1

piątek, 29 lipca 2016

Boca Raton

  Nauka hiszpańskiego wcale nie przysparza mi problemu gdy nie zaglądam do podręcznika. Czasami jednak przyswajam nowe słówka i ostatnio w jednej lekcji pojawiły się zwierzęta i części ciała ludzkiego. Co prawda zapomniałam jak nazywa się palec po hiszpańsku ale nie zapomnę jak smakują usta Gregory Pecka. Śniłam o nich przez całą noc i śniłam po hiszpańsku. Dlatego nie zapomnę, że "la boca" to usta. Moja metoda nauki języka obcego zajmuje dużo czasu bo jak tak dalej pójdzie to jedno słowo na dobę to trochę mało aby opanować nieznany język w ciągu jednego życia. Dzień po nocy z amantem kina rozpoczął się cudownie i po porannej kawie znów zerknęłam na niedokończoną lekcję. Ledwo zerknęłam na kolejną stronicę gdzie panoszyły się krowy, konie, byki, owce, małpy i inne popularne mniej lub bardziej przedstawiciele fauny zamknęłam książkę. Nie miałam nastroju na zwierzaki. Podparłam brodę na pięści i patrzyłam w okno za którym nasz mini ogród kolorowo mościł się w porannym słońcu. Zaraz, zaraz jak to było? Niby niczego nie przyswoiłam przez minutę patrzenia na nazwy zwierząt to jednak coś w pamięci pozostało. Ten mysz i ta szczura albo ten mysza i ta szczur. Zupełnie inaczej niż po polsku. Otworzyłam książkę aby upewnić się czy to prawda. Rzeczywiście po hiszpańsku mysz jest panem a szczur panią. Ponownie zamknęłam podręcznik bo kolejne dwa słówka to przecież 200% normy dziennej! Myślami powróciłam do ust amanta i raptem pojawia się mysz. Usta i mysz czyli "boca raton". Taką przecież nazwę nosi miasto na Florydzie. Byłam w Boca Raton ale wtedy nie wiedziałam, że la boca to usta a el raton to mysz. Co za zwariowana nazwa? Nie mogłam jednak znaleźć sensu i z zapałem rzuciłam się na wikipedię szukając pomocy. Zagadkową nazwę trzeba jakoś rozszyfrować. Pierwsze zdania wprawiły mnie w osłupienie. Przeczytałam artykuł z zainteresowaniem i okazało się, że nazwa nie ma nic wspólnego z ustami myszy ani z ustami Gregory Pecka słodkimi jak argentyński miód i bardzo się zawiodłam poziomem mojej znajomości języka obcego. Jednakże pochodzenie jest z hiszpańskiego i nazwa miasta wywodzi się z boca de ratones co marynistyczny słownik staro hiszpański określa jako płytkie wejście do portu lub zatoki. W czasach gdy po odkryciu Ameryki zaczęto rysować mapy każdy niebezpieczny kawałek wybrzeża szczególnie dokładnie oznaczano. Taki niebezpieczny przesmyk jak w skrócie nazwałam boca de ratones został omyłkowo zaznaczony na mapach 13,5 kilometrów na północ od jego rzeczywistego miejsca istnienia.
