1

sobota, 21 sierpnia 2021

Krwią własną cię obronię

 Winda zatrzymuje się na piątym piętrze z lekkim szarpnięciem któremu towarzyszy delikatny zgrzyt. Chciałbym już wyjść ale drzwi jeszcze są zamknięte. Wreszcie otwierają się wrota piekielnej maszyny i droga wolna. Uff, obecnie nie przepadam za windami. Kiedyś stanowiła przedmiot luksusu i zaawansowanej techniki a przede wszystkim wygody. Dzisiaj tak spowszedniała, że już nikt nie uważa jej za cudowny wynalazek. Ot po prostu jest i jeździ w górę i w dół. Przez lata zamieszkiwania na poziomie ziemi każda wysokość jest dla mnie nienaturalna. W dodatku nawet widok klatki schodowej jest mi obcy bo przez trzydzieści lat wchodziłam do domu przez drzwi wychodzące na patio. Krótko mówiąc zdziczałam i odzwyczaiłam się od cywilizacji. Można mnie nazwać wieśniarą z odzysku, urodzona i wychowana w mieście wolę wieś.
W lewo czy w prawo? Już się zagubiłam a przecież byłam tu już nie raz. Kobiety mają coś pięknego w sobie, że są w stanie zabłądzić dosłownie wszędzie. Jakbym napisała, że nawet w swoim domu to źle by o mnie świadczyło. Rozglądam się dookoła i w lewą stronę jest dosłownie tak samo jak w prawo. Ten sam dywan, takie same drzwi i lampy oraz dość znaczna odległość do końca korytarza jest idealnie taka sama. Dobra, zaryzykuję i pójdę w prawo. Idę i przyglądam się okolicy. Jak wspomniałam trzeba pokonać dystans dziesięciu mieszkań aby dotrzeć do ostatnich drzwi za którymi jestem oczekiwana. W połowie drogi przystanęłam bo chyba trafiłam na jakiś absurd. Teraz to każda dama w jednej dłoni trzyma torebkę a w drugiej telefon. Kiepska ze mnie dama ale w obydwu dłoniach trzymałam opisane przedmioty. Zatrzymałam się przed gaśnicą przeciwpożarową. Nigdy nie zatrzymałabym się przed wiszącą gaśnicą ale teraz tak bo zmysły pracowały na zdwojonych obrotach. Musiałam być czujna bo przecież koleżanka może mieszkać “na lewo” a nie tam dokąd zmierzam. Dodatkowo na drzwiach nie ma nazwisk tylko numer co nie ułatwia zadania bo kto pamięta numer mieszkania znajomych? No kto? Odwiedza się ich intuicyjnie a nie z GPSem w dłoni. Miałam dwie opcje zadzwonić i udowodnić, że jestem blondynką albo zapukać do obcych i wyjść na blondynkę. To będzie problem za chwilę ale całą uwagę obecnie skoncentrowałam na gaśnicy. Wisi na ścianie w połowie drogi pomiędzy windą a drzwiami na samym końcu prowadzącymi do jednej z dwóch klatek schodowych. Nie jako ozdoba bo ładna ona nie jest ale ma chronić życie ludzkie w razie pożaru. Wyobraźnia namalowała scenę z kłębami dymu i pełzającymi płomieniami po ścianach. Nie wiem czy tak wygląda pożar w takim miejscu ale na filmie mogłoby tak być. Panika krzyczących ludzi w przestrachu i ja chwytam za gaśnicę aby ratować ludzkie istoty. Jakoś nie pomyślałam aby chronić siebie bo widok gaśnicy wypaczył mój instynkt samozachowawczy i myślałam o innych, oczekujących mego bohaterskiego zachowania. Powinnam chwycić gaśnicę, wyrwać zawleczkę taką jak przy granacie i gasić. Gasić co się da. No dobrze ale jak wyjąć gaśnicę z szafki. Widoczna przez szybę jest ogólnie niedostępna. Być może to przed nieuzasadnionym użyciem jest zamknięta na klucz. Może to ma sens bo dzieci uwielbiają robić psikusy i nie jeden dzieciak z przyjemnością wypuściłby całą pianę na swego kolegę zamieniając go w ludzika Michelina. No dobrze gdy się nie pali niech sobie bezpiecznie siedzi za szkłem ale co w razie pożaru? Zamek sam się otwiera? 

