Na kuchence gotują się ziemniaki i chociaż przykrywka ma przemyślną dziurkę aby odprowadzać nadmiar pary to i tak w moim przypadku istnieje szansa na wykipienie. W drugim dochodzi wołowina w plastrach a cala kuchnia wygląda jak pobojowisko. Zrobiłam sałatę z salaty, pomidorów, marchewki i sera fety. Dorzuciłam jakieś resztki warzyw ratując je przed nieuchronnym zgniciem i sałatka gotowa. Olej winogronowy i czerwony ocet oraz tuzin przypraw miał zapewnić niezapomniany bukiet smaków. Stoi teraz w dużej salaterce i chłodzi się w oczekiwaniu na głodomorów. Resztki warzyw i jakieś talerze, talerzyki, łyżki i łyżeczki, noże i nawet nożyczki leżą sobie na blatach w kuchni i czekają na mój lepszy humor. Owszem mam zmywarkę i inne udogodnienia ale nie mogę powiedzieć, ze dzięki temu w kuchni czuje się jak ryba w wodzie. Moje królestwo to na pewno nie kuchnia.
Siedząc na kanapie na domiar złego oglądam „Kuchenne rewolucje”. Oglądam, akurat, powinnam napisać zerkam bo piętrząca się przede mną sterta wypranych i wysuszonych ciuchów przesłania mi telewizor. Muszę poskładać te cholerne ciuchy bo za chwile pogniotą się i dostane szalu ślamazarnej gospodyni. Kto temu wszystkiemu winien? Nikt.
Tak wygląda zwykle życie. Kolejna skarpetka bez pary wyprowadziła mnie z równowagi i rzuciłam nią w stronę otwartych drzwi wejściowych. Myślałam, ze wyleci na zewnątrz ale wylądowała akurat na wycieraczce. Wycieraczce pokrytej warstwa skoszonej, suchej już trawy. Wczoraj przecież odkurzałam a dziś dom wygląda jak opuszczona chałupa i nic tylko płakać z rozpaczy. Wiadomo, ze do mieszkania wchodzimy przez patio bo wygodniej i milej bo kwiaty dookoła ale za to wnosimy do living room wszystko co przyczepi się do podeszew butów. Piszczek suszarki oznajmił, ze kolejna porcja ubrań czeka na składanie. Ruszyłam swoje bardzo ciężkie dzisiaj cztery litery i sterta przede mną znów urosła.
Ja wcale nie narzekam bo mam co chciałam i jestem bardzo zadowolona z życia. Usiadłam pomiędzy dwoma piramidami podkoszulków i skarpetek starając się ich nie przewrócić. W sumie to wykonuje bardzo prosta czynność i skąd u mnie to poirytowanie. Powinnam się cieszyć, ze nie muszę chodzić nad rzekę i tłuc kijanka na kamieniu a potem wieszać wszystkiego na sznurach. Potem prasować i dopiero składać. Słysze dokładnie słowa p. „...w Ameryce pranie to najprzyjemniejsza rzecz, wszystko robi się samo. Wrzucasz do pralki, potem przerzucasz do suszarki i jak oglądasz TV to składasz i już.” Jestem skończoną wariatką bo dopóki mi tego nie wyjaśnił nie miałam pojęcia o praniu. Pokrywka na garnku podskoczyła dając mi znak, ze ustawiłam zbyt wysoką temperaturę palnika i niechybnie już niedługo będzie katastrofa. Mamy otwartą kuchnie i groźnym spojrzeniem skarciłam głupi garnek.
Teraz jest idealna pora roku bo jeszcze nie ma owadów i nie ma potrzeby aby zasuwac siatki na drzwiach. Świeże powietrze, lekkim podmuchem wpadło do pokoju i smętnym wzrokiem spojrzałam na nasz dziki ogród z pierwszymi tego lata kwiatami. Wakacje, gdzie jesteście piękne dni, gdzie?
