1

niedziela, 14 sierpnia 2011

Las Vegas

Po noclegu w hotelu z robakiem przyszedl czas na Las Vegas ale o tym szalonym miescie napisałam juz w zeszłym roku ale gdyby ktos chciał jeszcze raz przeczytac albo nie czytał w ogole to moze skoczc do oryginalnych postow posługujac sie linkami ponizej albo odszukac w archiwum bloga, wrzesien 2010.


 Miałam o tym nigdy nie pisać bo bałam się takich wielkich tematów. Joter tak dala czadu z brzęczącymi monetami sypiącymi się strumieniem do rynienki jednorękiego bandyty, ze nie mam wyjścia. No i stało się, dzięki komentarzom ulegam.
Jechaliśmy z Arizony głęboką nocą w stronę Nevady, tam gdzie króluje Las Vegas. Przez pofalowana i skalistą pustynie zmierzaliśmy w stronę kolejnego punktu naszej wyprawy. Noc rozświetlana była tysiącem gwiazd na niebie i światłami mijających nas aut. Z otaczającej nas ciemności spoglądały na nas nagie, ostre skały pocięte przez autostradę, dalej tylko nieprzenikniona czerń. Czułam, ze jesteśmy niedaleko bo p. jakoś wiercił się w fotelu kierowcy i rosnące emocje już nie dały się ukrywać. Dużo zakrętów, podjazdów i zjazdów aż wreszcie teren się lekko wygładził. Wyjechaliśmy na otwarta przestrzeń i teren lekko pofalowany pozwolił na spojrzenie na rozgwieżdżony horyzont. Wiedziałam tyle, ze do Las Vegas musimy wjechać z północy i o północy. Usiłowałam wycisnąć z p. chociaż ciutke więcej ale jak z zeschłej cytryny nie wycisnęłam ani kropelki. 
- To już za chwilkę, przygotuj aparat fotograficzny i kamerę bo będzie co fotografować i nagrywać -  poinformował mnie p.. Jeżeli byłam zmęczona to teraz czułam się jak w południe i nic nie wskazywało na zbliżającą się dwunasta w nocy. Atmosfera podniecenia stawała się nieznośna i nie mogłam poprzestać na siedzeniu i oczekiwaniu nieznanego. Pytałam i pytałam bez końca. Chciałam wiedzieć jak to miasto wygląda i gdzie będziemy spać i czy na pewno pójdziemy od razu do kasyna. 
- Tego miasta nie da się opisać. - Marszcząc czoło skwitował p. - To trzeba zobaczyć i przeżyć.- Dodał jakby w zamyśleniu. Już od dawna wiedziałam, ze poślubiłam choleryka a tu raptem przy mnie siedzi anioł. Wyrozumiały jakiś i zupełnie nieznany osobnik. Niczego bardziej nie pragnęłam jak już tam być w tym szalonym mieście i patrzeć i patrzeć. Teraz wiem, ze całość została wspaniale przemyślana i przygotowana. Już od chwili jechaliśmy pod gore i w dali widziałam łunę wielkiego miasta. Wyciągałam szyje aby szybciej zobaczyć to co przed nami. 
- Przygotuj się bo tego widoku nigdy w życiu nie zapomnisz. -  Czułam, ze każda sekunda trwa lata lub wieki, kiedy w końcu wjedziemy na szczyt tego niekończącego się pagórka. Dzięki przemyślnym i dla mnie niezrozumiałym poczynaniom p., za nami nie było żadnego samochodu. Wjechaliśmy na szczyt i zobaczyłam...
 ...rozległą dolinę zalana światłem miliarda lamp. Auto zwolniło i delikatnie zjechało na pobocze. Czy sen może być bardziej nierealny niż rzeczywistość? Tak, oczywiście tylko w Las Vegas. Ktoś podciął mi struny głosowe bo ani jedno słowo nie wyrwało mi się z ust zakrytych dwoma moimi dłońmi aby serce ze mnie nie wyskoczyło. Jedno jest pewne, ze nie mrugałam przez piec minut. Gapiłam się na odległą pożogę doliny bo nie mogłam rozróżnić poszczególnych budynków lub ulic bezwstydnie pławiącego się w świetle miasta. Po prostu