1

piątek, 26 czerwca 2020

Indianka

 Delikatnie mówiąc to nie przepadam za pomnikami. Niosą jakąś złą energię gdyż przedstawiają zmarłe już osoby. Za życia pomników nie stawiają więc każdy z nich ma wiele wspólnego z cmentarzem. Poza tym nie przemawia do mnie zawarta w nich ekspresja. Być może jestem nieczuła na sztukę bo pośród tysiąca pomników znalazłoby się kilka które zapamiętam gdyż zrobiły na mnie wrażenie. W wielu przypadkach pomniki straszą i nie jest to jedynie zasługa Lenina. Gigantyczne Jezusy są godne podziwu ale czy wielki znaczy pełen uczucia?
Nie przyczepiam się do konkretnych dzieł tylko wątpię w potrzebę stawiania pomników jako… no właśnie jako co. Przypomnienie ludziom idącym do pracy, że pan “iks” był wielkim człowiekiem. Być może ja tak nie uważam i widok na przykład nielubianego poety będzie mnie wprawiał w zły humor na cały dzień.
Obecnie mam troszkę więcej czasu na grzebanie się w komputerze. Jestem zawieszona w zamkniętej przestrzeni pomiędzy niewiadomą przyszłością a przygotowanym planem na przyszłość. Już od pewnego czasu, według założeń, zupełnie inne gwiazdy miały nas kołysać do snu. Nie tylko nam życie pokrzyżowało drogi i teraz przez wirusa wszystkie drogi są kręte i pod górę. Ostro pod górę, że trudno pokonać kilka metrów do przodu. Świat jest zamknięty i nawet nie wiadomo kiedy otworzy się na tyle aby zrealizować marzenia. Podczas przeglądania zdjęć natknęłam się na kilka które pokazują statuję. Miałam o tym miejscu nie pisać bo jak wspomniałam za pomnikami nie przepadam. 

 W czasach gdy podróżowaliśmy częściej na zachód pomnika tam nie było. Podczas ostatniej podróży zatrzymaliśmy się na parkingu przy autostradzie aby rozprostować kości.
O dziwo zaskoczyła nas postać Indianki która wspaniale prezentowała się na tle nieba. Z przyjemnością podeszłam bliżej aby przyjrzeć się posągowi. 

- Wzięli i postawili. Ciekawe jak długo ona tu stoi a my nic o niej nie wiemy. przejeżdżaliśmy tu kilkanaście razy i nigdy jej tu nie było.
- Ładna. - Nie nagadałam się to prawda ale tyle wystarczyło powiedzieć.
- Najpierw jankesi wymordowali Indian a po 400 latach stawiają im pomniki. Zupełna obłuda.
- Czterysta lat to od przybycia pierwszych osadników.
- Niech będzie, że kilkadziesiąt lat upłynęło na aklimatyzacji ale potem płacono nawet dolara za indiański skalp.
- Daj spokój, nawet nie przypominaj tych czasów.
- To, że historia tego kraju jest skąpana we krwi a mordercy dostawali ordery zasług to wcale nie oznacza, że niewygodnych spraw nie powinno się przypominać. Tyle złego zaistniało przy powstawaniu USA, że każdy prezydent w pierwszych słowach swego pierwszego przemówienia powinien przeprosić prawdziwych amerykanów-indian za zaistniałe ludobójstwo i wypędzenie na pustynne nieużytki.

 Dużo prawdy w gorzkich słowach ale tak było. W rzeczywistości pewnie jeszcze gorzej niż możemy sobie wyobrazić. Odpowiedź na pytanie kto wpadł na pomysł aby uhonorować Indian postanowiłam znaleźć w internecie.
Czytam jeden artykuł, czytam drugi, czytam trzeci którego treść jest jak w pierwszym. Brnę dalej i po czterech pierwszych stronach gooogli wiedziałam tyle co na początku. Opisy artystów biorących udział w projekcie oraz kto zapłacił milion dolarów za całość i to wszystko. Kiedyś psioczono, że przemówienia głów państw demoludycznych są długie, pompatyczne i nie wiadomo o co chodzi. Coś podobnego znalazłam w czasie poszukiwań mądrego tekstu.

Reguła była taka;
stanął pomnik Indianki w Południowej Dakocie ma tyle i tyle metrów wzrostu, szeroki jest na tyle metrów a pomysłem błysnął ten i ten. Jeden artykuł kopiował tekst poprzedniego i krótko mówiąc gówno z tego. Kogo interesują światełka i ilość trapezów na chuście Indianki czy pomnik jest po to aby zachwycać się świecidełkami jak prymitywy jakieś?
Pomnik jest po to aby pobudzić przynajmniej kilka szarych komórek do myślenia.
Oto przykład bełkotu zamieszczony drobnym drukiem bo szkoda miejsca:
 Dignity represents the rich Native American culture of South Dakota. The 50-foot Native woman wears a dress patterned after a two-hide Native dress of the 1850s. Her quilt features 128 stainless steel blue diamond shapes.
 The star quilt is very meaningful to the Lakota and Dakota.  According to the sculpture, Dale Lamphere, when a baby is born, they are wrapped in a star quilt because they came down from the stars.
 “The title of this piece is Dignity.  It represents the pride and strength and durability of the native cultures here,” Lamphere said.
 Star quilts are often associated with Plains Native Americans. For these native women, star quilts are an art form used to express spiritual and cultural values. The quilts are often used in ceremonies or to celebrate important milestones in a person’s life.
The star quilt on the statue is made up of more than 100 blue diamond shapes that move in the wind.
 “Dignity represents the courage, perseverance and wisdom of the Lakota and Dakota culture in South Dakota,” Lamphere said. “My hope is that the sculpture might serve as a symbol of respect and promise for the future.”
Dignity represents the courage, perserverence, and wisdom of the Lakota and Dakota tribes.
Dignity represents the courage and wisdom of the Lakota and Dakota people who hail from the area.

