Nie mam innego wyjścia jak przyznać
się do głupoty męża. Po przylocie do Anchorage i rozpakowaniu się
w hotelu ruszyliśmy na krótki zwiad aby zapoznać się z miastem.
Dużo nie zwiedziliśmy bo była tam już 22:00 a dla nas według
chicagowskiego czasu pierwsza w nocy. Wizytę na stacji benzynowej
gdzie nabyliśmy alkohol w szczytnym celu oblania udanej podróży
opiszę później bo warto nad tym tematem poklikać trochę bardziej
szczegółowo.
Zmęczenie wzięło górę nad naszymi
chęciami imprezowania i po jednym drinku udaliśmy się na zasłużony
i wyczekiwany spoczynek.
Dnia następnego ruszyliśmy w drogę
do Fairbanks gdzie już czekał na nas zamówiony pokój w hotelu.
Tym razem p. okazał się przywódcą i zasiadł za kierownicą a ja
obłożyłam się aparatami i zaczęłam sesję zdjęciową która
trwała przez całą drogę. Pogoda była wspaniała a powietrze tak
przeźroczyste, że można było patrzeć tak daleko jak nigdy dotąd
mi się nie zdarzyło. Widoki zapierały dech w piersiach i jak
zwykle byłam w rozterce czy patrzeć, patrzeć i podziwiać czy
robić zdjęcia. Klikałam bez ustanku a wierzcie, że było co
fotografować.
Fairbanks to małe miasto i zwiedzanie
odłożyliśmy na następny dzień tym bardziej, że już tej nocy
mieliśmy zamiar polować na zorze polarne i krótka drzemka po
południu powinna nam zrekompensować zarwaną noc. Gdy ja
odświeżałam się pod prysznicem p. wgrał zdjęcia z aparatów do
komputera. Sformatował karty pamięci aby działały bez zarzutu w
nocy. Potem poprzestawiał ustawienia aparatów na nocne ujęcia a ja
w tym czasie przygotowałam się do pokazu moich wyczynów
fotoreporterskich. Hotelowy stół nie był największych rozmiarów
ale duży na tyle aby pomieścić laptopa dwie szklanki z drinkami i
dwie filiżanki z kawą. Popielniczka trochę zagraciła skromny stół
ale poradziliśmy sobie wspaniale z natłokiem rzeczy na lilipucim
meblu.
Wpatrywaliśmy się w ekran komputera
urzeczeni oglądanymi zdjęciami. Szczególnie dobrze wyszły te z
punktu widokowego na Park Denali. Najwyższa góra Ameryki Północnej,
Mt. Kinley, prezentowała się wspaniale i nie mogliśmy uwierzyć,
że byliśmy od niej oddaleni o jakieś 100 kilometrów.
Wskazywaliśmy szczegóły na zdjęciach celując w nie palcami. Kawa
ostygła a drinki zrobiły się ciepłe bo zajęci widokami na
monitorze zapomnieliśmy o tym aby hucznie uczcić nasz pobyt na
Alasce. Świat wokół nas przestał istnieć bo musieliśmy obejrzeć
wszystkie ujęcia z dnia dzisiejszego. Kolejne zdjęcie które
pojawiło się wywołało zachwyt nieokiełznany i p. zamierzając
upić wreszcie pierwszego łyka drinka potrącił szklankę,
niezdara, i cała zawartość chlupnęła na klawiaturę laptopa. Ja
zamarłam a p. podskoczył jakby zrywał się z krzesła
elektrycznego i o mały włos nie wywrócił całego stołu. Szybko
obróciliśmy laptop klawiaturą w dół aby zdradziecki płyn nie
wlał się zbyt głęboko w trzewia magicznej maszyny.
Niestety komputer zdechł po godzinie i
do dziś nie został naprawiony.
Zdjęcia jeszcze nie przepadły i
siedzą sobie w pamięci ale problem z ich odzyskaniem okazał się
większy niż nam to się wydawało na samym początku. Po powrocie z
wyprawy skierowaliśmy się do sklepu Apple'a aby naprawili szkody.
Uprzejma obsługa tej firmy zawsze nas zaskakiwała. Od wielu lat w
naszym domu panoszy się Apple który zastąpił okienka z wielką
ulgą dla nas. Skończyły się problemy z wirusami i niekończącymi
się odnawianiami programów. Nie będę ukrywała, że kiedyś byłam
zaskoczona cenami dwukrotnie wyższymi niż Windows ale za wygodę i
prostotę trzeba zapłacić. Obsługujący nas technik zajrzał do
środka i oznajmił, że naprawa wyniesie 750 dolarów. Nie zdążyłam
nawet zająknąć się czy dostać nagłego zawału mojego i tak już
słabego serca gdy p. zapytał ile kosztuje nowy MacBook Air. Różnica
wynosiła 150-200 dolców więc wspaniałomyślny mąż chcąc
naprawić szkody jak najmniejszym kosztem położył kartę bankową
na ladzie i poprosił o nowy sprzęt. Musiałam mieć jakąś dziwną
minę bo usłyszałam zapewnienie o tym, że p. sam odzyska dane z
pamięci a komputer naprawi swoimi niezdarnymi łapskami.