Leząca na progu skarpetka, obraz wakacyjnej radosci wymazała z mych myśli jak gumka myszka złą kreskę w rysunku. Wyrzucę ja do śmieci, wyrzucę wszystkie skarpetki i kupie 50 par takich samych. Nie będzie już segregowania i zastanawiania się czy wysokość gumki jest taka sama jak w tej czy jak w tamtej. Czy ja jakaś Kopciuszek jestem aby zadawać sobie taki niepotrzebny trud. To nie bajka i nie ma Królewicza by mnie wybawił z codziennych zajęć. Będę prała, sprzątała i gotowała do końca życia. Taka jest moja przyszłość.
- Ale jesteś dzisiaj robotna! - p. stanął w drzwiach i przyglądał mi się z wielką aprobatą.
- Jak tu pięknie wysprzątane. - Wyszłam za idiotę czy przemyślnego skurwiela. Nie chciałam przekonać się o tym już natychmiast więc uśmiechnęłam się zalotnie a może głupawo. p. podszedł do mnie i pochylając się nad lawą aby mnie pocałować, oparł się ręką na kolumnie ułożonych majtek. Po pocałunku prostując się nieopatrznie zrzucił ją na podłogę.
- O kurcze ale ci dowaliłem roboty. - Rzucił z przekąsem. Guzik prawda bo te kilka majtek nie zrobi żadnej różnicy w moim życiu i tak mam przechlapane. Wesoły zanim jeszcze wszedł do kuchni zapytał.
- Napijesz się drinka? - Może miał i racje bo takie dni jak ten nie zawsze powinny przebiegać utartym torem. Może powinnam chlapnąć coś na rozruch i wrzucić najwyższy bieg i uporać się z tym całym tałatajstwem w mgnieniu oka.
- Tak i to bardzo mocnego i bardzo dużego, albo dwa.
- Ale Sajgon! Wstałaś niedawno? - Patrzyłam na niego z niedowierzaniem, on chyba ze mnie kpi, jak to „wstałam niedawno”. Szykowałam się do ataku na domownika-przeciwnika. Otworzył drzwi zamrażarki i sypnął lodu do dwóch szklanek dla których, o dziwo, znalazł czyste miejsce. Jego wzrok szukał czegoś w zamrażalniku. Zamknął jednak drzwi i otworzył te poniżej. Przypatrywał się zawartości jakby pierwszy raz widział lodówkę i jej zawartość. Czułam, ze go zabije jak powie, ze znów trzymam jeden plasterek kiełbasy w jednym pojemniku a w drugim plasterek szynki. Chcesz wojny to ją będziesz miał, czułam się już gotowa. Wyraz jego twarzy jednak pozostał nieodgadniony i po lekkim ledwo dostrzegalnym wahaniu otworzył pomieszczenie na warzywa i przyrządził prawdziwą krwawą maryśkę z selerem naciowym. Może woli taki obiad zamiast tego co nam przygotowałam. Z dwoma drinkami w rekach zbliżył się do mnie siedzącej jeszcze na kanapie pośród prania. Nie miał gdzie postawić szklanki na lawie więc bezpardonowo podstawił mi moją pod sam nos czekając aż ja wezmę. Wzięłam. Upiłam natychmiast duży łyk czekając na ciąg dalszy. Lepiej umierać po wypiciu drinka niż przed.
- Ataner. - Zabrzmiało to tak oficjalnie, ze ścisnął mi się żołądek na jego głos. - Porywam cie jutro na cały dzień. - Tu zrobił długą przerwę a ja natychmiast zawładnęłam szklanką upijając dość dużą ilość jej zawartości. - Jutro zobaczysz największy bałagan na świecie. - Nie mogę napisać co myślałam bo w takich sytuacjach blondynki nie myślą. Po prostu czekałam na zakończenie wywodu. Było mi jednak bardzo milo, ze jeszcze chce mnie porwać. Tyle do mnie dotarło.
