Nauka
hiszpańskiego wcale nie przysparza mi problemu gdy nie zaglądam do
podręcznika. Czasami jednak przyswajam nowe słówka i ostatnio w
jednej lekcji pojawiły się zwierzęta i części ciała ludzkiego.
Co prawda zapomniałam jak nazywa się palec po hiszpańsku ale nie
zapomnę jak smakują usta Gregory Pecka. Śniłam o nich przez całą
noc i śniłam po hiszpańsku. Dlatego nie zapomnę, że "la
boca" to usta. Moja metoda nauki języka obcego zajmuje dużo
czasu bo jak tak dalej pójdzie to jedno słowo na dobę to trochę
mało aby opanować nieznany język w ciągu jednego życia. Dzień
po nocy z amantem kina rozpoczął się cudownie i po porannej kawie
znów zerknęłam na niedokończoną lekcję. Ledwo zerknęłam na
kolejną stronicę gdzie panoszyły się krowy, konie, byki, owce,
małpy i inne popularne mniej lub bardziej przedstawiciele fauny
zamknęłam książkę. Nie miałam nastroju na zwierzaki. Podparłam
brodę na pięści i patrzyłam w okno za którym nasz mini ogród
kolorowo mościł się w porannym słońcu. Zaraz, zaraz jak to było?
Niby niczego nie przyswoiłam przez minutę patrzenia na nazwy
zwierząt to jednak coś w pamięci pozostało. Ten mysz i ta szczura
albo ten mysza i ta szczur. Zupełnie inaczej niż po polsku.
Otworzyłam książkę aby upewnić się czy to prawda. Rzeczywiście
po hiszpańsku mysz jest panem a szczur panią. Ponownie zamknęłam
podręcznik bo kolejne dwa słówka to przecież 200% normy dziennej!
Myślami powróciłam do ust amanta i raptem pojawia się mysz. Usta
i mysz czyli "boca raton". Taką przecież nazwę nosi
miasto na Florydzie. Byłam w Boca Raton ale wtedy nie wiedziałam,
że la boca to usta a el raton to mysz. Co za zwariowana nazwa? Nie
mogłam jednak znaleźć sensu i z zapałem rzuciłam się na
wikipedię szukając pomocy. Zagadkową nazwę trzeba jakoś
rozszyfrować. Pierwsze zdania wprawiły mnie w osłupienie.
Przeczytałam artykuł z zainteresowaniem i okazało się, że nazwa
nie ma nic wspólnego z ustami myszy ani z ustami Gregory Pecka
słodkimi jak argentyński miód i bardzo się zawiodłam poziomem
mojej znajomości języka obcego. Jednakże pochodzenie jest z
hiszpańskiego i nazwa miasta wywodzi się z boca de ratones
co marynistyczny słownik staro hiszpański określa jako płytkie
wejście do portu lub zatoki. W czasach gdy po odkryciu Ameryki
zaczęto rysować mapy każdy niebezpieczny kawałek wybrzeża
szczególnie dokładnie oznaczano. Taki niebezpieczny przesmyk jak w
skrócie nazwałam boca de ratones został omyłkowo zaznaczony na
mapach 13,5 kilometrów na północ od jego rzeczywistego miejsca
istnienia.
Jak do takiej
pomyłki doszło nikt nie wie i zamiast wskazywać niebezpieczne
miejsce w okolicach dzisiejszego Miami czyli wejście do Zalewu
Biscayne zostało ono zaznaczone opodal dzisiejszego Boca Raton.
