1

poniedziałek, 23 maja 2016

Kolejna dziura bez emocji.

- Nigdzie nie idę nie ma mowy. Niech sobie inni tam chodzą ja pozostanę na górze. - p. najwyraźniej nie miał ochoty na coś więcej niż dojście do barierki nad przedziwnym wodospadem.
- A ja? - Przecież razem jeździmy i razem zwiedzamy a tu raptem słyszę „ja”. Jaki „ja”, nie ma żadnego „ja” gdy jesteśmy we dwójkę. - Sama mam iść?
- Też coś, zabłądzisz i nigdy już nie wrócisz. Muszę mieć oko na ciebie. Tam nic nie ma.

- Akurat!
- Zobaczysz prawie to samo nie ruszając się z miejsca, z góry, schodząc zaledwie parę metrów w dół. Całe to łażenie to tylko po to aby zadowolić turystów, aby dać namiastkę przygody za wcześniej uiszczoną opłatę wstępu.
- Coś chyba dziada ugryzło, że taki niechętny do oglądania świata. Wcześniej nic nie zapowiadało nagannej postawy i w duchu szykowałam się na spacer wytyczoną ścieżką pośród skałek i kamorów. p. jednak nie przestawał marudzić i efektem zrzędzenia była zmiana mojego nastawienia do oglądania kolejnego dziwa przyrody.

Zastanawiałam się czy to przypadkiem nie przesyt doznań w tak krótkim czasie. Nie był to koniec naszej wycieczki i tym bardziej nie koniec przygód. Wiele nas jeszcze czekało a taka abnegacja nigdy w niezmordowanym p. nie objawiała się tak jawnie.
Nieopatrznie będąc jeszcze na parkingu skorzystaliśmy z chwili przerwy i zerknęliśmy na zdjęcia w internecie z tego Parku aby wiedzieć co nas czeka. 
- Kolejna dziura. - Usłyszałam beznamiętny głos. - Trzeba się jednak ruszyć i zerknąć jak to wygląda w naturze. - Wcześniejsze zapoznanie się z czekającą nas niespodzianką odarło całą ciekawostkę przyrodniczą z tajemnicy i czar odkrywania nieznanego miejsca prysł pozostawiając niewiele zachwytu.
To było chyba najkrótsze zwiedzanie na świecie, takie wyjście z auta i po stu krokach powrót do niego. Wstyd się przyznać ale zachowaliśmy się skandalicznie jak nie przystoi nawet najbardziej znudzonemu turyście.
Niezaprzeczalnie widzieliśmy ładniejsze widoki ale kolejna dziura nie zasługiwała na takie powierzchowne potraktowanie. No cóż, bywają i takie sytuacje gdy "wszędobylski" internet pozbawia nas przyjemności odkrywania świata który niezaprzeczalnie wart jest kilka kropel potu podczas półgodzinnego spaceru gdy można zobaczyć coś co umknęło innym odwiedzającym. Tym razem poszliśmy na łatwiznę i do dziś czuję się niezadowolona, że dałam się namówić na lizanie lodów przez szybę wystawy. Ruszyliśmy dalej na spotkanie jeszcze nie widzianych miejsc i w duchu obiecałam sobie, że więcej nie skuszę się na łatwiznę.

wtorek, 26 kwietnia 2016

Sedona

Jechać, nie jechać. Zobaczyć czy nie. Czasami ogarnia nas lenistwo przeogromne i rozterki dręczą nasze umysły. Trudno uwierzyć ale pół godziny jazdy raptem okazało się problemem wielkim jak K2. Powiedzenie, że ten nie zna Arizony kto nie widział Sedony trochę nas wkurzyło i z bólem serca skierowaliśmy się w stronę komercji i wyświechtanych stwierdzeń ale ładne budynki, ale ładne sklepy. 
Pojechaliśmy do Sedony aby przekonać się czy to prawda, że jest tam aż tak ładnie jak wszyscy mówią.
Kolorowe skały wokół miasta są wielką atrakcją dla fotografów amatorów jak i tych super zawodowców. To właśnie tutaj kręcono ujęcia do różnych filmów (np 15:10 do Yumy) i widzowie wielokrotnie zostali oszukani przez producentów gdyż okolice Sedony na ekranie kina uchodziły za Texas, Kalifornię, Nevadę oraz południowe rubieże Kanady. 


