Siedzimy sobie zatem na przeciw siebie i omiatamy wzrokiem okolicę. Jeden sąsiad odjechał ale na jego miejsce właśnie wjeżdża jakiś inny pojazd. Czyściutki, nowiuśki i pewnie drogi jak diabli. Lekko westchnęłam i wzrok zawiesiłam na drugim sąsiedzie, tym od strony kierowcy. Stara ale zadbana przyczepa a przed nią pikap.
Każde miejsce jest oznaczone karteczką z wypisaną datą odjazdu mieszkańca. Ten właśnie typ miał wykupione miejsce na następne dwa tygodnie. Zastanowiłam się chwilę kiedy ostatni raz widzieliśmy sąsiada. Kemping jest oświetlony nocą więc sąsiad nie używał zewnętrznego oświetlenia jak to robią niektórzy. Do środka nie da się zajrzeć bo szyby przyciemnione na tyle by nie można zaglądnąć do wnętrza. Gdybym nawet chciała to nasze pojazdy były tak ustawione, że nasze okna nie celowały w jego.
- Może coś z nim się stało bo nie widziałam go od trzech dni. - Szybko obliczyłam kiedy jego sylwetka przemknęła i zniknęła w czeluściach przyczepy. - Może zapukać do niego?
- Pewnie dziadzisko umarło. Szkoda fatygi. - p. wziął głęboki wdech a po chwili wypuszczał powietrze z płuc jakby wzdychał nad beznadziejnym przypadkiem, jedynym pośród całej ludności ziemi. - Przyjadą gliniarze, zaczną pytać czy go nie zabiłaś, czy ktoś tu chodził a przecież wszyscy tu łażą jak opętani. Nikt na dupie nie usiedzi. Skują cię jako główną podejrzaną morderstwa i taki będzie koniec naszych krótkich wakacji.
Ten człowiek potrafi wszystko wytłumaczyć tak aby było mu wygodnie. Mnie natomiast oblał zimny pot. A jeżeli to prawda, że obok w naczepie leży trup.
- Już muchy oczy mu wypiły. - p. dodał tak od niechcenia. Jakby na zakończenie rozmowy o domniemanym nieboszczyku.
- Przestań! Idziemy. - Serce biło mi szybciej niż zwykle. Dałam się wrobić w atmosferę horroru.
Poderwałam się z miejsca, niedopałek cisnęłam do ogniska i chwyciłam swój biały aparat. Ruszyłam w stronę plaży nie odwracając się bo gdybym ujrzała… Fantazja przewróciła mi w głowie. Zombie są tylko w filmach, głębszy oddech i szybszy marsz. Po chwili usłyszałam kroki za sobą. Głowę schowałam w ramiona i przymrużyłam oczy. Kemping pełen ludzi, nawet przed chwilą minęła mnie gromadka dzieci na rowerach a ja boję się łażącego za mną umarlaka. Wcale sobie nie pomogłam i gdy p. dotknął mnie wrzasnęłam wzbudzając zainteresowanie starszej pani gimnastykującej się na trawie.
- Zrobiłaś dziesięć kroków i zapomniałaś, że masz męża? - Ścisnęłam jego dłoń i poczułam się bezpieczniej.
Zauważyłam, że p. nie wziął plecaka i stwierdziłam, że podjął słuszną decyzję. Przecież wcale nie potrzebuję tyle pierdół na dwugodzinny spacer. Może tylko dodatkowa para okularów mogłaby się przydać. No trudno, jakoś sobie poradzę.
Byłoby bez sensu opisywać zmaganie się z wiatrem podczas spaceru więc wystarczy napisać, że w końcu doszliśmy do betonowego molo. Taki to falochron po którym można od biedy chodzić. Można chodzić gdy jest spokojnie. Dotarliśmy w to miejsce podczas mini sztormu jak można osądzić po falach rozbijających się o przeszkodę.
Fale bardzo często rozbijając się spryskiwały niespodziewanym prysznicem zwiedzających to miejsce. Nie dało się stać po stronie wiatru więc schowaliśmy się po drugiej stronie falochronu.
Przyznać trzeba, że wybudowany został w dobrym miejscu bo idealnie chronił małą zatoczkę przed wściekłymi falami. Gdy tak sobie patrzyłam i prawie się rozmarzyłam któraś z fal przelała się przez falochron dokładnie w tym miejscu w którym stałam.
Słów mi brakuje aby opisać zmienność pogody. O tym jak szalał wiatr niech opowiedzą dwa kolejne zdjęcia.
Przyjemność z pobytu zamieniła się w udrękę i szybko opuściliśmy to nieprzyjazne miejsce. Schowana za wydmą mogłam wreszcie zrelaksować się i ugrzać bo cała moja energia odleciała hen daleko razem z wiatrem.
Gdy już ciało znów zaczęło funkcjonować poprawnie to odeszła nam ochota na dalsze spacerowanie plażą. Musieliśmy przyznać, że walka z żywiołem jest skazana na porażkę a udawanie bohaterów nie leży w naszej naturze. Postanowiliśmy powrócić do Ślimaka przez miasto. Będzie cieplej i ciekawiej gdyż tą drogą jeszcze nie szliśmy. Kierowaliśmy się w stronę latarni … no właśnie jak nazwać latarnię morską nad jeziorem?
Wspięłam się na nią tak wysoko jak się dało i przez chwilę mogłam podziwiać gładką jak lustro wodę nieczynnego portu.