Zamyśliłam się chwilkę bo jak można napisać, że nikt nie wie
jak doszło do pomyłki. Nie wiedziano do chwili obecnej do chwili
gdy przeczytałam kilkanaście zdań widniejących na ekranie
laptopa. Ja wiem jak do tego doszło i podzielę się z wami
wydarzeniami sprzed przynajmniej stu lat:
Stary zmierzał
do tawerny "Pod Dzielnym Marynarzem Czterech Oceanów" gdy
słońce przekroczyło zenit na bezchmurnym od tygodnia niebie
południowej Florydy. Jego postać nocą mogłaby wystraszyć nawet
najdzielniejszego pogromcę smoków i olbrzymich jak dwa statki
ośmiornic a za dnia na jego widok kobiety wzdragały się dreszczem
obrzydzenia lub przerażenia w zależności od wieku białogłowy. Za
dnia Stary wydawał się mniejszy niż w rzeczywistości. Jego
pochylona głowa zasłonięta była nigdy nie strzyżonymi włosami.
Wzrok utkwiony w ziemię na trzy kroki w przód a jego myśli
wybiegały dużo, dużo dalej. Stary nie zauważał
nikogo z przechodniów pogrążony w myślach o wielkiej sławie.
Dlatego podążając jego śladem Kulawy Dryblas zwany potocznie
Kulawym nie musiał zbytnio starać się aby Stary go nie spostrzegł.
Trzykrotnie
naprawiane w dniu dzisiejszym drzwi raptownie otworzyły się przed
Starym i z tawerny wyrzucono kolejnego marynarza którego sakiewka
świeciła pustką już przynajmniej od dwóch kolejek. Stary
przycisnął do piersi zwój map aby pijane cielsko nie zniszczyło
jego wiekopomnego dzieła. Marynarz nie robiąc ani jednego kroku
padł na ziemię zamroczony grogiem i upadkiem ale uśmiech nie
zniknął z jego twarzy. Zapewne ciągle widzi te cuda w zamorskich
krajach o których opowiadał od samego rana.
- Ludzie nie mają
do siebie szacunku. - Wymamrotał Stary i wszedł do środka
kiepsko oświetlonej tawerny. Skierował się w stronę stołu przy
oknie. To było jego miejsce, zawsze tu siadał od lat i nikt nawet
nie myślał aby zmienić ten porządek rzeczy. Chętnych nie było
bo świeże powietrze szkodzi przy piciu i o tym fakcie wiedzieli
wszyscy prawdziwi mężczyźni. Stary potrzebował światła jak ćma
a kopcące świeczki i lampki oliwne z rybiego tłuszczu dawały w
rzeczywistości więcej dymu i smrodu niż pożądanego przez
kartografa światła. Nie musiał machać na barmana aby tan
dostrzegł jego mizerną postać. Przychodził tu codziennie i
wiedział, że prędzej czy później poczciwy Joe przyczłapie do
jego stołu z dzbanem wypełnionym po brzegi śniadaniem.
Tymczasem za
oknem tuż za plecami Starego zrobiło się wyjątkowo tłoczno.
Grupka małych złodziejaszków za którymi nikt w mieście nie
przepadał usiłowała zerknąć do środka pomieszczenia. Lekko z
boku stała Patrycja nie mając szans w walce z chłopakami. Dawno
już nikt nie nazywał jej po imieniu a przezwisko Chłopaczyca szło
za nią jak ciężki los sieroty. Należała do bandy ale ze względu
na jej odrębną płeć zawsze stała na uboczu. Po drugiej stronie
okna również niewidoczny dla oka Starego stał Kulawy. Górując
nad chłopakami zerkał chciwie na zwój map które Stary
pieczołowicie rozkładał na stole.
- Wielmożny
Panie. - Zaczął najodważniejszy i zarazem najstarszy Hieronim.
Nikt nie był w stanie wypowiadać tego imienia podczas rozmowy bo
imię było dziwaczne, za długie i po prostu nielubiane przez
właściciela i jemu podwładnych. Kazał mówić do siebie el
Capitan co podnosiło jego rangę i od razu wiadomo było kto tu
rządzi.
- Wielmożny
Panie co to za smok na tamtej mapie?
Stary poruszył
się raptownie i o mało co a skręciłby sobie kark odwracając się
w stronę okna.
