1

środa, 8 kwietnia 2020

Wiatr we włosach

- To idziemy wreszcie na spacer czy nie? - Od dłuższego czasu zupełnie nieporadnie szykowaliśmy się do zwiedzenia wschodniej części miasta. Nigdy tam nie byliśmy i kierowała nami chęć zaspokojenia ciekawości. Plecak p. urósł do rozmiarów jumbo jeta a ja ciągle marudziłam, że brakuje tego i tamtego. Na domiar złego wymyśliłam, że to jego wina i byłam wkurzona, że taki nieporadny z niego podróżnik. Jeszcze chwila i słońce zajdzie za chmury więc po co się ruszać z “domu”. Mijało kolejne trzydzieści minut wychodzenia a do wyjścia wydawało się jeszcze daleko. Teraz właśnie przysiedliśmy na papierosa bo ile można nie palić.
Siedzimy sobie zatem na przeciw siebie i omiatamy wzrokiem okolicę. Jeden sąsiad odjechał ale na jego miejsce właśnie wjeżdża jakiś inny pojazd. Czyściutki, nowiuśki i pewnie drogi jak diabli. Lekko westchnęłam i wzrok zawiesiłam na drugim sąsiedzie, tym od strony kierowcy. Stara ale zadbana przyczepa a przed nią pikap.
Każde miejsce jest oznaczone karteczką z wypisaną datą odjazdu mieszkańca. Ten właśnie typ miał wykupione miejsce na następne dwa tygodnie. Zastanowiłam się chwilę kiedy ostatni raz widzieliśmy sąsiada. Kemping jest oświetlony nocą więc sąsiad nie używał zewnętrznego oświetlenia jak to robią niektórzy. Do środka nie da się zajrzeć bo szyby przyciemnione na tyle by nie można zaglądnąć do wnętrza. Gdybym nawet chciała to nasze pojazdy były tak ustawione, że nasze okna nie celowały w jego.
- Może coś z nim się stało bo nie widziałam go od trzech dni. - Szybko obliczyłam kiedy jego sylwetka przemknęła i zniknęła w czeluściach przyczepy. - Może zapukać do niego?
- Pewnie dziadzisko umarło. Szkoda fatygi.
- p. wziął głęboki wdech a po chwili wypuszczał powietrze z płuc jakby wzdychał nad beznadziejnym przypadkiem, jedynym pośród całej ludności ziemi. - Przyjadą gliniarze, zaczną pytać czy go nie zabiłaś, czy ktoś tu chodził a przecież wszyscy tu łażą jak opętani. Nikt na dupie nie usiedzi. Skują cię jako główną podejrzaną morderstwa i taki będzie koniec naszych krótkich wakacji.
Ten człowiek potrafi wszystko wytłumaczyć tak aby było mu wygodnie. Mnie natomiast oblał zimny pot. A jeżeli to prawda, że obok w naczepie leży trup.
- Już muchy oczy mu wypiły. - p. dodał tak od niechcenia. Jakby na zakończenie rozmowy o domniemanym nieboszczyku.
- Przestań! Idziemy. - Serce biło mi szybciej niż zwykle. Dałam się wrobić w atmosferę horroru.
Poderwałam się z miejsca, niedopałek cisnęłam do ogniska i chwyciłam swój biały aparat. Ruszyłam w stronę plaży nie odwracając się bo gdybym ujrzała… Fantazja przewróciła mi w głowie. Zombie są tylko w filmach, głębszy oddech i szybszy marsz. Po chwili usłyszałam kroki za sobą. Głowę schowałam w ramiona i przymrużyłam oczy. Kemping pełen ludzi, nawet przed chwilą minęła mnie gromadka dzieci na rowerach a ja boję się łażącego za mną umarlaka. Wcale sobie nie pomogłam i gdy p. dotknął mnie wrzasnęłam wzbudzając zainteresowanie starszej pani gimnastykującej się na trawie.
- Zrobiłaś dziesięć kroków i zapomniałaś, że masz męża? - Ścisnęłam jego dłoń i poczułam się bezpieczniej. 

Zauważyłam, że p. nie wziął plecaka i stwierdziłam, że podjął słuszną decyzję. Przecież wcale nie potrzebuję tyle pierdół na dwugodzinny spacer. Może tylko dodatkowa para okularów mogłaby się przydać. No trudno, jakoś sobie poradzę. 

Byłoby bez sensu opisywać zmaganie się z wiatrem podczas spaceru więc wystarczy napisać, że w końcu doszliśmy do betonowego molo. Taki to falochron po którym można od biedy chodzić. Można chodzić gdy jest spokojnie. Dotarliśmy w to miejsce podczas mini sztormu jak można osądzić po falach rozbijających się o przeszkodę. 

Fale bardzo często rozbijając się spryskiwały niespodziewanym prysznicem zwiedzających to miejsce. Nie dało się stać po stronie wiatru więc schowaliśmy się po drugiej stronie falochronu.
Przyznać trzeba, że wybudowany został w dobrym miejscu bo idealnie chronił małą zatoczkę przed wściekłymi falami. Gdy tak sobie patrzyłam i prawie się rozmarzyłam któraś z fal przelała się przez falochron dokładnie w tym miejscu w którym stałam.
Słów mi brakuje aby opisać zmienność pogody. O tym jak szalał wiatr niech opowiedzą dwa kolejne zdjęcia.
Przyjemność z pobytu zamieniła się w udrękę i szybko opuściliśmy to nieprzyjazne miejsce. Schowana za wydmą mogłam wreszcie zrelaksować się i ugrzać bo cała moja energia odleciała hen daleko razem z wiatrem.
Gdy już ciało znów zaczęło funkcjonować poprawnie to odeszła nam ochota na dalsze spacerowanie plażą. Musieliśmy przyznać, że walka z żywiołem jest skazana na porażkę a udawanie bohaterów nie leży w naszej naturze. Postanowiliśmy powrócić do Ślimaka przez miasto. Będzie cieplej i ciekawiej gdyż tą drogą jeszcze nie szliśmy. Kierowaliśmy się w stronę latarni … no właśnie jak nazwać latarnię morską nad jeziorem?
Wspięłam się na nią tak wysoko jak się dało i przez chwilę mogłam podziwiać gładką jak lustro wodę nieczynnego portu. 

Gdy już widać było kemping z daleka pomyślałam o naszym sąsiedzie. Ciekawe czy ruszył swoje cztery litery i wyszedł na łono natury. Z drugiej strony może on żyje gdzieś daleko od cywilizacji i nie wychodząc z pomieszczenia czerpie nieopisaną przyjemność. Hm, ciekawe.