1

niedziela, 4 lipca 2010

Badlands, South Dakota

 Gdybym musiała zdecydować w którym Stanie chciałabym mieszkać, wybór byłby natychmiastowy. - Proszę podzielić mnie na dwadzieścia kawałków i niech każdy mieszka tam gdzie mi się podoba. Poludniowa Dakota to bezkresne prerie kryjące wiele zagadek i ciekawych miejsc, przy samej granicy z Wyoming trochę lasu i to wszystko. Gdy pomyszkować oddaliwszy się od głównych dróg to można znaleźć krajobrazowe perełki. Co tam perełki, istne diamenty. W lasach kryją się jaskinie a prerie takie cudo jak Badlands. Z daleka wypatruje tego miejsca niecierpliwie, gdzie ono jest? Spoglądam na mapę nerwowo i czuje, ze powinno już tu być. 
 Wysilam swój wzrok i raptem zaskoczyłam, ze jesteśmy na miejscu. Przed nami lekko po lewej stronie zauważyłam jakby pękniecie na niekończącej się prerii. No kurcze jest, zbliżamy się i już teraz widać jak na dłoni kosmiczny krajobraz. Tak jakby kawal obszaru zapadł się dwadzieścia metrów i ktoś wyrzeźbił miliardy malutkich zamków z piasku pośród niezliczonej ilości malutkich kanionów. Jechaliśmy droga pośród niewysokich szczytów i czułam się jak olbrzym rzucony na lad zamieszkały przez pracowite liliputy.
 Dziwne to miejsce, zapomniane przez Boga i nielicznie odwiedzane przez ludzi. Dziwnie również zaczął zachowywać się termometr, wskoczył na górne wartości wytrzymałości człowieka i uparcie wskazywał liczbę przy której kucharki w piecykach pieką ciasto lub indyka. Jechaliśmy dalej jakby kanionem i po obu stronach piętrzyły się niewysokie strzeliste wiezyczki bajkowych zamków z piasku. W aucie zrobiło się niepokojąco ciepło pomimo nienagannie pracującej klimatyzacji.
- Tutaj się zatrzymamy i pójdziemy ta ścieżką na spacer. - Nic gorszego nie mogłam usłyszeć z ust bliskiej mi osoby. Wiem jak może być ciepło latem ale tutaj powietrze stało w bezruchu i wrażenie upału było podwajane. Widoki kusiły ale rozum sprzeciwiał się opuszczeniu w miarę bezpiecznego miejsca, którym było auto z normalnym dachem. Spojrzałam na zegarek i z przerażeniem stwierdziłam, ze jest samo południe. Mam przykre doświadczenia ze spacerów w samo południe, pamiętam jak na Florydzie wybraliśmy się na krotki spacer plaza w Ormond Beach aby zrelaksować się przed lanczem w restauracji. 
 Spacer troszkę się przedłużył i prawie nie skończył się utrata włosów i paznokci. Krotko opowiem bo warto. Spacerowaliśmy brzegiem plaży, woda była idealna i lekko chłodziła stopy. Słońce chciało nas upiec ale nasze ciała pokryliśmy wieloma warstwami sprejów, kremów i emulsji chroniących przed zdradliwymi promieniami Florydy. Ja zawsze (99.9%) mam czapkę z daszkiem na głowie w celach zdrowotnych, natomiast p. uważa, ze nie potrzebuje innej ochrony jak swoje włosy. Wieczorem prawda wyszła na jaw w postaci poparzen moich palców stóp z których piasek i woda Atlantyku zmyły starannie przygotowana barierę anty UV, p. natomiast spalił sobie czaszkę i na drugi dzień miał łupież ze swojej własnej nieochronionej przed słońcem skory. 
 Jak widać czułam co się świeci pod nazwa spaceru w samo południe gdy promienie słoneczne prawie pionowo padają na ziemie. Zamknęłam drzwi auta i doznałam uczucia ulgi bo na zewnątrz wydawało się chłodno.Tak ciało reaguje na gwałtowną zmianę temperatury. Po sekundzie jednak ono minęło bezpowrotnie ustępując miejsca płynnej stali, którą ktoś na mnie wylał. Zaczęły mnie szczypać ramiona i promienie słoneczne jakim cudem znalazły bezpośredni dostęp do moich oczu starannie skrywanych za okularami. Ruszyliśmy wytyczona ścieżką, która bardzo szybko przestała nas interesować. 
