Cudowny poranek kolejnego wakacyjnego dnia nie zapowiadał wstrząsu nerwowego który przeżyliśmy po kilku godzinach od opuszczenia naszego miejsca na kempingu.
Stworzyliśmy idealne danie które pasuje na śniadanie, obiad i kolację. W czerwonym garze kryje się tajemnica spożywana z wielką ochotą tak przez płeć piękną i przez lekko oddalonych od małpoludów. Na patelni podgrzało się tyle jedzenia ile może zjeść dwoje.
Miasto Grand Marais przeszliśmy tak szybko, że nie spostrzegłam się iż znów idziemy w stronę kempingu.
- Gdzie jest centrum? - Pytałam spłoszona bo raptem zabłądziłam w dziurze która ma dwie ulice.
- Jesteśmy w centrum. - p. spokojnym tonem zapewniał mnie, że wie gdzie jesteśmy. Rozglądam się dookoła i nie widzę jedynego sklepu który jednocześnie jest stacją benzynową. Jak nie ma znanego mi miejsca to znaczy, że zabłądziliśmy. - Centrum jest tam.- I p. wskazuje paluchem ulicę oddaloną zaledwie o dziesięć metrów. Patrzę i malwy widzę zamiast skrzyżowania.
- Gdzie? - Rozglądam się dookoła jakby otaczały mnie wieżowce zakrywające nawet niebo. Zgłupiałam zupełnie bo sklepu nie widzę. Patrzę w rozpaczy w lico męża i podążam za jego wzrokiem. Co widzę? Dom w kształcie beczki piwa.
Kurza dupa co ze mną się dzieje. Co za dzień w którym zabłądziłam w miejscu w którym z zasady zabłądzić się nie da. Straciłam orientację na przestrzeni stu metrów. Albo witamin mi brakuje albo dobrego drinka z samego rana.
Jeszcze cztery kroki i znalazłam się na głównej ulicy, w dali widzę stację benzynową. Teraz jestem w domu.
Zaopatrzenie nie uległo polepszeniu przez cztery lata i jak wtedy opuściliśmy sklep spożywczy ze sztangą fajek i radością w szkle. Wszystko składnie zapakowane w plecaku p. poniósł z zaskakującą mnie radością.
Pogoda nas nie rozpieszczała do tej pory więc postanowiliśmy wykorzystać przerwę w deszczu na spacer po plaży. Po relaks i spokój tutaj przyjechaliśmy więc będziemy relaksować się na plaży. Czy może być coś przyjemniejszego niż taplanie się w falach które omywają stopy zapadające się w piasku. Poganiałam p. aby szybciej zapakował plecak a ja w tym czasie zajęłam się układaniem wstążki na kapeluszu. Jak to dobrze, że nie wzięliśmy dwóch plecaków. Jeden w zupełności wystarczy aby pomieścić jeden ręcznik, majtki do kąpieli gdyby komuś odbiło na tyle aby zamoczyć się w zimnej wodzie, oraz papierosy z zapalniczką i krem z filtrem bo mnie opala nawet mgła.
Ruszyliśmy do schodów które prowadzą na plażę i po zejściu na wydmę dostrzegłam, że jezioro kończy się pasem kamieni ciągnących się po horyzont.
O relaksacyjnym spacerze od razu mogłam zapomnieć bo łażenie po kamieniach jest dobre dla fakira albo masochisty ale nie dla mnie. Cała reszta otaczająca nas była w jak najlepszym porządku i po chwili już nie zwracałam uwagi na to, że moje wyczynowe sandały wcale nie zabezpieczają palców.
Chcieliśmy dojść do miejsca w którym kilka lat temu rozpoczęliśmy morderczy spacer wzdłuż wybrzeża. Zostało to również opisane na blogu i ciekawa byłam czy zabójcza wydma nadal przerazi mnie swą wysokością. To dzięki jej wysokości, nie mając sił na wejście, postanowiliśmy pójść plażą co w sumie okazało się kilkukrotnie większym wyczynem.
