1

czwartek, 29 sierpnia 2013

Niezły początek.

 Jest szósta rano lub szósta pięć a my już na starcie gotowi do rozpoczęcia wakacji. Tym razem ma to być trochę zwariowany początek gdyż naszą podróż rozpoczynamy ciężarówką. 
Z okolic Chicago będziemy podróżować do Denver długaśnym zestawem na 18 kołach. Przede mną 1000 mil oglądania znanej mi już drogi z innej perspektywy. Porównując wysokość to tak jakbym siedziała na dachu normalnego auta. Zapewne będzie widać o wiele lepiej ale nie spodziewałam się jakiś cudownych widoków bo podróżując przez Illinois, Iowa i Nebraskę niewiele będzie się działo.
  Już sama podróż w takim dziwacznym pojeździe będzie atrakcją, najpierw jednak trzeba cały turystyczny ekwipunek pomieścić w kabinie ciężarówki. Zwykle podróżując naszym autem nie mamy problemu z miejscem dla namiotów, śpiworów, materacy itd. Nieduże kombi z łatwością połyka każdą ilość toreb, pojemników i wszechobecnych worków foliowych. Podczas pakowania się do auta zrodziły się obawy czy wszystko to pomieści się w zupełnie nieprzystosowanej do turystycznych eskapad kabinie „Siwego” jak nazwaliśmy nasz nowy dom na kółkach.
 Nie obyło się bez ponownego przemieszczania pakunków ale w końcu cały majdan zabierany autem znalazł swe miejsce w ciężarówce i dało się siedzieć i spać ale co z jazdą? Potrzebowaliśmy chwilę wytchnienia zanim ruszymy więc pojechaliśmy do Dunkin' po kawę. 
- I jak się czujesz? - Zapytałam gdy z dzioba przykrywki styropianowego kubka rozlała się po organizmie gorąca i słodka kawa. 
- Nie wiem, jestem w szoku a najgorsze jest to, że dopiero najgorsze ma wkrótce nastąpić. - p. jakoś zmalał i nie tryskał wspaniałym humorem przed czekającymi nas wakacjami przepełnionymi niezapomnianymi wrażeniami. Jeżeli on miał obawy to co powiedzieć o mnie i moim strachu. Kolejnych kilka łyków kawy jakby przywróciło nam lepszy humor i nie mogliśmy odwlekać już dłużej naszego wyjazdu. 
Tylko dlatego, ze Siwy jest pojazdem dla samotnika to drzwi pasażera otwierały się tak ciężko, ze musiałam wytężać swe mizerne muskuły aby je ruszyć z martwego punktu. Siwy ma tylko jedno łóżko na parterze i jest niższy niż inne. Gdy p. zajął się wypełnianiem papierów o których nie mam pojęcia ja zaczęłam walczyć z pasem bezpieczeństwa. 
- Nie zapinaj go, przerzuć przez siebie i zablokuj, o tam na górze. - Wszystko tu inne i obce ale przecież auto-podobne. Posłuchałam i nauczyłam się wielu rzeczy zanim ruszyliśmy. Silnik się rozgrzał warcząc jak lokomotywa, jeszcze tylko kontrola wskaźników i ruszyliśmy. 
Baza firmy ma dużo miejsca dla ciężarówek więc gdy wyjeżdżaliśmy z niej na ulice miasta doznałam wrażenia, ze wszystko jest za wąskie i na 100% nie zmieścimy się na jednym pasie ruchu. O skrętach, zakrętach i wywijasach gdy za nami 16 metrowa naczepa nie wspomnę bo okazałabym się panikarą. Na autostradzie było o wiele spokojniej i zaczęłam się przystosowywać do nowego życia. Gdy emocje opadły moje zainteresowanie ukierunkowało się w stronę łóżka. Trzeba przecież spróbować wszystkiego więc teraz kolej na drzemkę. W zamierzeniu krótka drzemka zamieniła się w długi sen na bardzo wygodnym łóżku. Szumiało i kołysało. Chłodne powietrze w sypialni pozwoliło mi zakopać się w pościel i słowne budzenie nie przynosiło skutku do momentu rękoczynów. Na parkingu p. na różne sposoby starał się przerwać moje bujanie w sennych obłokach. 
- Tak to mogę podróżować! - Z zadowoleniem stwierdziłam gdy dowiedziałam się gdzie jesteśmy. Jakże mogłoby być inaczej gdy w czasie snu „pokonałam” 500 mil.
Jeszcze tylko kilka godzin i zatrzymaliśmy się na nocleg. Mogliśmy od razu paść bez życia na łóżko ale, że wakacje już oficjalnie rozpoczęte więc wypadałoby poszukać przygody. Na rano pozostawiliśmy sobie 200 mil więc zakotwiczyliśmy pod koniec Nebraski opodal Kolorado. Tuż obok Siwego polna droga skręcała za kępą drzew i przecież nie mogłoby być inaczej gdyby nasze stopy nie powiodły nas nią w nieznane.
Słońce barwiło świat na cudowną czerwień i spacer zapowiadał się bajecznie. Pośród łąk dotarliśmy nad małą rzeczkę podziwiając rosnące gdzie niegdzie kaktusy. 
Nie mogę się nadziwić, że te ciepłolubne rośliny egzystują z powodzeniem w takim klimacie który srogimi zimami nie jednego zjadacza chleba może przerazić. Właziłam więc w pobliże klujących roślin nierzadko przez wysokie trawy. Węży się nie obawiałam bo było za chłodno dla zimnokrwistych jadowitych potworów.
Księżyc na niebie przypominał o śnie ale chcieliśmy poczekać aby słońcu nad horyzontem powiedzieć dobranoc. Kilka chwil relaksu w ciszy po podróży dość głośną ciężarówką uspokoiło mój system nerwowy. 
Siedząc na fotelu pasażera czekałam aż p. poukłada materace tak aby nie przeszkadzały nam podczas snu.
***Wrzask obdzieranej ze skóry, oszalałej ze strachu Ataner podciął mi nogi i padłem na łóżko. Przed chwilą jeszcze bezpiecznie siedziała na fotelu wpatrzona w dal. Odwrócony tyłem do niej nie moglem pojąć co niebezpiecznego wydarzyło się tak raptownie. Prawie skręciłem kostkę w prawej nodze stawiając ją w nieodpowiednim miejscu, na małym pojemniku z kosmetykami, aby spieszyć z pomocą. Wyprostowana jak struna w wiolonczeli, Ataner wpatrywała się w prawe udo tak intensywnie, ze aż wydłużył się jej nos na pięc centymetrów. W uszach wibrowało górne „c” i cała ciężarówka drżała jak podczas trzęsienia ziemi. Dłonie miała skierowane w tą samą stronę co wzrok a palce wykrzywione tak jak to robią stuletnie czarownice rzucając zaklęcie w kamień. Dookoła wszystko jak przed dziewięcioma sekundami i nie zauważyłem zagrożenia życia. Nic się nie zmieniło. 
Kleszcz! Kleszcz! 
Ataner zapiała tak rozpaczliwie, że jeszcze żadna śpiewaczka operowa nie osiągnęła takich wysokich tonów. Jej krzyk przerażenia przeszył mą czaszkę nieznośnym poziomem decybeli aż przymknąłem oczy z bólu.***
Tak to odebrał p. a ja chyba podobnie jak przypomnę sobie tą sytuację. Po prawej nodze odzianej w czarne leginsy posuwał się przeogromny kleszcz. Boże jak ja nienawidzę insektów a kleszczy w szczególności. Na samą myśl, że powinnam wziąć to paskudztwo w palce prawie oszalałam. Z odsieczą pospieszył p. i to on po krótkiej i dramatycznej walce wreszcie zdjął go ze mnie. Z ciężko otwierającymi się drzwiami pasażera uporałam się bez przeszkód i wyskoczyłam z ciężarówki. Trzepałam po sobie dłońmi aby wytrząść z siebie potencjalnego, kolejnego kleszcza. 
- Uspokój się kobieto, nie ma na tobie już więcej kleszczy. 
- Skąd wiesz? Przeszukaj mnie dokładnie. - W panicznym strachu widziałam ich setki łażących po mnie. Po chwili uspokoiłam się bo nie było podstaw do paniki. Jeden takich olbrzymich rozmiarów płaski paskudnik wystarczył aby opuściła mnie ochota na sen.

