Pojadę wcześniej to będziemy miały więcej czasu na ploty. Z Krystyna nigdy nie możemy nagadać się do woli, gdy się spotykamy to doba staje się krótsza o cala noc. Psss, zasyczał układ pneumatyczny w autobusie i po chwili głośne trzask udokumentowało zamkniecie drzwi. Teraz już możemy jechać ale pojazd nie rusza. Stoję przy samych drzwiach obok kierowcy i nie mogę się ruszyć bo ścisk niemiłosierny. Moja prawa stopa jest w takiej pozycji, ze nawet profesor ortopeda uznałby ja za typowe skręcenie. Już zaczyna mnie denerwować miarowe ii, ii, ii włączonego migacza, dlaczego nie jedziemy.
- Paniusiu posuń się bo zabieramy jeszcze jedna osobę. - Drzwi za mną otworzyły się i czułam ze wypadam na zewnątrz bo nie miałam możliwości przytrzymania się jakiegoś uchwytu. Moja pozycja nie ułatwiała mi wykonania jakiegokolwiek manewru aby uratować swoje życie. Serce zamiast normalnego pik, pik załomotało nagłym bum, bum. W tej samej chwili dostałam łokciem w nerki i coś ostrego zadrapało moja prawa łydkę. Aua krzyknęłam z bólu.
- Ej pani, posuń się słodziutka bo drzwi się nie zamkną. - Spóźniona pasażerka wgniotła mnie pod pachę stojącego przede mną mężczyzny. Przylegałam do niego tak szczelnie jak w miłosnym uścisku. Moja torebka znajdowała się dwie osoby głębiej w autobusie a moja wyciągnięta w poziomie ręka zaczynała już drętwieć. Jeżeli nawet ja puszcze to i tak nie spadnie ale szanse na jej odnalezienie zmalałyby do zera.
- Uff alem się zgrzała. Jedz pan już. - Spóźniona pasażerka wydala rozkaz kierowcy i autobus ruszył.
Przeładowany autobus zaczął podskakiwać na wybojach i wpadać w dziury. Głośne bum, bum rozchodziło się groźnym echem po całej karoserii.
- Ale się pani do mnie przytula. Ha ha. - Broda dotykałam obojczyka i dziękowałam opatrzności ze nie założyłam okularów bo albo miałabym wybite oko albo złamany nos. Przy każdym podskoku pojazdu trę policzkiem po marynarce faceta z którym teraz tworzymy jedno ciało z podwójną ilością organów. Zedrę sobie skore jak to się nie skończy za chwile.
Aaa psik! Kobieta za mną kichnęła i poczułam na plecach ruch wyrzucanego z jej płuc powietrza. Czy tylko powietrza czy może jeszcze coś wyleciało z jej nosa. Brrr, dreszcz obrzydzenia przeleciał mi od stop do głów.
- Na zdrowie! - Odezwał się właściciel garnituru drapiącego moja twarz. Chciałam się lekko od niego odsunąć aby złagodzić niemile uczucie zdrapywania skory na żywca gdy zostałam ponownie zakatowana w nerki i ponownie zgnieciona jak kartka papieru.
- Pani nie rozpychaj się tak. Taka mała a wierci się jakby miała owsiki. - Co miało wspólnego jedno z drugim nie wiem ale właśnie wtedy zachciało mi się płakać. La, la, li, la la li dało się słyszeć gdzieś niedaleko.
- Komorka! - Od razu załapał "pan garnitur" i znów poruszył się wycierając mój makijaż i zdrapując kolejna warstwę naskórka. Na jego ciemnym materiale zostanie blady ślad po pudrze, podkładzie i kilka centymetrów świeżutkiej skory. La la li, la la li telefon dzwonił i teraz byłam pewna, ze to mój bo rozpoznałam ta melodyjkę. Usiłowałam przyciągnąć torebkę tkwiącą ciągle poza zasięgiem wzroku. Głupia torba nie chciała sama przyjść do mnie wiec zaczęłam na sile ciągnąć ja w moja stronę. Bardziej poczułam niż usłyszałam głuche hrrr i przestałam natychmiast. Jeżeli to raczka to pal licho ale jeżeli torba rozdarła się to wszystko z niej wyleci. Niech sobie dzwoni ile chce nie mogę odebrać i już.
- Pani odbierz pani telefon bo narzeczony dzwoni. - Ha ha, hi hi, he he, pół autobusu miało ubaw. Kosmyk włosów zaczął smyrać mnie pod nosem. Fff, fff staralam sie zdnuchnac go z czulego miejsca. Oj będzie katastrofa. Jednej reki nie mam bo jest gdzieś daleko z torebka a druga opuszczona wzdłuż ciała i zakleszczona pomiędzy nogami dwóch innych osób. Jak zacznę nią poruszać to wezmą mnie za zboczeńca obmacywacza. Łaskotanie z drażniącego przemieniło się w dokuczliwe i musiałam coś natychmiast zrobić tylko jeszcze nie wiedziałam jak. Piiii, piiii zapiszczały hamulce i wszystkie ciała przycisnęły mnie do garnituru. Uff stęknął facet pod naporem bezładnej masy a ja zamknęłam tylko oczy bo poczułam, ze pęka mi czaszka. Ludzie kocham was! Otworzyły się drzwi i poddałam się naporowi wysiadających ciał. Zostałam wypchnięta na świeże powietrze jak noworodek. Wysiadła tylko jedna osoba z samego środka i znów wszyscy naparli na drzwi. Nie wsiadam, pomyślałam sobie, poczekam na następny autobus.
- Czy wie Pani kiedy będzie następny autobus? - Zapytałam szamoczącej się obok mnie kobiety. Miała dwie torby i szeroki wiklinowy kosz przykryty wzorzysta chusta.