Leząca na progu skarpetka, obraz wakacyjnej radosci wymazała z mych myśli jak gumka myszka złą kreskę w rysunku. Wyrzucę ja do śmieci, wyrzucę wszystkie skarpetki i kupie 50 par takich samych. Nie będzie już segregowania i zastanawiania się czy wysokość gumki jest taka sama jak w tej czy jak w tamtej. Czy ja jakaś Kopciuszek jestem aby zadawać sobie taki niepotrzebny trud. To nie bajka i nie ma Królewicza by mnie wybawił z codziennych zajęć. Będę prała, sprzątała i gotowała do końca życia. Taka jest moja przyszłość.
- Ale jesteś dzisiaj robotna! - p. stanął w drzwiach i przyglądał mi się z wielką aprobatą.
- Jak tu pięknie wysprzątane. - Wyszłam za idiotę czy przemyślnego skurwiela. Nie chciałam przekonać się o tym już natychmiast więc uśmiechnęłam się zalotnie a może głupawo. p. podszedł do mnie i pochylając się nad lawą aby mnie pocałować, oparł się ręką na kolumnie ułożonych majtek. Po pocałunku prostując się nieopatrznie zrzucił ją na podłogę.
- O kurcze ale ci dowaliłem roboty. - Rzucił z przekąsem. Guzik prawda bo te kilka majtek nie zrobi żadnej różnicy w moim życiu i tak mam przechlapane. Wesoły zanim jeszcze wszedł do kuchni zapytał.
- Napijesz się drinka? - Może miał i racje bo takie dni jak ten nie zawsze powinny przebiegać utartym torem. Może powinnam chlapnąć coś na rozruch i wrzucić najwyższy bieg i uporać się z tym całym tałatajstwem w mgnieniu oka.
- Tak i to bardzo mocnego i bardzo dużego, albo dwa.
- Ale Sajgon! Wstałaś niedawno? - Patrzyłam na niego z niedowierzaniem, on chyba ze mnie kpi, jak to „wstałam niedawno”. Szykowałam się do ataku na domownika-przeciwnika. Otworzył drzwi zamrażarki i sypnął lodu do dwóch szklanek dla których, o dziwo, znalazł czyste miejsce. Jego wzrok szukał czegoś w zamrażalniku. Zamknął jednak drzwi i otworzył te poniżej. Przypatrywał się zawartości jakby pierwszy raz widział lodówkę i jej zawartość. Czułam, ze go zabije jak powie, ze znów trzymam jeden plasterek kiełbasy w jednym pojemniku a w drugim plasterek szynki. Chcesz wojny to ją będziesz miał, czułam się już gotowa. Wyraz jego twarzy jednak pozostał nieodgadniony i po lekkim ledwo dostrzegalnym wahaniu otworzył pomieszczenie na warzywa i przyrządził prawdziwą krwawą maryśkę z selerem naciowym. Może woli taki obiad zamiast tego co nam przygotowałam. Z dwoma drinkami w rekach zbliżył się do mnie siedzącej jeszcze na kanapie pośród prania. Nie miał gdzie postawić szklanki na lawie więc bezpardonowo podstawił mi moją pod sam nos czekając aż ja wezmę. Wzięłam. Upiłam natychmiast duży łyk czekając na ciąg dalszy. Lepiej umierać po wypiciu drinka niż przed.
- Ataner. - Zabrzmiało to tak oficjalnie, ze ścisnął mi się żołądek na jego głos. - Porywam cie jutro na cały dzień. - Tu zrobił długą przerwę a ja natychmiast zawładnęłam szklanką upijając dość dużą ilość jej zawartości. - Jutro zobaczysz największy bałagan na świecie. - Nie mogę napisać co myślałam bo w takich sytuacjach blondynki nie myślą. Po prostu czekałam na zakończenie wywodu. Było mi jednak bardzo milo, ze jeszcze chce mnie porwać. Tyle do mnie dotarło.