Jak zwykle moda ma wielki wpływ na gusta ludzi bez zdecydowanego charakteru i po szale lat osiemdziesiątych kiedy ludność Sedony wzrosła ponad 160% obecnie miłość do tego miejsca jest o wiele mniejsza. Głównie miejsce to zawdzięcza swoją karierę usytuowaniu. Leży niedaleko od autostrady łączącej Phoenix z Flagstaff ale tysiące turystów nie zbacza z trasy aby zobaczyć miasto pośród skał. Tak właśnie my czyniliśmy ilekroć byliśmy w okolicy. My przynajmniej mamy logiczne wytłumaczenie niechęci do zwiedzania miast w czasie wakacji. Mieszkamy w aglomeracji dość dużego miasta i sklepy, samochody czy inne zdobycze techniki nie są inne w Sedonie niż w Chicago. Atmosfery miasta nie da się opisać, można ją wyczuć i chłonąć całym ciałem. Napisanie, że Nowy Jork tętni życiem to banał tak wielki, że trąci beztalenciem opisującego. Każde miasto ma swoje sekrety których przyjezdny nie odkryje podczas swej krótkiej wizyty a nawet ci którzy zamieszkiwali w jednym miejscu przez całe życie mogą miasta po prostu nie znać.


Nasze zwiedzanie skupisk ludzkich wygląda trochę inaczej niż typowego turysty, nie rzucamy się na główne atrakcje aby zrobić sobie zdjęcie pośród tłumu oszalałych „fotografów”. Zaczynamy od przedmieść bo tam widać po domach jaki standard obowiązuje w okolicy. 

W centrum miast rodziny zamknięte w czterech ścianach budynków mieszkalnych są teoretycznie takie same i zupełnie anonimowe. Co z Sedoną ? Jest rzeczywiście przeurocza, tak okolice jak samo miasteczko. Czysto i ładnie, trochę na pokaz ale ładnie. 
 Miasto przejechaliśmy jak zwykle w tempie statku kosmicznego a i tak nie zdążyliśmy zwiedzić Kaplicy Św. Krzyża która jest niezaprzeczalnie główną atrakcją tego miasta. 
Kaplica widoczna po środku zdjęcia.
Tak to jest jak danie główne zostawia się na deser. Co straciliśmy zobaczcie sami; 
https://www.youtube.com/watch?v=LWWW90r7D_o
Jednak nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. W okolicy Sedony przyroda poszalała i jej wybryków nie sposób zobaczyć w ciągu jednego dnia. Być może jeszcze w tym roku pościeramy pół centymetra podeszew aby zwiedzić dokładnie okolice.

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Koszmarny drób.

