1

sobota, 10 kwietnia 2010

Diabelska Wieza cz1

Jeszcze 100 mil i już kemping pocieszam moich pasażerów i uczestników wypadu do Diabelskiej Wieży. Rozległy to kraj i wszędzie tu daleko, do sklepu nie dojdziesz bo za daleko, jeżeli już to nie przyniesiesz zakupów do domu bo za daleko. Każdy wyjazd z okolic Chicago wiąże się z pokonaniem 1000 mil aby gdzieś dojechać. Pisze gdzieś mając na uwadze znane atrakcje tego kraju. W naszym przypadku do celu mamy 1050 mil najkrótszą droga. Tak wynika z atlasu samochodowego ale my przejedziemy dużo więcej, zboczymy z wygodnej autostrady aby przedrzeć się wiejskimi drogami do mało uczęszczanych miejsc. Nie ma się czym chwalić odwiedzając jakaś wioskę w Montanie gdzie jest jeden sklep i w najlepszym przypadku stacja benzynowa. Jedno jest pewne będzie tam knajpa. Zastanawiam się skąd tamtejsi kucharze wiedza co ja lubię. Pokrótce opisze pewne miejsce znajdujące się właśnie gdzieś. Takich miejsc jest dużo i znaleźć je można wszędzie. To szczególne miejsce to Belle Fourche w Południowej Dakocie, nie dam sobie głowy uciąć, ze to tam. Jak wspomniałem wcześniej nie chodzi mi o dokładne miejsce na mapie ale o zdarzenie.  Chciało nam się jeść od dłuższego czasu, nic po drodze nie znaleźliśmy i nastała faza milczenia bo, każde zdanie było związane z jedzeniem a nasze wizje pod tytułem co bym zjadł pogarszały sytuacje i burczenie w brzuchu stawało się coraz bardziej słyszalne. To tak jak z ziewaniem wieczorem, jedno ziewnie, drugie ziewnie i epidemia snu ogarnia zmęczonych w aucie. Pewnie każdy kierowca to zna i wie, ze w samochodzie jest zakaz ziewania po godzinie 18:00. Czasami Ataner powie "może byśmy coś zjedli jak nadarzy się okazja". Choć mamy prowiant ze sobą to takie słowa znaczą „nie mam ochoty na  przygotowywanie żarcia, chce do restauracji”, jakie to proste, nieprawdaż?
   Droga wąska i szybko jechać się nie da, zresztą nie ma potrzeby bo szansa, ze znajdziemy cywilizacje nadającą się do zaakceptowania jest znikoma jak wygrana w totka, według mnie nic nie znajdziemy i czeka nas prawdziwa wakacyjna obiadokolacja. Tak się składa, ze Ataner ma szczęście do wydawania pieniędzy a nie do ich wygrywania. Na moje nieszczęście przeważnie po jej słowach zawsze stanie się cud likwidujący nawis inflacyjny. I tym razem miała szczęście. Po niespełna 30 minutach wyjeżdżamy zza zakrętu i po prawej stronie jest mała restauracja mieszcząca się w drewnianej budzie. Kolor miała sprzed dziesięcioleci ale ściany proste i nawet były drzwi.  Na parkingu kilka aut i 15 motocykli. Zapomniałem napisać, ze jesteśmy latem w wakacje i cale motocyklowe towarzystwo zjeżdża w tym czasie do Sturgis. Wszyscy nie mogą się pomieścić w tak maleńkim mieście więc wielu z nich zatrzymuje się w okolicznych miastach i wsiach. Bawią się tam i niedojeżdżająca do celu. Na wieść o normalnym jedzeniu Wik jakby zaczął mieć kontakt z rzeczywistością i koniecznie chce do kibelka. Wiem co jest grane, siła złego na jednego. Nie mogę się dziwić bo po 6 godzinach jazdy ja tez mam wszystkiego dość i z chęcią odpocznę. Ataner często mnie zmienia za kierownica ale gdy siedzę obok niej to nie mogę się odprężyć bo denerwuje się, ze coś się wydarzy gdy zamknę oczy. Guzik nie relaks na miejscu pasażera. To chyba zboczenie albo nadwrażliwość. Parkuje auto i wchodzimy do środka.