osłupiałam na widok światła a przecież już wcześniej widziałam żarówkę i znam efekt jej działania tylko nigdy nikt wcześniej nie włączył wszystkich wyprodukowanych żarówek na raz. Po chwili przyszło opamiętanie i udało mi się nakręcić kilka minut filmu. Nastał czas upragnionej wizyty w wymarzonym miejscu. Zachwyt nie mijał gdy zbliżaliśmy się do miasta. Wręcz przeciwnie, autostrada wchodzi prawie w centrum miasta i nowe duże kasyna widać jak na dłoni. No trudno niech tak będzie, ze najpierw hotel a potem szaleństwo. Ze znalezieniem miejsca noclegowego nie było problemu bo Las Vegas nie może sobie pozwolić na odprawę z kwitkiem nawet jednego przybysza. Tu zawsze znajdziesz miejsce dla siebie jak przy wigilijnym stole. Po ekspresowej kąpieli i zmianie ciuchów ruszyliśmy po wielka wygrana. Pierwszym w moim życiu prawdziwym kasynem było MGM Grand. 
Widok niekończącej się sali wypełnionej urządzeniami do wysysania pieniędzy przyprawił mnie o zawrót głowy. No cóż trzeba zacząć wygrywać pieniądze jak się jest właśnie tutaj. Tyle filmów pokazywało jak można wygrać miliony w kasynach i postanowiłam, ze ja tez wyjadę na wozie wypełnionym fortuna. Mała wygrana oczywiście nie wchodziła w rachubę i wcale o niej nie myślałam. Chciałam rozbić bank i tylko tyle i nic więcej. Trzymałam się p. bo dostałam gumowe nogi i nie mogłam kontrolować kolejnych kroków. Od kasjera po wymianie papierowych dolarów dostałam plastikowy garnuszek bez ucha wypełniony  ćwierćdolarówkami. Byłam szczęśliwa, ze już tyle mam i teraz tylko wystarczy wrzucać do maszyny, pociągnąć za wajchę i wygrywać, wygrywać bez końca.
Szczęście na pstrym koniu jeździło i raz po raz mnie opuszczało. Z kubełka ubywało jednak jednostajnie. Dookoła rozlegała się jakby muzyka tworzona przez grających na automatach. Każdy jednoręki bandyta grał swoja monotonna muzykę bardzo rzadko wzbogacana przez brzęk wygrywanych pieniędzy. 
Och „to były piękne dni” kiedy można było używać bilonu. Serce się cieszyło gdy napełniała się rynienka i z radością wsypywało się monety do swojego pojemnika. Przy naszej kolejnej wizycie XXI wiek wkroczył do kasyn na całego i odebrał im historycznego ducha, już nie gra się w pieniądze tylko w kartki i wyświetlane sumy. Jak wygrałeś i chcesz zabrać ze sobą pieniądze to maszyna wypluwa z siebie bilecik z wydrukowana suma i w kasie dostajesz gotówkę. Obecnie w kasynach jest cicho i nijako. Brakuje mi prawdziwej atmosfery hazardu nierozerwalnie kojarzącej się z brzękiem monet. Każde kasyno miało swoje firmowe kubełki i przechodząc z jednego do drugiego można było na ulicy pochwalić się swoja wygrana dumnie dzierżąc kopiasty pojemnik. W tym roku jako stały bywalec rozpustnego miasta nie spodziewałam się nieokiełznanych emocji. Poprzednie nasze wizyty kończyliśmy jako przegrani i zdążyłam się do tego przyzwyczaić. Przyjechaliśmy do Las Vegas w niedziele wieczorem i wydawało się, ze ludzi jakby mniej niż zwykle. Właśnie dziś wypadały moje urodziny wiec postanowiliśmy rozpocząć swawole od późnego obiadu w Stratosferze. W końcu to moje święto wiec niech będzie bogato i nietuzinkowo. Wskoczyłam w nieśmiertelny klasyk czyli małą czarna a p. wybrał styl safari. Zupełnie jedno do drugiego nie pasowało ale w tym mieście nic nie pasuje do siebie a całość zachwyca i nie razi. Siedzieliśmy przy