- Pojedziemy do „Domu na skale”.
- Pomożesz mi uporać się z … - Tu p. przerwał mi machnięciem reki, uśmiechnął się i powiedział.
- Brud sam z chałupy nie ucieknie więc nie ma się co spieszyć. - Kto jak kto, ale ja sama wiem o tym najlepiej.
- Wyrzuć to wszystko do śmieci i problem z głowy. - Kontynuował. Łatwo powiedzieć przecież tak na dobrą sprawę to większość ciuchów była moja.
Obiad zjedliśmy na zewnątrz bo stół w jadalni był zawalony korespondencja a teraz nikomu nie było w głowie zajmowanie się takimi zbytecznymi detalami. Najbardziej potrzebujące uwagi ciuchy powiesiłam na wieszakach a te inne (czytaj męskie) ułożyłam w imponującą stertę na dywanie w sypialni. W pokoju telewizyjnym przejaśniało od razu a nowy duch wstąpił w moje ciało. Kuchnia błysnęła blaskiem czystości w pół godziny a całą resztę pozostawiłam sobie na kolejne, jakże miłe nadchodzące dni. Jutrzejszy wyjazd o szóstej rano zmusił nas do wczesnego położenia się spać aby po trzygodzinnej jeździe mieć siłe na cztery godziny zwiedzania i drogę powrotną.
Ciąg dalszy nastąpi.
tak, dom to takie małe przedsiębiorstwo albo linia produkcyjna-jedno się kończy następne natychmiast pojawia do zrobienia:)
OdpowiedzUsuńBlog o życiu & podróżach
Blog o gotowaniu
Niestety, tak jest. I dlatego trzeba od czasu do czasu rzucic to wszystko chociaz na chwilke i odreagowac.
UsuńPozdrawiam serdecznie:)
Czyzbyscie jechali do mnie ??!!
OdpowiedzUsuńMoj dziadek jak sie dowiedzial, ze sie za maz szykuje to powiedzial, ze madry chlopak z mego nazeczonego bo bedzie mial za darmo sprzataczke, kucharke, kochanke i nianke do dzieci....
No popatrz, a moj stwierdzil, ze bardzo wspolczuje mojemu przyszlemu mezowi, ze ja niby taka francowata jestem:)
UsuńPozdrawiam serdecznie:)
Glownie z powodu tego skladania nie wyrazam zgody na pralke w domu, bo wiadomo, ze pierze i suszy sie samo, ale skladac trzeba tymi rencami:) Moje pranie faktycznie robi sie samo, lacznie ze skladaniem;)
OdpowiedzUsuńSzczesciara z ciebie, tez bym tak chciala. To co, masz osobistego pracza, czy oddajesz wszystko do pralni?!
UsuńOdkąd jestem w domu tylko z mężem to mam właściwie luz - robię tylko wtedy, gdy mi przyjdzie ochota.Mój osobisty mąż robi za zmywarkę, bo nie chce jej nabyć, koszule swoje i spodnie sam sobie prasuje, czasem nawet jakiś mój ciuch żelazkiem przeleci.Suszarki nie mam, suszy mi się na loggii, ale daję dużo płynu do płukania i moich ciuchów nie trzeba prasować, tylko trzeba je równo powiesić. Wieszanie traktuję jako gimnastykę, pościel mam taką, której nie trzeba prasować.
OdpowiedzUsuńBałagan - na ogół mam na okrągło, bo nie chce mi się chować "koralikowania" ale mój już do tego przywykł. A tak naprawdę sprzątnięcie to kwestia 20 minut.
Chciałabym mieć taki ogród, ale koniecznie wraz z ogrodnikiem, bo nie mam talentu do hodowli roślin.
Czekam na c.d.
Miłego, ;)
Jestes dobrze zorganizowana a ja tak nie potrafie, wiele rzeczy odkladam na nastepny dzien i czasami wszystko mnie przerasta.