piątek, 23 sierpnia 2013

(247365) Pierwszeństwo absolutne.

 Jeżdżąc po mieście nie raz zaklnę siarczyście gdy wymaga tego sytuacja. Nikt mnie nie słyszy ale w ten zwykły sposób odreagowuję i o dziwo uspakajam się na chwilę. Ruch samochodowy w Chicago jest bardzo powolny i uciążliwy przez cały dzień, od świtu do zmroku. Wpychanie się na chama lub zajeżdżanie drogi aby wcisnąć się na dany pas ruchu to zjawisko istniejące ale nie nagminne. Nowo przybyłe nacje usiłują wprowadzać nawyki ze swych niecywilizowanych krajów i ich zachowania jeżą włos na głowie przeciętnego Amerykanina.
Siedząc w samochodzie postrzegam rzeczywistość jako świat stworzony dla automobili. Denerwują mnie motocykle, bo ich nie widać i wyprzedzają z każdej strony, nienawidzę rowerzystów bo wloką się i nie ma jak ich wyprzedzić i nie cierpię pieszych. Łażą jak zombi z nieprzytomnym wzrokiem, niewidzącymi oczami widz
ą tylko to co usłyszą przez telefon i wydaje się, ze zupełnie nic ich nie obchodzi, nawet ich własne życie. Na przejściach dla pieszych panuje inny wymiar czasu bo raptem wszyscy spacerują a nie kroczą żwawo aby jak najprędzej dostać się na drugą stronę ulicy. 