Dale Lamphere wykonał dobrą robotę, projekt mu wyszedł, gratulacje.
Okazało się, że pomnik stanął w 2016 roku a my odkryliśmy go dwa lata później. Jestem pełna podziwu i uznania dla pary z Południowej Dakoty która sfinansowała swój pomysł wydając ponad milion dolarów i cieszę się, że nie wpadli na pomysł aby był to pomnik walecznych zdobywców dzikiego zachodu.


Jeszcze ciekawostka na sam koniec. Pomnik stał się bardzo sławny zaraz po jego ukończeniu i nawet można zamówić tablice rejestracyjne z wizerunkiem udręczonej twarzy za 10 dolarów. Dodatkowe pięć dolarów za ich przesłanie.

czwartek, 18 czerwca 2020

Upolowałam bizona

Pięć dni temu:

Stoi przy ladzie lokomotywa, (czyli ja)
Wkurzona, zmęczona i pot z niej spływa:
Tłusta oliwa.
Stoi i sapie, dyszy i dmucha,
Gdzie są maseczki, nikt jej nie słucha:
Jeden maseczkę ma gdzieś na szyi!
Druga skleroza wogóle jej nie ma!
Trzeci włosy w nosie odsłania!
Czwarta ma maskę futrzaną,
nie oddycha na nogach się słania!
Już ledwo sapie, już ledwo zipie!
To obraz sklepu spożywczego,
Spodziewałam się czegoś lepszego.
Kolejna osoba w papryce nurkuje,
Nadgryza, smakuje a potem pluje.
Pełno tu ludzi przy każdym stoisku,
Patrzę wokół przekleństwo mam na pysku,
Socjalny dystans to centymetrów cztery,
Paniusiu nie stój, rusz się do cholery! 
Do sklepu weszły chyba same grubasy,
Stoją w kolejce po tłuste kiełbasy.
Nagle - gwizd!
Nagle - świst! 

Natychmiast - nie jak żółw – nie ociężale,
Ciśnienie mi skacze wcale nie ospale.
Po chwili mój instynkt samozachowawczy,
Wprawia me ciało w ruch.
Ktoś mnie trąca w brzuch!
Nerwy idą w ruch!
Szarpnęłam swój wózek i ciągnę z mozołem,
I kręci się, kręci się koło za kołem.
Już widzę kasę z daleka,
Gdy raptem wyprzedza mnie kulawy kaleka.
I biegu przyspieszam, i gnam coraz prędzej,
Może go wyprzedzę z lewej lub z prawej oj tak,
Gdy raptem SMS od syna KAWY BRAK,
A niech to szlag.
Porzucam więc wózek i gnam pomiędzy regały,
Wiem gdzie jest kawa rękę wyciągam i wytrzeszczam gały.
Kawy brak. Kawy brak? Coś nie tak.
O jest w zupełnie innym miejscu,
Robię żyrafę i słoiczek chwytam,
Tulę jak skarb przy samym sercu,
Jestem szczęśliwa naklejek nie czytam.
A dokąd? A dokąd? 
Do kasy! Do domu!
 Tak mniej więcej wyglądały zakupy gdy wracałam z pracy. Zrobiło się lato i upały zupełnie mnie osłabiły bo raptem przypieka 30C. Zupełnie załamana wróciłam do domu. Ludzie chyba postradali zmysły lub zupełnie świadomo ignorują możliwość zarażania innych. Prawdę mówiąc to nie bardzo mnie interesuje zdrowie innych ale dlaczego miałabym zarazić się wirusem od bezmózgowca!
Zakupy położyłam na podłodze w kuchni. Mąż wszystko zdezynfekował myjąc każdy artykuł płynem do naczyń i płukał pod strumieniem gorącej wody.
Siedziałam na kanapie gdy p. oznajmił, że zapewne się zdenerwuję ale lepiej abym wiedziała od razu niż rano dnia następnego. Zrobiłam wielkie oczy ze zdziwienia bo jakąż to ważną wiadomość mąż chciał mi oznajmić. Okazało się, że kupiłam kawę bezkofeinową. Resztki sił opuściły mnie natychmiast. Kawa bez środka dopingującego to przecież nie kawa. Trudno kupię prawdziwą i pomieszamy aby nie wyrzucać wydawałoby się niepotrzebnego produktu. Zadziwiające ale nazajutrz rano kawa bez kofeiny smakowała tak samo dobrze jak z kofeiną. Największym zaskoczeniem był fakt, że zadziałała jak normalna. Pewnie organizm tak się przyzwyczaił do porannej kawy, że i zbożówka zostałaby potraktowana jak stuprocentowa arabika.

