Mniej lub bardziej białe obłoczki na niebie uatrakcyjniają monotonnie niebieskie niebo. Kuszą swymi kształtami do wylegiwania się na nich a niektórzy nawet posunęli się do takiej abstrakcji, że umieścili w nich aniołki z pupciami nieosłoniętymi.
Od momentu gdy Oregon pokazał jakimi w rzeczywistości są chmury nie wierzę nawet w kupidyny. Kolejne spotkanie z wulkanem (tym razem w Nowym Meksyku) miało przechylić szansę na naszą korzyść. Okrągły jak stożek wulkan jest odosobniony na otaczającej go płaszczyźnie i żeby nie wiem co się działo nie sposób go nie zobaczyć.
Zdjęcie z Wikipedii |
Chmurki na niebie lekko się zagęszczały nad nami i z upalnego dnia zrobiło się chłodne popołudnie. No cóż tam przecież nie zamarzniemy. Dzieliło nas może jeszcze tylko pół godziny gdy zrobiło się dookoła sino i paskudnie. p. gryzł zęby i gniótł aparat fotograficzny ze złości bo widoczność zmniejszyła się na tyle, że nie wiadomo było co przed nami. O horyzoncie mogliśmy zapomnieć gdyż skryty był pośród niskich chmur które przyfrunęły nie wiadomo skąd. Akurat o horyzont nikt z nas nie dbał i nikt z nas nie był zainteresowany co gdzieś daleko przed nami. Nie mogę przysiąc ale p. zaczął chyba jęczeć jak na mękach za czasów Inkwizycji i gdy już było wiadomo, że wulkanu nie zobaczymy zaczął bełkotać niezrozumiałe słowa.
Moje spokojne słowa; daj spokój przecież to nie koniec świata, mające na celu złagodzić ból porażki wywołały nagłą i niespodziewaną erupcję wulkanu. Nie tego zupełnie niewidocznego za szybą samochodu ale tego siedzącego obok mnie.
- Zatrzymaj się! - Głosem niecierpiącym zwłoki odezwał się p.
- Gdzie? - Zapytałam bo jedynie rów przydrożny nadawał się w tej chwili do zaparkowania. Już nie pytałam po co zatrzymywać się skoro i tak nie widać nic ponad pięć metrów w górę.
- Zatrzymaj to nieszczęsne i śmieszne blaszane pudełko w dowolnym miejscu ale w miarę prędko. - Tekst trochę mnie rozśmieszył ale również zaniepokoił bo takimi słowy p. zwykle nie rozmawia. Zamiast zjechania do rowu zatrzymałam się na asfalcie. Szybko jak chciał p. i w miarę bezpiecznie bo ruchu kołowego zero. Stojąc na wolnej przestrzeni poza śmiesznym blaszanym pudełkiem p. zaczął pomstować tak głośno, że słyszałam prawie wszystko. Sami przyznacie, że miał trochę racji wytykając Naturze przewrotność i okrucieństwo skazując nas na kolejną sromotną porażkę. Obiecał na głos, że pojedziemy na najwyższy wulkan świata i tam gdy pogoda okaże się ponownie, delikatnie parafrazując słowa dolatujące do mych uszu, zła to będziemy tam koczować nawet kilka lat aż w promieniach słońca nacieszymy swój wzrok. Myślałam, że to przedstawienie będzie trwało w nieskończoność ale p. raptownie przestał i zupełnie opanowany usiadł na fotelu pasażera. - No cóż czeka nas jeszcze kawał drogi poprzez tą przeklętą mgłę. - p. zapiął pas i uśmiechnął się z otuchą do mnie. - Jak chcesz mogę cię zmienić. - O kurczę chłopa mi odmieniła "ta mgła przeklęta".
- Nie, nie. - Machnęłam ręką jakby opędzając się przed marą bo nie wierzyłam, że wszystko jest w porządku z mężem. - Ja pojadę, czuję się wypoczęta. - Ruszyliśmy nie wiedząc, że po godzinie to ja będę klęła jak szewc.
