Jadąc z Las Vegas na północ musieliśmy przejechać przez pustkowie. Nie przez jakąś znaną pustynię ale zwykłą Nevadę czyli góry, piasek i sucha trawa rosnąca dosłownie wszędzie tam gdzie nic innego nie może wyrosnąć.
Naszym głównym celem dnia dzisiejszego jest słone jezioro w Salt Lake City w Utah. Po drodze do granicy stanów będzie za oknem nudno. Na samej granicy stanów Nevady i Utah mam dostać czkawki z zachwytu. Pożyjemy zobaczymy. Taki jest scenariusz na cały dzień. Od czasu do czasu przytrafi się jakaś stacja benzynowa na której lepiej nie kupować nic oprócz paliwa. Tak będzie przez następne 6 godzin.
Otaczające nas widoki znudziły się nam prawie natychmiast. Pagórki i szarość potęgowały monotonię. Za 350 mil zobaczę zapierający dech w piersi widok. P. nie chcial uchylić rąbka tajemnicy i moje prośby na nic się zdawały. Skuliłam się w fotelu pasażera i zapadłam w letarg. Od czasu do czasu dowiadywałam się od zawiadowcy-kierowcy jak długo jeszcze do celu. Za którymś razem usłyszałam, że już prawie jesteśmy na miejscu i w zasadzie mogę powrócić do świata żywych.
Ucieszyłam się, że wreszcie coś będzie się działo.
- Za chwilę jak znajdziemy się na samym szczycie wzgórza przed nami będzie stan Utah. Widoku tego nie zapomnisz do końca życia, jest taki nierealny, zobaczysz. - Dobrze, że wreszcie dotarliśmy do tajemniczego miejsca. Z najwyższego miejsca na autostradzie przed nami rozpościerał się widok na równinę będącą kiedyś dnem słonego jeziora.
Jedna z atrakcji spaliła na panewce ale czy druga rownież pokaże nam środkowego palca? Ciagle podekscytowani zupelnie nieziemskim krajobrazem zjechalismy z autostrady aby wjechać na tor wyscigowy i ustanowić własny rekord prędkości.