Tutaj na pustkowiu wszystko może się zdarzyć. Spoglądam w dol i oczom moim rozpostarł się raj, bardzo głęboko płynie rzeka żłobiąc mozolnie kanion, ma kolor niebieski jak z palety malarza i po obu jej stronach jakieś drzewa i pełno zieleni. Tutaj jest za ładnie aby dokonać czynu niecnego. Boże jaki ten świat jest piękny a życia zabraknie aby te wszystkie cuda obejrzeć. Po co wymyślono granice i pieniądze, komu to wszystko potrzebne? To stwierdzenie człowieka pierwotnego, który odzywa się we mnie w wakacje, taki mini bunt do istniejącego świata. Jest jak jest i nic już nie pomogę aby odwrócić bieg czasu. Korzystam wiec z możliwości i oczy mam otwarte na każde cudo za zakrętem drogi. Znów się rozmarzyłam i zamyśliłam. Przepraszam, powracam do rzeczywistości, kilka kroków i zdjęć i znów do dalszej drogi niestety ja jadę, nie udało mi się namówić p. aby on jechał, nic nie wiem ze on dzisiaj strajkuje. Chwytam zatem kierownice i pytam gdzie jedziemy bo drogi nie widzę. P. zatoczył ręka półokrąg i mówi "no tam", myślę sobie gdzie tam i słyszę siebie "ale gdzie"? Wytłumaczył mi, ze na razie przed siebie. Jadę wolno, p. ma nos w mapie i po chwili radośnie mi oznajmia, ze musimy wjechać na tamta pionowa skale. Jacy "my", przecież to ja jadę, a on chce abym ja tam wjechała.
Przed sobą nie mam horyzontu tylko kilometrowa pionowa ścianę i najgorsze, ze nie widzę drogi. Zatrzymałam się i pytam ponownie gdzie. Pokazuje mi palcem na mapie, ze tam jest droga, która wygląda jakby dwadzieścia agrafek leżało jedna nad druga. O nie ja tam nie jadę oznajmiłam i chwyciłam za klamkę drzwi. Usłyszałam kilka krótkich slow, których nie chciałam wtedy usłyszeć i obrażona ruszyłam. Jestem chyba normalna osoba ale wtedy zaczęłam w to wątpić. Wzrok mam dobry, nie potrzebuje okularów leczniczych, patrze przed siebie ale drogi nie widzę. Wszędzie kamienie a pionowa ściana coraz bliżej. Z pomocą mojego pilota, który wychyla głowę na zewnątrz i kieruje mną jak na rajdzie poruszamy się do przodu.
Po kilometrze dojechaliśmy do rumowiska skalnego i o dalszej podroży według mnie nie było mowy. Wysiądę i zbuduje drogę to może przejedziemy. Takie słowa otuchy z ust p. wcale nie rozweseliły mojego oblicza. Przez następna godzinę p. dokładał kamieni w duże dziury pomiędzy głazami abym mogla przejechać a on szedł obok. Cyrk jak się patrzy. Tak byłam zapatrzona na jego wskazówki i machania rekami, które miały znaczyć; w lewo lub w prawo, ze nie zauważyłam śmiertelnego niebezpieczeństwa czyhającego po mojej lewej stronie. Teraz jechaliśmy naprawdę niebezpiecznym traktem. Od przepaści po lewej było może jakieś 20 centymetrów w prawo nie dało się skierować bo głazy takie ze zapomnij. P. idzie przed samochodem tyłem i przyglądając się dokładnie gdzie są kola samochodu wskazuje w moja lewa. Lekko kieruje w stronę urwiska. Kamory skrobia podwozie pomimo budowanej drogi, jadę jak żółw na stracenie i mam tego dość. Przed sobą widzę potwora, który chce się mnie pozbyć wskazując, ze mam jechać bliżej przepaści. Wychyliłam głowę za auto i widzę, ze nic nie widzę.
Pociemniało mi w oczach. Lewarek skrzyni biegów na pozycje "Parking" i spoglądam jeszcze raz. Równo z drzwiami samochodu kończy się droga, a koniec przepaści jest chyba kilometr w dole. O wyjściu ze strony kierowcy nie ma mowy. Uratowałam swoje życie wychodząc z auta przez drzwi pasażera. Odskoczyłam w stronę skały z dala od przepaści. Nie mogłam spojrzeć w dol bo słabo mi się robiło. Dalej nie jadę wrzasnęłam nie bacząc czy mój krzyk spowoduje lawinę skalna. Chciałam aby p. w końcu usłyszał, ze każdy organizm chce przetrwać nawet w najtrudniejszych warunkach, mój tez chciał i ja chciałam żyć, ani centymetra w lewo. Spojrzałam w gore i musiałam bardzo odchylić do tylu głowę aby zobaczyć cel naszej podroży, która łatwiej nazwać gehenna.