Po co ten kulawy dziad włazi na jezdn gdy już pozostało mu tylko 5 sekund do czerwonego. Dlaczego on wyszedł z domu!
 I choćby szła jak najwolniej, niech nawet zatrzyma się ze dwa razy i do tego jeszcze obróci to żaden kierowca nie będzie miał jej za złe, że poczeka jeszcze jedne światła.
(247365)

środa, 14 sierpnia 2013

Syrena kontra Posejdon.

Bez względu na pogodę Syreny jak to mają w zwyczaju podpływają w pobliże bezludnej plaży aby rozkoszować się piaskiem i słońcem. Syreny uwielbiają ciepłe akweny gdzie łatwo je spotkać przy odrobinie szczęścia. Dzisiaj taka właśnie okazja nadarzyła się w pobliżu Chicago gdyż jezioro Michigan, o dziwo, było ciepłe jak nigdy.
Samotna plaża wydawała się bezpieczna na tyle, że mogłam wyczyniać najdziksze harce nie bacząc czy nie zatopię jakieś zabłąkanej motorówki czy skutera wodnego. Do weekendowego szaleństwa na wodzie dzieliły mnie dwa dni. Czwartkowy wypad na plażę zrodził się przy porannej kawie i wszedł w czyn zaraz po jej wypiciu.
Chmury na niebie przysłaniały słońce za co byłam im bardzo wdzięczna. Nie musiałam zakładać kombinezonu nurka aby ochronić me ciało przed upieczeniem promieniami UV i oddawałam się frywolnej kąpieli w niezbyt czystej wodzie jeziora. Miała ona wyjątkowy, bardzo zielony kolor. Dalej od brzegu wydawała się czystsza i podążyłam na glebie aby to sprawdzić.
Zła sława Syren nie przysparza im wielbicieli bo ponoć psotne to stworzenia i niebezpieczne dla człowieka. Nie wszystkie są takie a jedna z nich nie czyni krzywd i wręcz pragnie towarzystwa.
Narobiłam trochę hałasu swym śpiewem w wodzie aby wystraszyć z bliskiego sąsiedztwa ryby, kraby i żaby. Nie lubię świadomości, ze coś obok mnie pływa lub pełza po dnie a niespodziewane dotkniecie takiego stwora może mnie zatopić natychmiast i pomoc ratownika o silnych ramionach byłaby wtedy mile widziana.
Syrena czuła się dzisiaj wspaniale. Wyskakując ponad powierzchnie wody robiła duże zamieszanie wokół siebie tworząc fale a bąbelki powietrza zatrzymane przez wodę tworzyły białą piane.

 - Całe jezioro jest moje! Tylko moje. - Może to samolubne i niegrzeczne takie przywłaszczanie ale, że nikomu to nie szkodziło i nie było wokół mnie nikogo mogłam sobie wyobrazić siebie jako jedyną właścicielkę niezmierzonej dali i głębi. Co za rozkosz gdy nie ma na plaży i w wodzie ani jednej żywej duszy, no może jest jedna ale trzyma się na uboczu pilnując aby zdradzieckie prądy nie zniosły mnie do Wisconsin, Michigan albo do Kanady.
Zbadawszy okolice Syrena na głos oznajmiła o zawładnięciu całego jeziora na własność. Zapomniała, ze władca wszystkich akwenów wodnych może ją usłyszeć. Po chwili woda zaczęła się jakby gotować, powstały wyraźne fale rozchodzące się z jednego miejsca. Zainteresowana tym zjawiskiem Syrena zrobiła tak jak to jest w syrenim zwyczaju, podpłynęła bliżej. Jej zdumienie przemieniło się w przerażenie gdy raptem wszystko zamarło w bezruchu. Jeszcze przed chwilą wzburzona woda uspokoiła się gdy wynurzył się wszechpotężny Posejdon. Syrena zamrugała oczami ze zdziwienia bo nie spodziewała się Władcy Mórz w słodkowodnym jeziorze i w dodatku w takiej odległości od Morza Śródziemnego. Bez słowa Władca uniósł slup wody w gore, spojrzał wymownie na Syrenę która w mgnieniu oka zrozumiała swój błąd, głupią zachciankę posiadania choćby kawałka własności Posejdona.