stoliku oczekując na zamówione potrawy. Popijaliśmy sobie wino i oderwałam się od rzeczywistości, uśmiechnęłam się mimowolnie do swoich myśli bezustannie krążących wokół głównej wygranej w kasynie. Czy to możliwe, ze to miasto ma aż taki wpływ na człowieka, ze zmienia nawet jego myśli. Niezrozumiały i niewytłumaczalny czar tego kiczowatego miasta zawładnął mną bez końca. Siedzimy sobie we dwoje w restauracji, p. złożył mi bardzo mile życzenia a ja bezwiednie uciekłam do niespełnionego kochanka, do jednorękiego bandyty. Chyba dopuściłam się nieświadomej zdrady.
Wreszcie po chwili mój mozg zaczął odbierać bodźce zewnętrzne i zobaczyłam centa na podłodze obok mnie. Przysięgam, ze nie mam zeza i pomimo to, ze patrzyłam wprost przed siebie na wpatrzonego we mnie p. to widziałam również monetę przy moim krześle. Podniosłam centa i wiedziałam, ze dzisiaj powinnam wygrać bo już pieniądze idą do mnie. Wcześniej przegrywaliśmy ale kiedyś fortuna powinna spojrzeć na mnie przyjaznym okiem i pozwolić mi wygrać. Przecież to szczególny dzień dla mnie i w dodatku jeszcze ten cencik na zachętę. Podzieliłam się moimi spostrzeżeniami z p. i oczekiwałam od niego potwierdzenia mojej teorii. Uśmiechnął się po wąsem i z niedowierzaniem pokręcił głową. 
- Przegrana w Las Vegas to jakby oplata za prąd, temu miastu to się należy. - Powiedział po namyśle. Wiele w tym stwierdzeniu było prawdy. Hazard można przecież potraktować jak zabawę a cale miasto jak 
niekończący sie spektakl w teatrze. Przegrana jako bilety wstępu.
 W czasie obiadokolacji temat wygrywania zszedł na dalszy plan i skoncentrowaliśmy się na serwowanych smakołykach. Po kempingowych potrawach zjadany obiad w wykwintnej restauracji wydawał się nam iście królewski. Znaleziony cent leżał obok mojego talerza. Nie wzięłam ze sobą torebki zupełnie świadomie aby nie rozpraszac się podczas zmagań o wielka wygrana a sukienka nie miała kieszonki. 
Spróbowałam ukryć go za dekoltem ale przemyślna konstrukcja stanika uniemożliwiła mi ten zabieg. Przed wyjściem ofiarowałam go p. na krotka chwile. Najedzeni i zadowoleni stanęliśmy przed dylematem które kasyno pochłonie nas na resztę nocy. Same kasyna są do siebie podobne a różnica polega głownie na kolorze dywanów i ścian. Po chwili przestają one być ważne bo atrakcja numer jeden staja się stoły ruletek, black jacków lub automatów. Moje obuwie na wysokim obcasie i pełny brzuch zadecydowały o wyborze. Zostajemy tu gdzie jesteśmy. Można tu wygrać tak samo dobrze jak gdzie indziej. Jak łatwo poszło z kasynem to wybór maszyny, która miała zaskoczyć mnie wysokością wygranej przerodził się w problem. Powierzchnia kasyna olbrzymia a ilość stołów, maszyn i stolików do gry w karty nie do policzenia. Malo tego, ze nie wiedziałam w którym kierunku są te które dają kasę, bo zdecydowałam się na jednorękiego bandytę, to różnorodność automatów spotęgowała mętlik w głowie. Nieograniczony wybór możliwości zakrawał na kpinę, postawiłam na ślepy los i zasiadłam przed ekranem przeznaczenia. Aby zacząć cala zabawę w wygrywanie trzeba najpierw zainwestować. Maszyna przywitała mnie swoja melodyjka po połknięciu banknotu, poprosiłam aby p. oddal mi mojego znalezionego centa i wrzuciłam go do rynienki jak za starych dobrych czasów, niech chociaż jedna moneta znajdzie się tam gdzie powinna. 

