełykania gdy jest się głodną. Musiałam przybrać jakieś mało atrakcyjne kolory bo p. poderwał się z krzesła i zaczął podnosić rękę do góry aby uderzyć mnie w plecy. Ponoć taka metoda pomaga ale wolałam umrzeć przez uduszenie. Wiedziałam, że jak mnie trzaśnie w plecy to pękną żebra i wbiją się prosto w serce. Śmierć nastąpi szybciej ale upluję się krwią z przebitych płuc. Podniosłam ręce w obronnym geście i wredna macka ośmiornicy znalazła właściwą drogę do żołądka. Uff, muszę żyć bo przecież jutro jedziemy oglądać zachód słońca.