 Drzwi auta zamknęły się za nami i od razu zrobiło się weselej gdy oddzieliliśmy się od zimnej i niesympatycznej mgły. Być może dlatego, że znajdowaliśmy się wysoko ponad poziomem morza bo około 2500 npm to mgła nie ustąpiła a wręcz przeciwnie zgęstniała i jazda stała się udręką gdyż widoczność teoretycznie spadła do granic resztek rozsądku. Podróżna prędkość spadła do 30 km na godzinę i wydawało się, że nigdy nie wyjedziemy z mglistej krainy.
Moje obawy o mało co a by się spełniły bo raptem wjechaliśmy w przestrzeń zamieszkałą przez spacerujące sarny po asfalcie. Było ich na tyle dużo, że zdążyliśmy wygrzebać odłożone aparaty i uwiecznić ostatnią z nich. Jeżeli znak drogowy jest wystarczająco czytelny to widać na nim niebezpieczny zakręt a jeżeli nie to musicie uwierzyć mi na słowo, że droga zaczęła się wić pomiędzy lasami i polami.
Gdy oczy zaczęły mnie już boleć od wypatrywania mgła lekko się przerzedzała i brakowało mi atutu na zamianę miejsc z pasażerem. Jednak gdy zaatakowało nas stado dzikich indyków zatrzymałam pojazd. p. od razu wyskoczył z auta uważając, że jestem aż tak wspaniałomyślna i zatrzymałam się aby on mógł zrobić lepsze zdjęcia indykom. Nic bardziej mylnego gdyż miałam szczerze dość wypatrywania kształtów zwierząt w sinej mgle i interesowanie się kolejnym gatunkiem samobójczych zwierząt spacerujących asfaltową drogą. Wyszłam na chwilę na świerze powietrze aby rozprostować kręgosłup od łopatek w górę gdyż czułam, że tam właśnie mam napięte mięśnie od mimowolnego wysuwania głowy do przodu. Tym czasem p. zniknął w lesie w pogoni za indykami. Kilka ruchów rękami zaspokoiło moje zapotrzebowanie na ruch i uznałam te pięć minut jako gimnastykę relaksacyjną. Dodatkowym efektem było nawilżanie cery wodą unoszącą się w powietrzu. Wróciłam do auta z przyjemnością. Połowa samochodu znajdowała się na asfalcie i pomimo tego, że nikogo nie spotkaliśmy jak do tej pory to światła awaryjne miały ostrzegać o przeszkodzie na drodze kogoś udającego się w tym samym kierunku co my. Spojrzałam w kierunku gdzie zniknął mąż i ciarki przeszły mi po plecach bo upiorny las niknący we mgle przypomniał mi wszystkie horrory obejrzane do tej pory. Patrzyłam na lekki stok porośnięty drzewami bez liści o szarych brzydkich pniach. Tam w górze wszystko już traciło kształty i zlewało się w jednolitą szarą masę. Typowa sceneria aby kogoś przestraszyć a, że nie było kogo straszyć więc wystraszyłam samą siebie. Patrzyłam tam gdzie wydawało mi się skąd powinien wrócić p. ale nie zbyt dużo było widać więc zaczęłam się rozglądać dookoła i wtedy serce przestało bić. Tylko na sekund kilka. Od tyłu stokiem na ukos w stronę auta szły same nogi. Widoczne były same nogi gdyż cala reszta, jeżeli takowa była, skryta była we mgle gęstej jak mleko. Już chciałam zablokować drzwi od środka gdy zdałam sobie sprawę, że to połowa męża idzie w moim kierunku. Takiego upiornego widoku nie widziałam na żadnym filmie. Teraz widziałam jeszcze charakterystyczną bluzę, tzn jej ściągacz w pasie i byłam przekonana, że to p. we własnej osobie. No, w połowie swej własnej osoby. Idące ubranie męża wcale mnie nie uspokoiło ale jedynie wprowadziło w zamęt myślowy. Cudów na świecie nie ma i nikt zdrowy na umyśle męża z doświadczeniami nie ukradnie, ubranie