Kiedyś szalałam po kasynach jak wściekła, dziesięć minut w jednym i zaraz szybko do innego w poszukiwaniu szczęścia. Całość była męcząca a efekt już wiadomy. Teraz postanowiłam przesiedzieć noc w jednym miejscu najwyżej będę zmieniała maszyny. 

Las Vegas jest bardzo pogodne i kolorowe. Gdy zachodzi słonce wtedy jak nietoperz miasto to budzi się ze snu. Światła dodają uroku budynkom hoteli, są jakby bogatsze i zarazem ciekawsze.

Główna ulica Las Vegas nosi taka sama nazwę jak miasto aby nikt nie zapomniał gdzie się znajduje, dla mnie trochę bez sensu ale jak wspomniałam wcześniej tutaj wszystko jest możliwe i nikogo to nie dziwi.

Najbogatsze i najwspanialsze hotele znajdują się właśnie tutaj. Przy każdej kolejnej wizycie odkrywam jakieś nowe kasyno i zastanawiam się czy ta ulica nie jest przypadkiem z gumy i inwestorzy rozciągają ja do woli. Ciągle tutaj coś się buduje a nowe budynki są coraz wyższe i większe. 

Ta ulica  przypomina trochę zabudowę starówki gdzie dostęp do ulicy jest najdroższy i dlatego frontony są przepysznie kolorowe i wspaniale zaprojektowane aby skusić przechodnia, nie za szerokie a reszta budynku hotelowego i kasyno ciągną się w nieskończoność w poprzek ulicy. Wydaje się, ze na głównej ulicy brakło chwilowo miejsca na nowe kasyna ale rozbudowa Las Vegas trwa bezustannie.

Obecnie po zachodniej stronie autostrady biegnącej prawie w centrum miasta widać nowe hotele a ilość okien w jednym z nich (nie liczyłam i nie wiem ile) skojarzyła mi się z gigantycznym plastrem miodu. W takim olbrzymie mogły by zamieszkać dwie wsie albo trzy.

Ponoć kryzys na świecie i ludzie biednieją ale bliskość Los Angeles zapewnia ciągły dopływ bogatych graczy i tych co liczą na łut szczęścia.

Zatem Las Vegas ciągle funkcjonuje i zaprasza wszystkich przyjezdnych bardzo serdecznie. Widok miasta w dzień jest tak różnorodny od jego nocnego oblicza jak modelka przed i po makijażu.

Chociaż usytuowane w sercu pustyni, miastu nie brakuje wody. Wybudowana tama (Hoover Dam) na rzece Colorado pozwala by przed kasynami tryskały fontanny, hodowano tropikalna roślinność albo mieć małą Wenecję z gondolami i mostkami.

To miejsce zaliczamy do grupy „niezapomnianych”, nie ze względu na oszałamiający urok ale na nasza nieroztropność. Podczas kolejnej wizyty przysiedliśmy na kawę aby trochę odsapnąć. Na zdjęciu poniżej, po prawej stronie. Kawa była bardzo dobra i nic nie zapowiadało dramatycznego finału. Gondole pływały sobie kanałami, sączyła się włoska muzyka i było bardzo przyjemnie. Male filiżanki espresso wystarczyły na kilka łyków i poprosiliśmy o rachunek bardzo uprzejmego kelnera. Powrócił nienagannie szybko i położył skórzane etui na krawędzi stolika.

