Odpowiedz jest prosta; to gigantyczny zbiór biur.
Rano z każdej strony do pracy podążają auta tworząc kilometrowe korki a po południu wszyscy wyjeżdżają ze stolicy tworząc jeszcze dłuższe korki. W tym właśnie nieodpowiednim czasie musieliśmy przebić się do centrum miasta gdyż tam jest dom w którym mieszkała Margaret Mitchell, autorka najsławniejszego romansidła świata czyli Przeminęło z wiatrem. Kto postrzega tą książkę jako wyłącznie romans to proponuję ponowne czytanie bo książka dobrze oddaje charakter owych czasów oraz pokazuje determinację Scarlett w walce o przetrwanie w czasie gdy los pozbawił ją środków do życia.
Wspomagana dobrym słowem osobistego pilota wyprzedzałam i hamowałam, ruch naszego auta bardziej przypominał trasę skoczka na szachownicy niż tor wyznaczony dla pojazdów samochodowych. Musiałam jechać szybko i zdecydowanie ale na tyle ostrożnie aby nie zostać zatrzymana przez policję.
Wtedy nie mielibyśmy szans na wejście do prywatnego świata życia pisarki. Policjanci nigdy nie spieszą się z procedurą karania kierowców robiąc przy tym wielkie show błyskając światłami dyskoteki, czasami zatrzymując się w taki sposób aby nie dało się przejechać obok nich swobodnie itd. itp.
W wielu przypadkach lewy pas ruchu okazywał się wolniejszy od środkowego lub prawego więc auto nasze starało się znaleźć jak najszybszą trasę. Wieloletnie doświadczenie pirata drogowego którym niewątpliwie jest p. zaowocowały cennymi podpowiedziami jak wcisnąć się tam gdzie normalnie nie można lub nie powinno się wciskać. Szło mi zupełnie dobrze ale ciągle napięta uwaga zaczynała mnie męczyć i osłabiać refleks. Tak nie mogłabym jeździć codziennie ale dzisiejszy dzień usprawiedliwia wszystko. Im bliżej miasta tym jazda stawała się bardziej uciążliwa i wolniejsza. Atlanta jest opasana trzy a na niektórych odcinkach cztero lub pieciopasmową obwodnicą. Do centrum wnikają dwie autostrady w kierunkach wschód-zachód i północ-południe, w godzinach szczytu jest na nich chyba milion samochodów. Wszystkie posuwają się wolniej niż piechur więc ręce zaczęły mi się pocić na kierownicy bo nie było jak ominąć korka. p. wpatrzony w mapę miasta miał zrezygnowaną minę i oczy wściekłe. Poniżej jest zdjęcie zagęszczenia ruchu samochodowego w danym dniu. Niebieska kropka u dołu to pozycja naszego auta, czerwona szpilka na górze to miejsce do którego jedziemy. Czerwonym kolorem zaznaczone są drogi gdzie auta ledwo jadą a na zielono tam gdzie ruch drogowy jest normalny. Jak widać musieliśmy jechać tam gdzie czerwony kolor i pozostało nam tylko mieć nadzieję, ze zdążymy. Innej możliwości nie mieliśmy bo pomimo tłoku autostrada jest w ciągłym ruchu. Nie ma świateł na skrzyżowaniach i przeważnie jest szybciej zatłoczoną autostradą niż ulicami.
Internet w rękach odpowiedniego człowieka może przydać się nawet w podróży. Nie jestem dobra w nawigacji i cieszyłam się, ze siedzę za kierownicą a p. wykonuje brudną robotę. Gdy od celu dzieliły nas jeszcze cztery mile p. znalazł na swej magicznej tabliczce parking oddalony tylko o dwa domy od punktu docelowego. Już wszystko mieliśmy pod kontrolą oprócz czasu. Powiedzenie „czas jest najprostsza rzeczą” zaczerpnięte z tytułu powieści fantastycznej p. powtarza w krytycznych sytuacjach wprowadzając mnie w stan zdenerwowania podczas gdy on się uspokaja. Oczywiście i tym razem zaistniała taka sytuacja więc westchnęłam tylko głęboko marząc aby to była prawda.
Na desce rozdzielczej zegar wskazywał 16:20 a my ciągle w żółwim tempie posuwaliśmy się po autostradzie. Pomimo niskiej temperatury w środku auta zaczęłam się pocić z nerwów. Przełączyłam ochładzanie na max i uchyliłam okno bo brakowało mi tlenu. Wreszcie zjazd na ulicę o dwóch pasach ruchu w jedną stronę. Teraz rozpoczął się wyścig, walka o każdą sekundę i metr.