- Ach to wy łachmany durnowate. - Stary
uśmiechnął się na myśl jak nazwał prawie gołych opryszków bo łachmanów
na nich do prawdy niewiele za to brudem mogliby obdarzyć
przynajmniej dwie małe osady. Zmierzył odległość pomiędzy oknem
a stołem i gdy stwierdził, że żaden z nich nie dosięgnie jego
własności lekko wysunął mapę na bok aby brudny paluch el
Capitana mógł dokładniej wskazać miejsce o które mu chodziło.
Przygotowany do działania Kulawy stanął w świetle okna i bez
ruchu wpatrywał się w mapę. Po krótkiej chwili Kulawy oparł się
o ścianę i wystękał, że to nie ta mapa. On chce zobaczyć tę
pod spodem. Kiwnął na Chłopaczycę a ta w mgnieniu oka znalazła
się przed Kulawym. Wiedziała, że od powodzenia akcji zależy
zapłata. Gdy Kulawy będzie niezadowolony to nici z pieniędzy.
- Muszę
zobaczyć tę drugą. - Wysyczał jak najjadowitsza kobra.
Chłopaczyca patrzyła w oczy Kulawego i nie dostrzegła tam odrobiny
litości a jedynie desperację i samą siebie obdzieraną ze skóry.
Kiwnęła ze zrozumieniem głową i nie ruszając się z
miejsca spoglądała na okno całkowicie zatarasowane przez chłopców.
Po sekundzie Kulawy zrozumiał, że dziewczyna nie ma szans na
przebicie się w pobliże okna.
Stary przez
cały czas obserwował grupkę marynarzy stłoczonych przy stole pod
ścianą i nasłuchiwał czy przypadkiem rozmowa nie zbacza na
konkrety które można wykorzystać do ulepszenia mapy. Nic ciekawego
nie docierało do wyczulonych uszu Starego i jak zwykle rozmowa
kręciła się wokół starego jak świat tematu czyli o miłosnych
podbojach nieustraszonych wilków morskich. Przechwałkom nie było
końca więc Stary przestał nasłuchiwać i postanowił wziąć się
do roboty bo czasu było mało. Mapa powinna być gotowa na jutro gdy
Admirał Jego Królewskiej Mości z całą swą hiszpańską armadą
staną w bezpiecznej odległości od wybrzeży Florydy. Wtedy
nadejdzie jego wielka chwila. Stary wręczy Admirałowi swój skarb,
swoją najdokładniejszą mapę wybrzeża a na niej znajdzie się
zaznaczone niebezpieczne wejście do portu. Wie dokładnie w którym
miejscu naniesie je na mapie ale z pracą musi poczekać aż
zbawienne działanie rumu uspokoi jego drżącą z emocji dłoń i
wyostrzy wzrok. Tak, dwie szklanice albo nawet trzy są koniecznie
niezbędne do zakończenia dzieła życia.
Za oknem
nastąpiło lekkie zamieszanie. Do akcji wkroczył Kulawy. We włosy
albo raczej w miejsce gdzie normalni ludzie je mają, bo fryzura el
Capitana to jeden wielki kołtun to dom wszelakiego robactwa i
niegojących się strupów, wbiły się szponiaste palce Kulawego.
Zwalczając omdlewające obrzydzenie palce zacisnęły się tak
mocno, że el Capitan wciągnął powietrze aby wrzasnąć na cały
głos ale na jego szczęście zachłysnął się głębokim haustem
powietrza i nie wydobył z siebie nawet najcichszego skowytu. Będą
z niego ludzie pomyślała Chłopaczyca z podziwem dla męstwa el
Capitana. Silne ramię Kulawego w jednym momencie wyszarpnęło el
Capitana na środek ulicy. Chłopaki zamilkli a miejsce przywódcy
zajęła Chłopaczyca i od razu zabrała się do roboty.