 Postanowiliśmy iść na przełaj aby dokładnie poznać chociaż skrawek tego terenu.  Stąpaliśmy po bardzo kruchym terenie. Nasze stopy kruszyły malutkie kaniony i zamki zbudowane z nietrwałego piaskowca. Z niechciana łatwością niszczyliśmy szybciej je niż udawało się to przyrodzie. Czy tak powinniśmy? To pytanie prawdopodobnie towarzyszy człowiekowi od chwili jego pojawienia się na kuli ziemskiej. Każdy z nas codziennie jest w sprzeczności z otaczającym nas światem. Nie ma granicy rozsądku współistnienia, jest tylko walka o przetrwanie, silniejszy lub sprytniejszy ma większe szanse na przetrwanie. Z trudem znajdowałam przyjemność w tej wycieczce. Teren okazał się trudny i bardzo wymagający. Uważnie wybierałam kolejne miejsce gdzie miał spocząć mój but. Nie raz zdarzyło się, ze noga obsuwała się w dol o kilkanaście centymetrów. Skręcenie kostki to sekunda nieuwagi, postanowiliśmy przystanąć i wryć w pamięć ten dość osobliwy krajobraz. Powracaliśmy w milczeniu, czułam się pokonana przez skalista pustynie otaczającą nas dookoła.
 Jasny piaskowiec odbijał promienie słoneczne potęgując jasność bezchmurnego dnia. W drodze powrotnej zamarzyłam o odrobinie cienia, którego nie było w promieniu setek kilometrów, jedynym schronieniem był samochód. Otworzyłam drzwi i już chciałam wskoczyć do środka gdy z wnętrza auta buchnął na mnie jeszcze większy żar choć prawdę mówiąc nie wierzyłam, ze może być cieplej. Odskoczyłam na metr jak ichneumon ratujący swoje życie przed ukąszeniem kobry. Brawurowym atakiem p. wskoczył do auta na tak krotko jak pozwalało mu uruchomienie silnika i klimatyzacji, z piskiem gotowanego  raka ewakuował się przed niechybna śmiercią.
- O kurcze ale ciepło. - Powiedział p. stojący obok mnie.
- Proszę odsuń się ode mnie trochę, zabierasz mi powietrze a od ciebie bucha jak z pieca i jest jeszcze cieplej. - Stęknęłam udręczona. Lubie lato jak ciepełko wnika do wnętrza mojego ciała. Czuje się wtedy wspaniale. Można zagłaskać kota na śmierć i można się upiec na śmierć, byłam o tym przekonana.
- Poruszaj się to krew będzie ci lepiej krążyła, nie stój w miejscu bo się udusisz swoim oddechem. - Za minute oszaleje na tej patelni a on mi daje dobre rady na przetrwanie kataklizmu, czując swoja bezradność w tej sytuacji zaśmiałam się szczerze. Nie jest przecież aż tak źle aby nie mogło być gorzej. Już nie takie piekło przeżyłam. Jedno jest pewne, chciałabym aby było troszkę chłodniej, nic więcej. Nie pierwszy raz spotkałam się z upałem na zachodzie USA. Tutaj w Południowej Dakocie 37 ºC to zupełna igraszka, taka sama temperatura w Georgii, Luisianie czy innym miejscu południowo-wschodnich stanów to koszmar bo nasycone wilgocią powietrze wydaje się dwukrotnie cieplejsze. Jak z dobrym koniakiem; pierwsza lampka to wstęp do raju, druga to rajskie ogrody po których stąpasz a nadmiar powoduje niesamowitego kaca. Wszystko ma swoje granice, w danej sytuacji musisz ocenić swoje szanse. W Badlands znaleźliśmy się po wielogodzinnej podróży i po całym tygodniu pracy. To był nasz pierwszy przystanek wakacyjny i zmęczenie dało znać o sobie.
Drzwi zostawiliśmy uchylone aby gorące powietrze mogło uciec z samochodu. Gdy uznaliśmy, ze już można wsiadać przekonaliśmy się, ze człowiek nie może ujarzmić przyrody. Pomimo jasno bezowej tapicerki siedzeń wyobraziłam sobie natychmiast jak można się czuć siadając na rozgrzanym żelazku. Nie mogłam jednak wyobrazić  sobie, siebie w takiej sytuacji na siedzeniu z eleganckiej czarnej skory.
- Jedz!!! - Wrzasnęłam, bo nawet nie mogłam oprzeć się na oparciu siedzenia. Było tak samo beznadziejnie w środku jak na zewnątrz. - Nie chce już oglądać niczego więcej, jedzmy do lasu. - Nie tak łatwo jednak było wydostać się z kleszczy otaczających nas widoków. Hołdując zasadzie "dwa razy ta sama droga się nie jeździ" nie zawróciliśmy do autostrady, jechaliśmy wzdłuż bajkowych krajobrazów bardzo wolno zbliżając się do życiodajnych lasów Black Hills. Rozbijając namiot i szykując nasz dzisiejszy nocleg śmiałam się wniebogłosy z mojego instynktu samozachowawczego. W lesie dobry humor powrócił natychmiast, tak jakby nic się nie wydarzyło na prerii. Tak pewnie było, ja za bardzo histeryzowałam ale czułam się zagubiona w tym bezkresie po horyzont bez jakiegoś punktu odniesienia i skrawka cienia. Wszędzie było tak samo, preria, preria i preria. Siedząc przy ognisku do północy uświadomiłam sobie jak trudno było zdobyć Dziki Zachód. Ilu ludzi nie wytrzymało psychicznie pomimo sprawnego ciała.