Jak do takiej pomyłki doszło nikt nie wie i zamiast wskazywać niebezpieczne miejsce w okolicach dzisiejszego Miami czyli wejście do Zalewu Biscayne zostało ono zaznaczone opodal dzisiejszego Boca Raton. Zamyśliłam się chwilkę bo jak można napisać, że nikt nie wie jak doszło do pomyłki. Nie wiedziano do chwili obecnej do chwili gdy przeczytałam kilkanaście zdań widniejących na ekranie laptopa. Ja wiem jak do tego doszło i podzielę się z wami wydarzeniami sprzed przynajmniej stu lat:

 Stary zmierzał do tawerny "Pod Dzielnym Marynarzem Czterech Oceanów" gdy słońce przekroczyło zenit na bezchmurnym od tygodnia niebie południowej Florydy. Jego postać nocą mogłaby wystraszyć nawet najdzielniejszego pogromcę smoków i olbrzymich jak dwa statki ośmiornic a za dnia na jego widok kobiety wzdragały się dreszczem obrzydzenia lub przerażenia w zależności od wieku białogłowy. Za dnia Stary wydawał się mniejszy niż w rzeczywistości. Jego pochylona głowa zasłonięta była nigdy nie strzyżonymi włosami. Wzrok utkwiony w ziemię na trzy kroki w przód a jego myśli wybiegały dużo, dużo dalej. Stary nie zauważał nikogo z przechodniów pogrążony w myślach o wielkiej sławie. Dlatego podążając jego śladem Kulawy Dryblas zwany potocznie Kulawym nie musiał zbytnio starać się aby Stary go nie spostrzegł.
Trzykrotnie naprawiane w dniu dzisiejszym drzwi raptownie otworzyły się przed Starym i z tawerny wyrzucono kolejnego marynarza którego sakiewka świeciła pustką już przynajmniej od dwóch kolejek. Stary przycisnął do piersi zwój map aby pijane cielsko nie zniszczyło jego wiekopomnego dzieła. Marynarz nie robiąc ani jednego kroku padł na ziemię zamroczony grogiem i upadkiem ale uśmiech nie zniknął z jego twarzy. Zapewne ciągle widzi te cuda w zamorskich krajach o których opowiadał od samego rana. 
- Ludzie nie mają do siebie szacunku. - Wymamrotał Stary i wszedł do środka kiepsko oświetlonej tawerny. Skierował się w stronę stołu przy oknie. To było jego miejsce, zawsze tu siadał od lat i nikt nawet nie myślał aby zmienić ten porządek rzeczy. Chętnych nie było bo świeże powietrze szkodzi przy piciu i o tym fakcie wiedzieli wszyscy prawdziwi mężczyźni. Stary potrzebował światła jak ćma a kopcące świeczki i lampki oliwne z rybiego tłuszczu dawały w rzeczywistości więcej dymu i smrodu niż pożądanego przez kartografa światła. Nie musiał machać na barmana aby tan dostrzegł jego mizerną postać. Przychodził tu codziennie i wiedział, że prędzej czy później poczciwy Joe przyczłapie do jego stołu z dzbanem wypełnionym po brzegi śniadaniem.
 Tymczasem za oknem tuż za plecami Starego zrobiło się wyjątkowo tłoczno. Grupka małych złodziejaszków za którymi nikt w mieście nie przepadał usiłowała zerknąć do środka pomieszczenia. Lekko z boku stała Patrycja nie mając szans w walce z chłopakami. Dawno już nikt nie nazywał jej po imieniu a przezwisko Chłopaczyca szło za nią jak ciężki los sieroty. Należała do bandy ale ze względu na jej odrębną płeć zawsze stała na uboczu. Po drugiej stronie okna również niewidoczny dla oka Starego stał Kulawy. Górując nad chłopakami zerkał chciwie na zwój map które Stary pieczołowicie rozkładał na stole.
- Wielmożny Panie. - Zaczął najodważniejszy i zarazem najstarszy Hieronim. Nikt nie był w stanie wypowiadać tego imienia podczas rozmowy bo imię było dziwaczne, za długie i po prostu nielubiane przez właściciela i jemu podwładnych. Kazał mówić do siebie el Capitan co podnosiło jego rangę i od razu wiadomo było kto tu rządzi.
- Wielmożny Panie co to za smok na tamtej mapie?
Stary poruszył się raptownie i o mało co a skręciłby sobie kark odwracając się w stronę okna. 