- Sławny i
piękny Panie. - Zaczęła lekko nieśmiało. - Jaśniejesz
mądrością i przerastasz wszystkich swą troską. - Kulawy już
miał postąpić z Chłopaczycą jak z el Capitanem i sam wskoczyć
przez okno do środka. Już widział siebie jak wbija sztylet w serce
Starego i ponownie umyka przez okno z ukradzioną mapą. Ech głupi
to pomysł bo nawet jak ucieknie zgrai pijaków to i tak znajdą go
później, wszyscy go znają w mieście i prawdopodobnie wszyscy
przyjdą na jego egzekucję. Zawiśnie na linie jak stary worek po
kartoflach i po chwili wszyscy pójdą pić, wszyscy tylko nie on. Do
jego uszu znów docierają dźwięki rzeczywistości a pośród
innych i głos Chłopaczycy. - Zacny Panie przeżyłeś tyle
wspaniałych dni podczas swego pracowitego życia i szkoda
byłoby zniweczyć owoc swego geniuszu. - Kulawy o mało
co a trzasnąłby Chłopaczycę w jej plugawą gębę bo to on
przecież jest genialnym kartografem a nie Stary. Dziewczyna widać
miała jakiś plan bo mówiła składnie i z wiarą w każde słowo.
- Wielmożny Panie zamazujesz swój rysunek który jest pod
spodem. - Stary oderwał wzrok od słodko kłamiących ust i
przeniósł go na stół. - Głupia ze mnie dziewka ale nawet ja
widzę, że boki karty są brudne jak moje nogi a pewnie i cała
reszta twej pracy nie wygląda lepiej. - Cwana sztuka z tej
Chłopaczycy, będą z niej ludzie zawyrokował w myśli Kulawy.
Stary zaklął tak szpetnie i głośno, że nie tylko młode uszy
przy oknie skręciły się ze wstydu ale ucichło w tawernie co
zdarzyło się tylko jeden raz gdy tornado o niebywałej mocy zmiotło
tawernę z powierzchni ziemi wraz z jej bywalcami. Stary patrzył na
swe ręce niefrasobliwie położone na mapach. W nagłej panice
odrzucił górną mapę na drugi koniec stołu jakby to ona była
winna jego niedbalstwu. Podniósł obydwie ręce i zamarł w bezruchu
spoglądając czy jego skarb nie uległ zniszczeniu. W takiej pozycji
będzie trwał przez kolejne kilka minut.
W tym czasie
Kulawy zrobił krok w stronę okna. Stąpając po bosych stopach
przyszłych twardzieli i młócąc po łbach przyszłych kapitanów
utorował sobie drogę w bezpośrednie sąsiedztwo okna do wiecznej
sławy. Niebywała zdolność do zapamiętywania szczegółów już
zaowocowała dokładną kopią mapy którą z mozołem od lat kreślił
Stary. Oczy Kulawego przebiegały każdy milimetr odkrytej mapy i
porównywał ze swoją kopią oryginału który w całej okazałości
pysznił się na stole.
Jakby
pojaśniało w tawernie a głosy już dobrze wstawionych amantów w
wyobraźni ucichły przemieniając się w szept podziwu i zachwytu. W
stronę Starego płynęła Syrena. W prawej dłoni dzierżyła
olbrzymi dzban piwa. Biała piana jak morska piana spływała po
brzegu cienką strużką na dłoń niebywale urodziwej istoty. Lewą
dłoń Syrena musiała mieć większą lub bardziej chwytną bo w
niej trzymała cynowy kubek rumu i trzykrotnie większą butelkę z
tymże napojem. Istota zrobiła krok a wszystkim wydawało się, że
płynie po falach wzburzonego oceanu. Zabójcze blond loki zafalowały
rzucając złote blaski na wpatrzone w nią rozdziawione gęby. Nawet
zżarte szkorbutem zęby zachwyconych marynarzy nie wydawały się
tak odrażające. Ich twarze raptem wyładniały a srogie oczy zaszły
mgłą ogłupiałego uwielbienia. Pierwszy raz w życiu widzieli