- A kto ich tam wie, wsiadaj Pani. - Nie będę tu stała jak tirówka. Mam sześć kilometrów przez las, znam drogę wiec może lepiej się przejdę. Jeszcze nie podjęłam decyzji gdy autobus odjechał. Kap-kap zaczęło kropić. No nie, jeszcze tego brakowało. Nie mam parasolki ani butów na błoto a asfaltu w lesie na pewno nie położyli. Ruszyłam nie bacząc na przeciwności losu. Po kilku minutach przestało padać ale deszczu wystarczyło na tyle aby zepsuć moja fryzurę. Zaczesałam mokre włosy do tylu, przetarłam twarz dłońmi i ruszyłam zadowolona, ze wciąż żyję. Słońce wyszło zza chmur i mój humor uległ poprawie. Co jakiś czas natarczywe bzzz muchy zmuszało mnie do oderwania się od moich myśli i odganiania owada. Może lubi zapach moich nowych perfum? Podmokle laki po prawej stronie drogi zawsze obfitowały w żaby a ich zalotne kumkanie wieczorami przybierało na sile. Teraz tylko pojedyncze kum-kum dobiegało z tamtej strony. Widok bociana zaraz skojarzył mi się z faktem, ze zielone skaczące żaby nie są ulubiona potrawa tych długonogich ptaków. Zamiast z nimi bocian nieodłącznie związany jest z głośnym kle-kle. Klekotaniem ich dziobów późnym popołudniem w gnieździe na kominie. Musze tu przyjechać jesienią na grzyby bo pełno w tych lasach smakowitych borowików i kurek. Zerwałam wysokie źdźbło trawy i jak dawniej bywało zaczęłam je wolno gryźć. To taki ekologiczny papieros. Mądrzy ludzie mówią, ze gryzienie trawy tez jest niezdrowe, a niech tam dzisiaj pozwalam sobie na wszystko. Ku-ku, ku-ku. Teraz wiem, ze jestem na prawdziwej wsi, brakowało mi jeszcze tylko głosu kukułki.
Nawet nie spostrzegłam się kiedy pokonałam trasę przez las i laki. Już widać pierwsze domy a Krystyny będzie trzeci po lewej. Ile tu przestrzeni i spokoju przechodziłam obok cudownie zielonej laki na której pasły się dorosłe krowy i pocieszne cielęta. Zbliżyłam się do ogrodzenia przy którym mały byczek bacznie mi się przyglądał. Wyciągnęłam rękę aby go pogłaskać a on z głośnym muuu uciekł w stronę matki. Hmmm? Wolałam nie dociekać co lub kto go tak przeraził bo nikogo poza mną nie było a wynik rozmyślań mógł być tylko jeden. To ja go tak wystraszyłam, ale czym, gestem reki? Po kilku krokach stanęłam jak wryta a serce podeszło mi aż do samych migdałów. Zawsze tak reaguje na dźwięk hau-hau, burków zmierzających w moja stronę. Złośliwe kundle tak ujadają jakby miały odgonić piec mamutów i dwa mastodonty zamiast jednej malej istotki. Można zamachnąć się na nie markując rzut kamieniem i to pomaga na chwile ale cwane bestie lubią taka zabawę i zaraz przybiegają z powrotem drocząc się z upatrzona ofiara. Ja stosuje inna metodę. Z dusza na ramieniu ignoruje psiaki i wolno idę w swoja stronę, w ten sposób zniechęcam je do siebie.
- Prrr! A to gówniarze! - Woźnica wstrzymał konia bo na drodze raptem pojawiło sie czterech rowerzystów bawiących się dzwonkami i jadących zygzakami. Nic innego nie przychodziło im do głowy tylko zabawa i dźwięczne dzeń, dzeń, dzeń sprawiało im wyjątkową radość. Uśmiechnięci chłopcy skręcili w boczna dróżkę i wpadli w pasące się stado gęsi. Łopot skrzydeł i groźne gę-gę razem z widokiem unoszonych przez wiatr gęsich piór nie wróżyło niczego dobrego rowerzystom. Od razu przypomniałam sobie jak boleśnie szczypią gęsi. Odruchowo potarłam dłonią po łydce. O! Dziura, oczko poleciało aż pod spódnicę, no tak pamiątka po jeździe autobusem.
Na drogę wyjeżdżał wóz drabiniasty pełen pachnącego siana. Wciągnęłam ten zniewalający zapach i zatrzymałam go tak długo jak tylko mogłam. Niech się chowają wszystkie perfumy świata. Nikt nie wymyślił ładniejszego zapachu. Ach, westchnęłam z rozmarzeniem gdy przed oczami wyobraźni stanęły obrazy wspomnień nocy spędzonych na sianie.
- Wio! Ruszaj się darmozjadzie. - To pan Stefan, sąsiad Krysi zachęcał konia do pracy. Siwek wytężył mięśnie i wóz oddalał się. Z lewej strony radosne ihaa dochodziło ze stajni pana Stefana, to pozostałe konie cieszyły się z chwilowego nieróbstwa. Jeszcze było słychać patataj, patataj nawet gdy wóz znikł za zakrętem.