Postanowienia trzeba przestrzegać; miał być relaks więc po piętnastu minutach rozłożyliśmy się na mokrym piasku bo tylko taki był po kolejnej porcji ulewy. Sceptycznie odnosiłam się do leżenia na plaży bo akurat takiego odpoczynku nie trawię. Ja usiadłam na kawałku pnia który spadł z wydmy a p. przysiadł tuż obok na piachu.
- Taki jesteś kochany i nosisz plecak więc ja zaopiekuję się piciem i jedzeniem. - Parę godzin wcześniej gdy pakowałam zakupy do plecaka który był na plecach p. doświadczyłam nie lada łamigłówki. Jak dostać się do środka plecaka. Ja mam podobny ale jeszcze go nie używałam. Zatem mogłam spokojnie ponarzekać, że nie mogę wydobyć ukrytego portfela w lewej kieszeni. Tam gdzie powinien być suwak były dwa. Otworzyłam jeden i wsadziłam rękę, wyjęłam papier toaletowy. Kasjerka obrzuciła mnie zdziwionym spojrzeniem spod uniesionych brwi. Kolejna próba wyciągnięcia portfela znów przyniosła niewiadomą w postaci pojemnika z kremem do nieopalania. Kolejna porażka zmusiła panią sprzedawczynię do przestąpienia z nogi na nogę. Raptem ustawiła się kolejka w takiej dziurze która ma tylko jeden sklep. To pewnie dlatego, że tutaj sprzedają wódkę i inne alkohole więc ludzie trafiają tu nawet po omacku i bez świadomości. p. wydawał się rozbawiony tą sytuacją i podpowiadał jak dostać się do środka worka którego chyba specjalnie nie zdejmował aby samemu wyjąć kartę płatniczą.
Wymyślne sposoby dostania się do środka zwykłego plecaka trochę zbiły mnie z tropu bo jak sama załaduję swój to nigdy nic nie odnajdę. Teraz plecak p. stanowił mniejszą zagadkę. Aby już nie wyjść na zupełnego dyletanta zaczęłam od papierosów. Widziałam je przez siatkę bocznej kieszeni. Szybko(?) odnalazłam ekspres i wyjęłam dwie paczki papierosów. Jedna była dla mnie a ta druga dla p.. Każde z nas pali coś innego. Po puszczonym dymku przepłukaliśmy gardła wodą z plastikowej butelki. Spojrzałam na pochodzenie wody i okazało się, że to zwykła kranówa z dodatkiem jonów dla smaku. Smaku te jony nie miały zbyt dużo ale gdy pić się chce to nie pora na wybrzydzanie. Postanowiłam legnąć na ręczniku aby wchłonąć chociaż odrobinę słońca którego jakoś mało podczas naszych wakacji. Wręcz wymarzona pogoda dla mnie, ciepło ale nie upalnie, lekki wiaterek i zero ludzi dookoła.
- Mokry ten piasek. - p. zmienił pozycję i teraz przysiadał na jednej nodze. Widocznie wilgoć weszła mu między pośladki. Opryskana dookoła aerosolem z UV 45 mogłabym nawet usnąć bez obawy o spalenie się na cegłę szamotową. Jak można było przewidzieć długo nie posiedzieliśmy, nie poleżeliśmy i znów byliśmy gotowi do kontynuowania spaceru bo ile można leżeć na mokrym ręczniku.
Pięciominutowe leżenie nie zaćmiło mej pamięci i znów jako przykładna żona zapakowałam nasz dobytek do plecaka. Wszystko o dziwo zmieściło się do plecaka. Wszystko? p. zarzucił garb na plecy i ruszyliśmy w stronę pamiętnej wydmy. Oprócz niej oddalonej o jakieś kilometr z okładem widziałam leżące drzewa stanowiące przeszkodę od wydmy po czeluście jeziora.