Syrenę o której bez końca mogli opowiadać w kółko od świtu do
utraty przytomności od nadmiaru spożywanego trunku. Przez środek
szła, co tam szła, płynęła najprawdziwsza Syrena. Unosiła się
na piętrzących się falach i falowało jej całe ciało. Delikatny
szkwał rozwiewał jej sprężyste włosy, śmiertelny sztorm smagał
jej biust w celowo rozsznurowanym staniku. Lewe ramiączko nie oparło
się szalejącemu żywiołowi i niewinnie zatrzymało się tuż nad
łokciem. Kolejna większa fala na sekundę odsłoniła pożądany
brąz lewej piersi. Mijając marynarzy nie zaszczyciła ani jednego
choćby ukradkowym spojrzeniem. Przepastne jak głębia oceanu
zielone oczy wwiercały się w mózg Starego. Wprawnie wyprowadzony
lewy sierpowy natychmiast pozbawił przytomności jednego z
marynarskiej braci ale uratował mu życie. Nieszczęśnik w szale
zauroczenia chciał dotknąć Syrenę co jak wiadomo miesza zmysły i
nieuchronnie doprowadza do zgonu w okrutnych męczarniach. Uratowany
przed niechybną śmiercią po odzyskaniu przytomności uwierzy, że
dostał w mordę ogonem Syreny i jedynie stracił dwa zęby. Rana
szybko się zagoi codziennie płukana rumem a tak naprawdę to
powinien być wdzięczny Syrenie bo prędzej czy później zęby i
tak trzeba będzie wybić gdy zaczną zbytnio dokuczać.
Stary używał
innej metody rysowania map niż Kulawy. Ten ostatni używał
atramentu i pióra a Stary mapy malował. Używał węgla drzewnego
dobrze utłuczonego w moździerzu razem z odchodami kur ale tylko
tymi czarnymi. Tak sporządzoną mieszaninę rolował w cienkie
kluseczki i zawijał starannie w pergamin. Po trzech tygodniach
suszenia a w przypadku gdy pogoda okazała się łaskawa i było
mniej wilgoci w powietrzu to już po dwóch tygodniach czarne rysiki
po zaostrzeniu ostrym nożem nadawały się do rysowania map. Mapy
Starego były jak żywe, wycieniowane i dokładnie opisane ale
nietrwałe. Ta mapa miała przynieść mu sławę na wieki. Zdolność
Kulawego można dzisiaj nazwać pamięcią fotograficzną a w
powiązaniu ze zdolnością rysownika o zdecydowanie wprawnej ręce
.... chyba kserokopiarką.
Kulawy badał
mapę Starego w dużym skupieniu i odnalazł kilka nowych punktów do
naniesienia na swojej która miała przynieść mu sławę na wieki.
Mawiano, że Stary ma ważny punkt do naniesienia na mapie ale Kulawy
nie mógł go odszukać. Taki skrupulatny i ceniony kartograf nie
mógłby pozostawić go bez opisu. Najwidoczniej zrobi to właśnie
dziś i zrobić to musi za chwilę bo zachodzące słońce już
topiło się w zatoce po drugiej stronie lądu.
Od widoku
Syreny Staremu zawirowało przed oczami i zaczęło łupać w
skroniach. Czy to na widok piwa rozkosznie rozlewanego przez
nieziemsko piękną blondynę czy przez jej krągłe biodra Staremu
zaschło w ustach. Resztkę wilgoci wydyszał przez rozdziawioną w
zachwycie gębę. Tak, to nie zwidy starego człowieka który
niedawno przekroczył cztery tuziny lat, najwyraźniej blondyna szła
do niego. Nie mógł widzieć jej lekko uchylonych ust o karminowej
czerwieni układających się co chwila w kształt serduszka. Stary
nie mógł zrobić najmniejszego ruchu i nawet przestał oddychać.
Czuł, że umiera bo o omdleniu nawet nie słyszał. Minąwszy
pozostałych biesiadników Syrena przystanęła przy ostatnim stole.