samo nie spaceruje w Nowym Meksyku gdzie nic nie spaceruje oprócz wielkich ptaków i saren. Krótka gimnastyka uczyniła dużo dobrego bo spoglądałam przez ramię w tył skąd nadchodził mąż bez głowy. Zatrzymał się a ja aż podskoczyłam na siedzeniu. Nacisnęłam przycisk blokujący drzwi. Ubranie męża wskoczyło na asfalt i ruszyło w moim kierunku. Już było widać ramiona ale głowy ciągle nie. Dopiero jakieś kilka metrów przed autem dostrzegłam znane rysy twarzy która wreszcie zmaterializowała się jako ostatni element chodzącego upiora. p. chwycił za klamkę drzwi ale palce zsunęły się z niej nie otwierając drzwi. 
- Oszalałaś! Zamykasz drzwi przede mną? A jakby „coś” mnie goniło? - O kurczę nie odblokowałam drzwi. 
- Zamknęłam aby to „coś” mi nie wlazło do środka. - Szybko odparowałam aby nie wyszło na jaw, że przestraszyłam się własnego małżonka a już na pewno nie chciałabym aby dowiedział się jakie negatywne wrażenie sprawia widok jego chodzącego ubrania.
Zdjęcie z Wikipedii
- Straszy tam niemiłosiernie i gdybym to nie ja gonił drób a stado wielgaśnych ptaków mnie to wiałbym jeszcze szybciej niż największy indor.  
- Przyznaj się, przestraszyłeś się kurczaka, duży chłopczyk boi się kaczuszki. - Parsknęłam śmiechem. p. jednak nie chwycił przynęty tylko zaczął opowiadać mi jak indyki wyprowadziły go w pole, w tym przypadku w las. Gdy ruszył za całym stadem to ono zaczęło się dzielić na mniejsze aż w końcu p. podążał za jedną sztuką. 
- Nie nawidzę chodzącego drobiu. Nie nawidzę drobiu na żywo. W garnku jego miejsce a nie straszyć po lasach. Czy wiesz jak koszmarnie wygląda indycza gęba? - Prawdę mówiąc to wiem jak wygląda głowa drobiu domowego ale nigdy jakoś nie interesowało mnie szczególnie zapamiętywanie widoku głowy dzikiego indyka. 
- Trochę pamiętam. 
- To najbrzydsza gęba z koszmarnego snu, to jak wyrzut sumienia albo istota nie z tej ziemi. Sama popatrz jak upiornie wygląda indyk. Ma silne, szaro-zielone łapy, długie i zakończone ostrymi pazurami. Przypomnij sobie jego dziób i niewiarygodnie obrzydliwy nos. Oj spotkać coś takiego w czarnym lesie na swojej drodze to po prostu strach i nie pomoże potrójne spluwanie przez lewe ramię. - Rzeczywiście natura nie obdarzyła tego gatunku urodą. Gdy przyszedł czas na fantazjowanie p. ja miałam już dość bo jednak byłam w stanie wyobrazić sobie głowę indyka na szczycie wędrującego ubrania sprzed kilku chwil. Jakoś nie mogłam powstrzymać lawiny straszliwych obrazów tym bardziej, że moją fantazję podsycały wizje p.. Mgła wcale nie ustąpiła i jeżeli to możliwe była gęstrza. Sina i nieprzyjazna okolica zaczęła wydawać się groźną. Zupełnie bezwiednie p. wprowadzał mnie w paranoję strachu swymi opowieściami o wampirzych indykach których czerwone korale są czerwone bo ubrudzone krwią ofiary. Takie głupie gadanie potrafilo napędzić mi stracha ale tylko i wyłącznie dlatego bo ciągle przed oczami miałam "idące ubranie". Zaklełam szpetnie i zdecydowanie bo już dłużej nie mogłam słuchać bzdur o straszliwym drobiu wydziobującym oczy staremu farmerowi. Zaległa martwa cisza. p. urażony i wpatrzony w mglistą przestrzeń na pewno nadal rozmyślał o brzydkim i koszmarnym drobiu a ja starałam się pomyśleć o czymś zupełnie innym niż o stadzie dzikich indorów goniących nasze auto.