- Ach to wy łachmany durnowate. - Stary uśmiechnął się na myśl jak nazwał prawie gołych opryszków bo łachmanów na nich do prawdy niewiele za to brudem mogliby obdarzyć przynajmniej dwie małe osady. Zmierzył odległość pomiędzy oknem a stołem i gdy stwierdził, że żaden z nich nie dosięgnie jego własności lekko wysunął mapę na bok aby brudny paluch el Capitana mógł dokładniej wskazać miejsce o które mu chodziło. Przygotowany do działania Kulawy stanął w świetle okna i bez ruchu wpatrywał się w mapę. Po krótkiej chwili Kulawy oparł się o ścianę i wystękał, że to nie ta mapa. On chce zobaczyć tę pod spodem. Kiwnął na Chłopaczycę a ta w mgnieniu oka znalazła się przed Kulawym. Wiedziała, że od powodzenia akcji zależy zapłata. Gdy Kulawy będzie niezadowolony to nici z pieniędzy.
- Muszę zobaczyć tę drugą. - Wysyczał jak najjadowitsza kobra. Chłopaczyca patrzyła w oczy Kulawego i nie dostrzegła tam odrobiny litości a jedynie desperację i samą siebie obdzieraną ze skóry. Kiwnęła ze zrozumieniem głową i nie ruszając się z miejsca spoglądała na okno całkowicie zatarasowane przez chłopców. Po sekundzie Kulawy zrozumiał, że dziewczyna nie ma szans na przebicie się w pobliże okna.
 Stary przez cały czas obserwował grupkę marynarzy stłoczonych przy stole pod ścianą i nasłuchiwał czy przypadkiem rozmowa nie zbacza na konkrety które można wykorzystać do ulepszenia mapy. Nic ciekawego nie docierało do wyczulonych uszu Starego i jak zwykle rozmowa kręciła się wokół starego jak świat tematu czyli o miłosnych podbojach nieustraszonych wilków morskich. Przechwałkom nie było końca więc Stary przestał nasłuchiwać i postanowił wziąć się do roboty bo czasu było mało. Mapa powinna być gotowa na jutro gdy Admirał Jego Królewskiej Mości z całą swą hiszpańską armadą staną w bezpiecznej odległości od wybrzeży Florydy. Wtedy nadejdzie jego wielka chwila. Stary wręczy Admirałowi swój skarb, swoją najdokładniejszą mapę wybrzeża a na niej znajdzie się zaznaczone niebezpieczne wejście do portu. Wie dokładnie w którym miejscu naniesie je na mapie ale z pracą musi poczekać aż zbawienne działanie rumu uspokoi jego drżącą z emocji dłoń i wyostrzy wzrok. Tak, dwie szklanice albo nawet trzy są koniecznie niezbędne do zakończenia dzieła życia.
 Za oknem nastąpiło lekkie zamieszanie. Do akcji wkroczył Kulawy. We włosy albo raczej w miejsce gdzie normalni ludzie je mają, bo fryzura el Capitana to jeden wielki kołtun to dom wszelakiego robactwa i niegojących się strupów, wbiły się szponiaste palce Kulawego. Zwalczając omdlewające obrzydzenie palce zacisnęły się tak mocno, że el Capitan wciągnął powietrze aby wrzasnąć na cały głos ale na jego szczęście zachłysnął się głębokim haustem powietrza i nie wydobył z siebie nawet najcichszego skowytu. Będą z niego ludzie pomyślała Chłopaczyca z podziwem dla męstwa el Capitana. Silne ramię Kulawego w jednym momencie wyszarpnęło el Capitana na środek ulicy. Chłopaki zamilkli a miejsce przywódcy zajęła Chłopaczyca i od razu zabrała się do roboty.