Jeszcze tylko jeden i będzie przy nim. Blondyna niesione naczynia
postawiła na blacie i prostując się odrzuciła złotą lawinę
loków na plecy. Włosy spływały na prawe ramię uwydatniając
nagość lewego. Stary gdyby mógł błagałby zjawę o pozostanie
jeszcze choćby przez kolejnych kilka sekund. Syrena jednak nie miała
zamiaru rozpłynąć się tak raptownie jak się pojawiła. Zadarła
spódnicę ponad kolana i prawą stopę postawiła na zydlu stojącym
przy stole. Gołe kolano, gołe udo od wewnętrznej strony...
Kapryśne sznurowadło właśnie teraz musiało się rozwiązać. Gdy
Syrena mocowała się z cieniutkim rzemykiem wprowadzając go do
kolejnych dziurek w cholewie zgrabnego bucika Stary już miał
suchość pustyni Atacama w gardle i jakikolwiek ruch językiem mógł
doprowadzić do rozsypania się go na pojedyncze komórki. Po
sekundzie poczuł, że jego ciało spływa potem. Teraz właśnie
Kulawy miał idealną sytuację aby wsadzić głowę do środka i
zupełnie z bliska przeanalizować całą mapę. Wszystko idealnie
tak samo jak na jego kopii. Kilka ominiętych szczegółów pojawi
się również na jego mapie zaraz po powrocie do domu. Chłopaki jak
jeden mąż zdjęli ręce z parapetu okna i zajęli je czymś innym.
Zrobiło się na tyle luźno, że Chłopaczyca mogła zerknąć na
zjawisko przecudnej urody.
- Ale ma... -
Wycharczał el Capitan który nie wiadomo kiedy wylądował w
pierwszym rzędzie widzów.
- Ale ma... -
Cichutko szemrali pozostali.
- Ale ma
cudowną suknię. - Chłopaczyca w życiu nie widziała tak idealnie
skrojonej sukni. Jej zachwyt był na tyle głośny, że zadudnił jak
pierwszy grom zwiastujący nadchodzącą burzę.
Stary drgnął
i o dziwo nie rozsypał się na popiół. Kulawy drgnął i odskoczył
w porę od okna. Syrena drgnęła i zakończyła seans tylko dla
dorosłych. Stary przypomniał sobie o nadchodzących dniach chwały
i myśli o mapie zaczęły nabierać intensywności. Kulawy
przypomniał sobie dlaczego kuleje i na wspomnienie jak piranie
zjadły mu piętę po pijaku zawył z bólu. Syrena przypomniała
sobie o swej misji w tej podłej dziurze i ruszyła w stronę stołu
przy oknie. Stary chwycił za węgiel Kulawy za usta aby stłumić
jęki a Syrena za boki gdy przed Starym postawiła naczynia z
napojami chłodzącymi. Spragniony stary człowiek jednak jako
pierwsze wybrał piwo pozostawiając mapę i kobietę na później.
Kulawy od
dawna szykował się na wydanie swej kopii światu żeglującemu.
Przebiegły staruch ciągle wzbogacał swą mapę o nowe miejsca i
nie było sposobu aby uznać mapę za gotową. Kulawy na dzisiejszą
noc zatrudnił dwudziestu rysowników którzy pracując do rana mieli
sporządzić dwadzieścia takich samych map w podarunku dla Admirała.
Zarówno Stary jak i jego konkurent szykowali się na wielką
uroczystość uznania jednego z nich największym kartografem wszech
czasów. Syrena nie pozwalała Staremu na chwilę wytchnienia. Ujęła
cynowy garnuszek i wolniutko zbliżała go do ust Starego. Grała na
czas aby dać go maksymalnie dużo Kulawemu. Drugą ręką głaskała
butelkę, w górę i w dół w górę i w dół.
- Co mówisz
Panie? - Spytała tak słodko, że Stary omal się nie popłakał.
- Nic, chyba
nic. Nie nic nie mówiłem. - Z zakłopotaniem chciał pozbyć
się cudownej istoty i myśli o boca de ratones.
