1

sobota, 28 września 2019

Światowa stolica gąbki

 Nie sposób chociażby słowem nie przybliżyć historii tego miasta. Uzyskało prawa miejskie w 1887 roku i spisano 52 dusze obywateli. W latach 1890 zaczęto wydobywać gąbkę z dna zatoki. Z roku na rok wydobycie zwiększało się nie nadążając za popytem i już wtedy notowano milionowe zyski ze sprzedaży. Osiedlający się Grecy okazali się wspaniałymi żeglarzami i jeszcze lepszymi nurkami. W 1905 roku w Tarpon Springs było 500 nurków pracujących na 50 łodziach. Nurkowie byli wyposażeni w gumowe kombinezony aby mogli dłużej przebywać pod wodą. Gąbka robiła zawrotną karierę oraz osiągała zawrotną cenę. Rosło jej wydobycie do tego stopnia, że przez trzydzieści lat “gąbczany” interes był największym na Florydzie. Przynosił on większe zyski niż owoce cytrusowe i turystyka. Małe miasteczko niedaleko Tampy stało się “Światową Stolicą Gąbki”.
W 1940 jakieś choróbsko dopadło gąbki które masowo wymierały. Plaga ta doprowadziła prawie do całkowitego upadku wydobycia w roku 1950. Jak to w życiu bywa po deszczu jest słońce i karta odwróciła się sprzyjając Tarpon Springs. W latach 1980 odkryto nowe zasoby gąbek a miasteczko powróciło na pozycję lidera w produkcji naturalnej gąbki.


        Po drodze mijaliśmy sklepy z “chińskimi ciupagami” czyli pamiątkami nie mającymi nic wspólnego z tradycją miejsca więc nawet nie zwolniliśmy kroku aby jak najszybciej dojść do jadłodajni. 
Natrafiliśmy jednak na przeszkodę którą nie sposób było ominąć. Na naszej drodze po drugiej stronie ulicy była inna restauracja i ciastkarnia.
 Cukier działa na p. jak narkotyk a zamknięty w ciastku zniewala go zupełnie.  Sklep był dość duży jak na ciastkarnię a wybór tak bogaty, że nie wiadomo było na czym zawiesić oko. Ludzi tak dużo jakby z całej Florydy zjechali tutaj smakosze (niby) greckich przysmaków. Przestępowałam z nogi na nogę bo akurat tutaj nic mnie nie ciekawiło. Zamiast ciastka o podejrzanie wściekłym kolorze wolałabym setkę pod śledzika. Zostawiłam męskie towarzystwo w kolejce a sama udałam się tam gdzie mężczyznom wstęp wzbroniony. Okazały z zewnątrz budynek restauracji w środku był istnym labiryntem który wciągnął mnie na dobrych kilka chwil. Zrelaksowana po wizycie w toalecie skręciłam nie w tą stronę z której przyszłam i od razu zaczęłam zwiedzanie od podszewki szukając drogi powrotnej. Blondynka potrafi zabłądzić wszędzie i zginąć na dziesięć minut zupełnie tak od niechcenia. Zatroskane oczy męża wywołały uśmiech na mej twarzy i zanim cokolwiek powiedział pogoniłam starych chłopców do marszu.
  Zagadałam ich mówiąc o panicznym głodzie i o tym, że jeżeli w ciągu pięciu minut nie usiądę przy stoliku to zemdleję. Nie musiałam zatem opowiadać, że zamiast wrócić do sklepu przeszłam przez kuchnię i zobaczyłam zaplecze całego przedsiębiorstwa. W końcu ktoś uprzejmy wskazał mi drogę do sklepu. Może nie byłam jedyną zgubą w tym sezonie?
 Gdy już uporaliśmy się z wyborem słodyczy, wyszliśmy z miejsca rozpusty smakowej aby wreszcie coś zjeść. Zwykła droga do zaspokojenia głodu okazała się usiana przeszkodami konsumującymi dość pokaźną ilość czasu. Oprócz kutrów i gąbek ciastka zajęły nam najwięcej czasu.
 Już widziałam restaurację w której miliśmy zapełnić żołądki, już czułam zapach smażonych potraw, już prawie widziałam ośmiornicę na talerzu aż tu raptem kolejny przystanek.
 Chciałam wrzasnąć do łasuchów coś w stylu, “co znowu ciastka?”, bo widziałam przed sobą miejsce ze słodyczami. Kolejna ciastkarnia stała się wrogiem numer jeden i nie miałam zamiaru wejść do środka i gapić się na lukrowane cudeńka. To nie cukier przykuł uwagę p., obok był sklep z podkoszulkami który sprzedawał marihuanę w postaci olejeku z konopii. Jak nie kupić zakazanego produktu który nie jest zakazany na Florydzie. Targowanie zajęło nam kilka minut bo nie dość, że buteleczki różniły się mocą zawartego w nich ekstraktu to na dodatek olejek pochodził z trzech różnych firm. Zagadnięta sprzedawczyni uczepiła się mnie pomijając panów i zaczęła tłumaczyć mi zbawienne działanie marihuany. Wkurwiłam się natychmiast bo widocznie babsko uznało mój wygląd za ledwo słaniający się na nogach okaz długotrwałej choroby. Dręczona i udręczona zakupiłam dwa opakowania narkotycznego płynu i chudsza o stówkę wyszłam ze sklepu. Mimo zapewnień, że rekreacyjna lub lecznicza marihuana nie ma nic wspólnego z prawdziwą marihuaną postanowiłam jej nie używać. Skoro taka zdrowa i niby nie narkotyk to czemu w połowie stanów jest narkotykiem? W Illinois dopiero w przyszłym roku narkotyk przestanie być narkotykiem ot tak gdy pojawi się nowy rok. Zmieni się kartka w kalendarzu i zmieni się status prawny. Totalna szajba przypominająca mi komunistyczne nakazy i zakazy. Świat jak widać tak bardzo się nie różni pomimo zapewnień i całego paplania o wolności.
Już nic nie powstrzyma mnie przed wejściem do restauracji. Żadne sklepiki świata nie zatrzymają mych nóg poganianych burczeniem głodnego żołądka. Nic.

