1

sobota, 28 grudnia 2019

2020 - stało się i już.

Już wszyscy wiedzą, że koniec roku wypada mizernie. Po świętach mamy więcej czasu więc rozmyślamy bez tchu. O tym jaki był dwutysięczny dziewiętnasty, co nam dał, co daliśmy innym i czy w ogóle coś znacznego wydarzyło się w naszym życiu. Pomijam rodzinne wydarzenia i fakt, że będziemy za kilka dni starsi o rok.
365 dni minęło tak szybko jak leniwy miesiąc i już gotowe kalendarze na przyszły rok czekają aby zacząć odmierzać czas.
Optymiści twierdzą, że będzie lepiej i że nie było aż tak źle aby rozpaczać a ci drudzy, pesymiści sądzą coś odwrotnego. Ja jednak pomimo tego, że 2019 był jakiś taki bez wyrazu to gotowa jestem zaliczyć siebie do pierwszej kategorii. Wiem o tym, że jak się postaram to będzie lepiej, samo nic nie przyjdzie. Będzie lepiej.

 Wierzę, że będzie lepiej i dlatego życzę wszystkim
Szczęśliwego Nowego Roku.

wtorek, 24 grudnia 2019

Trzy choinki, więcej prezentów.

Święta bez śniegu to w niektórych miejscach świata rzecz oczywista. Bez białego puchu za oknem Święta są tak samo uroczyste i wesołe.
 Mikołaj w tym roku nie dojedzie saniami bo renifery po asfalcie nie uciągną prezentów. Jedynym sposobem na dotarcie pozostaje samolot co widać na zdjęciu powyżej. Bałwan aż położył się na plecach aby pozdrowić najważniejszą osobę z Rovaniemi.
  Aby zwiększyć szansę na otrzymanie prezentów są osoby które nie jedną a trzy choinki przystroiły. Jedna w miarę tradycyjna
 druga w bieli
trzecia na różowo
 bo nigdy nie wiadomo co tak naprawdę Mikołaj polubi w tym roku.
Może zatrzyma się dłużej przy jednej z nich i dodatkowe prezenty wysypią się z worka?
 WESOŁYCH ŚWIĄT ŻYCZĄ
 ATANER i p.

sobota, 14 grudnia 2019

Ślimaka nadszedł czas

Pakowanie Ślimaka zajęło p. cały dzień który ja przykładnie spędziłam w pracy. Gdy na wypad braliśmy osobowe auto to wystarczały nam dwie godziny aby wszystko znalazło swe nowe miejsce w aucie. Cały ekwipunek nie zajmował dużo miejsca ale i tak bagażnik zawsze był pełen ubrań i rzeczy koniecznych do przeżycia tygodnia poza domem. To był nasz pierwszy testowy wyjazd na zaledwie kilka dni. Niby wszystko już gotowe ale czy nasz motorhome sprawdzi się podczas użytkowania miało okazać się niebawem. Dobrze, że parking oddalony jest od domu o zaledwie kilkanaście metrów bo inaczej p. opadłby z sił. Po powrocie z pracy i chwili odpoczynku do dwóch ogromniastych toreb wrzuciłam tyle ubrań, że ledwo udało się zasunąć suwaki. Na miejscu nie muszę oszczędzać więc pozwoliłam sobie na szaleństwo. Zapewne i tak będę chodziła w jednych ciuchach na okrągło a reszta wygniecie się niemiłosiernie. Pal licho, zawsze tak robię.

Łóżko miałam zaraz za plecami więc nie mogłam odmówić sobie komfortu podróżowania na leżąco. Nawet nie wiedziałam kiedy zasnęłam kołysana powolnymi ruchami Ślimaka. Zupełnie nieczuły kierowca wybudził mnie z rozkosznego snu gdy zjechał z asfaltu na szutrową drogę którą wjechaliśmy na parking za stacją benzynową. Po chwili już spaliśmy rozkoszując się luksusem posiadania mini hotelu na kółkach.