- Na lewo i gaz do dechy! - Zanim pomyślałam i sprawdziłam lusterko wsteczne rzuciłam auto na środkowy pas i prawie przefrunęłam przez skrzyżowanie. Całą kontrolę nad otaczającym nas ruchem przejął pilot a ja jedynie miałam wykonywać biernie polecenia i nie przejechać przechodnia. - Jedziesz! Jedziesz! - Żółte światło za sekundę zamieni się z czerwonym miejscami na sygnalizatorze i ja nacisnęłabym na hamulec. Wykonałam polecenie i z rykiem silnika przemknęliśmy przez skrzyżowanie na czerwonym. Uff! Zabiję pilota później.
- Teraz w prawo i za drugim skrzyżowaniem w prawo do wieżowca na parking. - Przez trzy minuty wykonałam sto wykroczeń drogowych i wzięłam tylko jeden oddech. Wjazdy na wielopiętrowe parkingi zawsze mają takie utrudnienia jak np. wybrzuszenie aby jeździć wolno. Wolno, jakie wolno ja wpadłam na taki garb z impetem. Podrzuciło nas jak piłkę plażową i szczęśliwie nie urwałam dolnego spojlera. Przed szlabanem zatrzymałam się tak niefortunnie, ze brakło mi ręki aby przycisnąć czerwony przycisk aby maszyna wydrukowała bilet wjazdowy z godziną wjazdu. Kolejne sekundy uciekły. Otworzyłam drzwi zbyt mocno i uderzyły w to cudo techniki które miało wydrukować nam kwitek. Zablokował mnie pas gdy ruszyłam gwałtownie ciało aby wychylić się z auta. Byłam pewna, ze p. wznosi oczy do nieba ale nie pisnął ani słowa. Dobrego mam pilota bo uprzedził moje poczynania i przerzucił wajchę biegów na położenie „Parking” gdy ja zajęłam się wypinaniem się z pasa bezpieczeństwa aby dotknąć przycisk który znajdował się dziesięć centymetrów poza zasięgiem moich palców. Prawie wyrwałam gotowy kartonik i rzuciłam go na kolana p.. Trzasnęłam drzwiami i gdy szlaban lekko zaczął się podnosić my przemknęliśmy pod nim prawie go taranując. Pierwsze wolne miejsce przywitało nasze auto a my rzuciliśmy się piechotą do pokonania ostatniego kawałka przestrzeni dzielącej nas od domu Margaret Mitchell. Gdy opuszczaliśmy auto, zegar wyświetlał 16:30. Jesteśmy uratowani, dojście zajmie nam kolejne trzy minuty więc wygraliśmy walkę z czasem. No cóż, czas jest najprostrzą rzeczą! Jak cyganka podążałam za p. który wyprzedzał mnie o jakieś dziesięć metrów. Drzwi wejściowe stały otworem przede mną przytrzymywane ręką męża gdy dotarłam do celu.
Trzy osoby znajdujące się wewnątrz obrzuciły nas zdziwionym spojrzeniem. Ja też zdziwiona przyglądałam się po kolei każdej zdziwionej twarzy. Dwie kobiety i mężczyzna wyglądali jakby już dawno byli po pracy i tylko jeszcze plotkowali o zupełnie nieważnym wydarzeniu dzisiejszego spokojnego dnia. Nikt nas nie przywitał jak to jest w tutejszym zwyczaju i sytuacja już wyglądała podejrzanie.
- Chcieliśmy zwiedzić muzeum. - p. jako pierwszy mógł się odezwać bo ja ciągle dyszałam jak w zawale.
- O! Muzeum już nieczynne – zbladłam – ostatnia grupa wchodzi o 16:30 – Czułam, że za moment padnę jak kłoda drewna i walnę czaszką o posadzkę. Nie poczuję jak mój mózg rozbryzguje się dookoła bo już będę martwa zanim dosięgnę podłogi. Pociemniało mi w oczach więc otworzyłam je szerzej aby zbliżyć się do rzeczywistości bo raptem poczułam się jak w koszmarnym śnie. Dostrzegłam strużkę potu na prawym policzku p. stojącego pół kroku przede mną.