Trzy dni temu:

 Jak wspomniałam wcześniej zrobiło się upalne lato i nie zdążyłam przystosować się do panującej aury. Jest mi gorąco i ciężko pomimo tego, że schudłam kilka kilo. Upały mnie wykończają i funkcjonuję na 50% moich możliwości.
Minęły dwa dni od moich nieudanych zakupów i znów gdy wracałam z pracy wpadłam na genialny pomysł. Wpadnę do znajomego sklepu i zrobię najprostsze zakupy na świecie. Miałam smaka na makaron z mieloną wołowiną w pomidorowym sosie. Lodówka pełna jedzenia i czekają w niej porcje gotowego już obiadu. Tak to bywa, że oprócz bigosu kolejny dzień odgrzewanego obiadu nie dodaje smaku potrawie. Krótkie gotowanie nawet nie przeszkodzi mi w odpoczynku. Makaron 10 minut, w tym samym czasie mięso z przyprawami podsmażę na patelni a na koniec wszystko wymieszam razem z sosem ze słoika. Nie ma prostrzego dania więc i zakupy nie będą uciążliwe. Znam ten sklep jak własną kieszeń. Przeważnie kupuję mięso w kawałku i sama mielę ale dziś miało być ekspresowo więc ruszyłam w stronę mielonej wołowiny lepszego sortu. Ponoć jest to mięso z krów karmionych trawą na polach. Cena wyższa i smak ponoć wyśmienity.
Ostry skręt w lewo i widzę puste półki. Ani jednego opakowania. Ani jednego. Stoję i patrzę jak półgłupia co jest łatwe do wytłumaczenia bo w upał działam na 50% moich możliwości. (Nie pytajcie czy 100% to głupia czy mądra.)  Podczas pandemii ludzie powinni zostać w domu a nie wykupywać całe mięso z “mojego” sklepu. Odwróciłam się od pustych półek nie wiedząc co począć. Nie będzie pysznego obiadu. Już podniosłam stopę do zrobienia kroku gdy coś mnie zatrzymało. Raptem mój mózg dał mi znać, że widziałam jedno opakowanie ciemnego mięsa położone w samym końcu najwyższej półki. Zrobiłam piruet aby przekonać się czy mnie głowa, oczy i rozum nie zawiodły. Ruszyłam w sam kąt gdzie czekało na mnie ostatnie opakowanie pysznej wołowiny. Nie jest tak źle, pała działa. W ciągu pięciu minut już siedziałam w samochodzie i podążałam do domu.
Jak zwykle p. umył wszystko i znów z tajemniczą miną pojawił się przede mną. Oj chyba znów nabroiłam. Zacisnęłam pięści aby nadmiar energii poszedł w mięśnie a nie w nerwy.
- Wszyscy wiemy, że jadasz wszystkie stworzenia ale chyba zapomniałaś, że my nie musimy.
Wcale nie spodobał mi się ten wstęp, tym bardziej, że mąż złośliwie nie dodał słowa “morskie” przed słowem “stworzenia”. Paznokcie wbijały się w spód dłoni.
- Kupiłaś mielonego bizona. - p. podsunął mi pod nos opakowanie które z takim poświęceniem upolowałam przed chwilą.


- Co takiego? - Nie od razu zrozumiałam.
- Bizona upolowałaś a nie krowę.
- To chyba dobrze. - Nie wiedziałam jak obronić się w takiej sytuacji ale pomysł przyszedł zadziwiająco szybko. - Mieszkamy przecież w Ameryce więc bizony nie są nam obce. Nie było innego mięsa.

- Ciekawe jak smakuje bizon. Czy to się da zjeść skoro nikt tego nie kupuje. - p. wyglądał na zadowolonego bo nigdy nie jedliśmy bizona a tu proszę nadarzyła się okazja. - Drogie to?
Skąd ja mam wiedzieć! Przyjechałam do sklepu po trzy rzeczy a wyjechałam zapakowanym wózkiem sklepowym i nawet przez myśl mi nie przeszło aby patrzeć na cenę wołowiny którą znam na pamięć. Ile ja zapłaciłam? Szybko odszukałam rachunek.


 Jeden funt to 454 gramy za 7.99+2.25% podatku to 7.99+0.18=8.17. Na kilogram wchodzi 2.2 funta. Zaraz obliczę ile kosztuje kilogram mielonego bizona. 8.17x2.2=18 dolarów. No to całkiem nieźle. Myślałam, że dużo więcej.

Wczoraj:

Bizon wyleżał dwa dni w lodówce bo miałam nieuzasadnione opory aby zabrać się do przyrządzenia dania. Na najprostszy obiad czekaliśmy dwa dni ale w końcu zjedliśmy go ze smakiem.