UsuńZa zmywarke robie na wlasne zyczenie, jeden serwis porcelanowy spralam w zmywarce do bialosci wiec teraz kazdy talerzyk myje oddzielnie.
Moze nie masz talentu do hodowli roslin ale jak Ty koralikujesz, tylko pozazdroscic.
Pozdrawiam serdecznie:)
:) Najważniejsze, by nie dać się zwariować :) Dom jest dla ludzi, nie ludzie dla domu :)
OdpowiedzUsuńPedantka nie jestem,ja tez tak uwazam,ze, dom jest dla nas a nie odwrotnie. Jednak czasami trzeba chalupe troszke ogarnac.
UsuńPozdrawiam serdecznie:)
takie przybite dni to i mnie też nachodzą, wszystko wydaje się ogromne, nawet pranie przed prasowaniem.
OdpowiedzUsuńA na ciąg dalszy czekam :)))
całuski dla Was przesyłam
ps. nie było mnie przez jakiś czas, byłam poza granicami kraju i jak się okazało rownież neta :)
Mnie takie dni nachodza bardzo czesto, leniwa jestem i tyle.
UsuńMam nadzieje, ze wyjazd byl udany, usciski:)
Witaj Ataner
OdpowiedzUsuńCzytając Twój post,o tak przyziemnej rzeczy jak praca w domu,oglądałam z zainteresowaniem umieszczone zdjęcia.Zastanawiałam się nawet co chcesz przez wstawienie tych zdjęć osiągnąć?Poprawę nastroju,a może prace domowe robią się mniej uciążliwe,gdy od czasu do czasu popatrzy człowiek na piękne widoki? Gdy treść postu dotyczyła skarpetek,które gubią się w praniu i świeżego powietrza wpadającego przez otwarte drzwi pomyślałam nawet,że może ten trochę azjatycki ogródek to Twoja własność i zalotnie nazywasz go dzikim.
Rozmowa z P wszystko wyjaśniła.Mam nadzieję ,że miło spędziliście czas.
Pozdrawiam serdecznie:))
Teniu, ogrod na zdjeciu to nie nasze dzielo ale nasz tez piekny. Na razie nie chwale sie naszymi ogrodowymi umiejetnosciami poniewaz ogrod dopiero tworzymy.
UsuńP. porwal mnie w bardzo fajne i zarazem zaskakujace miejsce ale o tym bedzie w nastepnym poscie.
Pozdrawiam serdecznie:)
Z zajec domowych najmniej lubie gotowanie - natomiast sprzatanie, pranie, skladanie jest ma druga natura, pierwsza bedac koniecznosc zadbanego mieszkania. Obecnie mam wspollokatora, syna, co wymagalo zmian logistycznych a takze wiaze sie z faktem ze jego rzeczy walesaja sie tu i owdzie, doprowadzajac mnie do nerwicy. I niczego nie moge schowac czy przestawic - gdy sie mieszka we dwoje nalezy byc wyrozumialym i ustepliwym, uwzgledniac potrzeby i zwyczaje drugiej osoby. Tak wiec robie bo musze. Chce Ci przekazac ze wielu z nas ma swe frustracje z gatunku gospodarczych i jak Tobie wydaje sie ze to nigdy nie konczaca sie praca. Poza tym nadeszly do mnie 93F dni a to przeciez dopiero poczatek lata - z pozdrowieniami Serpentyna.
OdpowiedzUsuńJa nie przepadam za pracami domowymi jednak sa rzeczy ktore trzeba zrobic i tyle. Nie ukrywam, ze sprzatanie, gotowanie to nie jest to, co lubie robic najbardziej.
UsuńKazdy z nas ma swoje przyzwyczajenia i nawyki i w momencie kiedy w domu pojawia sie ktos na dluzej, to burzy nasz rytm codziennosci. Wiem, cos na ten temat, goscilismy tesciowa przez kilka miesiecy.