- Jak to nieczynne! Muzeum jest czynne do 17:00! - Nie widziałam twarzy p. ale daję sobie głowę uciąć, ze miał wredny uśmiech a jego oczy miotały mordercze błyskawice. Wokół mnie zrobiło się jakoś duszno i mało przejrzyście. Tyle trudu i poświęcenia poszło na marne. Trudno, Atlanta nie leży na końcu świata i przecież zawsze możemy specjalnie przyjechać tutaj ponownie w dowolnie wybrany weekend. Szkoda, ale to nie koniec mego żywota więc i strata niewielka. Opadła mnie rezygnacja ale o dziwo p. zamienił się w gladiatora który ma tylko życie do stracenia i nie podda się, zwyciezy albo legnie bez tchu. Spocony i pognieciony kot zamienił się w ryczącego i władczego lwa. Lew upatrzył sobie ofiarę. Swój potoczysty monolog skierował ku jednej z kobiet. Mądre posuniecie cwaniaku pomyślałam gdy krew powróciła do mózgu i zaczęłam rozumieć sens wybrania płci przeciwnej. Coś tkwi w kobietach, jakaś ułomność pojmowania swej wartości przy starciu z mężczyzną.
- W internecie na waszej stronie są podane godziny otwarcia muzeum i nigdzie nie jest wspomniane, ze ostatni zwiedzający musi zameldować się pół godziny przed zamknięciem. - Ofiara słownego ataku zaczęła się bronic. Tłumaczyła, że ona tej strony nie tworzyła i tu już została pokonana w pierwszym starciu. OK, jeden do zera dla nas. Gad podły i podstępny postąpił krok w przód ku ofierze tłumacząc jej, że padliśmy ofiarą źle przygotowanych informacji. Jedziemy z Florydy (o dziwo jedyne słowa prawdy) bez wytchnienia (kłamstwo) żeby żona mogła wreszcie znaleźć się w od lat wymarzonym miejscu.
- Ona całe życie marzyła aby choć przez chwile moc znaleźć się w atmosferze towarzyszącej autorce tej wspaniałej książki w okresie gdy ją tworzyła. Walczyliśmy z korkiem i jesteśmy na czas. - Tutaj p. okazał się genialnym aktorem, zamaszystym ruchem lewej ręki podsunął sobie nadgarstek przed oczy gdzie powinien być zegarek. Powinien ale p. nie wziął zegarka na wakacje. Ruch był tak naturalny, ze chyba nikt oprócz mnie nie zauważył braku zegarka. Gdzie on nauczył się tak kłamać? Na kim trenował te swoje tanie ale skuteczne zagrywki? Czy przypadkiem nie na mnie w domu?
- Proszę przyjść jutro. - Nieśmiało wtrącił pan siedzący przy stoliku obok. p. nie odrywając wzroku od upatrzonej osoby zrobił kolejny krok w jej stronę i patrząc jej prosto w oczy odpowiedział.
- Dzisiaj odlatujemy do Polski i nie możemy przyjść jutro. - Aby dodać maksymalnie dużo niepotrzebnych informacji dorzucił, że musimy zwrócić wypożyczony samochód, zwolnic hotel i dużo głupot nie mających nic wspólnego z naszą sytuacją. Psychiczny terror zastosowany z książkową dokładnością odniósł skutek. Ofiara poddała się, pokręciła przecząco głową jakby nie mogła uwierzyć w to co ma zrobić za chwilę.
- Chodźcie oprowadzę was za darmo. Macie pół godziny dla siebie. Tylko nic nie dotykajcie.
- Dziękuję. Bardzo dziękuję. - Zgodnym rytmem zabrzmiały jednocześnie nasze głosy. Jeszcze nie wierzyłam w to co usłyszałam gdy weszliśmy przez otwarte kluczem drzwi do mieszkania Margaret Mitchell.
Pani przewodnik wspomniała tylko, ze w tym muzeum nie ma nic co należało do pisarki. Wszystko jest z tego okresu ale nic osobistego. Starano się dobrać przedmioty podobne do oryginalnych i to zupełnie wytrąciło mnie z równowagi. Przewodnik zakreśliła krąg ręką mamrocząc, ze Margaret Mitchell nie gotowała, nie sprzątała i oto całe jej mieszkanie, zostawiła nas samych. Wcale jej się nie dziwię bo co tu pokazywać.