niedziela, 27 marca 2016

Gdzie góry, gdzie chmury?

 Wyrosłam z wieku gdy wierzyłam w Św. Mikołaja ale do dziś nie wiadomo co tam na niebie zobaczyć można i kto lub co tam mieszka. Latanie samolotem wysoko nad ziemią nie załatwia sprawy bo głośne silniki są w stanie wystraszyć  każdego. Zupełnie inaczej przedstawia się zwiedzanie chmur powolutku. Spokojnie bez pośpiechu dostrzec można bardzo wiele szczegółów ale tylko na odległość kilku kroków.
Mniej lub bardziej białe obłoczki na niebie uatrakcyjniają monotonnie niebieskie niebo. Kuszą swymi kształtami do wylegiwania się na nich a niektórzy nawet posunęli się do takiej abstrakcji, że umieścili w nich aniołki z pupciami nieosłoniętymi.
Od momentu gdy Oregon pokazał jakimi w rzeczywistości są chmury nie wierzę nawet w kupidyny. Kolejne spotkanie z wulkanem (tym razem w Nowym Meksyku) miało przechylić szansę na naszą korzyść. Okrągły jak stożek wulkan jest odosobniony na otaczającej go płaszczyźnie i żeby nie wiem co się działo nie sposób go nie zobaczyć.
Zdjęcie z Wikipedii
 Ruszyliśmy zatem w jego kierunku bo przecież chciało się nam wulkanu jak nie wiem co po porażce w Oregonie. Tam gęsta mgła odebrała nam możliwość obejrzenia Crater Lake więc tym bardziej byliśmy napaleni na spotkanie z prawdziwym wulkanem, wolno stojącym i łatwo dostępnym.
Chmurki na niebie lekko się zagęszczały nad nami i z upalnego dnia zrobiło się chłodne popołudnie. No cóż tam przecież nie zamarzniemy. Dzieliło nas może jeszcze tylko pół godziny gdy zrobiło się dookoła sino i paskudnie. p. gryzł zęby i gniótł aparat fotograficzny ze złości bo widoczność zmniejszyła się na tyle, że nie wiadomo było co przed nami. O horyzoncie mogliśmy zapomnieć gdyż skryty był pośród niskich chmur które przyfrunęły nie wiadomo skąd. Akurat o horyzont nikt z nas nie dbał i nikt z nas nie był zainteresowany co gdzieś daleko przed nami. Nie mogę przysiąc ale p. zaczął chyba jęczeć jak na mękach za czasów Inkwizycji i gdy już było wiadomo, że wulkanu nie zobaczymy zaczął bełkotać niezrozumiałe słowa.

 Moje spokojne słowa; daj spokój przecież to nie koniec świata, mające na celu złagodzić ból porażki wywołały nagłą i niespodziewaną erupcję wulkanu. Nie tego zupełnie niewidocznego za szybą samochodu ale tego siedzącego obok mnie.
- Zatrzymaj się! - Głosem niecierpiącym zwłoki odezwał się p.
- Gdzie? - Zapytałam bo jedynie rów przydrożny nadawał się w tej chwili do zaparkowania. Już nie pytałam po co zatrzymywać się skoro i tak nie widać nic ponad pięć metrów w górę. 
- Zatrzymaj to nieszczęsne i śmieszne blaszane pudełko w dowolnym miejscu ale w miarę prędko. - Tekst trochę mnie rozśmieszył ale również zaniepokoił bo takimi słowy p. zwykle nie rozmawia. Zamiast zjechania do rowu zatrzymałam się na asfalcie. Szybko jak chciał p. i w miarę bezpiecznie bo ruchu kołowego zero. Stojąc na wolnej przestrzeni poza śmiesznym blaszanym pudełkiem p. zaczął pomstować tak głośno, że słyszałam prawie wszystko. Sami przyznacie, że miał trochę racji wytykając Naturze przewrotność i okrucieństwo skazując nas na kolejną sromotną porażkę. Obiecał na głos, że pojedziemy na najwyższy wulkan świata i tam gdy pogoda okaże się ponownie, delikatnie parafrazując słowa dolatujące do mych uszu, zła to będziemy tam koczować nawet kilka lat aż w promieniach słońca nacieszymy swój wzrok. Myślałam, że to przedstawienie będzie trwało w nieskończoność ale p. raptownie przestał i zupełnie opanowany usiadł na fotelu pasażera. - No cóż czeka nas jeszcze kawał drogi poprzez tą przeklętą mgłę. - p. zapiął pas i uśmiechnął się z otuchą do mnie. - Jak chcesz mogę cię zmienić. - O kurczę chłopa mi odmieniła "ta mgła przeklęta". 
- Nie, nie. - Machnęłam ręką jakby opędzając się przed marą bo nie wierzyłam, że wszystko jest w porządku z mężem. - Ja pojadę, czuję się wypoczęta. - Ruszyliśmy nie wiedząc, że po godzinie to ja będę klęła jak szewc. 