   Jest wtorek około osiemnastej a w środku piątkowa impreza, do gry przygotowuje się zespól, piwo leje się strumieniami a przy barze tłum. Teraz rozumie czemu Alicja była tak zdumiona po wpadnięciu do dziupli po drzewem, wiem jak zdziwione miała oczy i głupi wyraz twarzy. Wiem bo sam tak wyglądałem. Były dwa wolne stoliki bo większość nie przyszła jeść a raczej pic i coś przekąsić. Ataner wybiera ten aby wszystko widzieć. Szybkie zlustrowanie całości i poprawienie się w krześle oznaczało akceptacje. O dziwo dość szybko zauważyła nas kelnerka i w tanecznych plasach podeszła do nas ze szklankami wody z lodem i kartami menu. Po zwyczajowym powitaniu oddaliła się pozwalając nam zapoznać się z jadłospisem. Piec minut studiowania wymyślnych nazw potraw godnych światowej klasy restauracji nic nam nie mówiły wiec musieliśmy poczekać na żywą ich interpretacje. Przy zamawianiu zawsze mam mętlik w głowie bo choć w karcie jest np schabowy z ziemniakami i kapusta to można go zamówić z marmolada i czosnkiem. Dewiza klient nasz pan przedłuża zamawianie posiłków. Już prawie byliśmy zdecydowani, nie moglem jednak uwierzyć kelnerce, ze ryba jest świeża szczególnie tutaj po środku prerii oddalonej o kolejne tysiąc mil od brzegu morza i wyperswadowałem potencjalnym ofiarom zatrucia pokarmowego aby nie zamawiać łososia atlantyckiego w sosie pomarańczowym. W końcu udało się zestawić optymalne danie dla każdego z nas. Ataner zdecydowała się na stek z kością, frytki i sałatkę z kapusty, Wik oczywiście nie miał problemów z wyborem; hamburger z frytkami ja natomiast chyba zamówiłem ogon szczura albo coś innego, nie pomne teraz. Jedzenie już tuz, tuz. Mały czteroosobowy stolik został dokumentnie zastawiony zamówionymi potrawami. Usłyszałem cichutki jęk wydobywający się z ust Ataner i smakowite mlaśnięcie Wika przed, którym wylądował wiklinowy kosz wyłożony pergaminem. Właśnie tam sadowiła się monstrualnie wielka buła jak bochen wiejskiego chleba z ociekającym tłuszczem kotletem. Ataner lubi czasami zjeść zabawić się i wypić. To co przed nią stanęło powinno jej wystarczyć na cztery całonocne imprezy. Na polokraglym półmisku leżało pól wolu doskonale usmażonego. Polany był szarym sosem, frytki tworzyły pasmo Tatr. Obok stała ledwo dostrzegalna malusieńka miseczka z sałatką, wyglądała komicznie. Ataner wpatrywała się z niedowierzaniem, ze to wszystko dla niej. Spojrzała na mnie potem na swoja porcje, jeszcze raz na mnie i na półmisek zajmujący polowe stołu, nieomal parsknęła śmiechem. Wiadomo było, ze tego nie zje ale musiała to powiedzieć kilka razy z rzędu jakby tłumacząc się, ona wazy tylko dwa razy więcej niż zamówione danie. Jedzenie było pyszne. Zajadaliśmy się podanymi daniami i przysięgam, ze smakowały nam jak frykasy w Las Vegas. Ataner jest najmniejsza w naszej trzyosobowej rodzinie ale zawsze w restauracji to przed nią stawiane są największe porcje. Wiedziałem, ze przed snem nie ominie nas pokaźna porcja brandy by przyśpieszyć trawienie i nie mieć koszmarów. Jak zwykle w połowie konsumowania przyszła kelnerka zapytać czy wszystko smakuje, Ataner potakująco skinęła głowa bo w ustach miała kolejna porcje mięsa ja skorzystawszy z okazji i poprosiłem o niewyskokowy napój. Kelnerka przeprosiła nas mówiąc, ze wszystkie napoje zamawiać trzeba w barze. Co kraj to obyczaj niech i tak będzie. Idę zatem i rozpycham się ale nie jest łatwo. Próbuję jeszcze raz, tym razem wyciągniętą ręką uzbrojona w dolary. Macham waluta i proszę o trzy coca-cole ale wydaje mi się, ze barmanka (pijana jak to barmanka) nie rozumie bezalkoholowych nazw, piwo, drinki, owszem serwuje jak najęta i gada jak najęta. Trochę się wkurzyłem i rozdarłem paszcze na cały głos „trzy coca-cole proszę”, usłyszała o dziwo tak jak cala reszta za barem. No nie wyglądam jak zbir, tak jak cala reszta przy barze i z zaciekawieniem patrzy na mnie 40 już nieźle pijanych oczu, chętnych do zmiany mojej fizjonomii. Uśmiechnąłem się i skinąłem głową w stronę rodzinki siedzącej w oczekiwaniu na picie. Barmanka wzięła wszystko co miałem w dłoni i w zamian dala mi trzy szklaneczki coca-coli o pojemności 200 ml każda. Przyniosłem picie do stolika ale nie nikt mi nie podziękował za naparstki z napojem chłodzącym. Drugi raz nie pójdę powiedziałem stanowczo. Ataner zabiła mnie wzrokiem a Wik przezornie wypił duszkiem resztę wody z lodem.