Jak elegancko to elegancko, p. postanowił zapłacić i zamarł w bezruchu. Pokazał mi karteczkę z suma przekraczającą 60 dolarów. Chwila nieuwagi przy wyborze kafejki i bankructwo murowane.

Stratosfera (iglica po srodku zdjecia) jest starym kasynem znajdującym się na północnym końcu głównej ulicy Las Vegas, dalej już zupełnie nic ciekawego.

Za to na południe od niego usytuowane są główne atrakcje jak Paris, Venetian, Ceasars Palace, Treasure Island i wiele innych przecudownych hoteli.

Rozpoczęłam zmagania ze szczęściem. Po dość krótkim czasie zauważyłam, ze coś jest nie tak, ze czegoś mi brakuje. Drinki jak zwykle są darmo, palić jeszcze można ale jakoś było nieprzytulnie i nieswojo. Zaskoczyłam, ze nie mogę się skoncentrować bo nie wiem czy ktokolwiek tu wygrywa. Dawniej brzęk monet oznajmiał, ze ktoś przed chwila wygrał i dawał poczucie szansy na wygrana a teraz nie wiadomo kto wygrywa jeżeli w ogóle.

Bardzo mi się wtedy podobało bo zawiązywała się nic współzawodnictwa pomiędzy graczami, przy kolejnej lawinie bilonu każdy z pobliskich graczy mimowolnie spoglądał na szczęśliwca i myśl, ze za chwile przyjdzie jego kolej zagrzewała go do boju. p. zajął miejsce obok mnie i wyjaśnił, ze nie ma zamiaru spuścić ze mnie oka bo inaczej zasilimy grono żebraków.