- Najwidoczniej
wydawało mi się, że coś mówiłeś. Albo może dlatego, że tak
blisko mnie jesteś to słyszę twoje myśli. - Syrena odsunęła
nieznacznie mapę i przysiadła na krawędzi stołu. Teraz każdy
mężczyzna zmięknie i niepotrzebne będzie łamanie kołem aby
wydobyć sekret. Westchnęła głęboko i przekonująco jednocześnie
a biust znajdujący się obecnie na wysokości oczu Starego zafalował
nagłym przybojem emocji. Podziwiał jej cudowną skórę lekko
zroszoną upalnym popołudniowym niepokojem. Stary zacisnął palce
na węgielku i malusieńki odprysk odskoczył kilka centymetrów na
bok. Znaku gdzie znajduje się boca de ratones jednak nie
postawił. Stary gapił się w przesmyk dzielący dwie piersi. Boca
de ratones co za wspaniałe skojarzenie rzeczywiście właśnie
tam kryło się największe niebezpieczeństwo dla płci męskiej.
Można tam utonąć nawet na lądzie setkę mil od morza.
Kulawy przestał
rozczulać się nad zjedzoną piętą i zerknął na mapę Starego.
Jest! Niewiarygodnie sprawne oko Kulawego natychmiast wyłapało nowy
punkt na mapie. Ułamek sekundy i lokalizacja wryła się w pamięć
złodzieja map.
Staruch
zachichotał i powiedział z szelmowskim błyskiem w oku, boca de
ratones. Czy blondynka zrozumiała czy nie ale roześmiała się
szczerze. Tak to już jest z blondynkami. Dla pewności aby ucho
Kulawego usłyszało wypowiedziane cicho słowa krzyknęła boca
de ratones i zupełnie nie wiadomo dlaczego przytuliła twarz
Starego do piersi. Wtedy odważyła się spojrzeć w okno. Kulawy z
niesmakiem przecząco kiwał głową.
- Boca de
ratones. - Powiedziała wyraźnie i po wolutku tak aby i
mężczyzna zrozumiał.
Kulawy ruszył
z kopyta, bo i jedno miał zaledwie, do domu gdzie oczekiwało go
dwudziestu rysowników. Jeszcze zadyszany rzucił swoją kopię na
stół wrzeszcząc jak opętany. Gdy rysownicy kopiowali kopię
Kulawego on kontrolował każdy egzemplarz aby na koniec sygnować
swym podpisem. Gdy pierwszy kur oznajmił ochrypłym głosem
nadejście dnia Kulawy z dwudziestoma mapami podążał w stronę
portu.
O tej samej
porze z drugiego końca miasta Stary wolnym krokiem szedł na
spotkanie z Admirałem i wielką chwałą. Słońce wystrzeliło znad
tafli Atlantyku jakby dostało całkiem niezłego kopniaka. Po chwili
palące promienie zamieniły gorącą noc w dzienne piekło.
Wspomnienie wczorajszego piwa jeszcze pogorszyło sytuację i Stary
zaczął pocić się podwójnie. Powietrze było lepkie i gęste a o
słabiutkiej bryzie można tylko pomarzyć. Stary czuł, że sił mu
braknie jak nie ochłodzi swego ciała. Skierował się w stronę
bajora gdzie rośliny kusiły swymi ogromnymi liśćmi. Przeklinał
na głos aby odstraszyć wszędobylskie i zawsze głodne aligatory.