niedziela, 20 marca 2016

Krem na odchudzanie

 Nie lubię słodyczy i jedynie okazjonalnie zjem kawałek urodzinowego tortu. Jak zapewne domyślacie się naleźę do grona osób które od czekolady wolą śledzia i pięćdziesiątkę wódki. Nie umiem piec ciast bo nigdy nie nauczyłam się przygotowania domowych wypieków gdyż nie czułam takiej potrzeby. Życie zatem pędzę niedosłodyczone ale niedomiar pysznych kalorii uzupełniam w czasie podróży. Nie mam pojęcia skąd wykształcił się u mnie pociąg do czipsów. Ani toto dobre ani smaczne i zupełnie niezdrowe a jednak nawet stu mil nie ujadę bez dogryzania za kierownicą. Gdybym była zawodową kierowcą to tyłek miałabym tak wielki, że pośladki zwisałyby z każdej strony, brzuch miałabym tak nabrzmiały jak przy bliźniaczej ciąży a cycki też ogromniaste zasłaniałyby mi cały horyzont. Nie jestem zatem kierowcą wielkiej ciężarówki i nie będę. Od Chicago ciekawe miejsca są oddalone o co najmniej tysiąc mil a te naprawdę fajne jeszcze dalej. Dojazd zajmuje nam 24 godziny albo dwa dni z noclegiem. Przeważnie gdy jedno z nas prowadzi to drugie drzemie w bagażniku aby zmienić kierowcę zanim on uśnie na posterunku. Droga dłuży się niemiłosiernie już po godzinie bo autostrady są skonstruowane aby jechać sobie spokojnie i bezpiecznie. Jadę zatem spokojnie i beztrosko wpadam najpierw w odrętwienie aby po chwili być gotową do snu. Pomimo tego, że radio gra nie za cicho to sen atakuje  bezpardonowo. Chwytam wtedy coś do jedzenia a najprostszym rozwiązaniem są oczywiście czipsy. Najbardziej pasują mi te ziemniaczane o smaku kwaśnej śmietany i gdy się nie opamiętam w porę to jestem w stanie zmieścić w brzuchu całe największe opakowanie. Robi mi się wtedy niedobrze i najchętniej wszystko bym zwymiotowała.
Właśnie taka sytuacja zdarzyła się zupełnie niedawno. Po zatankowaniu pojazdu i nabyciu kawy dla kierowcy i czipsów na zapas dla mnie zajęłam miejsce dla pasażera i pierwszą czynnością po zapięciu pasów i wypiciu jednego łyka kawy z kubka p. było dokładne nasmarowanie rąk kremem.
Mydła w ogólnodostępnych toaletach są miernej jakości i już w drodze do auta czułam jak z rąk sypie się naskórek w takiej ilości, że moim śladem mógłby podążać ślepiec. p. gdy siada za kierownicą zwykle piekli się na mnie, że kierownica wysmarowana kremem jak patelnia gotowa do smażenia naleśników. Ograniczam zatem ilość kremu gdy siadam za kółkiem ale gdy on prowadzi to ja nakładam wtedy ilości niebotyczne aby nadrobić stracony czas na pielęgnację rąk. Poszalałam na stacji benzynowej i oprócz już wcześniej