No to mnie zaciekawilas bardzo tym ostatnim zdaniem...ja weszlam na wulkan taki dymiacy w Gwaltemali zwie sie Pacaya. Polecam..jeszcze mamy Swieta wiec zyczenia najlepsze wysylam..
OdpowiedzUsuńNo to teraz p. nie odczepi się od wulkanicznego tematu bo właśnie taki dymiący i groźny wykrzyczał Naturze więc może mnie tam zabierze:))))
UsuńPozdrawiam świątecznie :) ale u nas już po Świętach bo poniedziałek to już zwykły dzień pracy(:
Wesołych Świąt, wszak wciąż jeszcze Święta!
OdpowiedzUsuńBardzo, bardzo nie lubię mgły i to nie tylko wtedy gdy siedzę za kierownicą.
A kiedyś jazda we wściekle gęstej mgle, wieczorem, w czasie pełni księżyca,
niemal doprowadziła mnie do płaczu. Wpierw nie mogłam wyjechać z obiektu bo nie widziałam gdzie jest brama, a potem jechałam w "błękitnej wacie", która przed reflektorami samochodu robiła się zielonkawa. Na szczęście jechałam tylko 130 km i to dwupasmówką. Ale gdy dojechałam do W-wy wcale nie było lepiej, tylko mgła zmieniła się z błękitnej na pomarańczową od świecących latarni. Mgła w górach też kilka razy dała mi popalić!
Czekam na dalszą relację Waszy6ch zmagań z wulkanem.
Miłego, ;)
Amerykańskie Święta to jedynie niedziela więc nie lubię udawania świętowania. Poza tym nie umiem zorganizować się w ciągu jednego dnia na super Święta i zmieszać uroczyste posilki wraz z lanym poniedziałkiem w jedno.
UsuńWłaśnie będzie o mgle i co można w niej spotkać aby postradać zmysły ze strachu.
Pozdrawiam:)
Jak zawsze zdjęcia bardzo ciekawe a chmur szczególnie - odkąd maluję oglądam je ze zdwojoną uwagą. Wiedziałam, że jesteś w wielu kierunkach uzdolniona, ale żeby udowadniać, że powinnaś pisać scenariusze do seriali tv??? I ćwiczyć to na nas??? To tylko podpowiedz jak doczekać kolejnego odcinka Waszych zmagań? Buziole polskie, wielkanocne!!!!
OdpowiedzUsuńTe chmury które ładnie wyglądają na Twoich obrazach w rzeczywistości mogą stanowić nie lada przeszkodę dla turystów którzy chcą zobaczyć wulkan. Scenariusze filmowe to nie moja specjalność ja tylko opisuję to co nas spotyka.
UsuńPozdrawiam:)
Fajne zdjęcia, wulkany we mgle to i moja specjalność, bo kilka wypraw pod Fuji niestety było porażką, ale w końcu sie doczekałam...
OdpowiedzUsuńW temacie chmur - trzeba przyznać, że chmury "robią" zdjęcie, zdjęcia bez chmur sa mniej ciekawe...
pozdrawiam :)
Wolałabym mieć chmury tylko na zdjęciach a nie wokół siebie gdy chcę obejrzeć coś ciekawego. Gratuluję wytrwałosci bo Fuji na żywo musi robić wrażenie.
UsuńPozdrawiam:)
Nigdy wulkanu z bliska nie widzialam, a Wasza wyprawa, jak zawsze - obfituje w niespodzianki i nieoczekiwane zwroty akcji ;)
OdpowiedzUsuńW zasadzie to ja również wulkanu nie widziałam chociaż fizycznie przebywałam na dwóch spowitych gęstą mgłą. To właśnie są te niespodzianki warte przeżycia i opisania na blogu.