Furtka była zamknięta aby kaczki i kury nie pouciekały na ulice. Ostrożnie otworzyłam ja i weszłam do środka. Raptem coś wpadło pomiędzy moje nogi i ledwo utrzymałam równowagę. Mefistofeles zawsze lubi ocierać się o nogi i kiedyś marnie skończy. Schyliłam się aby wziąć go na ręce a on z zadowolenia zamialczal swoim aksamitnym miau, miau. Posmyrałam go za uszami i czarny kot przymknął swe zielone ślepia. Cichutkie mrrr, mrrrr, mrrrr było oznaka zadowolenia. Położyłam go na ziemi a on pomknął w stronę domu przecinając stado kur jak osty nóż przecina masło o temperaturze pokojowej. Uciekające kwoki ze swoim histerycznym ko-ko, ko-ko rozpierzchły się na boki. Zawsze kulejące i kołyszące się na boki kaczki pokuśtykały za nimi, drzacym kwa, kwa, kwa obwieściły niezadowolenie takim zachowaniem się kota.
Puk, puk zastukałam do drzwi.
- Dzień dobry! Jest tam kto? - Uchyliłam drzwi wejściowe gdy nikt nie odpowiedział. Pójdę dookoła może domownicy są w ogrodzie lub oborze. Mamę Krysi zobaczyłam krzątającą się pośród swojego inwentarza. Widać była pora karmienia bo ledwo mogla się ruszyć pośród wszystkich stworzeń i dużych, i małych i bardzo łakomych.
- Dzień dobry! - Moj głos nie przebił się przez świdrujące kwi-kwi, kwi-kwi trzech dorodnych świń. Dziesięć owiec starało się zwrócić na siebie uwagę dopominając się o swoje porcje i głośnym beee, beee atakowały ogrodzenie potęgując i tak już niezłe zamieszanie. Coś kosmatego dotknęło mojej lewej dłoni i wyrwało źdźbło trawy które jeszcze trzymałam pomiędzy palcami. Koza lekko bodnęła mnie swoim prawym rogiem za tak skromne dary ale jednak podziękowała krótkim urywanym meee, meee.
- Dzień dobry! - Teraz już krzyknęłam i pomachałam ręką.
- Już jesteście, chodźcie do domu. - Pomyślałam, ze pani Bronia ma zaburzenia wzroku bo mówi do mnie per "wy", do PPR-u nigdy nie należała wiec i nie ma nawyku. Ucałowałyśmy się zaraz po przekroczeniu progu.
- Szybko wam poszło. - Utwierdzałam się w przekonaniu, ze lata płyną szybciej niż mi się do tej pory wydawało.
- A gdzie jest Krysia? - Zagadnęłam.
- Pojechała po ciebie.
- Po mnie? - Nic nie rozumie ale czekam cierpliwie.
- O Matko Przenajświętsza jak ty dziecko wyglądasz? Co się stało? - Wmurowało mnie z lekka. Odruchowo strzepnęłam spódnicę i poprawiłam bluzkę. Palcami przeczesałam włosy starając się ułożyć je w kształtną fryzurę od razu zorientowalam się, ze na próżno.
- Eee, nic tam. Krysi nie ma? - Szybko zmieniłam temat bo czułam, ze coś mogę powiedzieć nie tak. Ukradkiem zerknęłam w duże lustro wiszące w przedpokoju. Moje odbicie wcale nie było "eee, nic tam", włosy rozczochrane po przelotnym deszczu i wysuszone rześkim wiejskim wiatrem z nad pól, oczy rozmazane i jeden policzek czerwony jak burak. Podarte rajtuzy, urwane jedno ucho od torby i wyświnione buty. Obok zegar ścienny wskazywał złowieszczo pozna godzinę, czy aby na pewno chodzi. Ależ tak, przecież słyszę tik-tak, tik-tak jest później niż myślałam.
Pani Bronia patrzyła na mnie uważnie i wszystko dostrzegła.
- Przecież dzwoniła do ciebie a jak nie odbierałaś to pomyślała, ze jeszcze się szykujesz.
- Chyba rozładowała się bateria bo nic nie słyszałam. - Modliłam się żeby nikt do mnie teraz nie zadzwonił. Zadzwonił a pani Bronia pokiwała z niedowierzaniem głową. Rece trzęsły mi się ze zdenerwowania
- Halo. Tak to ja. - Dzwoniła Krystyna.
- Dobrze, ze cie złapałam w sama porę. Nie przyjeżdżaj dzisiaj. Wpadnę po ciebie jutro i razem przyjedziemy do mnie. Wiesz zadzwoniła Halina i zostanę u niej na noc a rano cie porwę.
- Ale …
- Słuchaj nie mam czasu będę jutro o ósmej rano, bądź gotowa. Pa! - Krysia skończyła rozmowę i przez chwile słuchałam przerywanego sygnału w telefonie. Przez okno widziałam dwa gołębie słodko gruchające do siebie w zgodzie i harmonii. Dlaczego ludzie nie potrafią tak słodko powiedzieć do siebie gruchu, gruchu, a może jednak potrafią jak chcą.
- Pojechała po ciebie bo we wsi jest wielki coroczny odpust i do autobusu nie da się wsiąść od wczoraj tyle narodu jedzie. - Pani Bronia kontynuowała swoją niedokończoną sekwencję.
- Acha. - Tylko tyle byłam w stanie powiedzieć.
- A ty jak się tu dostałaś?
Ataner i 247365
- Paniusiu posuń się bo zabieramy jeszcze jedna osobę. - Drzwi za mną otworzyły się i czułam ze wypadam na zewnątrz bo nie miałam możliwości przytrzymania się jakiegoś uchwytu. Moja pozycja nie ułatwiała mi wykonania jakiegokolwiek manewru aby uratować swoje życie. Serce zamiast normalnego pik, pik załomotało nagłym bum, bum. W tej samej chwili dostałam łokciem w nerki i coś ostrego zadrapało moja prawa łydkę. Aua krzyknęłam z bólu.