wymienionych w  torbie z zakupami znalazły się również czipsy o smaku dymu z ogniska. Aby zachować kruche czipsy w stanie niepokruszonym producenci dmuchają opakowania aby ciśnienie wewnątrz  torby równoważyło zgubne skutki transportu. Plastik opakowania jest wytrzymały i bardzo dokładnie zgrzany na złączeniu powierzchni. Zapaliłam papierosa aby w spokoju i bez obawy, że  popiół spadnie gdzie nie potrzeba, rozkoszować się zgubnymi dla zdowia nałogami.
- Czy mógłbyś otworzyć to cholerstwo! - Prawie krzyczałam, że nie mogę poradzić sobie z tak prostą czynnością od dobrych dwóch minut. Jak alkoholik na odwyku, jak narkoman w Monarze wpadłam prawie w szał. W jednej ręce papieros który akurat teraz mi przeszkadzał a w drugiej nieszczęsna torba która kolorowym opakowaniem wpędzała mnie w amok pożądania. - Otwórz  potworze. - Ponowiłam prośbę. Bez problemu i proszenia robiłam to nie raz ale śliski krem uniemożliwiał mi tak mało skomplikowaną czynność jak otworzenie czipsów. - Tak ładnie cię proszę, pomóż błagam.
- Właśnie ci pomagam.
- Jak mi pomagasz jak nic nie robisz.
- Czy wiesz jakie to niezdrowe i ile ma kalorii?
- W dupie mam kalorie jednego czipsa mi żałujesz!
- I tam pozostaną na wieki. - Wzrok męża zatrzymał się na sekundę dłużej na mych biodrach.
- Co może gruba jestem? - Zaczęłam wycierać dłoń o spodnie aby pozbyć się zdradzieckiego kremu.
- Po co ty jadasz takie rzeczy? - No i zostałam posądzona o jadanie czipsów codziennie. W domu takiego jedzenia nie ma i nigdy nie kupuję czipsów bo tego nikt u nas nie je. Jedynie jak jest jakaś impreza to i tak zostaje większość którą dnia następnego zjadają wiewiórki.  Autem jeżdżę codziennie ale nie mam zwyczaju konsumpcji za kierownicą więc śladu hamburgera ani czipsa nie znajdziesz w aucie. Gdy ruszamy na wakacje napada mnie ochota na cienko pokrojone kartofle usmażone na oleju.
Wyrzuciłam papierosa za okno nawet go nie odgaszając w popielniczce i dorwałam się oburącz do torebki ze smakowitymi kaloriami.  Musiałam nieźle przyłożyć się do roboty bo zaiste użyto chyba pancernego plastiku na opakowanie. Aż westchnęłam z ulgą gdy metalizowana folia puściła na szwach.
- Lubisz ten krem? Tak intensywnie pachnie. - Nagła zmiana tematu na kosmetyki była lepsza niż posądzenia o podjadanie.
- Tak, bardzo bo... - Już chciałam wygłosić pean na cudowne składniki kremu który został moim ulubionym kremem do rąk gdy usłyszałam jak bardzo mąż troszczy się o żonę.
- To może kupimy 200 pudełek. - p. uśmiechnął się i zgarnął pełną garść niezdrowych i smakowitych czipsów.

