O tym
jak telefon komórkowy może skierować nasze zamiary na manowce
przekonaliśmy się kolejnego dnia. Bardzo wcześnie rano zjedzone obfite
śniadanie, które miało nam wystarczyć na kilka długich godzin, zwolniło
moje ruchy. Jednak popędzana przez p. z bólem serca pożegnałam balkon
kuszący lenistwem i ruszyliśmy na spotkanie kolorowych ptaków i
niecodziennych zwierząt. Ledwo opuściliśmy samochód i weszliśmy do
egzotycznego miejsca rozległ się dzwonek telefonu.
Gdzieś na dnie przepastnej torby znajdowało się niepokojące źródło dźwięku. p. podniósł oczy ku niebu wzywając nadprzyrodzone moce aby nie była to jedna z moich koleżanek której telefon przyrósł do ucha. Po dźwiękach wydobywających się pomimo wielu przeszkód tkwiących na drodze do ucha słyszałam, że to nie ona. Dzwonił syn. Byłam o tym święcie przekonana bo jego numer ma oddzielny dzwonek abym mogła go łatwo odróżnić. Wpadłam w panikę gdy moja ręka znalazła się w środku codziennego wyposażenia kobiety. Panika przybrała na sile gdy stwierdziłam, że to co upchałam do środka nie powinno znajdować się na codziennym wyposażeniu kobiety. Telefon dzwonił a ja już nie panikowałam tylko wpadłam w szał. Nie mogłam natrafić palcami na znany kształt telefonu i wiedziałam, że nie zdążę odebrać połączenia. Rzeczywiście nie zdążyłam i na powierzchnię wyciągnęłam środek do połączeń głosowych na znaczną odległość, zupełnie uśpiony jak na półce sklepowej. Natychmiast kliknęłam na imię syna i telefon zabrał się dziarsko do roboty usiłując pokonać dwa tysiące kilometrów w przeciągu sekundy.
- Witaj kochanie. - Mój głos lekko drżał gdyż byłam pewna, że stało się coś złego. Syn nigdy nie dzwonił do nas przed swoją pracą i byłam przekonana, że i dziś nie dzwonił aby życzyć nam kolejnego wspaniałego dnia. Odebrałam złą wiadomość treści; poszły dymy z silnika ale dojechałem do pracy.
- Nic ci nie jest? - Z autem nie potrafię gadać jak mój mąż więc ograniczyłam się do sensownych pytań. Po usłyszeniu, że wszystko w porządku odetchnęłam z ulgą. Na autostradzie syn wjechał na jakąś blachę która spadła z ciężarówki jadącej przed nim i bez szans na raptowną zmianę pasa ruchu bo pędząc zderzak w zderzak i drzwi w drzwi, w porannym szale kierowców musiał jechać prosto na przeszkodę aby uniknąć totalnego karambolu.
- Zaraz zadzwoni do ciebie tata.
- Wiktor miał wypadek. Dzwoń do niego! - Matka w obronie dziecka nie przebiera w środkach a mój podniesiony głos i rozkazujący ton był tego przykładem. p. prześwietlił mnie na wylot dokładniej niż rentgen i gdy nie znalazł obrażeń duszy, zdecydowanym ruchem wyjął swój telefon z kieszeni. To był ruch jak u żołnierza na wojnie chwytającego za broń. Jak podczas pojedynku dwóch kowbojów gdy każdy facet wie, że ułamek sekundy może zaważyć o jego życiu i odruchowo kieruje rękę tam gdzie z łatwością chwyta za rękojeść kolta. Ja też skierowałam rękę w dobrym kierunku tylko moja dłoń natrafiła najpierw na szminkę, potem na puder a na końcu zamiast rewolweru odnalazła zapasową apaszkę. Dziecko mądrze zagrało skrywając się za matczyną spódnicą i zadzwoniło do mnie jako do pierwszego koła ratunkowego. Po co narażać się na niemiłe uwagi mądralińskiego.
p. już naciskał miejsce oznaczone zdjęciem syna na ekranie telefonu. Jeszcze zanim połączenie doszło do skutku dzieląca mnie od męża odległość zmniejszyła się do niezbędnego minimum czyli moje ucho dotykało telefonu od złej strony, ta poprawna strona była przyklejona do ucha p.. Stałam na palcach a p. przechylał głowę. Kilka pierwszych zdań zostało poprawnie artykułowanych więc lekko odsunęłam się od technicznie zainteresowanych stron.