Zapaliłam papierosa jak skazany na śmierć, paliłam aby się nie odzywać, aby nie mówić o całej tej chorej sytuacji i o tym, ze p. chciał mnie zabić. Teraz ja idę i wskazuje drogę a p. jest skazany na moja łaskę. Ja kamorow nie dokładam, nie interesuje mnie czy będą dziury w podwoziu czy nie, jedno jest pewne ja piechota dojdę na sam szczyt i nie wsiądę do auta aby popełnić samobójstwo. Na kolejnym zakręcie było tyle miejsca, ze mogliśmy zaparkować i popatrzeć na przebyta trasę z góry. Imponujący widok doprawdy. W dole nitka drogi, którą jechaliśmy uświadomiła mi jak daleko od nas był w miarę normalny odcinek dzisiejszej trasy. Chciałam zobaczyć ten nienormalny kawałek i podeszłam bliżej przepaści, serce mi zamarło. Tego najtrudniejszego odcinka nie widziałam bo było za stromo aby cokolwiek dostrzec. Wbiłam się mocno w rękę p. pazurami, ze on aż zapiszczał. Chyba mi rozum odebrało aby taki kawal jechać na krawędzi życia i śmierci.
Wcale nie histeryzuje tak było na prawdę, jeszcze kilka razy pojadę na wakacje i będę zupełnie siwa a nerwy będę mogla leczyć w szpitalu dla umysłowo chorych. Minęło trochę czasu nim powróciłam do równowagi i mogłam znów cieszyć się widokami. Do szczytu dojechaliśmy po godzinie ja cieszyłam się jakbym wygrała milion w totka.
Na samej górze z podziwem popatrzyłam na przebytą trasę, jednak byłam dumna z siebie bo przecież prawie cały ten nieogarnięty kamienny bałagan ja przejechałam. Nie mieliśmy sil ani czasu na poszukiwanie kempingu słonce już chyliło się ku zachodowi gdy na dziko rozbiliśmy nasze obozowisko zaraz przy drodze, niedaleko końca naszej mozolnej wspinaczki. Miejsca było tyle, ze zmieścił się namiot i samochód, ale więcej do szczęścia nie było nam potrzebne.
Po kilometrze dojechaliśmy do rumowiska skalnego i o dalszej podroży według mnie nie było mowy. Wysiądę i zbuduje drogę to może przejedziemy. Takie słowa otuchy z ust p. wcale nie rozweseliły mojego oblicza. Przez następna godzinę p. dokładał kamieni w duże dziury pomiędzy głazami abym mogla przejechać a on szedł obok. Cyrk jak się patrzy. Tak byłam zapatrzona na jego wskazówki i machania rekami, które miały znaczyć; w lewo lub w prawo, ze nie zauważyłam śmiertelnego niebezpieczeństwa czyhającego po mojej lewej stronie. Teraz jechaliśmy naprawdę niebezpiecznym traktem. Od przepaści po lewej było może jakieś 20 centymetrów w prawo nie dało się skierować bo głazy takie ze zapomnij. P. idzie przed samochodem tyłem i przyglądając się dokładnie gdzie są kola samochodu wskazuje w moja lewa. Lekko kieruje w stronę urwiska. Kamory skrobia podwozie pomimo budowanej drogi, jadę jak żółw na stracenie i mam tego dość. Przed sobą widzę potwora, który chce się mnie pozbyć wskazując, ze mam jechać bliżej przepaści. Wychyliłam głowę za auto i widzę, ze nic nie widzę.
Pociemniało mi w oczach. Lewarek skrzyni biegów na pozycje "Parking" i spoglądam jeszcze raz. Równo z drzwiami samochodu kończy się droga, a koniec przepaści jest chyba kilometr w dole. O wyjściu ze strony kierowcy nie ma mowy. Uratowałam swoje życie wychodząc z auta przez drzwi pasażera. Odskoczyłam w stronę skały z dala od przepaści. Nie mogłam spojrzeć w dol bo słabo mi się robiło. Dalej nie jadę wrzasnęłam nie bacząc czy mój krzyk spowoduje lawinę skalna. Chciałam aby p. w końcu usłyszał, ze każdy organizm chce przetrwać nawet w najtrudniejszych warunkach, mój tez chciał i ja chciałam żyć, ani centymetra w lewo. Spojrzałam w gore i musiałam bardzo odchylić do tylu głowę aby zobaczyć cel naszej podroży, która łatwiej nazwać gehenna.