- Ej pani, posuń się słodziutka bo drzwi się nie zamkną. - Spóźniona pasażerka wgniotła mnie pod pachę stojącego przede mną mężczyzny. Przylegałam do niego tak szczelnie jak w miłosnym uścisku. Moja torebka znajdowała się dwie osoby głębiej w autobusie a moja wyciągnięta w poziomie ręka zaczynała już drętwieć. Jeżeli nawet ja puszcze to i tak nie spadnie ale szanse na jej odnalezienie zmalałyby do zera.
- Uff alem się zgrzała. Jedz pan już. - Spóźniona pasażerka wydala rozkaz kierowcy i autobus ruszył.
Przeładowany autobus zaczął podskakiwać na wybojach i wpadać w dziury. Głośne bum, bum rozchodziło się groźnym echem po całej karoserii.
- Ale się pani do mnie przytula. Ha ha. - Broda dotykałam obojczyka i dziękowałam opatrzności ze nie założyłam okularów bo albo miałabym wybite oko albo złamany nos. Przy każdym podskoku pojazdu trę policzkiem po marynarce faceta z którym teraz tworzymy jedno ciało z podwójną ilością organów. Zedrę sobie skore jak to się nie skończy za chwile.
Aaa psik! Kobieta za mną kichnęła i poczułam na plecach ruch wyrzucanego z jej płuc powietrza. Czy tylko powietrza czy może jeszcze coś wyleciało z jej nosa. Brrr, dreszcz obrzydzenia przeleciał mi od stop do głów.
- Na zdrowie! - Odezwał się właściciel garnituru drapiącego moja twarz. Chciałam się lekko od niego odsunąć aby złagodzić niemile uczucie zdrapywania skory na żywca gdy zostałam ponownie zakatowana w nerki i ponownie zgnieciona jak kartka papieru.
- Pani nie rozpychaj się tak. Taka mała a wierci się jakby miała owsiki. - Co miało wspólnego jedno z drugim nie wiem ale właśnie wtedy zachciało mi się płakać. La, la, li, la la li dało się słyszeć gdzieś niedaleko.
- Komorka! - Od razu załapał "pan garnitur" i znów poruszył się wycierając mój makijaż i zdrapując kolejna warstwę naskórka. Na jego ciemnym materiale zostanie blady ślad po pudrze, podkładzie i kilka centymetrów świeżutkiej skory. La la li, la la li telefon dzwonił i teraz byłam pewna, ze to mój bo rozpoznałam ta melodyjkę. Usiłowałam przyciągnąć torebkę tkwiącą ciągle poza zasięgiem wzroku. Głupia torba nie chciała sama przyjść do mnie wiec zaczęłam na sile ciągnąć ja w moja stronę. Bardziej poczułam niż usłyszałam głuche hrrr i przestałam natychmiast. Jeżeli to raczka to pal licho ale jeżeli torba rozdarła się to wszystko z niej wyleci. Niech sobie dzwoni ile chce nie mogę odebrać i już.
- Pani odbierz pani telefon bo narzeczony dzwoni. - Ha ha, hi hi, he he, pół autobusu miało ubaw. Kosmyk włosów zaczął smyrać mnie pod nosem. Fff, fff staralam sie zdnuchnac go z czulego miejsca. Oj będzie katastrofa. Jednej reki nie mam bo jest gdzieś daleko z torebka a druga opuszczona wzdłuż ciała i zakleszczona pomiędzy nogami dwóch innych osób. Jak zacznę nią poruszać to wezmą mnie za zboczeńca obmacywacza. Łaskotanie z drażniącego przemieniło się w dokuczliwe i musiałam coś natychmiast zrobić tylko jeszcze nie wiedziałam jak. Piiii, piiii zapiszczały hamulce i wszystkie ciała przycisnęły mnie do garnituru. Uff stęknął facet pod naporem bezładnej masy a ja zamknęłam tylko oczy bo poczułam, ze pęka mi czaszka. Ludzie kocham was! Otworzyły się drzwi i poddałam się naporowi wysiadających ciał. Zostałam wypchnięta na świeże powietrze jak noworodek. Wysiadła tylko jedna osoba z samego środka i znów wszyscy naparli na drzwi. Nie wsiadam, pomyślałam sobie, poczekam na następny autobus.
- Czy wie Pani kiedy będzie następny autobus? - Zapytałam szamoczącej się obok mnie kobiety. Miała dwie torby i szeroki wiklinowy kosz przykryty wzorzysta chusta.
- A kto ich tam wie, wsiadaj Pani. - Nie będę tu stała jak tirówka. Mam sześć kilometrów przez las, znam drogę wiec może lepiej się przejdę. Jeszcze nie podjęłam decyzji gdy autobus odjechał. Kap-kap zaczęło kropić. No nie, jeszcze tego brakowało. Nie mam parasolki ani butów na błoto a asfaltu w lesie na pewno nie położyli. Ruszyłam nie bacząc na przeciwności losu. Po kilku minutach przestało padać ale deszczu wystarczyło na tyle aby zepsuć moja fryzurę. Zaczesałam mokre włosy do tylu, przetarłam twarz dłońmi i ruszyłam zadowolona, ze wciąż żyję. Słońce wyszło zza chmur i mój humor uległ poprawie. Co jakiś czas natarczywe bzzz muchy zmuszało mnie do oderwania się od moich myśli i odganiania owada. Może lubi zapach moich nowych perfum? Podmokle laki po prawej stronie drogi zawsze obfitowały w żaby a ich zalotne kumkanie wieczorami przybierało na sile. Teraz tylko pojedyncze kum-kum dobiegało z tamtej strony. Widok bociana zaraz skojarzył mi się z faktem, ze zielone skaczące żaby nie są ulubiona potrawa tych długonogich ptaków. Zamiast z nimi bocian nieodłącznie związany jest z głośnym kle-kle. Klekotaniem ich dziobów późnym popołudniem w gnieździe na kominie. Musze tu przyjechać jesienią na grzyby bo pełno w tych lasach smakowitych borowików i kurek. Zerwałam wysokie źdźbło trawy i jak dawniej bywało zaczęłam je wolno gryźć. To taki ekologiczny papieros. Mądrzy ludzie mówią, ze gryzienie trawy tez jest niezdrowe, a niech tam dzisiaj pozwalam sobie na wszystko. Ku-ku, ku-ku. Teraz wiem, ze jestem na prawdziwej wsi, brakowało mi jeszcze tylko głosu kukułki.