Spoko, kilka wygibasów i skoków ponad niższymi przeszkodami i już przed nami cudowna kamienna plaża. Uszliśmy może kilkaset metrów i coś mnie zaniepokoiło. Nie mogłam tego określić a na pewno nie nazwać. Wydma była już całkiem blisko ale tak na prawdę to poszliśmy po relaks a nie po to aby znów postawić stopę na terenie po którym wcześniej stąpaliśmy. Najłatwiejszym sposobem na przerwę jest chęć zapalenia. Jakoś nie chciałam iść dalej. p. Nawet na głębokości stu metrów w oceanie pełnym rekinów i drapieżnych ośmiornic wyraziłby chęć na fajora. Przysiedliśmy i zaczęłam grzebać w kosmicznym plecaku. Papierosów brak. Nauczona doświadczeniem nabytym dzisiaj zaczęłam szukać fajek w zupełnie bezsensownym miejscu. Kolejne suwaki ukazywały swą zawartość ale papierosów nie było. Poczułam, że moje blond włosy aż mnie palą. Przecież jeszcze nie mam sklerozy i paliłam papierosa na poprzednim postoju. Ale gdzie one teraz są.
- Nie mamy papierosów. Zgubiłeś je po drodze. - Lodowato, bez emocji oznajmiłam stratę. Wiedziałam, że paszcza męża nie pozostanie długo zamknięta i jak ją już raz otworzy to szybko jej nie zamknie. Zamiast tego wolam samobiczowanie. W kilkudziesięciu zdaniach określiłam stan swego umysłu, niezaradność i takie inne przywary które sprawiają, że blondynki są najbardziej kochane na świecie. p. z zatroskaniem wsłuchiwał się w słowa krytyki ale powiedział tylko, że nie będziemy w takim razie palić i zajął się struganiem jakiegoś badyla którego natychmiast wygrzebał w lekko wilgotnym piachu na którym siedzieliśmy.
- Wracamy. Co? - Cisza. - Może znajdziemy fajki w drodze powrotnej.
Nie wierzyłam w to co mówiłam ale rozmowa jest lepsza niż tłumienie niezdrowych emocji. Powrotna droga wydawała się łatwiejsza bo pokonane wcześniej przeszkody nie były już tak straszne i niebezpieczne.
Jednak niebezpieczeństwo nie czyhało w pniach drzew rzuconych przez przyrodę na trasie naszej wędrówki ale tam gdzieś wysoko i daleko. Jak widać na zdjęciach lekkie chmurki które pojawiały się czasami na niebie nie zapowiadały kataklizmu który miał za chwilę nastąpić. Przez większość relaksowego spaceru patrzyliśmy gdzie postawić stopę aby nie nabawić się niepotrzebnej kontuzji skręcenia kostki.
Powiał wiatr w plecy i pomyślałam, że to dobrze bo łatwiej będzie się szło do domu. Powiał wiatr w plecy i pomyślałam, że to już nie wiatr a huragan. Stanęliśmy oboje zdumieni. Wiało jak cholera. Znad jeziora nadciągały czarne chmury. One zapieprzały jak szalone. Tam gdzie przed chwilą był cudowny błękit teraz panował szaro-czarny kołtun chmur które jakby pełzły tuż nad powierzchnią wody. Kolejne szarpnięcie wiatrem było tak silne, że zrobiliśmy krok z wiatrem aby utrzymać równowagę. Po sekundzie zalały nas strugi powodziowego deszczu a mroźny wiatr zmusił nas do przykucnięcia. Strach ma wielkie oczy ale to nas spotkało zamknęło mi oczy tak szczelnie, że obawiałam się ich otworzyć. To wszystko przez mój nastrój od kilku tygodni. Ukochane horrory przestały mnie bawić i zaczęłam oglądać filmy katastroficzne oraz dokumenty o powodziach, trzęsieniach ziemi itd. Kapelusik trzymałam tak kurczowo, że żadne kataklizmy nie wyrwałyby go z mego uścisku. Zrobiło się zimno i na plecach poczułam bolesne uderzenia gradem. To już koniec z nami. Umrzemy na plaży. Wyobraźnia swoją drogą a instynkt samozachowawczy zaczął budzić się z odrętwienia. Nie wiem jak to robią psy, że mogą oddychać pod wiatr wysuwając pysk przez uchyloną szybę pędzącego samochodu. Ja nie mogłam jakoś oddychać ale cudem nie udusiłam się. Schyleni jak stare dziady posuwaliśmy się w stronę kempingu. To jedyna szansa na przetrwanie, czekać nie ma sensu. Wszystko mnie bolało od uderzeń kropli deszczu pomieszanego z gradem. Zimno wstrząsało moim ciałem i z każdym krokiem ubywało mi sił. Nie dojdę, nie dojdę słyszałam w głowie. Twarz zalewały mi łzy spłukiwane przez potok lodowatego deszczu. Zmarznięte nogi ledwo nadążały za krokami p. który szedł tuż przede mną. Lewą ręką trzymałam się plecaka a prawą miażdżyłam kapelusik.