I tu dochodzę do konkluzji bez wyjaśnienia. To jakiś bezsens umieścić gaśnicę tak aby nie można jej użyć. Nie mieściło mi się w głowie, że zabezpieczenie może być tak wymyślne i wbrew rozsądkowi. Na gaśnicy jest przywieszka instruująca o tym nad czym się zastanawiałam. “Aby otworzyć stłucz szybę…” Tylko nie wiadomo czym, przecież nie każdy nosi młotek w torebce. Szybko zrobiłam myślowy remanent zawartości mojej i za żadne skarby świata nie mogłam sobie przypomnieć abym kiedykolwiek wkładała kawał żelastwa do torebki. Bez niego i tak jest za ciężka aby ją nosić codziennie. Jednak kobieta potrafi i takim codziennym niedolegliwościom stawić czoła. Znów widzę uciekających ludzi i jakoś nie widzę aby w obronie własnego życia lub dobytku ktoś dzierżył młotek w dłoni. Nie. Zatem pozostaje goła dłoń jako twoja broń. Spojrzałam na swe stare i małe i jakoś nie mogłam sobie wyobrazić jak z impetem walę pięścią w szybę. Łamię sobie kości i dłoń wpada do środka masakrując się na gaśnicy. Nigdy nie trenowałam rozbijania szyb więc taki makabryczny scenariusz uznałam za realny. Zakładam, że może za drugim razem szyba by pękła pozostawiając ostre kawałki na brzegach. Wpadająca ręka do środka zahacza o szkło raniąc nadgarstek. Bardzo prawdopodobne jest podcięcie sobie żył i wykrwawienie na śmierć zanim zrobiłabym użytek z gaśnicy.
- Dzień dobry panience. - Osiemdziesięcioletni sąsiad koleżanki wyrwał mnie z wymyślania scen pożaru.
- Dzień dobry. - Odpowiedziałam uprzejmie pomimo tego, że "panienka" tutaj była nie na miejscu i uznałam, że skręciłam w dobrym kierunku.

piątek, 2 kwietnia 2021

Kradłam ile wlezie

 Jabłka nie stanowią dla nas podstawy żywieniowej i pojawiają się u nas sporadycznie. Jak fama niesie nie piekę szarlotek i jabłko stanowi zwykle dość ważne wydarzenie. Obecnie jabłka, te które można kupić w sklepie, są oczywiście piękne ale smakują jakoś inaczej jak te zrywane z drzewa. Gdy podczas któregoś razu podczas kolejnego spaceru rowerowego dostrzegłam w parku papierówki na drzewie palce same zacisnęły się na hamulcach. Takich jabłek nie jadłam chyba ze trzydzieści lat! Pełno jakbłek pod rzewami. Zaczęłam zachowywać się nieprzewidywalnie i po chwili ręce już nie mogły pomieścić zdobyczy. 
Papierówki leżące na ziemi przecież nie nadają się do spożycia bo lekkie obicie powoduje siniaki i po chwili jabłko nie nadaje się do spożycia. 
 Na drzewie gdzieś tam wysoko były jeszcze przynajmniej dwa tuziny dojrzałych wspaniałych owoców. Chodziłam wokół drzewa jak drapieżnik wokół ofiary. Jak je dosięgnąć nie miałam pojęcia. Za wysoko a na takie rosochate drzewo wleźć się nie da. Nawet gdybym wykrzesała z siebie resztki odwagi i ... No właśnie zgrabności u mnie już nie znajdziesz nawet pod mikroskopem elektronowym więc wymyśliłam strącanie dobrych owocy złymi. 
Nawet nie pomyślałam aby zatrudnić do tego zlodziejstwa męża. Jest silniejszy i dorzuci na sam czubek drzewa a ja jednak mam kiepską wprawę w rzucaniu kamieniami czy jabłkami. Dodatkowo, wszystko odbywało się na zapleczu posterunku policji więc gdyby co to lepiej aby mąż się tłumaczył niż ja. 
Wtedy o niczym takim nie myślałam bo widok papierówek pozbawił mnie rozsądku. Nie widziałam nic oprócz jabłek których nie mogłam zdobyć. p. spokojnie robił zdjęcia i dodatkowo kręcił krótkie filmiki które do dziś oprócz uśmiechu wzbudzają we mnie lekki wstyd. 