Nawet nie spostrzegłam się kiedy pokonałam trasę przez las i laki. Już widać pierwsze domy a Krystyny będzie trzeci po lewej. Ile tu przestrzeni i spokoju przechodziłam obok cudownie zielonej laki na której pasły się dorosłe krowy i pocieszne cielęta. Zbliżyłam się do ogrodzenia przy którym mały byczek bacznie mi się przyglądał. Wyciągnęłam rękę aby go pogłaskać a on z głośnym muuu uciekł w stronę matki. Hmmm? Wolałam nie dociekać co lub kto go tak przeraził bo nikogo poza mną nie było a wynik rozmyślań mógł być tylko jeden. To ja go tak wystraszyłam, ale czym, gestem reki? Po kilku krokach stanęłam jak wryta a serce podeszło mi aż do samych migdałów. Zawsze tak reaguje na dźwięk hau-hau, burków zmierzających w moja stronę. Złośliwe kundle tak ujadają jakby miały odgonić piec mamutów i dwa mastodonty zamiast jednej malej istotki. Można zamachnąć się na nie markując rzut kamieniem i to pomaga na chwile ale cwane bestie lubią taka zabawę i zaraz przybiegają z powrotem drocząc się z upatrzona ofiara. Ja stosuje inna metodę. Z dusza na ramieniu ignoruje psiaki i wolno idę w swoja stronę, w ten sposób zniechęcam je do siebie.
- Prrr! A to gówniarze! - Woźnica wstrzymał konia bo na drodze raptem pojawiło sie czterech rowerzystów bawiących się dzwonkami i jadących zygzakami. Nic innego nie przychodziło im do głowy tylko zabawa i dźwięczne dzeń, dzeń, dzeń sprawiało im wyjątkową radość. Uśmiechnięci chłopcy skręcili w boczna dróżkę i wpadli w pasące się stado gęsi. Łopot skrzydeł i groźne gę-gę razem z widokiem unoszonych przez wiatr gęsich piór nie wróżyło niczego dobrego rowerzystom. Od razu przypomniałam sobie jak boleśnie szczypią gęsi. Odruchowo potarłam dłonią po łydce. O! Dziura, oczko poleciało aż pod spódnicę, no tak pamiątka po jeździe autobusem.
Na drogę wyjeżdżał wóz drabiniasty pełen pachnącego siana. Wciągnęłam ten zniewalający zapach i zatrzymałam go tak długo jak tylko mogłam. Niech się chowają wszystkie perfumy świata. Nikt nie wymyślił ładniejszego zapachu. Ach, westchnęłam z rozmarzeniem gdy przed oczami wyobraźni stanęły obrazy wspomnień nocy spędzonych na sianie.
- Wio! Ruszaj się darmozjadzie. - To pan Stefan, sąsiad Krysi zachęcał konia do pracy. Siwek wytężył mięśnie i wóz oddalał się. Z lewej strony radosne ihaa dochodziło ze stajni pana Stefana, to pozostałe konie cieszyły się z chwilowego nieróbstwa. Jeszcze było słychać patataj, patataj nawet gdy wóz znikł za zakrętem.
Furtka była zamknięta aby kaczki i kury nie pouciekały na ulice. Ostrożnie otworzyłam ja i weszłam do środka. Raptem coś wpadło pomiędzy moje nogi i ledwo utrzymałam równowagę. Mefistofeles zawsze lubi ocierać się o nogi i kiedyś marnie skończy. Schyliłam się aby wziąć go na ręce a on z zadowolenia zamialczal swoim aksamitnym miau, miau. Posmyrałam go za uszami i czarny kot przymknął swe zielone ślepia. Cichutkie mrrr, mrrrr, mrrrr było oznaka zadowolenia. Położyłam go na ziemi a on pomknął w stronę domu przecinając stado kur jak osty nóż przecina masło o temperaturze pokojowej. Uciekające kwoki ze swoim histerycznym ko-ko, ko-ko rozpierzchły się na boki. Zawsze kulejące i kołyszące się na boki kaczki pokuśtykały za nimi, drzacym kwa, kwa, kwa obwieściły niezadowolenie takim zachowaniem się kota.
Puk, puk zastukałam do drzwi.
- Dzień dobry! Jest tam kto? - Uchyliłam drzwi wejściowe gdy nikt nie odpowiedział. Pójdę dookoła może domownicy są w ogrodzie lub oborze. Mamę Krysi zobaczyłam krzątającą się pośród swojego inwentarza. Widać była pora karmienia bo ledwo mogla się ruszyć pośród wszystkich stworzeń i dużych, i małych i bardzo łakomych.
- Dzień dobry! - Moj głos nie przebił się przez świdrujące kwi-kwi, kwi-kwi trzech dorodnych świń. Dziesięć owiec starało się zwrócić na siebie uwagę dopominając się o swoje porcje i głośnym beee, beee atakowały ogrodzenie potęgując i tak już niezłe zamieszanie. Coś kosmatego dotknęło mojej lewej dłoni i wyrwało źdźbło trawy które jeszcze trzymałam pomiędzy palcami. Koza lekko bodnęła mnie swoim prawym rogiem za tak skromne dary ale jednak podziękowała krótkim urywanym meee, meee.
