Z przyjemnością opuściliśmy Kanab i ruszyliśmy prosto na południe do Arizony. Droga pięła się ostro w górę i gdy dotarliśmy na jej szczyt widok zachwycił nas i zapomnieliśmy o nieudanym starcie w dniu dziejszym. Co prawda nie różnił się on od poprzednich ale przecież zawsze trzeba być dobrej myśli i z nowymi siłami witać kolejny dzień.
Lekka mgiełka unosiła się w powietrzu i wschodzace słońce wyczarowało wspaniałe halo. O tym, że halo powstaje w zimie wszyscy wiemy ale teraz wydawało się nam, że to niebywała okazja bo co prawda grudzień to zima ale śniegu nie ma a o mrozach można tylko pomarzyć. Potraktowaliśmy to zjawisko jako dobry omen i koła znów zaczęły się kręcić aby dzisiejszy dzień spędzić pośród prawdziwie czerwonych skał.
Brak fartu w loterii spowodował, że poznajemy okolice Kanab bardzo dokładnie codziennie jeżdząc w inne miejsce.
Halo zniknęło gdy słońce mocniej przygrzało i na duszy aż raźniej się zrobiło bo okolica aż prosiła się o zrobienie setki zdjęć a dobra światło to gwarancja, że zdjęcia będą dobre. Luźne skałki zatrzymały nasz pojazd bez nawet jednego słowa gdyż obydwoje od razu uznaliśmy to miejsce za ciekawe.
- Zaparkuj tam! - p. wskazał jakieś miejsce zupełnie nie przystosowane do parkowania.
- Gdzie? - Starałam się upewnić czy rzeczywiście mam wjechać gdzie wskazyło łapsko męża.
- No tam, tam. Zrobię zdjęcie jak z reklamy Jeepa. Samotne auto nad przepaścią. - Mężczyźni nigdy nie dorastają i dobrze, że istnieją kobiety na świecie, oj dobrze. Wjechałam gdzie chciał bo z „fotografem” nie należy dyskutować.
Auto stanęło w wybranym miejscu ale zdjęcie nie oddawało dramaturgii mającej powalić na kolana potomnych którzy zobaczą to zdjęcie i westchną z zachwytu. Klikał i pśtrykał ale źle wybrane miejsce zaowocowało tylko zdjęciem a nie arcydziełem.
- Do niczego to miejsce. - Skwitował zawiedziony p. i zaczął się rozglądać za jakimś innym. - O! Gdyby tam była przepaść to byłoby super. - Wskazał skałę za samochodem.
- Chcesz i masz. - Odrzekłam i wskoczyłam do naszego autka. Wykręciłam na skrawku nadającym się do tego manewru i ruszyłam pędem w stronę prawie pionowej skały. Na ustach p. wykwitł diabelski uśmieszek który mógł oznaczać;
a – „zabije się baba i będę miał wreszcie święty spokój”,
b – „zuch kobitka”. Ja minę miałam przerażoną ale co ja nie wjadę! Trzymałam nogę na pedele gazu ale auto zaczęło zwalniać i w końcu stanęło gdy koła zaczęły obracać się wzniecając tuman czerwonego kurzu.
Wjechałam, zaciągnęłam hamulec ręczny i okazało się, że nie mogę otworzyć drzwi. Stałam ostro pod górę i raptem okazało się, że drzwi są tak ciężkie, że ledwo je uchyliłam. Wysunęłam się z pojazdu i prawie sturlałam się na dół.
- Teraz twoja kolej. Zrób zdjęcie.
- Mam cię jak ledwo stoisz. Lepiej jeździsz niż chodzisz. - Potwór zachichotał szpetnie i szkaradnie. Coś mruknęłam o słabo zaciągniętym hamulcu ręcznym a p. od razu pośpieszył ratować dobytek.