- Sławny i piękny Panie. - Zaczęła lekko nieśmiało. - Jaśniejesz mądrością i przerastasz wszystkich swą troską. - Kulawy już miał postąpić z Chłopaczycą jak z el Capitanem i sam wskoczyć przez okno do środka. Już widział siebie jak wbija sztylet w serce Starego i ponownie umyka przez okno z ukradzioną mapą. Ech głupi to pomysł bo nawet jak ucieknie zgrai pijaków to i tak znajdą go później, wszyscy go znają w mieście i prawdopodobnie wszyscy przyjdą na jego egzekucję. Zawiśnie na linie jak stary worek po kartoflach i po chwili wszyscy pójdą pić, wszyscy tylko nie on. Do jego uszu znów docierają dźwięki rzeczywistości a pośród innych i głos Chłopaczycy. - Zacny Panie przeżyłeś tyle wspaniałych dni podczas swego pracowitego życia i szkoda byłoby zniweczyć owoc swego geniuszu. - Kulawy o mało co a trzasnąłby Chłopaczycę w jej plugawą gębę bo to on przecież jest genialnym kartografem a nie Stary. Dziewczyna widać miała jakiś plan bo mówiła składnie i z wiarą w każde słowo. 
- Wielmożny Panie zamazujesz swój rysunek który jest pod spodem. - Stary oderwał wzrok od słodko kłamiących ust i przeniósł go na stół. - Głupia ze mnie dziewka ale nawet ja widzę, że boki karty są brudne jak moje nogi a pewnie i cała reszta twej pracy nie wygląda lepiej. - Cwana sztuka z tej Chłopaczycy, będą z niej ludzie zawyrokował w myśli Kulawy. Stary zaklął tak szpetnie i głośno, że nie tylko młode uszy przy oknie skręciły się ze wstydu ale ucichło w tawernie co zdarzyło się tylko jeden raz gdy tornado o niebywałej mocy zmiotło tawernę z powierzchni ziemi wraz z jej bywalcami. Stary patrzył na swe ręce niefrasobliwie położone na mapach. W nagłej panice odrzucił górną mapę na drugi koniec stołu jakby to ona była winna jego niedbalstwu. Podniósł obydwie ręce i zamarł w bezruchu spoglądając czy jego skarb nie uległ zniszczeniu. W takiej pozycji będzie trwał przez kolejne kilka minut.
 W tym czasie Kulawy zrobił krok w stronę okna. Stąpając po bosych stopach przyszłych twardzieli i młócąc po łbach przyszłych kapitanów utorował sobie drogę w bezpośrednie sąsiedztwo okna do wiecznej sławy. Niebywała zdolność do zapamiętywania szczegółów już zaowocowała dokładną kopią mapy którą z mozołem od lat kreślił Stary. Oczy Kulawego przebiegały każdy milimetr odkrytej mapy i porównywał ze swoją kopią oryginału który w całej okazałości pysznił się na stole.
 Jakby pojaśniało w tawernie a głosy już dobrze wstawionych amantów w wyobraźni ucichły przemieniając się w szept podziwu i zachwytu. W stronę Starego płynęła Syrena. W prawej dłoni dzierżyła olbrzymi dzban piwa. Biała piana jak morska piana spływała po brzegu cienką strużką na dłoń niebywale urodziwej istoty. Lewą dłoń Syrena musiała mieć większą lub bardziej chwytną bo w niej trzymała cynowy kubek rumu i trzykrotnie większą butelkę z tymże napojem. Istota zrobiła krok a wszystkim wydawało się, że płynie po falach wzburzonego oceanu. Zabójcze blond loki zafalowały rzucając złote blaski na wpatrzone w nią rozdziawione gęby. Nawet zżarte szkorbutem zęby zachwyconych marynarzy nie wydawały się tak odrażające. Ich twarze raptem wyładniały a srogie oczy zaszły mgłą ogłupiałego uwielbienia. Pierwszy raz w życiu