Dwa ciemne pokoje i mały balkonik z pojemnikiem na lód. Ujęłam brodę p. pomiędzy zgięty, wskazujący palec i kciuk. Uniosłam ją delikatnie ku górze zamykając jego otwarte w zdumieniu usta.
- Zrób mi zdjęcie. - Postanowiłam otrząsnąć nas z odrętwienia bo bardziej niż ja, p. jakoś nie mógł uwierzyć w to co widzi bo oglądać rzeczywiście było nie za wiele.
Margaret Mitchell wraz z mężem zamieszkiwali jeden z dziesięciu apartamentów w tym domu. Była niewielkiego wzrostu wielką bojowniczką o nieszczęsny los niewolników i znaną w Atlancie skandalistką. Była barwną postacią życia towarzyskiego ale najbardziej zasłynęła swą wielką powieścią.
Wielką? Tak, w
znaczeniu literackim jak i objętościowym bo książka ma ponad 1000
stron. Oto jedna ze stron maszynopisu.
Dlatego o tym piszę bo wśród zbiorów jest polskie wydanie
Czytelnika z 1957 roku w okrojonym wydaniu. Jak taka cienka książka
może zawierać całość treści nie wiem i ciekawa jestem jakie
wątki nie podobały się cenzurze ówczesnego reżimu. Ta po prawej
to fińskie wydanie trochę grubsze ale czy tez pełne?
Wszystko
przemija z wiatrem, czas zaciera ślady starych cywilizacji a ludzie żyją i tworzą
cudowne obrazy malowane światłem i słowem. Nie mając wpływu na wiatr
zapomnienia zasiadłam do pisania kolejnego posta który Wam się spodoba:)
Fajnie poczuc choc przez chwile atmosfere tamtych czasow.
OdpowiedzUsuńWcale mnie nie dziwi ze autorka to bojowniczka i skandalistka,no Margarety tak moze maja,to w koncu moja imienniczka:)))
Znalam kilka Malgosiek i kazda z nich byla równa koleżanką. Obecnie znam Mage i reguła się potwierdza.
UsuńPozdrawiam:-)
Choć to absolutnie nie na temat, ale napisz do mnie proszę na:
Usuńtag69@interia.pl
Tadeusz z Mojej Kawiarenki
Tadeuszu! Zabrzmialo to dosc tajemniczo, ale oczywiscie napisze:)
UsuńTy masz nerwy ze stali, a Twoj P. przechodzi samego siebie najpierw w pilotowaniu, a pozniej w sztuce klamstwa i przekonywania. A wszystko dla dwoch pokoikow z meblami "z epoki". Ale bylas, widzialas i to sie liczy!
OdpowiedzUsuńTy od razu poznalaś się na p., ze kłamczuch, mnie zajęło to "dzieści" lat.
UsuńPozdrawiam:-)
Tak obrazowo opisalas Jego determinacje i latwosc, z jaka wydawal z siebie zmyslone argumenty oraz skuteczny dar przekonywania, ze nietrudno bylo wydac trafna diagnoze :)))
UsuńZaczne w takim razie czesciej konsultowac sie ze znajomymi bo chyba jestem oslepiona miloscia:))))
UsuńMoja droga , z rana czytając o Atlancie i o tych perypetiach , aż mi się ciśnienie podniosło , zwłaszcza w momencie jak nie chcieli Wam udostępnić pokoi Margaret do zwiedzania , ale jak widać dobrze się skończyło .
OdpowiedzUsuńCo zwiedzisz to Twoje , a na pokojach Margaret , prezentujesz się świetnie :)
Miłego dnia Ci życzę :)
Ilona
Wyścigiem z czasem i walka o wstęp byłam zupełnie wykończona i chciałam poleżeć darowane pol godziny na łóżku w muzeum.
UsuńPozdrawiam:-)
Świetny wpis, aż mnie wciągnął w czytanie tak jak książka Przeminęło z wiatrem :-)
OdpowiedzUsuńFajnego masz gladiatora :-)))
Idealny p. istnieje na blogu lecz na co dzień taki nie jest.
UsuńPozdrawiam :-)
naprawdę ciekawe, co tam w PRL-u mogli ocenzurować???
OdpowiedzUsuńJest to zagadka nie do rozwiązania.