     p.

9 komentarzy:

  1. Piszecie tak barwnie, że wasze historie bez trudu ogląda się w wyobraźni jak świetny, przygodowy film. A te ekstremalne sytuacje? Oprócz dużych, dzikich zwierząt, panicznie boję się tłumu.Pozdrawiam Was serdecznie.Joter

    OdpowiedzUsuń
  2. Takze cierpie na syndrom pasazera i chorobliwy brak zaufania do kogokolwiek innego niz ja za kierownica. Siedze z mina cierpietnicy, wzdycham, pojekuje, robie miny i wciskam noga nieistniejacy hamulec.
    Gdyby ktokolwiek zachowywal sie tak gdy to ja prowadze, juz dawno szedlby pieszo :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Strach ma duze oczy ale zdarzylo sie nam gonic niedzwiedzia z aparatem fotograficznym. Wiem, ze to juz zakrawa na kretynizm ale czasami trudno sie opanowac. Jak widzisz z naszych opisow czasami niemozliwe staje sie rzeczywistoscia i nieswiadomie pomagamy losowi aby dziwne przygody rozweselaly nasze zycie.Caluje.Czekam na kolejne krytyczne uwagi.:)

    OdpowiedzUsuń
  4. UJU teraz do Ciebie bo cos mi sie miesza w tym komputerze. To ja p.. Czasami bede sie wtracal do bloga Ataner aby pokazac ciemna strone jej jasnego zycia. To tak troche przekornie. Widze, ze my zawodowi i swietni kierowcy nie zaufamy nikomu nawet jednego wlosa. Mam teraz pokrewna dusze w sieci, dziekuje.

    p.

    OdpowiedzUsuń
  5. O kurcze Ataner zagadala moj skromny mozg i popelnilem niewybaczalna gafe, przekrecilem twojego nicka, juz do konca zycia zapamietam "uyu". Ataner nie zgadza sie jednak z tym koncem zycia, co ty na to?

    OdpowiedzUsuń
  6. Z niecierpliwością czekam, na kolejne opowieści z Waszych wypraw.
    Olga

    OdpowiedzUsuń
  7. Ola, juz wkrotce beda nastepne.

    OdpowiedzUsuń
  8. 247365 - przebojowy, nieobliczalny, niepowtarzalny i dlugo jeszcze moglabym wymieniac.

    OdpowiedzUsuń