widzieli Syrenę o której bez końca mogli opowiadać w kółko od świtu do utraty przytomności od nadmiaru spożywanego trunku. Przez środek szła, co tam szła, płynęła najprawdziwsza Syrena. Unosiła się na piętrzących się falach i falowało jej całe ciało. Delikatny szkwał rozwiewał jej sprężyste włosy, śmiertelny sztorm smagał jej biust w celowo rozsznurowanym staniku. Lewe ramiączko nie oparło się szalejącemu żywiołowi i niewinnie zatrzymało się tuż nad łokciem. Kolejna większa fala na sekundę odsłoniła pożądany brąz lewej piersi. Mijając marynarzy nie zaszczyciła ani jednego choćby ukradkowym spojrzeniem. Przepastne jak głębia oceanu zielone oczy wwiercały się w mózg Starego. Wprawnie wyprowadzony lewy sierpowy natychmiast pozbawił przytomności jednego z marynarskiej braci ale uratował mu życie. Nieszczęśnik w szale zauroczenia chciał dotknąć Syrenę co jak wiadomo miesza zmysły i nieuchronnie doprowadza do zgonu w okrutnych męczarniach. Uratowany przed niechybną śmiercią po odzyskaniu przytomności uwierzy, że dostał w mordę ogonem Syreny i jedynie stracił dwa zęby. Rana szybko się zagoi codziennie płukana rumem a tak naprawdę to powinien być wdzięczny Syrenie bo prędzej czy później zęby i tak trzeba będzie wybić gdy zaczną zbytnio dokuczać.
 Stary używał innej metody rysowania map niż Kulawy. Ten ostatni używał atramentu i pióra a Stary mapy malował. Używał węgla drzewnego dobrze utłuczonego w moździerzu razem z odchodami kur ale tylko tymi czarnymi. Tak sporządzoną mieszaninę rolował w cienkie kluseczki i zawijał starannie w pergamin. Po trzech tygodniach suszenia a w przypadku gdy pogoda okazała się łaskawa i było mniej wilgoci w powietrzu to już po dwóch tygodniach czarne rysiki po zaostrzeniu ostrym nożem nadawały się do rysowania map. Mapy Starego były jak żywe, wycieniowane i dokładnie opisane ale nietrwałe. Ta mapa miała przynieść mu sławę na wieki. Zdolność Kulawego można dzisiaj nazwać pamięcią fotograficzną a w powiązaniu ze zdolnością rysownika o zdecydowanie wprawnej ręce .... chyba kserokopiarką.
Kulawy badał mapę Starego w dużym skupieniu i odnalazł kilka nowych punktów do naniesienia na swojej która miała przynieść mu sławę na wieki. Mawiano, że Stary ma ważny punkt do naniesienia na mapie ale Kulawy nie mógł go odszukać. Taki skrupulatny i ceniony kartograf nie mógłby pozostawić go bez opisu. Najwidoczniej zrobi to właśnie dziś i zrobić to musi za chwilę bo zachodzące słońce już topiło się w zatoce po drugiej stronie lądu.
 Od widoku Syreny Staremu zawirowało przed oczami i zaczęło łupać w skroniach. Czy to na widok piwa rozkosznie rozlewanego przez nieziemsko piękną blondynę czy przez jej krągłe biodra Staremu zaschło w ustach. Resztkę wilgoci wydyszał przez rozdziawioną w zachwycie gębę. Tak, to nie zwidy starego człowieka który niedawno przekroczył cztery tuziny lat, najwyraźniej blondyna szła do niego. Nie mógł widzieć jej lekko uchylonych ust o karminowej czerwieni układających się co chwila w kształt serduszka. Stary nie mógł zrobić najmniejszego ruchu i nawet przestał oddychać. Czuł, że umiera bo o omdleniu nawet nie słyszał. Minąwszy pozostałych biesiadników Syrena przystanęła przy ostatnim