UsuńPozdrawiam :-)
Na filmie byłam 2 razy, powieść "przestudiowałam" kilka razy. Denerwują mnie takie muzea, w których nie ma nic z autentycznych rzeczy bohatera, któremu owo miejsce jest poświęcone. Doskonale autorkę tak wielkiej powieści rozumiem - gdybym musiała napisać takiego tasiemca też bym nie robiła żadnych prac domowych- trudno wymyślać losy innych ludzi a jednocześnie sterczeć przy garach lub ganiać po domu ze szczotką i śmietniczką. Gdy robię swe koralikowe wytworki to też nie za bardzo można się doczekać ode mnie obiadu:)))
OdpowiedzUsuńI wiesz, jak to dobrze, że Warszawa nadal jest dość zrównoważonym miastem a nie tylko zbiorem instytucji otoczonych "sypialniami".
Miłego, dzielna Podróżniczko;)
No to ja bije rekordy!
UsuńNie pisze książki, nie wytwarzam koralikowych arcydzieł a obiad od wielkiego święta.
Ja tez wole żywe miasta nawet o północy.
Pozdrawiam :-)
Przygoda, przygode pogania...I jak ma sie przy sobie takiego Pana, jak Twoj Maz wszystko idzie przezyc /smiech/!
OdpowiedzUsuńCzytalam "Przeminelo z wiatrem"... Dziekuje, ze dojechalas i zobaczylas, co rowna sie temu, ze ja takze zobaczylam i dowiedzialam sie...
Serdecznosci
Judith
Chociaż muzeum nie rzuciło mnie na kolana to nie żałuje, że tam byłam.
UsuńPozdrawiam :-)
Potrafisz trzymać czytelnika w napięciu. Jazda samochodem, żeby dotrzeć na czas do muzeum, była dla mnie wręcz horrorem. W muzemum na szczęście już było troszkę spokojniej. Zobaczyłaś to co chciałaś, ale z pewnością liczyłaś na więcej.Polskie wydanie z 1957 roku chciałabym przeczytać, żeby się przekonać, co cenzura dopuściła do czytania z całej książki. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńObawiam się, ze to nie koniec moich rajdowych wyczynów za kierownica. Gdy wspomne tegoroczne to oznajmiam, ze ustanowiłam wiele rekordow ale o tym wkrótce. Zainteresowanie wykastrowana powieścią jest wielkie i sadze, ze nie da się znaleźć juz ani jednego egzemplarza w antykwariatach. Jeżeli znajdziesz, daj znać - odkupie:-)
UsuńPozdrawiam:-)
Moja droga, nie mogę się doczekać obiecanych tysiąca zdjęć :)
OdpowiedzUsuńAtlanta nie spodobała mi się, same biurowce i ślimacze autostrady ...
Tak wolno pisze, ze ciagle jestem w zeszlym roku ale juz niedlugo z nim sie uporam i dopiero wtedy bedzie tysiac zdjec z tegorocznych wakacji.
UsuńCo do gustow.... mnie tez sie nie podoba.
Pozdrawiam:)
A czy to nie przypadkiem 1/4 'Przeminelo z wiatrem'. Gdzies widzialam, ze z 1957 roku "P z w" mialo cztery tomy :D Moze to to wydanie? Ja sprawdzilam i np mam tez Czytelnika "P z w" z 1990 roku w trzech tomach :D
OdpowiedzUsuńJest to bardzo mozliwe bo sama mam trzy-tomowa wersje wydania. Tu jednak nie ma nigdzie nadruku, ze to ktoras z czesci i zwiedzajacy moga pomyslec, ze to wersja dla leniwych analfabetow.
UsuńPozdrawiam:)
No wlasnie. Na moim widac tylko 1, 2, 3 kropki na grzbiecie ksiazki a tak to wszystko inne identyczne. Na trzecim jedna zlota kropka sie starla ale to dalej jest trzeci tom.
UsuńNa Alegro widzialam za 18 zlociszy + 20 zl wysylka tom drugi o identycznej okladce niebeskiej wiec ... poszperaj.
Pozdr. z wiatrem - A.
Jestes niesamowita! Dziekuje za informacje, z wielka przyjemnoscia poszperam:)
UsuńPodziw i szacun bo ja nie lubię jeździć autem i jeżdżę tylko wtedy kiedy muszę a wtedy absolutnie nie na czas. Tylko luz blues i bąbelki. Muzea lubię ale wtedy kiedy nie ma tłumów, pewnie w Atlancie by mi się spodobało.