Rozpoczęłam zwiedzanie terenu z asystentem poruszającym sprawy ubezpieczenia z naszym agentem. p. podążał za mną przez cały czas mało interesując się otoczeniem, duszą był daleko stąd. Nawet balansujący żółw nie rozchmurzył lica małżonka bo raptem okazało się, że serwis holowniczy nie może odnaleźć auta na parkingu.
Gdy drugi serwis rozpoczął poszukiwania samochodu zrobiło się tak groźnie, że mała małpka próbowała ustrzec się przed gniewnymi pomrukami szukając schronienia za małym kamieniem.
Olbrzymia jaszczura, natomiast miała wszystko gdzieś i obserwowała całe zajście z niezmąconym spokojem.
Baraszkujące żółwie wysłuchały rozmowy z mechanikiem oraz dowiedziały się dokładnego adresu "naszego" warsztatu samochodowego. Adresu którego nie znaliśmy pomimo korzystania z tego miejsca przez kilka lat.
O tym, że praca ogłupia wiemy od dawna i wcale się nie zdziwiłam gdy do moich uszu dotarł kolejny na to przykład.
- Weźmiesz na ten czas nasze auto. - Nie musiałam wiedzieć o co pytał drugi rozmówca. Nawet nie chciałam bo po co się denerwować. Zajęłam się czarnym łabędziem który skutecznie unikał nas jak zarazy albo śmiertelnego wroga. Ustawiał się przez cały czas tyłem do obiektywu więc nie mam jego zdziwionej miny na zdjęciu. Jedynie jego kuper gdy odpływał od gadającego człowieka. Jeżeli zwierzęta mają bardziej wyczulone zmysły niż człowiek to wcale mu się nie dziwię bo mnie już zaczynała boleć głowa.
Potyczka z ubezpieczeniem trwała przez dobre dwie godziny i jestem pełna podziwy jak dobre są baterie w telefonach komórkowych. Zastanawiałam się czy kiedykolwiek zakończy się zmaganie z problemem. Auta mamy ubezpieczone w jednej z trzech najleprzych firm na tutejszym rynku i jak do tej pory nie mieliśmy żadnego problemu. Żadnego problemu bo nie było problemu. Płacenie składek na czas było mile widziane przez ubezpieczyciela. Gdy przyszło do zadbania o klienta napotkaliśmy biurokrację ale nie niechęć. My chcieliśmy zakończyć całą tę sprawę jak najszybciej ale druga strona postępowała według wytycznych i rozmowy ciągnęły się w nieskonczoność. Ja miałam szczerze dość na dziś i chciałam znaleźć się na balkonie spoglądając na ocean. Spocona koszula p. i czerwona twarz jak u Indianina mówiły dobitnie, że nie jestem osamotniona w marzeniach.
Przez dłuższą chwilę zatrzymaliśmy się przy dzikiej świni gdy wydawało się, że to już koniec maratonu telefonicznego. Chwila trwała dziesięć minut i biedne zwierzę nie wytrzymało napięcia w głosie męża. Dzik padł na kolana jak podcięty toporem Wikinga i trwał w odrętwieniu.
Auto w końcu dotarło do mechanika i wydawało się, że i p. może rozpocząć zwiedzanie wspólnie ze mną. Przed nami główna atrakcja dzisiejszego dnia i miałam nadzieję, że telefon więcej nie zadzwoni.
*****
Duże zdjęcia tutaj.
O tak, wszystkie cholerne ubezpieczalnie bardzo chetnie przyjmuja pieniadze ze skladek, ale juz nie sa takie przyjazne, kiedy trzeba sie z tymi skladkami rozstawac, wtedy pietrza biurokratyczne przeszkody w nadziei, ze petent sie zniecheci, znudzi i zrezygnuje z roszczen. My mamy dobrze, bo sprawe zlecam agentowi i niech on sie z nimi uzera.
OdpowiedzUsuńNajwazniejsze, ze dziecie w calosci, reszta to wprawdzie upierdliwosc, ale i maly pikus.
Nasz agent okazał się niedostatecznie szybki i dlatego p. wziął sprawę w swoje ręce. Było trochę zamieszania bo rozmowa głównego biura z klientem nie należy do codziennych zwyczajów urzędników więc na początku były lekkie zgrzyty.
UsuńPomimo nieprzewidzianego w "rozkładzie jazdy" początku dnia cała reszta okazała się bardzo przyjemna o czym bedzie w kolejnym poście.
Pozdrawiam:)
Dzika świnia-super zwierzątko :) Wasze podróże są inspirujące.
OdpowiedzUsuńMoje przygody w porównaniu z waszą ofertą to jakby zabawa a nie ekstremalne przygody.
UsuńPozdrawiam:)
To są tzw. ciemne strony macierzyństwa i ojcostwa;) Dobrze, że tylko tak się skończyło, mogło być znacznie gorzej.