Rankiem zobaczyliśmy dokładnie gdzie spędziliśmy noc i okazało się, że widok z okna przedstawiał tyły farmy. Ani ładnie, ani okropnie po prostu zwyczajnie i brzydko. Nie zawsze da się nocować opodal atrakcji widokowych więc nie powinnam narzekać.
 Kawa postawiła nas na nogi i ponownie ruszyliśmy na północ. Musiałam zapytać ile ujechaliśmy wczoraj i okazało się, że całkiem mało. Ja po pracy padłam zakopując się w pościel a za mną wkrótce podążył p. udręczony pakowaniem ekwipunku.
 Jadąc ślimaczym tempem (stąd nazwa pojazdu Ślimak) mile mijały stanowczo zbyt wolno. W końcu mamy wakacje i nie powinno nam się nigdzie spieszyć ale trudno zwalczyć przyzwyczajenie do ciągłego pośpiechu.
Spokojnie i wolniutko bo takim klamotem ścigać się nie można. Postanowiliśmy zatrzymywać się gdzie jest parking i ładna okolica. Miało to nas nauczyć spokoju i pokory oraz innego podejścia do spędzania wolnego czasu.
 Osobówką taką trasę robimy w ciągu jednego dnia a teraz już drugi dzień za kierownicą. Co prawda to pierwszy dzień podróży trwał zaledwie dwie godziny ale kalendarzowo dzisiaj jest dzień numer dwa.
Tu przystanek, tam drugie śniadanie a czas leci nieubłaganie. Zaraz po południu znaleźliśmy się w połowie drogi do celu nad samym jeziorem gdzieś w Wisconsin. Tak mi się tam spodobało, że postanowiliśmy zatrzymać się do jutra. Tak lubię, na samej plaży, z okna widok na jezioro i delikatna chłodna bryza. Bajka!
Wieczorem nadciągnęły chmury strasząc zmianą pogody. Kurczę będzie lało jutro?

wtorek, 3 grudnia 2019

Floryda i kufel piwa

 Ten wieczór miał być najbanalniejszym sposobem zabicia czasu. Spacer po plaży w oczekiwaniu na zachód słońca. Taplanie się w mokrym piasku co chwila zalewanym falami. Klasyka starców i dzieci. Każdego to cieszy bez względu na wiek. 

Lubię wybrzeże i widok morza po horyzont. Zatoka Meksykańska nie ma ładnych plaż poza kilkoma wyjątkami ale jest ich tak mało i w większości prywatne, że lepiej dołożyć stówkę lub dwie i jechać nad ocean, na wschód Florydy. Takie jest moje zdanie i gdy mamy już jechać na Florydę to tylko na wschód. Nie wszyscy jednak tam się zmieścili więc zaludnili każdy kawałek dostępnej plaży w USA. Nasz kolega mieszka na północ od Tampy i jego miasteczko ma właśnie taką plażę. Jakieś zielsko jeszcze zielone dopóki jest w wodzie ale gdy większa fala wyrzuci je na piasek to zamienia się w brunatne mało atrakcyjne resztki.

