Rano psy warowały przed naszym namiotem, czuwały cala noc. Słyszeliśmy jak w nocy szczekały i biegały wokół namiotu. Pewnie chroniły nas przed złymi duchami. Nie było szczególnego powodu ale obudziłam się niewyspana. Po porannej kawie gdy Wik jeszcze wylegiwał się w namiocie, my poszliśmy na spotkanie niewiadomego. Zupełnie bez celu tak na krotki spacer aby od kuchni spojrzeć na ta okolice. Nie idąc żadna ścieżką, kierując się zmysłem podróżnika szliśmy na przełaj pośród niewysokich drzew.
Po chwili wyszliśmy na otwarta przestrzeń i to co zobaczyliśmy utwierdziło nas w przekonaniu, ze świat jest piękny. Oprócz jego piękna łatwo dało się dostrzec jego dzikość. Przed nami stała mała okrągła chatka, w której już dawno nikt nie mieszkał, po prawej waląca się szopa bez ścian a tuz obok dwa konie. Chodziły nie zwracając na nas uwagi i skubały wyschniętą trawę. Az mnie kusi aby dalej opisać ten poranek ale wtedy ta krotka opowieść zmieniła by się w trylogie. Napomknę jedynie, ze było tam cudownie pośród klujących drzew i suchej trawy. Weszłam do szopy i pośród rożnych rupieci tam pozostawionych w oko wpadł mi stary żeliwny piecyk. Oczami wyobraźni widziałam go odnowionego stojącego dumnie w naszym salonie. To niestety tylko wizja bo nie było miejsca aby go zabrać. Auto mieliśmy szczelnie wypakowane i nie było mowy o tym aby piec wlazł do osobowego hatchbacka. Żałuje do dziś, ze go nie mam ale za to pozostało zdjęcie.
Wczoraj widzieliśmy początek kanionu a dziś czeka nas reszta. Wzdłuż kanionu prowadzi droga. Od czasu do czasu są parkingi w miejscach, z których są najładniejsze widoki. Korzystamy z każdego aby nie opuścić skrawka kanionu. W dole widzimy rzekę, jakieś domki, pola uprawne i samochody. Gdyby ktoś przyjechał na dłużej to możne skorzystać z pieszej trasu na dno kanionu. My jak zwykle w pościgu za czasem bo jeszcze tyle do zobaczenia. Nie schodzimy na dol ani nie wykupujemy wycieczki samochodowej wzdłuż kanionu jego dnem.
Serce mi pęka na milion kawałków i żałuje, ze nie mam takiego konta abym mogla pozwolić sobie na długie wakacje i powolne oglądanie wszystkiego co wydaje mi się godnym obejrzenia. Na końcu kanionu jest szpiczasta skala nazwana Spider Rock (Skala Pająka). Tam skończyła się trasa do oglądania z góry. Czas pożegnania z moim ulubionym kanionem De Chelly nastąpił ale usilnie odganiałam ta myśl od siebie. Patrzyłam i chciałam aby czas się zatrzymał, chciałam tak stać i patrzeć bez końca.
Z chwilowej zadumy wyrwał mnie orzeł, który pojawił się nad samotna skala. Orzeł to dobry znak jak mawiają Indianie, uśmiechnęłam się do samotnego ptaka w podzięce za dobry znak na przyszłość. Odwróciłam się do p. i zobaczyłam drugiego orla nadlatującego z jego kierunku. Zatoczyły duże kolo nad nami i zniknęły gdzieś pomiędzy skalami. De Chelly pożegnał nas najładniej jak mógł.
Wlasciwie to dlaczego nie mozesz napisac trylogii o porannym spacerze?
OdpowiedzUsuńCo do piecyka, to sumienie slusznie cie zre, jest fantastyczny!
uyu, do porannego spaceru w Kanionie De Chelly pewnie jeszcze wroce.Czas opisc nastepne wojaze.Natomias jesli chdzi piecyk,oj to zre mnie sumienie,zre.Wiesz, musielibysmy ciagnac ze soba przyczepe, zeby te "cudenka "znalezione podczas wakacji przytargac do domu.Czasami zdarzaja sie niezle cacka.
OdpowiedzUsuńto mieliście niezapomniane wrażenie. Faktycznie Kanion pożegnał Was najpiękniej jak mógł. A co do piecyka, to wielka szkoda, bo to chyba unikat, ja w każdym razie jeszcze takiego nie widziałam.
OdpowiedzUsuńRineczko, bardzo bym chciala jeszcze kiedys tam wrocic, moze wiosna? ponoc jest przepieknie, kiedy topnieja sniegi powstaja piekne wodospady.Zapewnial nas o tym stary Indianin.
OdpowiedzUsuńJakoś stary Indianin skojarzył mi się ze starym góralem, obaj mają w sobie mądrość pokoleń.Joter
OdpowiedzUsuńJoasiu, to prawda oni posiadaja madrosc pokolen, ale wazne jest to, ze my to wiemy i chcemy sie tego uczyc, wszystko przed nami.
OdpowiedzUsuńTakie wspomnienie pozostaje w duszy do konca zycia.
OdpowiedzUsuńha, a dziś widziałem na filmiku taką chatkę, tylko cała przysypana ziemią, ściany też, nie tylko dach..i orła właśnie też!, porywał kozice w podobnych takich górach :)
OdpowiedzUsuńna ostatniej fotce wygląda jak Rzeka Drzew ;)
ciekawe z którego roku ten piecyk był..
247365 - tak, to prawda. Wspomnieniea sa bezcenne a na blogu zamieszczam tylko maly skrawek tego co tam robilismy i przezylismy. Pieknie tam i dziko, super.
OdpowiedzUsuńWiem, ze tam wrocimy. Moze wiosna :)
Grey Wolf - Indianie z plemienia Nawaho te chatki nazywaja hoganami i w dalszym ciagu z nich korzystaja.
OdpowiedzUsuńPiecyk byl piekny i na 100% leciwy.
nom 'szałas potu' można w tym stylu zrobić..
OdpowiedzUsuń