stole. Jeszcze tylko jeden i będzie przy nim. Blondyna niesione naczynia postawiła na blacie i prostując się odrzuciła złotą lawinę loków na plecy. Włosy spływały na prawe ramię uwydatniając nagość lewego. Stary gdyby mógł błagałby zjawę o pozostanie jeszcze choćby przez kolejnych kilka sekund. Syrena jednak nie miała zamiaru rozpłynąć się tak raptownie jak się pojawiła. Zadarła spódnicę ponad kolana i prawą stopę postawiła na zydlu stojącym przy stole. Gołe kolano, gołe udo od wewnętrznej strony... Kapryśne sznurowadło właśnie teraz musiało się rozwiązać. Gdy Syrena mocowała się z cieniutkim rzemykiem wprowadzając go do kolejnych dziurek w cholewie zgrabnego bucika Stary już miał suchość pustyni Atacama w gardle i jakikolwiek ruch językiem mógł doprowadzić do rozsypania się go na pojedyncze komórki. Po sekundzie poczuł, że jego ciało spływa potem. Teraz właśnie Kulawy miał idealną sytuację aby wsadzić głowę do środka i zupełnie z bliska przeanalizować całą mapę. Wszystko idealnie tak samo jak na jego kopii. Kilka ominiętych szczegółów pojawi się również na jego mapie zaraz po powrocie do domu. Chłopaki jak jeden mąż zdjęli ręce z parapetu okna i zajęli je czymś innym. Zrobiło się na tyle luźno, że Chłopaczyca mogła zerknąć na zjawisko przecudnej urody.
- Ale ma... - Wycharczał el Capitan który nie wiadomo kiedy wylądował w pierwszym rzędzie widzów.
- Ale ma... - Cichutko szemrali pozostali.
- Ale ma cudowną suknię. - Chłopaczyca w życiu nie widziała tak idealnie skrojonej sukni. Jej zachwyt był na tyle głośny, że zadudnił jak pierwszy grom zwiastujący nadchodzącą burzę.
Stary drgnął i o dziwo nie rozsypał się na popiół. Kulawy drgnął i odskoczył w porę od okna. Syrena drgnęła i zakończyła seans tylko dla dorosłych. Stary przypomniał sobie o nadchodzących dniach chwały i myśli o mapie zaczęły nabierać intensywności. Kulawy przypomniał sobie dlaczego kuleje i na wspomnienie jak piranie zjadły mu piętę po pijaku zawył z bólu. Syrena przypomniała sobie o swej misji w tej podłej dziurze i ruszyła w stronę stołu przy oknie. Stary chwycił za węgiel Kulawy za usta aby stłumić jęki a Syrena za boki gdy przed Starym postawiła naczynia z napojami chłodzącymi. Spragniony stary człowiek jednak jako pierwsze wybrał piwo pozostawiając mapę i kobietę na później.
  Kulawy od dawna szykował się na wydanie swej kopii światu żeglującemu. Przebiegły staruch ciągle wzbogacał swą mapę o nowe miejsca i nie było sposobu aby uznać mapę za gotową. Kulawy na dzisiejszą noc zatrudnił dwudziestu rysowników którzy pracując do rana mieli sporządzić dwadzieścia takich samych map w podarunku dla Admirała. Zarówno Stary jak i jego konkurent szykowali się na wielką uroczystość uznania jednego z nich największym kartografem wszech czasów. Syrena nie pozwalała Staremu na chwilę wytchnienia. Ujęła cynowy garnuszek i wolniutko zbliżała go do ust Starego. Grała na czas aby dać go maksymalnie dużo Kulawemu. Drugą ręką głaskała butelkę, w górę i w dół w górę i w dół. 
- Co mówisz Panie? - Spytała tak słodko, że Stary omal się nie popłakał.
- Nic, chyba nic. Nie nic nie mówiłem. - Z zakłopotaniem chciał pozbyć się cudownej istoty i myśli o boca de ratones.