Dla nas to żadna atrakcja ale jak widać mewy były odmiennego zdania i zawsze znajdowały coś smacznego do jedzenia. Jakieś muszki lub małe ślimaki sprawiały, że ptaki ciągle przeglądały zawartość brunatnej warstwy.
Gruntownie zmielone muszelki tworzyły białą plażę miękką i przyjemną. Zdarzały się również miejsca gdzie można było nadepnąć na dość duże muszle, takie miejsca wydobywały syk bólu bo drobne i ostre muszle kłuły bez litości nieprzystosowane stopy. 
Do zachodu słońca mieliśmy około pół godziny co wydało mi w sam raz aby nacieszyć się wodą i widokiem zachodzącego słońca. Okazało się, że to jednak zbyt dużo gdy ktoś utyskuje i narzeka przez cały ten czas. Nasz kolega przez cały czas marudził o piwie. Nie zachwycał się widokami lecz gadał bez przerwy o kolegach i koleżankach którzy właśnie teraz piją piwo w jego ukochanej knajpce. Ani ja ani p. nie jesteśmy piwoszami więc nie byliśmy w stanie zrozumieć tęsknoty za piwem. Spacer zamienił się w udrękę gdy do zachodu pozostało kilka minut. Temat piwa stał się tak gorący, że postanowiłam odejść na tyle daleko aby nie słyszeć ani jednego słowa na temat braku piwa w organizmie. Każde z nas miało aparat i postanowiłam sama zmierzyć się z dość trudnym tematem jakim jest zrobienie dobrego zdjęcia czerwonej kuli topiącej się w wodzie zatoki. 
 Czułam się oszukana i zawiedziona dzisiejszym wieczorem. Miało być romantycznie i spokojnie a wyszło na nerwówkę w oczekiwaniu na utopienie Słońca i natychmiastowy odwrót z plaży aby po drodze do domu wpaść na kufel piwa. Na wakacje jeździmy zawsze sami bo łatwiej dojść do porozumienia pomiędzy dwoma osobami niż trzema lub czterema. Z biegiem lat małżeństwo dociera się a nasze doszło do takiej formy zrozumienia, że czasami nawet słowa nie są potrzebne aby w danej chwili zareagować identycznie. Panowie szli nieśpiesznie więc mogłam wyobrazić sobie, że jestem sama na plaży i przez chwilę zapomnieć o niedogodnościach idących za mną. 
Plaża brzydka, towarzystwo do niczego więc zajęłam się obserwacją przyrody. Często zerkałam pod nogi bo jak wspomniałam dużo było zdradliwych muszelek na które nie chciałam nadepnąć przez nie uwagę. Gdy zobaczyłam obrzydliwstwo na które mogłam nadepnąć to już z dwojga złego wolałabym ostrą jak nóż muszelkę niż takiego ślimaka pod stopą. 
Idąc plażą nie wiadomo co żyje w wodzie zaledwie kilkadziesiąt metrów od linii brzegu. Wydawać by się mogło, że nic tam nie ma bo przecież nic nie widać. Skoro nie widać to nic nie ma i już. Jednak z perspektywy piechura nie widać wszystkiego tym bardziej, że ludzkie oko jest mało doskonałe w porównaniu z innymi mieszkańcami Ziemi. Ptaki z reguły mają "sokole oko" i widzą zadziwiająco dużo z nieosiągalną dla ludzi głębią ostrości. Przykładem były mewy które z łatwością wypatrywały pokarm tuż pod powierzchnią wody. Ich widowiskowe nurkowanie chyba tylko mnie zainteresowało bo jak okiem sięgnąć nikt na nie nie zwracał uwagi. Ich spokojny lot raptownie zmieniał się w pionowe pikowanie zakończone nurkowaniem i przeważnie owocował upolowaniem ryby.
Wreszcie nadszedł czas gdy wszyscy zwrócili swe twarze w stronę zachodu. Czerwień przyciągała jak magnes. Zamiast błękitu który królował przez cały dzień na niebie teraz wszystko uległo zmianie. Do niedawna białe chmury przybrały odcień różu a te w pobliżu Słońca aż raziły czerwienią. Błękit trochę poszarzał jakby nie chciał konkurować z czerwienią. Teraz jedyną atrakcją był całkiem ładny zachód Słońca. 