O nas tez upal, od kilku dni ponad 30C.
Pozdrawiam serdecznie:)
Coz, miedzy tymi slowami... szczescie po prostu, koniec , kropka!!! Szczesliwa jestes!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judith
Witaj na moim blogu:) Tak naprawde te przyziemne rzeczy ktore musimy robic na co dzien, ktorych nie lubimy nic nie znacza.
UsuńJestem szczesliwa i te sterty ciuchow do skladania tego nie zmienia:)
Pozdrawiam serdecznie:)
ja wlasnie skonczylam pranie po podrozy, nie przepadam za skladaniem, ale wole to niz prasowanie (dawno temu skonczyly sie czasy, ze prasowalam podkoszulki) :)
OdpowiedzUsuńJak tam wypad w gory, mam nadzieje, ze udany. Ja tez zdecydowanie wole skladanie jak prasowanie:)
UsuńTakie Syzyfowe prace:)
OdpowiedzUsuńTak, samo zycie. Czasami trzeba sobie troszke ponarzekac:)
Usuńale ładna chata, podoba mi się maksymalnie!
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem co powiesz jak zobaczysz dalej:)
Usuńdziękuję za odwiedziny i oczywiście będzie mi bardzo miło jeśli od czasu do czasu zajrzysz :)
OdpowiedzUsuńa ja biorę się za czytanie Twojego bloga- ja za rok wyprowadzam się na Florydę, ale Chicago nie śmiałabym ominąć :)
pozdrawiam
Jak wybierasz sie na Floryde, to Chicago omin szerokim lukiem (bo tu duszno i parno) jesli juz to odwiedz New York, wszystko przed Toba:))))
Usuńno więc ja skarpetki kupuję po kilka par jednego gatunku a co tam
OdpowiedzUsuńpranie na bieżąco prasuję bo mam mało ciuchów które to się nie skurczyły i żeby mieć co na dupę ubrać niestety muszę być systematyczna
sprzątam raz w tygodniu a na naczynia mamy dyżury każdy swój tydzień
czekam na dalszą część bo mnie mój rycerz już nie porywa ;-(
To trzeba to zmienic! Moze Ty zaczniesz porywac swojego rycerza:)
Usuńextra, mnie pogoda blokowała przed wyjściem z domu, ale w sobotę przynajmniej po zawodach odpoczęłam no i też poniekąd ogarnęłam. Przysięgłam sobie, że kura domową nie będę, więc jak tylko mogę jem poza domem i byle co. A co do sprzątania? Po co sprzątać jak i tak się pobrudzi? ;/;/ Ważne by tylko nie śmierdziało. Prania NIGDY nei prasuję, staram się kupować rzeczy niegniecące się.
OdpowiedzUsuńAskarpety...hmmm nie moje więc niech się sam martwi czy są do pary i te pe :)
Ewa, cala Ty i tak cie widze:))))))
Usuńhandbikerka
Usuńno i tak to juz ze mną jest...
Nienawidziłam nudnych prac domowych, które są tak mało efektowne i wiecznie aktualne, ale już nauczyłam się je akceptować i robić dobrze. Jednak skłamałabym, gdybym powiedziała, że jestem porządnicka i systematyczna-nic z tego. Tak jak u Ciebie, czasami zbierze mi się wszystkiego za dużo, a gdy i pogoda nie sprzyja to wtedy jest dół dołów. A na to tylko pomaga ciepłe słowo wymieszane z "ciepłym człowiekiem".Pozdrawiam Was oboje!
OdpowiedzUsuńNiestey od tych obowiazkow domowych nie da sie uciec w zaden sposob, wracaja jak bumerang.
OdpowiedzUsuńCzasami trzeba uciec od nich i ja jak tylko mam taka mozliwosc to wlasnie tak robie.
Usciski Joasiu:)