- Dzień dobry! - Teraz już krzyknęłam i pomachałam ręką.
- Już jesteście, chodźcie do domu. - Pomyślałam, ze pani Bronia ma zaburzenia wzroku bo mówi do mnie per "wy", do PPR-u nigdy nie należała wiec i nie ma nawyku. Ucałowałyśmy się zaraz po przekroczeniu progu.
- Szybko wam poszło. - Utwierdzałam się w przekonaniu, ze lata płyną szybciej niż mi się do tej pory wydawało.
- A gdzie jest Krysia? - Zagadnęłam.
- Pojechała po ciebie.
- Po mnie? - Nic nie rozumie ale czekam cierpliwie.
- O Matko Przenajświętsza jak ty dziecko wyglądasz? Co się stało? - Wmurowało mnie z lekka. Odruchowo strzepnęłam spódnicę i poprawiłam bluzkę. Palcami przeczesałam włosy starając się ułożyć je w kształtną fryzurę od razu zorientowalam się, ze na próżno.
- Eee, nic tam. Krysi nie ma? - Szybko zmieniłam temat bo czułam, ze coś mogę powiedzieć nie tak. Ukradkiem zerknęłam w duże lustro wiszące w przedpokoju. Moje odbicie wcale nie było "eee, nic tam", włosy rozczochrane po przelotnym deszczu i wysuszone rześkim wiejskim wiatrem z nad pól, oczy rozmazane i jeden policzek czerwony jak burak. Podarte rajtuzy, urwane jedno ucho od torby i wyświnione buty. Obok zegar ścienny wskazywał złowieszczo pozna godzinę, czy aby na pewno chodzi. Ależ tak, przecież słyszę tik-tak, tik-tak jest później niż myślałam.
Pani Bronia patrzyła na mnie uważnie i wszystko dostrzegła.
- Przecież dzwoniła do ciebie a jak nie odbierałaś to pomyślała, ze jeszcze się szykujesz.
- Chyba rozładowała się bateria bo nic nie słyszałam. - Modliłam się żeby nikt do mnie teraz nie zadzwonił. Zadzwonił a pani Bronia pokiwała z niedowierzaniem głową. Rece trzęsły mi się ze zdenerwowania
- Halo. Tak to ja. - Dzwoniła Krystyna.
- Dobrze, ze cie złapałam w sama porę. Nie przyjeżdżaj dzisiaj. Wpadnę po ciebie jutro i razem przyjedziemy do mnie. Wiesz zadzwoniła Halina i zostanę u niej na noc a rano cie porwę.
- Ale …
- Słuchaj nie mam czasu będę jutro o ósmej rano, bądź gotowa. Pa! - Krysia skończyła rozmowę i przez chwile słuchałam przerywanego sygnału w telefonie. Przez okno widziałam dwa gołębie słodko gruchające do siebie w zgodzie i harmonii. Dlaczego ludzie nie potrafią tak słodko powiedzieć do siebie gruchu, gruchu, a może jednak potrafią jak chcą.
- Pojechała po ciebie bo we wsi jest wielki coroczny odpust i do autobusu nie da się wsiąść od wczoraj tyle narodu jedzie. - Pani Bronia kontynuowała swoją niedokończoną sekwencję.
- Acha. - Tylko tyle byłam w stanie powiedzieć.
- A ty jak się tu dostałaś?
Ataner i 247365
Krótka notka od Ataner:
Dwoistość tytułu ukazuje dwóch autorów, którzy nie mogli dojść do kompromisu który jest lepszy.
Telefoniczna rozmowa przerodziła się w zaciętą dyskusje. Uznałam, ze pomysł ciekawy i wzięliśmy się do roboty, ja i 247365. Tekst został nasycony onomatopejami przez 247365 a ja dołożyłam swoje trzysta trzy grosze. Gdy wyczerpaliśmy baterie w telefonach zakończyliśmy prace.
Pamiętajcie, że co złego to nie ja :)
Ataner Dwoistość tytułu ukazuje dwóch autorów, którzy nie mogli dojść do kompromisu który jest lepszy.
Telefoniczna rozmowa przerodziła się w zaciętą dyskusje. Uznałam, ze pomysł ciekawy i wzięliśmy się do roboty, ja i 247365. Tekst został nasycony onomatopejami przez 247365 a ja dołożyłam swoje trzysta trzy grosze. Gdy wyczerpaliśmy baterie w telefonach zakończyliśmy prace.
Pamiętajcie, że co złego to nie ja :)
Cos wiem o takich dojazdach...4 lata do liceum, 2 do studium i....az sie liczyc nie chce, nawet odpustu nie trzeba bylo, jakos w Polsce WTEDY zawsze tak bylo, teraz nie wiem ... A tutaj jezdza prawie puste !