- Bardzo dobrze, siedź i patrz jak się wygrywa milion dolarów. - Mniej nie wchodziło w rachubę bo widok okrągłej sumki za szkłem ciągle mi stal przed oczami. Zabrałam się ostro do pracy i już po chwili wszystko przegrałam. Maszyna była zupełnie nieczuła na moje usilne prośby i groźby. Kolejny banknot zniknął i w zamian za to otrzymałam kolejna szanse odegrania się i wygrania.
- Może ty spróbujesz i pograsz, może akurat tobie trafi się trochę szczęścia. - Z lekkim oporem ale bez zbytniego ociągania p. pozbył się kolejnej porcji dolarów. Dobrze, ze wcześniej ustaliliśmy limit wydawania i mogłam jeszcze dofinansowywać kasyno z czystym sumieniem.
- Kiedyś zacznie płacić tylko nie wiadomo kiedy a może to dziś nie nastąpić. - Komentarz był zupełnie zbyteczny bo sama widziałam, ze ilość pieniędzy wyświetlana na ekranie malała jak kostka lodu na Saharze w samo południe. Zacisnęłam zęby aby nie wdawać się w niepotrzebna dyskusje i popijając kolejna margarite trwoniłam majątek. Zmieniałam miejsce jeszcze wielokrotnie ale miliona nie mogłam znaleźć. Zaczynało mi już w głowie się kręcić od drinków i niewyspania kiedy lekko zaczęłam się odgrywać. p. podążał za mną jak anioł stróż i błagał abym już skończyła ta nierówną grę.
- Chodźmy, ledwo zipie a ty jakby nowo narodzona. Nie chce ci się spać?
- Nie, nie chce. - Odparowałam błyskawicznie i kłamałam nieprzykładnie. - Przykro mi ale nie mogę z tobą rozmawiać bo się rozpraszam i znów jestem na minusie
- Tylko nie mów, ze to moja wina. - p. był lekko załamany. 
- A czyja? No dobrze jeszcze tylko jedna maszyna i już możemy iść sobie gdzie chcesz. Przegram to co mam i koniec. O!
- Co?  
- Tamta będzie dobra. - Znowu przeniosłam się razem z moim centem i aniołem do ostatniego automatu. Nie było tak źle ale nie wygrywałam i to mnie smuciło. Było późno i nie dziwiłam się p., ze ma tego wszystkiego dość. Ja jutro nie będę prowadziła samochodu bo margarity nie zdążą ze mnie wyparować. Takiej dziwacznej maszyny jeszcze nie widziałam. Nie zastanawiając się długo uruchomiłam ostatnie zapasy energii. Litościwy, stojący za mną jak kat p. wsunął w maszynę swoja karteczkę zasilając moje konto. Od razu jakby bardziej go pokochałam. Chciwa nie jestem ale lepiej mieć więcej pieniędzy niż mniej. Teraz w ruch poszedł cały nasz limit i zarządzałam całością. Znowu raz na wozie a raz pod, kulawa ta fortuna jakaś bo ani nie mogłam wygrać ani przegrać aby w końcu pójść do hotelu. 
- Daj zapalić bo szlag mnie trafi na miejscu i wrócisz do domu z trupem, wtedy będziesz bogaty bo czeka tam moja polisa na życie. - Obracające się walce zatrzymały się i wskazywały takie same symbole. - Wygrałam? - Mój głos samą mnie zadziwił. Cyferki na ekranie nie zmieniły się i wskazywały poprzednia sumę. - I co teraz? Wygrałam czy przegrałam nic nie rozumie. - Patrzyłam na nie mniej zdumionego p. szukając w nim odpowiedzi.  - Jeszcze nie. Teraz musisz zakręcić kołem fortuny. 
- Co takiego? Co? - Nie zrozumiałam ani słowa. Jak są trzy takie same napisy czy figury to jest główna wygrana. - Jakie kolo? - Zniecierpliwiony moim nagłym zanikiem intelektu p. przycisnął pulsujący czerwonym światłem przycisk. Rozległy się fanfary i kolo, na które nikt z nas nie zwrócił wcześniej uwagi, zaczęło się obracać. Serce przestało mi bić, usta jak w gabinecie dentystycznym a wzrok utkwiony w zapadkę przeskakującą po rożnych numerach. Daje słowo, ze widziałam milion i nic innego. Kolo zwalniało i czułam, ze mój duch opuszcza rozdygotane ciało. Jeszcze sekunda i kolo stanie, zapadka zatrzymała się o jeden ząbek przed milionem.
- I co? Mi.... - Widziałam milion obok i nic nie mogłam pojąc. Dobrze, ze nie patrzyłam na p. bo pewnie spoglądał na mnie z politowaniem, pobłażaniem i niedowierzaniem.
- Nie, nie milion. Nie uwierzysz ale wygrałaś tyle ile wydaliśmy. Jesteśmy na zero. Dokładnie na zero. Nie do wiary! - Teraz powinnam zagrać, pomyślałam ale było już za późno. Bezlitosny kat wydrukował wygrana i poprowadził mnie do kasy aby odebrać pieniądze. Wychodziliśmy z lekkim niedosytem i z taka sama ilością pieniędzy jak przy wejściu. Trzymałam p. za ramie i szliśmy w stronę parkingu. - Wcale nie takie zero. - Pomyślałam i ścisnęłam mocniej w dłoni szczęśliwego centa.

19 komentarzy:

  1. Zawsze to jednak zal, ze sie nie wygrywa... bo jednak idzie sie do takiego kasyna z nadzieja na wygrana. Ja nie bylam tak jak juz kiedys pisalam w Las Vegas, a zawsze chcialam ale w kasynie jakims tam owszem i wiem, ze to wciaga!
    Zdjecia piekne, Las Vegas - fascynujace!!!
    Fotorelacja w ogole udana jak kazda :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Moim zdaniem wygralas i to wiecej niz ten jeden cent! Oprocz wrazen i emocji, zobaczenia i podzielenia sie noca w Las Vegas (piekne zdjecia i oddajace sedno sprawy)nie zasililas grona zadluzonych. W samym LV nigdy nie bylam, jedynie w podrecznych kasynach i zawsze bylam cichym obserwatorem, kompletnie nie grajacym. Wyobraz sobie ze wzbudzilo to podejrzenia ochranierzy i wlascicieli, nieraz zaczepiali mnie pytajac czy wszystko w porzadku - pewnie bali sie ze robie rozpoznanie do rabunku czy co? Swietnie wygladasz i jakos widac ze dobrze sie czujesz podrozujac i majac przygody - Serpentyna.