 - Idź sobie stad, przepadnij! Jezioro jest moje i ja tu rządzę. Ty zajmuj się morzami. - Syrena posłała w stronę Posejdona olbrzymią kulę wodną burząc słup wody i przepędziła Władcę Mórz ogromną falą.
  Przez jakiś czas będzie znów spokojnie na Jeziorze Michigan ale nikt nie wie kiedy znów Ataner za
łoży bikini bo sezon kąpielowy jeszcze się nie skończył.

środa, 7 sierpnia 2013

Lost River Cave

  Jak wspomniałam, wcześniej zwiedzane muzeum nie dało mi pełni satysfakcji więc tym bardziej oczekiwałam niezapomnianych wrażeń po Lost River Cave w Kentucky. 
To ostatni akcent wakacji i zdecydowaliśmy się na wygodne zwiedzanie jaskini siedząc w łodzi. Taka forma zwiedzania miała być atrakcyjna i wygodna. Nie wspominając perypetii z zakupem biletu wstępu załapaliśmy się na pierwszą grupę ofiar reklamy. Posiadany przez nas folder zachwalał tą jaskinię jako bardzo ciekawą a dodatkowe atrakcje oglądania jej z łodzi miały wryć się w pamięć do końca życia. I wryły się, a jak to się odbyło przeczytajcie.
Dróżką wiodącą przez mostek doszliśmy po 10 minutach do maleńkiego stawiku. Pani przewodnik w wieku dziewczęcym opowiedziała długą i barwną historię tego zielonego bajorka.
Już zacierałam ręce aby rozgrzać się przed czekającymi nas emocjami. To małe oczko wodne jest niesamowicie głębokie i ma połączenie z podziemną rzeką o rwącym prądzie. Zanim to stwierdzono wielu nurkujących śmiałków nigdy już nie ujrzało światła dziennego. Byli pochwyceni przez nurt i na zawsze uwiezieni głęboko pod powierzchnią ziemi.
Straszny wstęp gdy pomyśleć o czekającej nas podróży po powierzchni wody. Gdy doszliśmy do ponurej dziury która była wejściem do jaskini to pomimo ciepłej bluzy którą noszę zimą ciarki przebiegły mi po plecach. Atmosfera strachu zelżała gdy słowa przewodnika skierowały mą uwagę na starą elektrownię i salę balową, którą można sobie wynająć na imprezę.
Wszystko ładnie się zaczęło ale gdy zasiedliśmy w aluminiowych, płaskodennych łodziach atmosfera niepewności udzieliła się wszystkim uczestnikom wycieczki. Lekkie podniecenie czekającej nas przygody emanowało od każdej osoby. Aparaty fotograficzne trzymane w dłoniach były w pełnej gotowości jak i uwaga fotografów aby nie przeoczyć ani skrawka tajemniczej groty.
Aby dostać się do środka musieliśmy skryć głowę pomiędzy nogami bo tak było nisko. Emocje już sięgnęły zenitu przy skłonie i opadły do zera gdy minęliśmy skalną przeszkodę. Czerń dookoła. Nic nie widać. Rozglądam się dookoła a tu pustka, wszędzie wielkie nic. Cierpliwość to nie jest cecha dominująca w charakterze p. więc po kilku zaledwie sekundach usłyszałam słowa; żart, kpina, nabici w butelkę, wracam natychmiast wpław. Innych nie zamieszczam aby post nie był zbyt długi. Punktowy reflektor przewodnika oświetlił na chwilę jakąś skałkę ale gdy p. złożył się do zdjęcia inna skałka została oświetlona na kilka sekund. Oniemiałam z wrażenia gdy nasza droga ku przygodzie skończyła się raptownie na desce stanowiącej jakby zaporę dla leniwie płynącej wody. p. zrobił jedno zdjęcie które po obróbce na komputerze przedstawiam z wielką dumą bo ja tego nie widziałam ze względu na panujące ciemności.
Syczał i prychał, utyskiwał i pomstował na swą głupotę gdy podążałam za rozwścieczonym buhajem o imieniu p..
Teraz to się uśmiecham na wspomnienie naszej naiwności wiary w foldery reklamowe i zawarte w nich informacje. Straciliśmy dwie godziny na dojazd i oczekiwanie bo sama trasa łodzią trwała około 3 minut i cieszę się, ze tylko tyle bo rzuciłabym się za p. do wody aby skrócić męczarnie zwiedzania jaskini.
Wracaliśmy do domu malowniczo wyciętą w skałach autostradą. Do domu w którym odpoczniemy i nabierzemy sił aby znów wyruszyć w nieznane.