Obecnie czekamy na nową klawiaturę
zakupioną w internecie i jak wszystko pójdzie dobrze to Alaska
pojawi się na moim blogu. Jeżeli nie to p. ma jeszcze inne wyjście
ale to już jego sprawa jak odzyskać utracony materiał.
Dlatego opóźnienie które wprowadza w
zdziwienie moich wiernych blogowiczów a mnie w zakłopotanie jest
częściowo wyjaśnione i ode mnie niezależne.
Ja już dopilnuję
aby zdjęcia wylazły z martwej płytki pamięci i pojawiły się na
blogu w najbliższej przyszłości.
Musze Cię pocieszyc - każdy mąż ma na swoim koncie jakieś takie dziwne sprawy. Mój geniusz prac domowych zmieniał wykładzinę dywanową. Wpadł na genialnypomysł, by to załatwic jak najmniejszym nakładem sił, czyli tak ją powycinac, by nie wynosic mebli typu regały i szafa z pokoju.Zrobił rysunek, wszystko zwymiarował, potem rozrysował na spodzie wykładziny.I nie pomyślał, że skoro rysuje to na spodzie wykładziny,a planował na jej wierzchu, to to będzie lustrzane odbicie tych wycięc. Spokojnie wszystko powycinał, a potem- mało zawału nie dostał, bo to było do niczego. I teraz wciąz jest to najlepsza opowieśc rodzinna "jak tata wykładzinę nową schrzanił".
OdpowiedzUsuńBuziaczki, ;)
Nasi mężowie dostarczają nam powodów do wzruszeń a potem dziwią się, że jesteśmy takie podatne na łzy szczęścia i rozpaczy:)
UsuńPozdrawiam:)
Echhh ..... też mam nadzieję, że niedługo pokażesz zdjęcia z Alaski :)
OdpowiedzUsuńDlatego ja mam zawsze opory przed kasowaniem zdjęć z różnych nośników. W komórce mam ich tyle, że chłop mój za głowę sie chwyta, jak to widzi ;) no ale co ... z komputera znikną, to chociaż na komórce zostaną, nie? ;)
W domu mamy podwójne zabezpieczenie na dwóch osobnych twardych dyskach ale i tak p. w czasie podróży potrafił wszystko sknocić. Jak on nie podoła to ja wezmę pincetę i każde zdjęcie wydłubię z pamięci.
UsuńPozdrawiam:)
O tak, pincetą je ;)
UsuńJuz mi sie rece trzesa taki mam stres:)
UsuńPowialo groza i alaskanskim mrozem... Horror w czystej postaci!
OdpowiedzUsuńGdybys to opisala w mojej zabawie, pewnie zdobylabys pierwsze miejsce. Takie to straszne! :)))
Kochana to żaden horror, to życie codzienne. Gdybym miała pisać o horrorach naszego życia to nikt by w to nie uwierzył ale.... Kawałek niesamowitych przygód pojawi się w serii z mrozami czyli z Alaski.
UsuńPozdrawiam:)
No tak. Powtarzam to w kółko. Nasz wiek będzie najgorzej udokumentowanym okresem w historii. Za chwilę może coś trwalszego wymyślą, ale zdjęcia i inne dokumenty poginą w trzewiach komputerów z różnych powodów. Jak widać, wystarczy wylać coś. Chybabym się pochlastała!
OdpowiedzUsuńNo niech tam, opowiem trochę o dokumentowaniu 21 wieku; ja mam tysiące zdjęć ze mną na pierwszym planie i jak przychodzi do wyboru zdjęcia na bloga to nie mam co wybrać bo wszędzie ja i ja a przecież nie o to chodzi w udokumentowaniu naszych czasów.
UsuńPozdrawiam:)
Hana, pamietam te dyskusje o wyzszosci papieru, nad osiagnieciami techniki. Cos w tem jest.
OdpowiedzUsuńMam nadzieje,Ataner, ze uda sie Wam wszystko odzyskac!
Wierzę w magię rąk mojego męża które czynią cuda np. na moich plecach więc może uda mu się i z komputerem.
UsuńPozdrawiam:)
wieczorowa porę skrzydła optymizmu mi wyrosły że nie tylko moje reperowanie laptopa z naciskiem na klawiaturę nie koniecznie prowadzi do stanu użytkowego .Co prawda odkurzaczem sprzątałam i kilka klawiszy wciągnęło się samo ....a odkurzacz centralny i jego koniec gdzieś tam w ścianie
OdpowiedzUsuńmacham wieczorowo - Dośka
Sposobów na pozbycie się starego komputera jest wiele ale o takim jeszcze nie słyszałam:))))))) Brawo za pomysłowość.