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam Las Vegas:)) Jak bylam tam pierwszy raz (lata temu) to wygralam $700.00 w Caesar Palace, ktore zaraz nastepnego dnia przepuscilam w Spa:))

    OdpowiedzUsuń
  4. wildrose - Ja wchodzilam z nadzieja, ze wygram przynajmniej milion ale niestety nie wygralam.
    Jestem jednak pelna optymizmu i nie rezygnuje:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Serpentyna - Ochroniarze chyba maja racje obserwujac osoby niegrajace bo chyba latwiej zorganizowac udany napad niz wygrac w kasynie:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Stardust - Swoj swojemu pozwoli wygrac bo chyba jestes wlascicielka kasyna Stardust:)))

    OdpowiedzUsuń
  7. ...my to jakoś tak z dala od gier, nawet w totolotka nie gramy:))A wyprawa do Las Vegas fascynująca, chociaż ta kawa to musiała być gorzka:( Szczęśliwego centa oprawić trzeba, szczęście na pewno przyniesie, chociaż niektórzy powiadają że na pewno to Kopernik nie żyje ale...
    Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
  8. I poczułam rozczarowanie .... i gdzie to zdjęcie z widokiem na La Vegas w nocy o północy?

    OdpowiedzUsuń
  9. Inny świat. Miło popatrzeć i pomarzyć .....

    OdpowiedzUsuń
  10. Ataner, chyba hazard nie pochwycił Cię w swoje szpony? Też czekałam na zdjęcia nocne Vegas, pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  11. bakcyla hazardu w ogóle nie mam, więc niebezpieczeństwa LV są nie dla mnie:) słyszałam tak różne opinie o tym mieście, że trudno aż mi się ustosunkować! W kazdym razie w prawdziwej Wenecji z takim widokiem kawa mogłaby kosztować podobnie:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Renata i Jarek - Czy to dobrze czy zle juz sama nie wiem. Taki milion przydałby sie kazdemu nawet na drobne wydatki. Warto jednak pokusic los wysylajac totka chociaz raz w miesiacu.

    OdpowiedzUsuń
  13. aneta - No nie ma i juz. Mam to nagrane na video bo jakos zadne z nas nie pokusilo sie na wyjecie statywu z bagaznika i eksperymentowaniu na poboczu autostrady.

    OdpowiedzUsuń
  14. urden - Trzeba marzyc i to jak najwiecej bo marzenia spelniaja sie, wiem ze tak jest:))

    OdpowiedzUsuń
  15. Maria - Mam kilka nocnych zdjec ale ich jakosc i tresc powstrzymuja mnie przed ich publikacja. Jestem fotografujaca amatorka a do nocnych zdjec trzeba czasu i bladego pojecia o ustawieniach aparatu czego mi niestety brakuje:)))

    OdpowiedzUsuń
  16. Ola - No to uspokoilas moja rozdarta duszę. Kawe z LV potraktuje jako oryginał z Wenecji ale drugi raz poswiece wiecej czasu na odszukanie ceny w menu:)))

    OdpowiedzUsuń
  17. VIVA LAS VEGAS!!!!!
    Kocham to miasto:)))Nie gralam w kasynach bo poprostu to mnie nie pociaga....ale....wygralam:)))
    Swojego Pieknego,tam wlasnie poznalismy sie:))
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  18. Maga - To tak jak ja, uwielbiam to miasto i zawsze wracam tam bardzo chetnie. Tym miastem nie mozna sie znudzic.
    To Ty wygralas los na loterii - ale historia, polaczylo Was
    Las Vegas, gratuluje:)

    OdpowiedzUsuń
  19. Jestem pod wrażeniem. Bardzo dobry artykuł.

    OdpowiedzUsuń