Padłam na kolana bo już nie miałam siły walczyć. Powtarzałam sobie, że przecież jest to całkiem niezły sztorm czy piekielna burza ale poddawać się nie można. Walka przede wszystkim. p. kucnął przy mnie zasłaniając mnie sobą przed siekącym deszczem. Było mu łatwiej bo plecak chronił jego plecy przed dotkliwymi ukłuciami mroźnego wiatru.
- Skryjmy się w lesie, tam na pewno tak nie wieje. - Uznałam to za niezły pomysł. Jak szybko dostrzegłam szansę na przeżycie tak szybko z niej zrezygnowałam. Ogłuszający grom z ciemnego nieba pobliskiej błyskawicy wytrącił nam atut z ręki.
- Zginiemy w lesie i zginiemy na plaży. - Dalszy ciąg narzekania przerwały kolejne grzmoty.
- Jak na dyskotece! - Niefortunnie zażartował mąż. Jak ginąć to w walce. Wstałam i odgarnęłam mokre włosy z twarzy. Niech przez chwilę zobaczę gdzie jesteśmy. Uparty kosmyk wpadł mi w oko ale dostrzegłam na plaży znajomą konstrukcję którą nazwaliśmy barem upiorów. Tam są schody prowadzące do kempingu. Jesteśmy blisko i mamy szansę na przetrwanie. Żwawo jak na takie warunki ruszyliśmy przed siebie. Kolejny krok w który wkładałam wszystkie siły przybliżał nas do domu.
Zupełnie wyczerpana i uczepiona ręki p. dotarłam do Ślimaka który zwiastował suche schronienie i wypoczynek. Zanim jednak odpoczęłam kolejny horror, który rozgrywał się na moich oczach pozbawił mnie ochoty na kolejny dzień życia.
Pośród różnych zakupów o przydatności których mieliśmy dowiedzieć się w przyszłości czyli podczas naszego wyjazdu na drugą półkulę, pojawił się olbrzymi namiot tutaj zwanym gazebo a tak po polsku to niech to będzie przenośna altana. Zabraliśmy ją oraz stół i dwa krzesła. Stanowiła dodatkowe pomieszczenie które w czasie deszczu może oddać nieocenione zasługi. Na polu kempingowym pomieścił się Ślimak z bieżącą wodą, zarówno ciepłą jak i zimną, prysznicem i kibelkiem. Zaraz obok przytuliła się altanka w której urządziłam letnią kuchnię aby nie smrodzić w środku domu.
- Kurwa odfrunie nam chałupa. - Resztę wywodu zagłuszył piorun. - Wejdź do środka i trzymaj ścianę, ja przymocuję dodatkowe odciągi. Mam zapasową linkę. - To ja ledwo jestem w stanie pozbierać myśli a on wie gdzie ma zapasową linkę. Rzeczywiście altanka lewitowała porywana szalonym wiatrem. Przymocowana śledziami przy samej podłodze unosiła się na jakieś pięć centymetrów. p. zrozumiał mój wyraz twarzy i zaciągnął mnie do środka altanki. Dobrze, że pokazał co mam robić bo inaczej nie byłabym w stanie zdecydować się którą z sześciu ścian trzymać. A tak w szczególe to jak trzyma się ścianę? Padałam na pysk z przejęcia ale ścianę trzymałam, najpierw jedną a potem drugą. Cztery dodatkowe odciągi ujarzmiły wierzgającą altanę i pręciutko póki jeszcze adrenalina działała zagotowałam wodę na herbatę z dużą ilością wódki.