Gdy już widać było kemping z daleka pomyślałam o naszym sąsiedzie. Ciekawe czy ruszył swoje cztery litery i wyszedł na łono natury. Z drugiej strony może on żyje gdzieś daleko od cywilizacji i nie wychodząc z pomieszczenia czerpie nieopisaną przyjemność. Hm, ciekawe.
Pięknie Wam wiało, nie ma co. Dobrze, że fala Was nie z tła z tego falochronu. Ja tylko raz, jako dzieciak polazlam z bratem na falochron w czasie sztormu... I już nigdy więcej tego nie zrobię. Strachu się najedliśmy równo.
OdpowiedzUsuńCiekawa sytuacja z tym Waszym sąsiadem.... Wylazł w końcu? 😉
Taki mały sztorm też ma swój urok ale lepiej mieć stabilny i bezpieczny kawałek podłoża na którym się stoi. Przez chwilę było ciekawie ale szybko umknęliśmy aby nie zostać mokrymi rybami wyrzuconymi na ląd.
UsuńSąsiada dostrzegłam dnia następnego w nocy gdy zapalił światło w swej przyczepie. Żył!
Pozdrawiam serdecznie:)
Nie lubię wiatru. Ale lubię pływanie żaglówką, no ale do tego to silny wiatr nie jest potrzebny.A może po prostu nie zauważyłaś, że facet się gdzieś wybrał, może do jakichś znajomych w tym mieście?
OdpowiedzUsuńTo był jakiś dziwak który przyjechał na kemping i siedział cały czas w zamknięciu. Nie jestem w stanie tego zrozumieć.
UsuńWiatr jest szczególnie dotkliwy zimą bo nie da się ogrzać chałupy. W okolicach Chicago wieje prawie zawsze więc już przyzwyczaiłam się do takiej pogody.
Pozdrawiam serdecznie:)
ze spaceru zrobić można wstęp do kryminału. całkiem intrygujący.
OdpowiedzUsuńTo był dzień jak z horroru, początek z domniemanym nieboszczykiem i koniec gdy woda chciała mnie zmyć z falochronu.
UsuńPozdrawiam serdecznie:)
Muchy mu oczy wypiły...o bosze jak się uśmiałam :D
OdpowiedzUsuńJa bym siedziała i siedziała na falochronie. Mój mąż trochę jak twój. Tylko włosów ma dużo mniej. Sporo mniej. Ale lubi mi podokuczać, bo mnie zna dobrze ;)
Dziękuję za morze ;)
Ofiarowałam ci to co uwielbiasz; silny wiatr oraz bryzgającą wodę w najmniej oczekiwanym momencie. Wiało jak nad morzem, fale jak nad morzem a to jednak słodka a nie słona woda. Nawet ciebie siedzącą na falochronie nie mogłabym nazwać Syreną bo to jezioro. Drugie na świecie pod względem powierzchni zaraz po Morzu Kaspijskim. Największe w basenie Wielkich Jezior Amerykańskich czyli Superior, na granicy Kanady i USA.
UsuńPozdrawiam serdecznie również twojego męża tak podobnego do mojego:)))) bo takie lekkie uszczypliwości budzą ospały mózg żony (piszę to na podstawie moich własnych doświadczeń).
Jezioro? Morze mi się na oczy rzuca jak widzę wielką wodę ;D
UsuńNie przeszkadza, duuuuożo wody to jest to, co kocham ;) Mój mąż to Skorpion, często ćwiczymy mój ospały mózg ;)
Trudno odróżnić takie olbrzymie akweny wodne. Na zdjęciu nie widać składu wody która sięga po horyzont więc czy jezioro czy morze wiedzą tylko ci którzy jej skosztowali.
UsuńJuż nie jestem taka bezbronna jak kiedyś. Po latach treningu potrafię zaskoczyć męża szybką reakcją moich szarych komórek. Gdy widzę jego wysoko podniesione brwi ze zdziwienia od niechcenia mówię, że “mam dobrego nauczyciela” lub “uczeń przerósł mistrza”. Czasami nawet zostaję wynagrodzona buziakiem.
Ech, ten wiatr nadmorski! Jak tak o nim piszesz, jak pokazujesz te zdjęcia fal i rozwianych włosów, to aż czuję jego zapach, jego siłę. I swoją małosc w tym.Ale przede wszystkim szaleństwo żywiołu, wariactwo, które ma w sobie wolnosc i zniewolenie jednocześnie.Fajne, ale i straszne chwile. Nie do zapomnienia na pewno!
OdpowiedzUsuńSuper to zdjecie z Twoim p, co mu włosy sterczą jak na żelu!:-) Doczytałam w komentarzach, że sąsiad z kempingu objawił się jednak. Uff!
Pozdrawiam Cię gorąco ze spragnionego deszczu Pogórza!:-)
Jak z Kanady zawieje to wieje i wieje. A jak z zachodu powieje to wieje i wieje. To nie był porywisty wiatr tylko taki jednostajny jakby wielkolud zapomniał wyłączyć wentylatora. Non stop o takiej samej mocy, że kroki pod wiatr wydawały się męką. Dlatego wracaliśmy przez miasteczko. Jakoś nie potrafimy siedzieć i nic nie robić więc nawet gdy psa z domu wygonić szkoda to wyruszamy na krótki spacer.
UsuńPozdrawiam serdecznie:)
PS
A u nas śnieg!
Stara piosenka mi się przypomniała o morzu huczącym wokół nas. Was!
OdpowiedzUsuńWrazenia nieliche, ale zawsze warto wziąć się za bary z naturą!
I tak właśnie robimy. Wiatr ani inne przeciwności losu nie są nam straszne.
UsuńPozdrawiam:)