Zapaliłam papierosa jak skazany na śmierć, paliłam aby się nie odzywać, aby nie mówić o całej tej chorej sytuacji i o tym, ze p. chciał mnie zabić. Teraz ja idę i wskazuje drogę a p. jest skazany na moja łaskę. Ja kamorow nie dokładam, nie interesuje mnie czy będą dziury w podwoziu czy nie, jedno jest pewne ja piechota dojdę na sam szczyt i nie wsiądę do auta aby popełnić samobójstwo. Na kolejnym zakręcie było tyle miejsca, ze mogliśmy zaparkować i popatrzeć na przebyta trasę z góry. Imponujący widok doprawdy. W dole nitka drogi, którą jechaliśmy uświadomiła mi jak daleko od nas był w miarę normalny odcinek dzisiejszej trasy. Chciałam zobaczyć ten nienormalny kawałek i podeszłam bliżej przepaści, serce mi zamarło. Tego najtrudniejszego odcinka nie widziałam bo było za stromo aby cokolwiek dostrzec. Wbiłam się mocno w rękę p. pazurami, ze on aż zapiszczał. Chyba mi rozum odebrało aby taki kawal jechać na krawędzi życia i śmierci.
Wcale nie histeryzuje tak było na prawdę, jeszcze kilka razy pojadę na wakacje i będę zupełnie siwa a nerwy będę mogla leczyć w szpitalu dla umysłowo chorych. Minęło trochę czasu nim powróciłam do równowagi i mogłam znów cieszyć się widokami. Do szczytu dojechaliśmy po godzinie ja cieszyłam się jakbym wygrała milion w totka.
Na samej górze z podziwem popatrzyłam na przebytą trasę, jednak byłam dumna z siebie bo przecież prawie cały ten nieogarnięty kamienny bałagan ja przejechałam. Nie mieliśmy sil ani czasu na poszukiwanie kempingu słonce już chyliło się ku zachodowi gdy na dziko rozbiliśmy nasze obozowisko zaraz przy drodze, niedaleko końca naszej mozolnej wspinaczki. Miejsca było tyle, ze zmieścił się namiot i samochód, ale więcej do szczęścia nie było nam potrzebne.
Te chwile gdy patrzyłam na zachodzące słonce upłynęły w ciszy, nie rozmawialiśmy o tym co było. Jutro kolejny dzień przygód, może znowu zwariowany, cieszyliśmy się cudnym wieczorem było ciepło ale nie gorąco wydawało mi się, ze dopiero jutro zacznę normalnie odbierać rzeczywistość. Ten kawałek zbocza na, którym się zatrzymaliśmy na noc dal nie tylko odpoczynek naszym ciałom ale i mojej duszy. Znów chciałam tu zostać na zawsze aby czas stanął bym mogla patrzeć i patrzeć bez końca na słonce tonące za horyzontem gór.
Wiatr ustał jak zwykle przed zachodem słońca, zrobiło się cicho i przyroda szykowała się do odpoczynku żegnana złocisto-czerwoną poświatą gasnącego dnia. Przed nami rozpościerał się dziki krajobraz. Taki sam jak setki lat temu. Czy będzie taki sam kiedyś w przyszłości nie wiem ale sądzę, że tak samo jak my kiedyś ktoś inny trafi tutaj przed końcem dnia i zaduma się nad życiem. Warto takie chwile zatrzymać w pamięci, chwile zadumy i przemyśleń.
Wiatr ustał jak zwykle przed zachodem słońca, zrobiło się cicho i przyroda szykowała się do odpoczynku żegnana złocisto-czerwoną poświatą gasnącego dnia. Przed nami rozpościerał się dziki krajobraz. Taki sam jak setki lat temu. Czy będzie taki sam kiedyś w przyszłości nie wiem ale sądzę, że tak samo jak my kiedyś ktoś inny trafi tutaj przed końcem dnia i zaduma się nad życiem. Warto takie chwile zatrzymać w pamięci, chwile zadumy i przemyśleń.