- Ja chcę podwójną porcję procentów.
- Ja też. - Parzyłam usta gorącą herbatą aby jak najszybciej wskoczyć do łóżka.
Czasem urlop jest jak obóz przetrwania :)))))
OdpowiedzUsuńPisz, pisz dalej, bom ciekawa, dobrze się zaczęło!
Jak sama widzisz nic ciekawego się nie dzieje:))))
UsuńNawet ogniska nie da się rozpalić bo pada codziennie.
Pozdrawiam serdecznie:)
No cóż,burza na kempingu to mało radosna rzecz.Jak pamiętam to już nie jeden raz służby ratownicze musiały ewakuować kempingi zdewastowane przez gwałtowne nawałnice i to w bardzo różnych miejscach na świecie.Pogoda w tym roku wielce kapryśna pod każdą szerokością geograficzną. U mnie upały, susza, drzewa zrzucają pożółkłe liście.To ja czekam na ciąg dalszy- znalazła się ta Wasza trucizna czy rzeczywiście wypadły fajki z plecaka ? A Beczko-domek- superancki!
OdpowiedzUsuńTruciznę ktoś zwędził i śladu po niej nie było. Co to jest, że ludzie tak lubią niszczyć swoje zdrowie, zupełnie tego nie rozumiem.
UsuńNiech będzie chłodno ale żeby od razu deszcz i mróz!
Pozdrawiam serdecznie:)
Po takich przeżyciach człowiek docenia spokój codziennych dni
OdpowiedzUsuńCo kiedy zwykły dzień wygląda jak nasz zwykły dzień wakacji?
UsuńPozdrawiam serdecznie:)
Mocna burza w momencie gdy sie jest na otwartej przestrzeni to nic ciekawego a pioruny moga byc niebezpieczne.
OdpowiedzUsuńNieraz slyszalam ze "wiatr taki ze moze przewrocic" i jednego razu przekonalam sie ze to prawda - bo w czasie takiego bylam na zewnatrz i nie moglam zrobic kroku do przodu bo mnie cofalo az wreszcie by przewrocilo gdybym sie nie trzymala chlopa. U Was dochodzil jeszcze element mozliwej dewastacji i utraty dobytku.
Pewnie dobrze sie skonczylo skoro piszesz ale ile Cie strachu kosztowalo to moge sobie wyobrazic.
Zakończyło się herbatką i snem w ciepłym i suchym pomieszczeniu. Wiatr hulał do rana ale altanka dzielnie trwała na miejscu przeznaczenia.
UsuńPozdrawiam sedecznie:)
O, to burza, co się zowie!
OdpowiedzUsuńSpotkała nas taka w Bieszczadach, na trasie Hulskie-Krywe, grad zsiekł nam plecy niemożebnie, chroniłam pod kurtką psa, a do auta było daleko. Wzięliśmy wtedy po raz pierwszy w góry naszych znajomych, ale podobało im się:-) Spaliśmy w rumuńskich górach w takim beczko-domku, tylko beczka była położona, nawet wygodnie:-) pozdrawiam serdecznie.
Przynajmniej miałaś kurtkę bo ja tylko bluzeczkę jak mgła cienką i krótkie spodnie. Od dziś do plecaka p. będę dokładała kurtkę dla siebie.
UsuńPozdrawiam serdecznie:)
Ja zwróciłam uwagę na domek to wygląda jak beczka fajnie to zostało z fotografowane.
OdpowiedzUsuńFajne zdjęcia z nad morza.