  Jeszcze wpatrywałam się w miejsce po Słońcu gdy do mych uszu dotarły słowa, że wreszcie czas na wizytę w browarze. Zdziwiło mnie, że w browarze bo ponoć miało być jedno piwko a nie zwiedzanie browaru. Z resztą chyba było zbyt późno aby po browarze oprowadzać wycieczki. Nie chciałam zgadywać co mnie czeka i nie chciałam pytać bo lubię niespodzianki.
Do pubu, piwiarni lub knajpy, jak kto woli, dotarliśmy już o zmroku. Zaraz po zachodzie słońca zawładnęła światem noc. Nie mogę się nadziwić jak szybko człowiek przyzwyczaja się do otaczającego go świata i jak szybko zapomina. U nas po zachodzie ściemnia się stopniowo zanim zapanują egipskie ciemności. Na południu następuje to raptownie i wraz z ostatnimi promieniami słońca kończy się dzień aby dosłownie za chwilę nastała noc. NIe wiem dlaczego ale właśnie dziś zaskoczyło mnie to zjawisko. Byliśmy na samym końcu Florydy i tam też doświadczaliśmy nagłej nocy bez jakichkolwiek emocji. Może dlatego, że spodziewałam się nudy przez kolejną godzinę podczas której będę przyglądała się pijakom którzy mają białe wąsy po odjęciu szklanki od ust.
Drzwi były otwarte bo tam ciepło, w środku i na zewnątrz taka sama temperatura.  Ludzi pełno przy barze i przy stolikach. Trochę mnie to zbiło z tropu bo nie spodziewałam się aż takiego tłumu. Prawdziwą niespodziankę zafundował nam kolego swą osobą. Połowa towarzystwa rzuciła się na nas aby się przywitać. Miałam nadzieję, że uda mi się umknąć gdzieś na bok aby nie zostać poturbowana. Guzik z moich zamiarów, kolega przedstawił nas swoim kolegom i zaczęło się witanie i pozdrawianie. Upłynęło parę długich chwil gdy mogliśmy, lekko rozpychając towarzystwo, dotrzeć do baru. 
To miejsce było rzeczywiście browarem i wybór piw wprawił mnie w totalne zdumienie. Obok baru na ścianie wisiała biała tablica cała zapisana czarnym mazakiem. Cztery kolumny zawierały nazwę piwa, procentową zawartość alkoholu, cenę i coś jeszcze ale nie pomnę co.
Wybór oszałamiający, nazwy dziwne i nie wiele mówiące. Jedyne co przemawiało do rozumu to ilość procentów w kwaśnej wodzie. Tak, urżnę się dzisiaj bo smakiem nie będę się delektowała. Zamówiłam więc to najmocniejsze. Według barmanki miało być wiśniowe i wiecie co było rzeczywiście o posmaku wiśniowym i druga szklanka już mi smakowała. Wszystkie piwa były wlasnej produkcji i o wiele mocniejsze niż te sklepowe. Już wiem czemu tyle ludzi chadza w to miejsce. Na miękkich nogach poszliśmy za kolegą który chciał pokazać nam gdzie produkuje się piwo. W przyległym pomieszczeniu dopiero było nastrojowo, półmrok rozjaśniały kolorowe plamy świetlne. Ale czad, zupełnie jak na dyskotece w latach osiemdziesiątych.
Jeszcze kilka kroków i dotarliśmy do serca tego miejsca. Rurki, stoliki i wielkie kadzie ze stali strzegły tajemnicy sukcesu tego mało okazałego miejsca.
Tajemnicze, nikomu nie zdradzane receptury sprawiają, że ludzie lgną do takich miejsc aby napić się prawdziwego piwa. Piwa o zdecydowanym smaku i mocy. 
Trzecia szklanka piwa o mocy 13% zaszumiała mi w głowie i z radością usłyszałam, że już pora jechać do domu bo rano nasz kumpel musi stawić się w pracy, wypoczęty i trzeźwy. 
Nie przekonałam się do piwa ale rozumiem ludzi którzy lubią ten napój i jestem w stanie stwierdzić, że w szklance piwa jest ukryty zachód słońca tuż przed jego zaśnięcien do kolejnego poranka.