środa, 3 marca 2021

Osowiała sowa

  Jaki był 2020? Hmm, niech go szlag trafi. Powód jest oczywisty i nawet nie jest godzien wspomnienia. Zero wakacji, zero odpoczynku od chaosu na samym początku a później było już tylko gorzej. Brak kontaktu z żywymi stworzeniami odcisnął się na naszych nerwach i wypaczył nasz światopogląd. Jak do jasnej ciasnej można raptem unikać ludzi? Jak? Ano tak, siedzieliśmy w domu od marca do dziś i jedynymi obcymi ludźmi były sprzedawczynie w sklepach do których musieliśmy się udawać. Koszmar nie do opisania. Dosłownie parę razy pojechaliśmy do parku na rowerach ale przyznam się, że nie mieliśmy zadowolenia z wycieczek. Było jakoś drętwo i ponuro pomimo ładnej pogody.  
Trasę znaliśmy na pamięć i prawdopodobnie moglibyśmy ją pokonać z zamkniętymi oczami. Przyjemności dostarczały nam dzikie kiedyś ptaki umieszczone w mini zoo w parku. Nie jesteśmy zwolennikami więzienia zwierząt aby pokazywać je zwiedzającym. 

 

Tamtego dnia mieliśmy wyjątkowe szczęście bo trafiliśmy do “naszych” sów w okresie ich karmienia. Sowy nie zwróciły uwagi na naszą obecność ale za to obsługa z przyjemnością demonstrowała swoich podopiecznych. Dowiedzieliśmy się, że w czasie pandemii nawet sowy są osowiałe. W jaki sposób? Krótko opiszę. Sowy zwykły były podróżować do szkół na spotkania z młodocianymi wielbicielami ptaków. Według dwóch panów którzy uczestniczyli w karmieniu, sów ponoć uwielbiały takie wycieczki. Teraz siedzą cały czas w klatkach i tylko na chwilę podczas karmienia znajdowały się poza kratkami. Brak wędrówek wprowadził je w smutny nastrój. Słuchałam słów opiekuna i pomyślałam, że mówi o mnie bo monotonność mnie dobija. Brak możliwości zrealizowania wielkiej podróży zrobił ze mnie leniwą i nerwową jednostkę z maską na twarzy. Aby nie kończyć ponuro i beznadziejnie to zamieszczam krótki film o łykaniu. Chociaż przez chwilę poczułam zadowolenie z dnia bo tak ogólnie to czekamy  na koniec pandemii ale przyznam, że chyba zmienimy plany. Nasz plan “B” jest zupełnie odmienny od zamierzonej tułaczki przez całą Amerykę Południową. Bardziej stateczny i możliwy do zrealizowania. Do końca maja pozostają zamknięte granice południowej części kontynentu więc o podróżowaniu nie ma mowy.
Siedzę zatem w domu i pożeram ogromne ilości niezdrowego jedzenia. Zupełnie odmiennie niż sowa którą uwieczniłam na filmie. Ona dostaje wyliczoną ilość pokarmu z przebadanego źródła a ja jem na co mam ochotę. Kiedy chcę i ile chcę. Jestem zupełnie przygnębiona i zniechęcona do wszystkiego. Zanim popadnę w odrętwienie intelektualne, do którego już mi bardzo blisko, to kolejny post znów będzie na wesoło. O tym jak kradłam!