Faktycznie dom w kształcie beczki wzbudzał zainteresowanie wśród turystów. Miasteczko jako takie nie posiadało zbyt wiele atrakcji, oprócz oczywiście wspaniałego widoku na rozległy widok jeziora.
UsuńPozdrawiam serdecznie:)
Witaj, witaj Atanerko moja Droga!
OdpowiedzUsuńMam nadzieję na ciąg dalszy, bo jak pamietam, zawsze cało wychodziliście z wielu opresji! No, prawie! ;-)))))
Jak dobrze do Was wrócić! ;-)))))
Sprawiłaś mi przeogromną radość swoim komentarzem. Kurczę, jednak nie ma to jak starzy dobrzy komentatorzy blogowi.
UsuńMoc uścisków Kochana, pozdrawiam serdecznie, buziaki, dzielna Kobieto:)
Ojej, aż poczułam ten chłoszczący deszcz z gradem na plecach :( I na co, po co tę wstążkę na kapeluszu układałaś???
OdpowiedzUsuńCała robota na nic.
Sam kapelusz nie odzwiezdziedla duszy posiadacza kapelusza. Muszę zakładać cokolwiek na głowę aby uchronić się przed promieniami słońca. Jestem typową białogłową i nawet mgła mnie opala. To jedyna niedogodność którą jestem w stanie ścierpieść podczas letniej kanikułni. I skoro mam mieć cos na głowie to niech to bedzie coś co będzie moje wałsne i niepowtarzalne. Lubię kolory wokół siebię więc i na kapeluszu nie powinno ich braknąć. Wstążka na kapluszu to cała to właśnie ja!
UsuńPozdrawiam serdecznie:)
To Dorian? Uciekajcie jak najszybciej.
OdpowiedzUsuńTak między Bogiem a prawdą to nikt normalny w czasie kiedy tornada nawiedzają Florydę nie jedzie tam aby odpocząć. Pomijam tych uwielbiających hard core. Pojechaliśmy na pogranicze z Kanadą bo tam pomimo sztormów i zawieruchy, kataklizmu nie doświadczysz. Wiadomo zimno i deszcz ale nawet krótki prysznic gradem po plecach nie odbierze całej przyjemności pobytu nad Lake
UsuńSuperior w Michigan. My trochę inaczej postrzegamy słowo relaks i potrafimy znaleźć jego odzwierciedlenie w awangardowym stylu.
Pozdrawiam serdecznie:)
Nie mogłam się doczekać Waszych kolejnych wypraw. Od razu jest co czytać, choć momentami groźnie i niebezpiecznie a wtedy nie wytrzymuję i się wydzieram: uciekajcie, kopcie dołek w wydmie!!!!!
OdpowiedzUsuńSama nie wien po co, ale trzeba pokrzykując dodawać otuchy! Po prostu wasze przygody mnie ogłupiają bo ze strachu o Was mój rozumek się kurczy niemożliwie....
Na mrożące krew w żyłach wyprawy będziesz musiała jeszcze troszkę poczekać. Nasz wyjazd do Ameryki Południowej jest opóźniony bo ruszamy w przyszłym roku i wtedy dopiero będzie się działo. Jak zwykle masz zaklepane miejsce w naszym pojeździe ale ze względu na brak siedzących tym razem oferujemy ci miejsce leżące:))
UsuńDoświadczyłam takiej formy podróży i zapewniam cię, że zdaje egzamin.
Pozdrawiam serdecznie:)
No niestety pogoda potrafi zaskakiwać. Dobrze, że nie byłaś sama, tylko ktoś wspierał Cię, a czasem nawet osłaniał. Miłego weekendu :)
OdpowiedzUsuńPodczas naszych podróży pogoda zaskakiwała nas wielokrotnie, i niby wydaje się, że jesteśmy na to przygotowani ale to jest guzik prawda.
OdpowiedzUsuńPrzetrwaliśmy, udało się i to jest najważniejsze. Ahoj przygodo!
Pozdrawiam:)
Ciekawa relacja i fajne zdjęci...nie ma tego złego :)
OdpowiedzUsuń