OdpowiedzUsuńNie wiem czy sie smiac czy plakac, Ataner. Zwykle gdy po latach wspominamy przykre wydarzenia to jednak sie z nich smiejemy, nie pamietajac dawnej wscieklosci i bolu - zupelnie jak po porodzie. No i czy niedobry amerykanski sposob zabierac na autobus tylu ludzi ile miejsc siedzacych? A takze miec klimatyzacje? A nade wszystko DZWONIC az do dogadania sie z druga strona co i jak. Czy to nie ta sama Kryska co mieszka teraz tutaj, w moim miescie i jest bardzo nieslowna i niedotrzymujaca terminow? Z przymrozeniem oka - Serpentyna
OdpowiedzUsuńAle obudziłaś wspomnienia! Idąc od końca opowieści, dokładnie pamiętam, jak chodziłam drogą przez park, potem las, a potem ogromną górę i przez pola do podstawówki. 2 lata tak chodziłam. A potem do średniej, 5 lat dojeżdżałam w nieprawdopodobnym ścisku! Dzień w dzień, łącznie z sobotami, a jak były zajęcia dodatkowe, to i w niedzielę!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Uśmiałam się :DDDDDDDD Świetnie się czyta Twoje vel Wasze teksty :DDDDDDDDDDDD
OdpowiedzUsuńAle takie dwa pytanka:
czy to całkowicie wymyślona historyjka?
kiedy się to działo? współcześnie (co wskazuje komórka)? Jeśli obecnie, to gdzie jeszcze są wsie, w których jeżdżą wozami?
pozdrawiam ciepło
W zyciu nigdy bym sama sie przez las nie puscila...oj to naprawde swietne opowiadanie spowodowalo, ze mi wlosy deba stanely... ze strachu.
OdpowiedzUsuńDobre, prawdziwe i zyciowe...
Boje sie ludzi, zwierzat i kierowcow samobojcow albo morderocw... nie prowokuje losu ale tez jestem ogromnie bojazliwa. I mieszkam w lesie i mam do miasta 5 km i modle sie o to, zebym nigdy nie musiala isc pieszo do miasta!!!
W czasach szkolnych mieszkałam w internacie, na soboty i niedziele przyjeżdżałam do domu, autobus rano i wieczorem, zostawił mnie kiedyś jeden wszechwładny kierowca ostatnią na przystanku, bo miałam za dużą torbę podróżną, a był ścisk, łzy cisnęły mi się do oczu z wściekłości, długi marsz na piechotę do domu złagodził moją złość, pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńwitamy w krajowych autobusach:) zwłaszcza po ostatniej redukcji linii w Warszawie zwiazanej z budową naszej dumy-drugiej linii metra:)
OdpowiedzUsuńbardzo ładny tekst:))) i taki swojski! ;-)
OdpowiedzUsuńAg - Az tak bardzo Polska nie zmienila sie czego przykladem jest tegoroczne zdjecie zamieszczone w poscie. Nie dajmy sie zwariowac mediom, ze tak wspaniale jest w Ojczyznie. Bystry obserwator dnia codziennego moze z czystym sumieniem powiedziec, ze jest to kolorowa bieda.
OdpowiedzUsuńSerpentyna - Taka "Kryske" kazdy ma wokol siebie ale to juz zupelnie inna historia. Dla mnie jak mowie, ze bede o 16:00 to robie wszystko aby byc na czas, jezeli cos "wyskoczy" to dzwonie aby uprzedzic o zmianie bo czekajaca strona tez ma wiele do roboty w swoim zyciu.
OdpowiedzUsuńJeszcze duzo czasu uplynie aby Polska znalazla sie w Europie jako rownouprawniony czlonek Unii. Teraz to istna kpina bo jak powiadaja moi znajomi Europa ciagle konczy sie na granicy z Niemcami.
Fuscila - Najbardziej wkurzaly mnie autobusy tak zapchane, ze nie zatrzymywaly sie na przystankach tylko mknely/toczyly sie dalej pozostawiajac mnie w oczekiwaniu na nastepny.
OdpowiedzUsuńaneta - Usmiechu nigdy nie za wiele. Dzieki.
OdpowiedzUsuńTroche mnie zaskoczylas swoimi pytaniami bo;
- telefony komorkowe to nie jest wymysl kilku ostatnich lat a T-Mobil (albo ERA) istnieje w Polsce od 1996 roku i np w latach 2000-2003 nie byl to jakis wyjatkowy rarytas
- wozy pelne siana mozesz spotkac nawet na stacji benzynowej!!! Oto link do pierwszego lepszego zdjecia do ktorego dotarlam na internecie, jak przeczytasz to zdjecie pochodzi z 2004 roku.
http://pl.wikipedia.org/w/index.php?title=Plik:Furmanka.na.stacji.jpg&filetimestamp=20060912144645
Dosc czesto rozmawiam z moimi polskimi znajomymi i wg nich woz nie jest juz reliktem przeszlosci. Wokol bogatych miast mieszkaja bogaci kmiotkowie z kombajnami i traktorami ale wiocha jeszcze dlugo pozostanie wiocha. W gorach od zawsze sa tereny pod uprawe gdzie bez konie nie zaorzesz bo traktor nie wiedzie bo jest za stromo albo dojazd przez kamienie i miedze jest niemozliwy.
Wildrose - W bialy i pogodny dzien mozesz taka trase potraktowac jako spacer dla zdrowia i pojsc z psiakiem dla towarzystwa. Czarny scenariusz nie dotyczy Ciebie ale samotna kobieta w lesie to nie lada kasek dla zboczencow i poszukiwaczy niecodziennych wrazen wiec musze zgodzic sie z toba, ze lepiej nie kusic losu.
OdpowiedzUsuńLepszy egzotyczny drink na tarasie przed domem niz nieznany ponury las:)))
Maria - Juz od mlodych lat przeszlysmy szkole zycia i teraz jakos latwiej stawic czola przeciwnosciom. Wiecej w nas pokory i zrozumienia "sytuacji bez wyjscia".
OdpowiedzUsuńNie ma tak zle aby nie moglo byc gorzej a jak dosiegniemy dna to wystarczy sie od niego odbic aby wyplynac na szerokie wody.