OdpowiedzUsuńZwykle jezdze tak spokojnie, ze moje koleżanki nie chcą abym ja prowadziła samochód i zabierają mnie do swych aut, nie wytrzymują nerwowo gdy jade tak aby z ,,pełnej szklanki nie wylać nawet kropli.'' Jednak gdy trzeba zamieniam się w diablicę.
UsuńPozdrawiam:-)
To się działo w tej podróży. Najważniejsze chyba, że cel osiągnięty, aczkolwiek zdjęcia korków mogą zmeczyć od samego patrzenia ;)
OdpowiedzUsuńCel osiągnięty i byłam rada, ze pomimo korków dotarlismy na czas.
UsuńPozdrawiam:-)
sa jeszcze zyczliwi na tym swiecie, my ostatnio przejechalismy 30 mil do muzeum, ktore co wtorek bylo otwarte po poludniu i okazalo sie, ze zmienili - malo odwiedzajacych wiec bedzie zamkniete w poniedzialki i wtorki, mimo ze pracownicy byli w muzeum nie pozwolono nam wejsc :) artdeco
OdpowiedzUsuńBędę musiała otworzyć wypożyczalnie z jedynym w swoim rodzaju muzealnym wytrychem:-) :-) :-) :-) :-) :-)
UsuńPozdrawiam:-)
Śliczny domek, wnętrza oddają klimat tamtych lat. Wspaniale, że mogłaś tam być Ataner! Buziaki
OdpowiedzUsuńTo miłe, ze na cos się przydałam.
UsuńPozdrawiam:-)
Ale jestescie swietnymi aktorami!Brawo! A swoja drog to tez bym chetnie to miejsce zobaczyla, bo to takze ksiazka mojej mlodosci, a i film zrobil niesamowite wraznie, ktorego nic nie zatrze ani czas, ani pamiec, Wbilo sie na amen!
OdpowiedzUsuńFajne zdjecia, psuje Ci to biureczko i... tylko ze widze Cie przed ekranem komputera/laptopa a nie maszyny, no ale... dobrze tam pasujesz :)
Pozdrawiam :)
Takiego filmu nie da sie zapomniec a ksiazka jest moja ulubiona pozycja. Musialam wiec jakos sie dostac do srodka, wyreczyl mnie p. bo ja mialam inny plan ktorego nie udalo mi sie zrealizowac. Skonczylo sie dobrze tylko troche marne to muzeum.
UsuńPozdrawiam:)
O ja Cię! Zawiszczę bardzo tej wizyty! :-)))))
OdpowiedzUsuńSam na sam z miejscem gdzie zyla autorka uwienczylo moje spotkanie z okolicami Przeminelo z wiatrem.
UsuńPozdrawiam:)
Po tych poprzednich postach o bawelnie nastroj muzeum jest chyba wlasnie taki jaki powinien byc. On tylko byl za maly na ten wysilek rajdowy!!!!!Za taki wyczyn obowiazkowo nalezal sie jakis niezly puchar, jak nie zloty to chociaz pelen zlotego trunku!!
OdpowiedzUsuńWczytuje sie w zalegle opowiesci , bo nie moge dopuscic, ze ktorejs nie przeczytam. Gdy tak czytam kilka postow, zawsze nasuwa mi sie skojarzenie Twojego pierwszego wpisu i przezywam zawsze ten sam rodzaj emocji, ze to najszczesliwszy moment dla wszystkich czytajacych dzisiaj Twoje pisanie, ktore rozwija sie w niesamowitym tempie pod KAZDYM wzgledem. To tak jak obserwuje sie dzieciatko jak rosnie i dojrzewa i staje sie calkiem doroslym czlowiekiem. Jestes juz calkiem dorosla pisarka i mozna Cie porownac do autorki "Przeminelo z wiatrem ", zajmujesz się tylko inna forma literacka. Duzo usciskow zblokowanych z czterech zaleglych postow.
Troche szkoda, ze po pisarce nic nie pozostalo oprocz kartek maszynopisu i zdjec z jej towarzyskiego zycia. Wlozony trud w walke aby zdazyc na czas jednak sie oplacil i to, ze troche na chama wdarlismy sie do srodka zostanie nam wybaczone.
UsuńCo do mojego pukania w klawiature; dzieki za mile slowa. Masz skale porownawcza to prawda bo jestes z moim blogiem od poczatku i rzeczywiscie jezeli idzie ku lepszemu to zabieram sie pisania kolejnych postow.
Pozdrawiam:)