Nasza wyprawa marzen do Crater Lake okazała sie niewypałem i zawiedzeni, w ponurych humorach wracaliśmy na kemping. Świadomość porażki całodniowej wyprawy nie dodała nam skrzydeł i w połowie powrotnej drogi, z chłodu i głodu wpadliśmy do McDonalda. Dwie duże kawy, Big Mac i Crispy Chicken powinny nam poprawić humor do przyjazdu na kemping. Siedzimy sobie przy stoliku konsumując szybkie żarcie i przeglądamy nasze zdjęcia na wyświetlaczu naszego aparatu fotograficznego. Otaczający nas świat zupelnie przestal istnieć bo przystanek na hamburgera nie może być ważny, jednak mylne było nasze przeświadczenie… Gdzieś w oddali z megafonu dochodził nas głos, ze posiadacz srebrnego auta z Minnesoty proszony jest o zgłoszenie się do kierownika restauracji. Anons pominęliśmy milczeniem przeglądając zdjęcia i połykając zakupione pożywienie. Dyskusja na temat wyprawy "polarnej" pochłonęła nas bez granic. Znow o nasze uszy obił się wcześniejszy komunikat i wtedy p. oderwał się od zdjęć i skomentował.
- Znowu ktoś zatarasował zaparkowany samochód. - Skonczyły się buły i wyszliśmy do auta. Trzymając w dłoniach kubki z kawa podążamy w stronę naszego, zaparkowanego na uboczu auta. Samoistnie w ustach p. zaczął palić się papieros i totalny relaks pojawił się na jego obliczu. Chłopu niewiele potrzeba do szczęścia, trochę adrenaliny i pełny żołądek.
Raptem dobiegły nas glosy z tylu, było ich tyle, ze trudno było zrozumieć sens.
- Wsiadaj. - p. jak zwykle do nieznajomych odnosi się malo przyjaznie. Grupka ludzi podążała w naszym kierunku i wiadomo było, ze nie zdążymy wsiąść do auta zanim oni nas dopadną. Kubek z kawa p. położył na dachu auta i otworzył drzwi, wślizgnął się do środka jak mistrz kung-fu i uruchomił silnik.
- Zaczekaj. - Stanęłam jak w niemym kinie, stop klatka.
- Nie gadaj z nimi. Jedziemy. - Niewiele miał do powiedzenia wygodnie usytuowany za kierownica p.. Kilkoro osób mowiło na raz i dowiedziałam się, ze ktoś uszkodził nasze auto. Do tej pory myślałam, ze zostałam porzucona na pastwę losu i grupki nieznajomych. Myliłam się dwakroć. Raptem p. wyskoczył z samochodu obleciał go dookoła i znów zasiadł za kierownica.
- Zatrzymaliśmy sprawce wypadku chciała uciec! Nawet szukalismy cie w restauracji. - Krzyknął jeden z grupy. Już nie mogliśmy odjechać bo pojawił się sprawca wypadku. Ale jakiego skoro auto jest w porządku. Zgieta ramka znaku rejestracyjnego to nie wypadek ani uszkodzenie. Zmruzone oczy p. nie zapowiadaly niczego dobrego. Czułam przez skore, ze za chwile zacznie sie wywod na temat tego, ze McDonald to nie restauracja, ze nasze auto ma rejestracje Illinois a nie Minnesoty itd. Do momentu gdy usłyszałam moje słowa "uspokuj sie" nie wiedzialam, ze jestem brzuchomowca. Na ustach ciagle trwał usmiech powitania nieznajomych.
- Wsiadaj. Jedziemy. - p. był tak wku..iony, ze aż pobladł. Widocznie nie było żadnego innego uszkodzenia i normalnie zbagatelizował całe zajście.
Grzecznie stoję i słucham kiedy p. siedzi w aucie i palcami gra na kierownicy jak na fortepianie. Odwróciłam głowę w lewo i zobaczyłam seryjnego mordercę czyli mojego męża. Stał obok auta patrząc wzrokiem grabarza na cała zgraję wokół nas. Po wyrazie jego twarzy wiedziałam, ze ma już dość a to dopiero początek. Z tłumu wyszła kobieta w różowym „czymś” i powiedziała, ze zahaczyła o nasz pojazd. Jak to zrobila nie mam pojecia bo zaparkowalismy z daleka od wszystkich nielicznych aut na parkingu aby takich własnie sytacji uniknac. Wszyscy byli uradowani, ze winowajca został zdemaskowany i w sekundzie zostaliśmy sami z panią w różowym/amarantowym stroju. O co tu chodzi? Różowa pani mówi, ze zawadziła o zderzak i wgiela caly bok w swoim aucie. W ręce juz trzymała swoje prawo jazdy. p. zrobił się siny i znow zareagowałam w sama porę przed jego wybuchem. Jako okularnik powinien być ślepy na szczegóły, p. wręcz przeciwnie chwali się tym, ze dzięki okularom widzi wszystko jak pod mikroskopem. Niestety muszę przyznać mu rację bo nawet najdrobniejszy pyłek w domu nie ujdzie jego uwadze. Raptem wszystko zaczęło się dziać bez naszego udziału. Ja wzięłam aparat do reki a p. wyjął kartę ubezpieczenia i prawo jazdy i wręczył winnemu całego zajscia. Na żółtej kartce formatu A4 spisał dane personalne pani w różu i podszedł do mnie. Do tej pory wydawało mi się, ze panuję nad zawartością naszego wakacyjnego ekwipunku ale żółta kartka nie mieściła mi sie w głowie ani w żadnej skrytce w naszym aucie. Skąd raptem taki rekwizyt łatwo rzucający się w oko, co jeszcze nasze auto może kryć przede mną?
- Czy wiesz jak ona się nazywa? - To były pierwsze słowa wypowiedziane przez p. po pojawieniu się sprawcy wypadku.
- A niby skąd mam wiedzieć? - Odpowiedziałam pytaniem.
- Daj mi fajkę, muszę zapalić. Nie uwierzysz jak ci powiem.
- Zaciągnął się dymem i wycedził.
- Księżniczka Anna Van Ott.n. - Kolejny obłok dymu przemknął pomiędzy nami.
- Jak? - Pomyślałam, ze moje zmysły wyleguja sie na zasłużonej emeryturze.
- Princess Ann Van Ott.n. - powiedział to tak jakby od niechcenia albo jak wyuczony pacierz.
- Księżniczka Anna. Czy rozumiesz co mowie? - Jak mam rozumieć jak nie rozumie.
- Tak się nazywa. Zdajesz sobie sprawę jaki absurd. Spójrz na nią. - Właśnie wtedy mój wzrok uchwycił Księżniczkę Anne i jej towarzyszkę spisujące wszystkie możliwe liczby i cyferki z naszego auta. Mieliśmy dużo czasu aby odprężyć się i dopić kawę stygnącą w naszych dłoniach.
Nie pojechaliśmy bezpośrednio na kemping bo kończący się dzień zwabił nas na plażę. Było za wcześnie aby iść spać a taki dzień nie można było zakończyć podwójną porażką. Wieczór wyzwolił w nas cała energię, której nie pozbyliśmy się w Crater Lake ani w drodze powrotnej. Czuliśmy niedosyt dnia i nadmiar emocji wyładowaliśmy w taki oto sposób, tworząc coś tak nietrwałego jak zamek z piasku.