UsuńPozdrawiam:)
Szkoda... Oby się udało! Nie gniewaj się na męża, ja go rozumiem, bo mnie też się takie rzeczy zdarzają:) Czekam na te zdjęcia:)))
OdpowiedzUsuńNie gniewam się na mężą bo sama wcześniej załatwiłam na amen trzy laptopy coca-colą. Jedyny problem to wydobycie zdjęć które nie są do odtworzenia.
UsuńPozdrawiam:)
Trzymam kciuki, żeby się udało!
UsuńI też pozdrawiam:)
Ja trzymam kciuki nieustannie i wierze, ze moj pan doktor od komputerow tz. p. odzyska zdjecia.
UsuńMoje zdjęcia z kilku lat siedzą w trzewiach komputera, który za diabła nie chce się włączyć, a majster coś tak długo zabiera się za naprawę; oj! zdarzają się różności z tymi naszymi zdjęciami, kiedyś syn mi ratował te, które tajemniczo zniknęły z aparatu, wyszukał jakiś program i odzyskał; ale to wszystko bardzo stresujące, najlepsze są jednak albumy; pozdrowienia ślę.
OdpowiedzUsuńNa razie komputerowego doktora nie zmieniam ale gdyby trzeba było to innego znajdę nawet na końcu świata. Zdjecia na papierze mają urok i są dostępne nawet kiedy oglada sie je przy blasku świec.
UsuńPozdrawiam:)
Nie dawno tez mi sie zacial komputer i nie chcial odczytywac zdjecia z aparatu fotograficznego. Mam takiego magika komputerowego w poblizu i sprawe zalatwil...przezylam to bardzo. Mamy nadzieje,ze odzyskasz zdjecia i cuda z Alaski zobaczymy...moj maz tez chojrak, wszystko chce naprawiac, ale jest na poziomie przeszlych wiekow, czyli wszystko chce robic za pomoca mlotka i gwozdzia a moze jeszcze pomaga sobie podwiazywaniem czesci kawalkami detek. Wiec wpadam w panike i cichem lece do specjalistow nie zdradzajac ile mnie to kosztuje, zawsze bowiem jest dla niego za drogo. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńWitaj na moim blogu Grażynko!
UsuńWszystko to dla mnie czarna magia i ledwo się w niej orientuje. Koniec nie zawsze pasuje do początku i na odwrót ale blog jakoś funkcjonuje. Dobre serca mają nasze chłopy ale wszystkiego młotkiem nie da się naprawić i dlatego jesteśmy im niezbędne.
Pozdrawiam:)
A to macie pijackiego kompa:-)
OdpowiedzUsuńA to przez drinki:-) alkohol pijcie w nierozcieńczonym stanie, wtedy nawet komp przetrawi:-)))))))))
Ten to "cienki Bolek" bo padł po jednym drinku. Inne wytrzymywały wino i kolę, podwójne zalanie nie szkodziło. Zaczynają produkować i sprzedawać tandetę. Jestem oburzona:)))
UsuńPozdrawiam:)
Też tak miałam ale okazało się, że wysiadła tylko klawiatura, całą zawartość dysku bez problemu dało się odzyskać. Laptopa nie naprawiałam, bo miał i inne wady, kupiłam nowego Della i bardzo jestem zadowolona.
OdpowiedzUsuńCzekam na tę Alaskę i będę pamiętać by ją oglądać na sucho :-)
Ja juz zalatwilam kilka laptopow wylewajaoc do nich rozne plyny. Nie wspominajc juz o tym, ze bardzo czesto ekran jest opluty resztkami jedzenia. Biedne sa te nasze komputery i czasami odmawiaja posluszenstwa.
UsuńPrzygody alaskowe pojawiaja sie juz wkrotce.
Pozdrawiam:)
A to ci pech :(. Szkoda, że laptop nie lubi drinków i nawet łyk mu zaszkodził. Żarty żartami i mam nadzieję, że zdjęcia odzyskasz. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, ze p. uda sie odzyskac zdjecia bo one sa nie do odtworzenia, komputer zawsze mozna kupic nowy. Ciesze sie, ze wrocilas do swiata blogowego.
UsuńPozdrawiam:)
Podejrzewam, że za mało jest w nas emocji oczekiwania i podgrzewasz atmosferę!!! Ja już jestem prawie czerwona z niecierpliwości, dobrze że u nas dzisiaj trochę mrozu to mnie ostudzi jeśli czekanie się przeciągnie.....Mimo to wysyłam buźki podróżnikom, kierowcom, fotografikom, autorom tego bloga - uroczym i dowcipnym ludziom!
OdpowiedzUsuńZdjecia po perypetiach udalo sie odzyskac wiec wkrotce pojawiaja sie posty z Alaski.
UsuńPozdrawiam:)