OdpowiedzUsuńCudnie opisałaś to zwiedzanie zmącone tym wypadkiem!
Miłego;)
Jakoś nie mogę pozbyć się nadopiekuńczej troski o dziecko które jest już starym bykiem i zawsze traktuję go jak oseska. Bardziej jednak zamartwiam się niż ingeruję w jego prywatne życie. To chyba sprawa nie do przeskoczenia bo matka zawsze pozostanie walczącą jednostką w rodzinie:)))
UsuńPozdrawiam:)
Swietnie opisalas ta cala historie z autem, jest humor, napiecie, a to polaczenie/przeplatanie wspolczesnosci telefonu komorkowego z cudnoscia natury - genialny pomysl. A dzika swinia dobita maratonem telefonicznym mnie polozyla na lopatki.
OdpowiedzUsuńSamo życie, nigdy nie wiadomo co nas czeka za chwilę. Opis sytuacji i tak nie oddawał jej śmieszności; ja idę wolno i robię zdjęcia a za mną, pochłonięty rozmową podąża mąż. Farsa na temat zwiedzania i oglądania. Nie wspominając o wspólnym przeżywaniu chwil. Wszystko odwrócone do góry nogami. Jednak wszystko ma swój koniec tak jak i ten niecodzienny poranek. Dalej już było tak jak być powinno.
UsuńŚwini na kolanach to chyba jeszcze nikt nie uwiecznił na zdjęciu:))))
Pozdrawiam:)
Super opis :)))
OdpowiedzUsuńDobrze, że synowi nic się nie stało, a ubezpieczalnia chcąc nie chcąc, musi z kasy wyskoczyć ;)
Chociaż bardzo niechętnie i z oporami.
Ubezpieczyciele zarabiają bardzo dużo pieniędzy z regularnych składek i jakoś nie słyszałam o bankructwie takiej firmy. Wszystko jest dobrze skalkulowane i przemyślane więc jeżeli żałować to tylko nas.
UsuńPozdrawiam:)
Oczywiście, że Was, bo utrzymujecie tę firmę i jej agentów ...
UsuńAtanerku,z okazji świąt życzę, aby nigdy więcej żaden incydent wypadkowy nie burzył jednosci w oglądaniu świata na waszej wyprawie. Dalszej serii pięknych zdjęć, którymi zachwycam się bez końca! Ostatnio kompletnie nie mam czasu na regularne czytanie, ale chłonę wszystko jak tylko pojawia się wolniejsza chwila. Alleluja, Alleluja!
OdpowiedzUsuńWypadek syna to pikuś w porównaniu z tym co przytrafiło się nam przed świętami. Miesiąc przed, nasza kuchnia przestała istnieć. Awaria rury odpływowej była winna całemu temu zamieszaniu. Wpadła ekipa i pruła ścianę i podłogę młotami pneumatycznymi. Potem naprawili i poszli w cholerę pozostawiając nas ogłupiałych i osłupiałych. Pierwsze dwa dni po zajściu piliśmy wino i wódkę aby dojść do siebie bo o gotowaniu nie było mowy ze wzgłedu na to, że i zlewozmywak i piec i zmywarka przestały istnieć.
UsuńZnaleźliśmy wykonawcę po tygodniu i aby nie opowiadać historii na cały długi post powiem, że dwa dni przed Świętami wszystko wróciło do normy razem z nowymi meblami, blatem i podłogą. Gdy wręczałam czek za meble i robotę to zapłakałam na pożegnanie super wakacjom. Dwa dni na przygotowanie świątecznego obiadu to niby dużo ale odłożyliśmy Święta na "za tydzień".
Wierzę, że można nie mieć czasu bo sama tego doświadczam.
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do odwiedzin kiedy tylko znajdziesz na to czas:))
Ależ ta papuga jest kolorowa! :) Macie szczęście że mogliście podziwiać takie zwierzęta.
OdpowiedzUsuńKolejny post będzie o jednym kolorze na ptakach o długich nogach. Kolorów nie braknie i będzie co podziwiać.
UsuńZapraszam:)
Piękne zdjęcia :-) Dobrze, że wszystko dobrze się skończyło...
OdpowiedzUsuńNajważniejsze, że wreszcie się skończyło bo samotnej troche smutno gdy mąż nie nadąża za mną i nie kojarzy widoków wokół siebie tylko jest gdzieś daleko, bardzo daleko ode mnie. Rozmowy telefoniczne, jedna druga, trzecia i kolejna pochłonęły go bez reszty.
UsuńPozdrawiam:)