6 komentarzy:

  1. Renato, dzięki za ciekawy i bardzo plastyczny opis. To taki wirtualny przedsmak USA. Nigdy nie byłam w tym kraju, bardzo możliwe, że nigdy nie będę, bo szczerze powiedziawszy nie ciągnie mnie tam zbytnio. Mam inne turystyczne priorytety. No a poza tym ta odległość też robi swoje.

    Pozdrawiam serdecznie i współczuję tego piekła na ziemi. Ja osobiście nie znoszę upałów. Źle wtedy funkcjonuję, dlatego irlandzka aura jest dla mnie niemalże idealna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj Taito - tak jak napisalas kazdy z nas, mam na mysli ludzi oczywiscie ma inne upodobania i tym sie roznimy. Dlatego kazdy z nas mieszka tam gdzie chce (chociaz nie zawsze tak jest)Ja znalazlam swoje miejsce w USA, a TY w Irlandii i to jest fajne.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubie ciepelko ale twoja opowiesc o upale lejacym sie z nieba z lakka mnie przarazila.Takie wyoprawy to nie dla mnie.Pewnie bym sie ugotowala jak jajka....na twardo.Takze pozwol ze tylko poczytam ale sprawdzac nie bede.Piekne krajobrazy ale.... zdrowy rozsadek przewaza i nie wybieram sie do Hameryki.Pozdrawiam serdecznie...zielona

    OdpowiedzUsuń
  4. Zielona, Wiesz jak to jest, cos za cos:)my lubimy wyzwania.
    Upior byl straszny, ale warto bylo, uwierz mi.Sciskam mocno.

    OdpowiedzUsuń
  5. Przepiękne piaskowcowe zameczki nie przebija opisu meki w piekarniku. Lubie ekstremalne przezycia, ale obecne, polskie upaly wykonczyly calkiem moj entuzjazm.
    Podrumieniona Joter

    OdpowiedzUsuń
  6. Joasiu - czytajac ten tekst, ocierajac pot z twarzy bylo Ci chyba latwiej zrozumiec co ja wtedy czulam, ale warto bylo.
    Caluski przesylam.

    OdpowiedzUsuń