UsuńPozdrawiam:)
Opiszesz kiedyś jakowąś cudowną wyprawę, gdzie wszystko się udało zobaczyć, nic nie wybuchło, nie zapaliło się i było pięknie, ciepło, świetna widoczność i sam mjut?
OdpowiedzUsuńTak właśnie mam na codzień i jak coś nie wybuchnie to nudno jak cholera:)))
UsuńPozdrawiam:)
A już myślałam, że gdy P. tak nawtykał naturze, ta nagle stała się łaskawsza, mgła się rozstąpiła, Wy obejrzeliście sobie wulkan, a tu jednak tak bez happy endu łeeeee.... ;)
OdpowiedzUsuńWlaściwie to można powiedzieć, że trochę szczęścia mieliśmy bo wulkan nie wybuchł a my pojechaliśmy dalej. Strata niewielka bo w perspektywie mamy obiecany dymiący wulkan gdzieś w Kordylierach.
UsuńWitaj na moim blogu, pozdrawiam:)
Jak to dobrze opisane "..bylismy napaleni na spotkanie z prawdziwym wulkanem, wolno stojacym i latwo dostepnym", podziwiam, bo mnie wulkany przerazaja, przeciez moga sie ozywic, nawet jak jest powiedziane ze nie i tak nie wierze, moze dlatego te utrudnienia, mgla zebyscie nie dotarli bo by wybuchlo. Teresa
OdpowiedzUsuńStaramy się nie myśleć, że wulkan może wybuchnąć skoro spał od lat i spodziewamy się, że nie wybuchnie podczas naszego pobytu.
UsuńI dlatego pewnie jeszcze nie raz zdam relacje z podobnych miejsc.
Pozdrawiam:)
No i co dalej? Co?
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle, to co wejdę do Ciebie, to mnie wnerwia, że laska taka jesteś! ;)))
Moja droga laska która cię wnerwia w przyszłym poście cała będzie w nerwach:)
UsuńPozdrawiam:)
Czyli.... do trzech razy sztuka! :-))))
OdpowiedzUsuńO tym przekonamy się przy trzecim wulkanie:)
UsuńPozdrawiam:)
Podaje link do mojej kolezanki wenezuelskiej co to ptaszki fotografuje...bedziesz zachwycona http://miscaminos-meinewege.blogspot.com
OdpowiedzUsuńDziękuję Grażynko, już pędzę odwiedzić jej blog.
UsuńJak u Hitchcocka, na początku mgła i złość a potem grzeczne wyrazy i nieoczekiwane. Czekam z niecierpliwością!
OdpowiedzUsuńHitchcock będzie w następnej części bo będą koszmarne, skrzydlate stworzenia.
UsuńPozdrawiam:)
No to rozbudziłaś moją wyobraźnię... czyżby przygoda z nietoperzami? ;)
OdpowiedzUsuńPrzygodę z nietoperzem już przeżyłam i jeśli masz ochotę to zapraszam do przeczytania wpisu z archiwum; http://atanerblog.blogspot.com/2011/10/wscieklizna.html
UsuńW następnym poście będzie opowieść o innych stworach.
Pozdrawiam:)
Jakie fajne zdjęcia wulkana z lotu ptaka, sam jeden na takim pustkowiu...
OdpowiedzUsuńHmmm, a ja na żadnym wulkanie nie byłam, jeden jeno widziałam... Wezuwiusz
Jak widzisz moje wulkaniczne spotkanie zupełnie nie wypaliło:)))
UsuńTen nasz nawet dymka nie puszcza i lisią czapą się okrył, wstydliwy czy co?
Pozdrawiam:)
Oj tam, ja za takie widoki dałabym się pokroić;) Nawet za te pół wulkanu...
OdpowiedzUsuńTaaaka ilość przestrzeni! Chmury, góry...bajka!
A że los jest złośliwy, a pogoda nieprzewidywalna...hmmm...
Cudowne widoki :) Nie można oczu od nich oderwać
OdpowiedzUsuń