- Najwidoczniej wydawało mi się, że coś mówiłeś. Albo może dlatego, że tak blisko mnie jesteś to słyszę twoje myśli. - Syrena odsunęła nieznacznie mapę i przysiadła na krawędzi stołu. Teraz każdy mężczyzna zmięknie i niepotrzebne będzie łamanie kołem aby wydobyć sekret. Westchnęła głęboko i przekonująco jednocześnie a biust znajdujący się obecnie na wysokości oczu Starego zafalował nagłym przybojem emocji. Podziwiał jej cudowną skórę lekko zroszoną upalnym popołudniowym niepokojem. Stary zacisnął palce na węgielku i malusieńki odprysk odskoczył kilka centymetrów na bok. Znaku gdzie znajduje się boca de ratones jednak nie postawił. Stary gapił się w przesmyk dzielący dwie piersi. Boca de ratones co za wspaniałe skojarzenie rzeczywiście właśnie tam kryło się największe niebezpieczeństwo dla płci męskiej. Można tam utonąć nawet na lądzie setkę mil od morza.
 Kulawy przestał rozczulać się nad zjedzoną piętą i zerknął na mapę Starego. Jest! Niewiarygodnie sprawne oko Kulawego natychmiast wyłapało nowy punkt na mapie. Ułamek sekundy i lokalizacja wryła się w pamięć złodzieja map.
Staruch zachichotał i powiedział z szelmowskim błyskiem w oku, boca de ratones. Czy blondynka zrozumiała czy nie ale roześmiała się szczerze. Tak to już jest z blondynkami. Dla pewności aby ucho Kulawego usłyszało wypowiedziane cicho słowa krzyknęła boca de ratones i zupełnie nie wiadomo dlaczego przytuliła twarz Starego do piersi. Wtedy odważyła się spojrzeć w okno. Kulawy z niesmakiem przecząco kiwał głową.
- Boca de ratones. - Powiedziała wyraźnie i po wolutku tak aby i mężczyzna zrozumiał.
 Kulawy ruszył z kopyta, bo i jedno miał zaledwie, do domu gdzie oczekiwało go dwudziestu rysowników. Jeszcze zadyszany rzucił swoją kopię na stół wrzeszcząc jak opętany. Gdy rysownicy kopiowali kopię Kulawego on kontrolował każdy egzemplarz aby na koniec sygnować swym podpisem. Gdy pierwszy kur oznajmił ochrypłym głosem nadejście dnia Kulawy z dwudziestoma mapami podążał w stronę portu.
 O tej samej porze z drugiego końca miasta Stary wolnym krokiem szedł na spotkanie z Admirałem i wielką chwałą. Słońce wystrzeliło znad tafli Atlantyku jakby dostało całkiem niezłego kopniaka. Po chwili palące promienie zamieniły gorącą noc w dzienne piekło. Wspomnienie wczorajszego piwa jeszcze pogorszyło sytuację i Stary zaczął pocić się podwójnie. Powietrze było lepkie i gęste a o słabiutkiej bryzie można tylko pomarzyć. Stary czuł, że sił mu braknie jak nie ochłodzi swego ciała. Skierował się w stronę bajora gdzie rośliny kusiły swymi ogromnymi liśćmi. Przeklinał na głos aby odstraszyć wszędobylskie i zawsze głodne aligatory. Na szczęście gady podłe spały w innym bajorze których tutaj bez liku. Zerwał liść który miał posłużyć jako wachlarz i szybko oddalił się w bezpieczne miejsce. Oparł się o umierającą sosnę i przed twarzą liściem wzruszył powietrze. Cudowna ulga, mógłby stać tutaj jeszcze chwilę ale obowiązek wzywał do drogi. Nie mógł stać tutaj długo bo pojawiły się owady zwabione intensywnym smrodem człowieka. Stary panicznie bał się owadów a w szczególności pszczół na jad których był uczulony. Jedno żądło sprawiało, że Stary puchł na całym ciele a serce dudniło i zwalniało swój życiodajny rytm. Stary machnął liściem przed atakującym komarem tak mocno, że stracił równowagę. Chwycił sosenkę i przygiął ją solidnie. Cienki pień znalazł się tuż przy jego twarzy. Na pniu było gniazdo dzikich pszczół. Puścił drzewo z obrzydzeniem. To był niedopuszczalny błąd bo takiego wstrząsu owady nie podarują napastnikowi. Zanim usłyszał przeraźliwe bzyczenie owadzich skrzydeł Stary biegł tak szybko jak atakujący aligator. W nerwach pomylił chyba drogę ale podświadomie wybrał trakt gładki aby mógł jak najprędzej oddalić się od zagrożenia. Pierwszy atak nastąpił koło lewego ucha i Stary machnął liściem. Drugi znienawidzony dźwięk pojawił się przy prawym uchu. Stary machnął mapą i mapa poszybowała w stronę stawu obok którego przebiegał. Siła którą włożył w pozbycie się owada poniosła mapę na sam środek stawu. Stary zrobił jeszcze dwa kroki z rozpędu zanim się zatrzymał. Ukochany pergamin już się rozwijał nasiąkając wodą. Poczuł pierwsze ukłucie a po chwili drugie i trzecie. 