Cieszmy sie zatem kazda chwila:))
Ola - Nie zazdroszcze tego ciaglego oczekiwania, ze za dwadziescia lat bedzie lepiej. Gwarancji na to nie ma zadnej o czym juz niejednokrotnie sie przekonalismy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:))
el - No coz moja droga - Samo zycie:))
OdpowiedzUsuńTak realistycznie to opisaliście, że poczułam się jakbym jechała w tym tłoku :)
OdpowiedzUsuńMargarytka - Jak taka sytuacje przezyje sie to latwiej ja opisac:)))
OdpowiedzUsuń:))) Masz talent literacki, tak opisać podróż autobusem. Pulitzer Ci się należy. Fajnie się czytało.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia.
Ja też wielokrotnie przeżyłam tłok, ale nie wiem czy opisałabym go tak, żeby ktoś poczuł się jak w tłoku siedząc we własnym łóżku :)
OdpowiedzUsuńRenata i Jarek - Dziekuje. Odbiore nagrode w stosownym dla mnie czasie (jak przystalo na kaprysna gwiazde):))))
OdpowiedzUsuńNigdy nie myslalam o talencie, to taka zabawa z klawiszami klawiatury.
Pozdrawiam:-)
Margarytka - Zapewne mialas za duzo poduszek wokol siebie i dlatego podswiadomie brakowalo ci miejsca w swoim wygodnym i pysznym lozku.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)))
Się zaczytałam, aż mi kawa wystygła. Znam ja te smaczki z autobusów nie tylko z dawnych czasów,a teraz, odkąd mój samochód służy jako muzealny zabytek, to też się ściskam z nieznajomymi, czy chcę czy nie. Rewelacyjny styl i bogactwo języka. Możesz pisać i publikować, Czyta się cudnie, a właściwie, to płynie przez tekst.
OdpowiedzUsuńNawet czułam to drapanie marynarki. Haa..haa
Buziaki
Azalia - Taka pochwala z twoich ust to wielki zaszczyt, dziekuje bardzo. Decydujac sie na pisanie bloga nawet nie marzylam, ze ktos zechce czytac moje marne wypociny:)
OdpowiedzUsuńBuziaki.
Mam podobne poglady w sprawie obecnej Polski, czesc nabytych praktycznie, czesc wynikajacych z opisow czy rozmow. Z usciskami - Serpentyna
OdpowiedzUsuńAtaner - uwierz mi, że nie miałam wielu poduszek. Najwyżej jedna pod pleceni. ten tekst jest tak realistyczny, że nawet na pustyni sama jedna w promieniu wielu kilometrów poczułabym ten tłok i bynajmniej nie z powodu upału. Czułam wręcz uwięziona rękę z torebką kilka osób dalej... Niesamowicie napisane.
OdpowiedzUsuńA co do decyzji o pisaniu bloga to była bardzo dobra. Sama chciałabym tak pisać :)
Taak, zupełnie inne klimaty niż w opowiadaniach z Doliny Śmierci czy Las Vegas... Od razu poczułam się swojsko, same znane sprawy i ODGŁOSY, co w dużej mierze jest zasługą świetnie zastosowanej onomatopei - BRAWO! A tematyka - właśnie - i śmieszno, i straszno, czyli samo życie w Polszcze...I żeby nie było, że się tu uskarżam na " ukochany kraj, umiłowany kraj - ukochane i miasta, i wioski "? Jestem, zresztą, tak jakby... przyzwyczajona i śmieję się na filmach Bareji, nad felietonami S.Tyma( co tydzień w "Polityce" ) oraz czytając Twoje zręczne opowiadanie ;-/
OdpowiedzUsuńTo kurczę mieszkam w jakimś bogatym regionie (lubelskie, Polska B) bo w promieniu kilkudziesięciu kilometrów takich wozów nie widuję :DDDD A taki mam sentyment, kiedyś takimi jeździłam :DDDD na sianie :DDDDD Komóry faktycznie są od dawna, ale od bardziejszego dawna wozów drabiniastych z sianem nie widziałam. A to zdjęcie na stacji odbieram jako cud. Ponieważ już nie jeżdżą, to taki widok jest niezwykły i warty ofotografowania :DDDDDDD
OdpowiedzUsuńA pytam gdzie są takie wiochy, bo namiętnie poszukuję takiej właśnie dziury (gdzie nie ma nowobogackich z miasta), żeby kupić sobie swoje wymarzone, pamiętane z dawnych lat, miejsce na ziemi :DDDDDDD
A tutaj moja kontrowersyjna opinia o różnicy między wsią a wsią: http://my-new-countrylife.blogspot.com/2011/07/sielsko-nie-anielsko-czyli-prawdziwe.html
Serpentyna - Prawdy nie da sie ukryc. Po latach spogladam na takie przypadłosci naszej Polski z rozbawieniem. W godzinach szczytu do chicagowskiego metra tez trudno sie wcisnac a w srodku bywa jak opisalam:)))
OdpowiedzUsuńMargarytka - Ufff, ulzyło mi, twoja zdretwiala reka juz jest w normie bo piszesz regularnie. Jeszcze raz wielkie dzieki:))))
OdpowiedzUsuńKwoka - Sama czasami czuje potrzebę zmiany tematu i klimatu. Razu pewnego coś mnie napadlo i buczałam, brzęczałam, syczalam, beczalam, mialczalam az sie... zdecydowalam i napisalam:))))))
OdpowiedzUsuńSporadycznie wolne tematy beda wpadaly do mojego bloga.
Pozdrawiam.
aneta - Zaciagam sie fajka pokoju, az mi oczy łzawia a topór wojenny skrylam na samo dno głębokiej szuflady. Jezeli mówisz, ze nie ma takich wozów to nie ma i już, zgadzam sie z toba. Byc moze zagalopowalam sie w pisaniu scenariusza.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:))))