Na szczęście gady podłe spały w innym bajorze których tutaj bez
liku. Zerwał liść który miał posłużyć jako wachlarz i szybko
oddalił się w bezpieczne miejsce. Oparł się o umierającą sosnę
i przed twarzą liściem wzruszył powietrze. Cudowna ulga, mógłby
stać tutaj jeszcze chwilę ale obowiązek wzywał do drogi. Nie mógł
stać tutaj długo bo pojawiły się owady zwabione intensywnym
smrodem człowieka. Stary panicznie bał się owadów a w
szczególności pszczół na jad których był uczulony. Jedno żądło
sprawiało, że Stary puchł na całym ciele a serce dudniło i
zwalniało swój życiodajny rytm. Stary machnął liściem przed
atakującym komarem tak mocno, że stracił równowagę. Chwycił
sosenkę i przygiął ją solidnie. Cienki pień znalazł się tuż
przy jego twarzy. Na pniu było gniazdo dzikich pszczół. Puścił drzewo z obrzydzeniem. To był
niedopuszczalny błąd bo takiego wstrząsu owady nie podarują
napastnikowi. Zanim usłyszał przeraźliwe bzyczenie owadzich
skrzydeł Stary biegł tak szybko jak atakujący aligator. W nerwach
pomylił chyba drogę ale podświadomie wybrał trakt gładki aby
mógł jak najprędzej oddalić się od zagrożenia. Pierwszy atak
nastąpił koło lewego ucha i Stary machnął liściem. Drugi
znienawidzony dźwięk pojawił się przy prawym uchu. Stary machnął
mapą i mapa poszybowała w stronę stawu obok którego przebiegał.
Siła którą włożył w pozbycie się owada poniosła mapę na sam
środek stawu. Stary zrobił jeszcze dwa kroki z rozpędu zanim się
zatrzymał. Ukochany pergamin już się rozwijał nasiąkając wodą.
Poczuł pierwsze ukłucie a po chwili drugie i trzecie.
Jak to przypadki rzadza swiatem...
OdpowiedzUsuńZastanawiam sie tylko, skad ten Gregory Peck i jego slodkie usta. :)))
Przyśnił mi się prawdziwy meżczyzna:)) Więc zabrałam się do jego prawdziwych męskich ust bo wiesz te latynosy siegają mi do cycków:))))))
UsuńPozdrawiam:)
Bosko to opisałaś!Brudni i paskudni, ale za to jak blisko z naturą;)))
OdpowiedzUsuńNo tak, mężczyzni rządzą światem, a mężczyznami- żądze i kobiety.
Gregory był niezły, ale jakoś nigdy się nie zastanawiałam jakie miał usta.
I nigdy mi się nie śnił, ani on ani którykolwiek z aktorów.
Serdeczności;)
Czasami mam takie coś, że przenoszę się w czasoprzestrzeni i dlatego jest mi łatwiej opisać co widziały moje oczy. Dodatkowo myślę, że wszyscy zapamiętają skąd wzięła się nazwa Boca Raton.
UsuńPozdrawiam serdecznie:)
Ale masz wyobraźnię! A już ta uwodzicielska Syrena to majstersztyk. A może trochę z wyobraźni a troszkę z życia?
OdpowiedzUsuńOczywiście, że z życia. Spójrz na moje zdjęcie na górze bloga, Syrena to ja:))))))
UsuńPozdrawiam serdecznie:)
Tak domniemałam i jak się okazało słusznie.
Usuń:)
UsuńNie chciało mi się wcale wychodzić z tawerny...co za klimat! A obleśne zuchy w gromadzie, świetnie opisane. Cudownie że odkrywasz nam swój kolejny talent!
OdpowiedzUsuńToż to gotowy scenopis filmowy. A Boca Raton -nazwa już od dzisiaj dla mnie zapamiętana i kojarzona przede wszystkim z Tobą-Syreną, to jasne. Aż żałuję, że nie mam trzewików wiązanych na rzemyki.. :)))
Miałam taki podstępny zamysł aby każdy kto przebrnie przez tekst posta zapamiętał nazwę i historię powstania miasta które zawdzięcza swą nazwę przypadkowi.
UsuńDziękuję za przychylną recenzję i bardzo serdecznie pozdrawiam:)
Sporo ciekawostek w tym poście :)
OdpowiedzUsuńWiele bym dała, by słyszac Hiszpanów wiedzieć co mówią. Bo mówią strasznie dużo i głośno!
Pozdrawiam i zapraszam do siebie :)
Masz rację, mówią dużo, głośno i do tego śpiewnie. Dlatego postanowiłam nauczyć się tego języka mam nadzieję, że śpiewajaco:))
UsuńPozdrawiam serdecznie:)