wtorek, 12 lipca 2016

Skomplikowana prostota

  Znim wyruszymy na podbój miasta pojawia się problem z  naszym autem. Tam gdzie atrakcji dużo zwykle parkingu brak lub jest wypełniony po brzegi wcześniej zaparkowanymi pojazdami.
W starej części Albuquerque nie można parkować na ulicy gdyż są one wąskie i według mnie zamiast zaparkowanych aut bardziej tutaj pasują powozy zaprzężone w żywy napęd niż obecnie używane środki lokomocji.
Zagadnięty przechodzień podpowiedział nam gdzie znajduje się tani parking, który zwykle jest tylko do połowy zapełniony. Skorzystaliśmy z rady mieszkańca miasta i odnaleźliśmy miejsce dla aut. Miejsca dużo, że aż trudno się zdecydować na to jedyne. O pozostawieniu auta w cieniu można było tylko pomarzyć więc poszło nam w miarę gładko. Torebka przerzucona przez ramię i kapelusz na głowę to moje podstawowe wyposażenie a p. jedynie wziął aparat fotograficzny.
Już nie raz głowiliśmy się nad opłatą za parking bo pomysłów właścicielom parkingów nie brakuje. Czasami po zaparkowaniu trzeba odnaleźć budkę z siedzącym i drzemiącym stróżem a czasami jest tylko automat na karty kredytowe. To ostatnie urządzenie jest w stanie wykończyć człowieka nerwowo bo nie dość, że myśli długo to nie zawsze wydrukuje kwitek potwierdzający opłatę który trzeba, po ponownym dotarciu do auta, umieścić w widocznym miejscu na desce rozdzielczej.
Tutaj zastosowano pomysł sprzed stu lat czyli opłata gotówką. 
Stanęliśmy przed metalową skrzynką i przyznam się, że zgłupieliśmy oboje. Wrzucić forsę i pójść? Tak bez żadnego papierka? Dowodem na zapłatę są trzy dolary w odpowiedniej "dziupli" z numerem miejsca na którym znajduje się auto. Proste i łatwe w obsłudze. Zanim ogarnęliśmy i pojęliśmy prostotę urządzenia minęło kilka minut. Bez banku, bez dostępu do internetu też jak widać można zapłacić w dwudziestym pierwszym wieku. 
Najbardziej spodobało się nam popychadło dolarów. Taki kawałek blachy na stalowej lince. Dokładnie złożone banknoty, tak jak pokazywała instrukcja przyklejona taśmą klejącą, ledwo mieściły się w szparce nad każdym pojemnikiem. Właśnie w tym celu było popychadło aby ułatwić opłatę i dokładnie wsunąć pieniądze do samego końca. 
To genialne rozwiązanie jest już reliktem muzealnym w dobie płacenia telefonem lub plastikiem. Kolejne przypomnienie, że bez gotówki nie wolno wychodzić z domu!