piątek, 11 marca 2016

Sezon na nerwy.

 Pogoda zupełnie wytrąciła nas z równowagi i cały sprzęt biwakowy nie nadawał się do użycia bo temperatura w okolicach zera. Musieliśmy sypiać w motelach i hotelach. Niby żadna kara ale jeden pobyt warto opisać bo wrył się w pamięć bardziej niż inne.
Zapowiadało się zupełnie zwyczajnie; późny obiad albo kolacja w McDonaldzie, najtańszy motel jaki będzie dostępny w mieście i to raptem koniec atrakcji jakie miały nas spotkać tego wieczoru. Z noclegami w USA jest prosta sprawa bo przeważnie hoteli jest pod dostatkiem więc nawet nie potrzeba rezerwować pokoju z kilkudniowym wyprzedzeniem. Ceny tych tańszych sieciowych noclegowisk są bardzo zbliżone do siebie i jedynie o wyborze może zadecydować usytuowanie hotelu lub jego nazwa. Reszta bowiem jest taka sama. 

- Ale francowata pogoda. - p. siedział sobie i jakby napuszał piórka aby zatrzymać uciekającą z jego ciała energię ale w aucie było ciepło. Zamarzający kapuśniaczek osadzał się na szybach i karoserii auta tworząc bardzo ciekawą kompozycję ze stali i lodu. - Wcale nie musimy spać we Flagstaff. Na wystawę możemy dojechać z każdego miejsca. - Pomiędzy Wielkim Kanionem a Phoenix leży Flagstaff więc miejsce jak najbardziej odpowiednie na planowanie kolejnego wypadu na zwiedzanie. Tym razem znaleźliśmy się w Arizonie aby zaciągnąć języka u wystawców z różnych dziedzin życia niecodziennego. O tym będzie przy okazji relacji z wystawy. Zrobiło się dookoła szaro bo na niebie szaro, słońce gdzieś utonęło w szarości chmur i ani jeden promyk nie rozświetlał tego ponurego dnia. Jest połowa maja i wiosna powinna szaleć na całego kwiatami w różnych kolorach a wszystko wskazuje na to, że będzie padał śnieg. 
Torby podróżne jak zwykle są zbyt ciężkie i ogromniaste. Ja otworzyłam drzwi do pokoju a p. wtoczył się z tobołami. 

- Ale tu zimno. - Dreszcz wilgotnego zimna przeszył mnie na wylot. Ruszyłam w stronę termostatu aby wyregulować temperaturę. Spoglądałam na kratki w ścianie i wsłuchiwałam się w głuszę gdy z kolejną porcją wyposażenia pojawił się p.. 
- Klimatyzacja nie działa. - Zrezygnowana wzruszyłam ramionami i lewą dłonią zwróconą do góry wskazałam termostat. Blondynki czasami gubią się w zawiłościach techniki ale kręcić pokrętłem to jeszcze umiem. Próby złagodzenia szoku termicznego którym mieliśmy ulec już niebawem spełzły na niczym i p. ruszył w stronę drzwi. Oj nie mogę go puścić samego do recepcji w takim stanie nerwów bo zrobi awanturę na pół miasta. Jako remedium na wszelkie dolegliwości sprawdzam się od lat i nawet jako cudowny środek uspokajający działam niezawodnie na nerwy męża. Po wysłuchaniu zupełnie nieprawdopodobnych dwóch zdań z ust recepcjonistki staliśmy jakby resztka energii która jeszcze tkwiła w nas, z naszej strony lady przeskoczyła na drugą stronę pozostawiając nas w głębokim szoku niezdolnych do jakiegokolwiek czynu. 
- To nie może pani włączyć na jedną noc? Jest przecież poniżej zera! - p. usiłował jakoś negocjować pomimo tego, że na pewno wypatrywanego lądu nie zobaczymy tej nocy. 
- Sezon grzewczy skończyliśmy ostatniego dnia kwietnia. - Po raz wtóry usłyszeliśmy, że są mądrzejsi od nas na świecie którzy wiedzą kiedy ma być ciepło a kiedy zimno nie dbając o zawirowania klimatyczne. Najważniejsze, że statystyka wskazuje iż od dwudziestu lat pierwszego maja jest wręcz idealnie na spanie przy otwartym oknie. 
- Mamy dodatkowe koce. - Wskazała przygotowany zestaw dwudziestu koców byle jakiego koloru i już wyciągała rękę aby uradować nas jednym albo dwoma a może nawet trzema kocami gdy razem zaczęliśmy machać rękami w geście obrzydzenia powtarzając na głos „nie, nie dziękuję”. Poszliśmy do auta, usiedliśmy tam gdzie siedzieliśmy przed trzydziestu minutami. Silnik nie zdążył całkowicie wystygnąć i po chwili w aucie było rozkosznie ciepło. Wszystkie troski powróciły gdy zdaliśmy sobie sprawę z sytuacji w jakiej się znaleźliśmy. Nocy w samochodzie nie spędzimy więc pora wracać do hotelu. Powróciliśmy niosąc ze sobą pojemnik z kuchnią a w nim; rum, herbatę, cukier i inne cuda które potrafią z byle jakiego żarła stworzyć raj dla podniebienia. Dodatkowo nieśliśmy turystyczną kuchenkę gazową i dwie zapasowe butle z gazem.
Zrobiliśmy biwak w pokoju. Herbata po zbójnicku rozgrzała nas od wewnątrz tworząc barierę której nie pokonało przeziębienie. Druga herbatka zwaliła nas z nóg a palący się bez przerwy palnik wytworzył temperaturę tropiku znad Amazonki, było wilgotno, duszno i pachniało stęchlizną.