środa, 18 września 2019

Lenistwo i gąbka

Muszę powrócić do pobytu na Florydzie bo już wkradł się bałagan i za chwilę nie będzie wiadomo co, gdzie i kiedy.

 Gdy p. był zajęty ulepszaniem wnętrza naszego podróżnego domu ja po prostu spędzałam czas na lenistwie. Jest to bardzo męczące zajęcie bo pod koniec dnia byłam tak samo zmęczona jak on. Zupełnie nie do wiary, że nieróbstwo może tak wycieńczać organizm. Skoro robotnik i nierób są tak samo zmęczeni to już wolę być tym drugim. Do miasta nas nie ciągnie a cudownych widoków nad zatoką nie uświadczysz więc nigdzie nie podróżowaliśmy. Wystarczało nam to co było pod ręką czyli ciepło i spokojnie. Przedmieścia każdego większego miasta są leniwe i życie płynie tam zupełnie wolno. Ja również poddałam się tej atmosferze i pewnego dnia tak wolno się poruszałam, że nie przygotowałam nawet najprostszego obiadu. Ale od czego są knajpki które karmią głodnych? Gospodarz nie był zdziwiony moim karygodnym postępowaniem i zaproponował grecką obiadokolację. Z przyjemnością przyjęłam zaproszenie bo rano mogę nic nie jeść ale wieczorem po całym dniu lenistwa byłam wtedy głodna jak wilk. 

Wydałam zakaz robienia mi zdjęć bo przecież nie miałam kiedy upiększyć się na tyle aby jakikolwiek aparat nie zepsuł się przy pierwszej próbie uwiecznienia mej osoby. p. oczywiście wziął aparat ale obiecał kierować obiektyw z dala ode mnie. Robaki i krokodyle na pewno okażą się milszymi obiektami niż moja zmęczona twarz. Pojechaliśmy do Tarpon Springs które słynie z wydobycia naturalnej gąbki. Miasteczko zasiedlone przez greków aż tak bardzo nie różniło się od innych ale tradycja wydobycia gąbki z dna morza pozostała i jest kultywowana do dziś.
 Jak nigdy do tej pory nie interesowało mnie nic oprócz jedzenia. Czułam, że połknę największą porcję bez wybrzydzania, że ja gotuję lepiej. W porcie zacumowane kutry jednak zainteresowały mnie na tyle, że zapomniałam o głodzie.

Chciałam wleźć na jeden z nich ale gdy nikogo nie ma na pokładzie to taka samowola prawdopodobnie nie uszłaby uwadze przechodniów i wzbudziła zainteresowanie. Trudno jak nie wolno to nie.
Gdyby był jakiś majtek na pokładzie to pewnie pozwoliłby mi na postawienie stopy na pokładzie i zbliżenie się do atmosfery pracy nurków. Pozostało mi patrzenie i podziwianie, że takie łupinki wypływają z załogą narażać życie aby przywieźć tak prozaiczną rzecz jak naturalna gąbka. Nie jest to przedmiot luksusu i zarobek musi być marny. Mogłam się o tym przekonać bo trzy kroki od miejsca w którym stałam były sklepiki ze złowionymi trofeami.
Moje kolejne ostrzeżenie “tylko nie rób mi zdjęcia” ostudziło zapał p. do fotografowania i dziś żałuję, że mamy tak mało zdjęć z tej wycieczki. Postanowiłam wziąć się za siebie i nie rozsiewać degrengolady wokół bo mąż zbyt łatwo jej ulega.
Nie obyło się bez lekkiej utarczki słownej gdy przyszło do zakupu chociażby małej gąbki. Ja nie chciałam bo mam swoją myjkę z plastiku która mi w zupełności odpowiada a p. uparł się jak dzieciak, że powinniśmy mieć taką tutejszą a nie z Filipin czy Chin. To co było wystawione na zewnątrz sklepu to tylko namiastka okazów znajdujących się w środku sklepu. Tak wielkich okazów w życiu nie widziałam, nawet na filmach przyrodniczych w TV. Zdjęć oczywiście nie mamy bo za każdym razem gdy p. unosił aparat do góry ja syczałam jak jadowita i rozwścieczona kobra. “Tylko nie rób mi zdjęć” syczały usta a oczy wysyłały tuziny piorunów zdolne podpalić tą drewnianą konstrukcję pełną cudownych gąbek. Musicie uwierzyć na słowo bo zdjęć oczywiście nie ma! Niektóre były tak duże jak fotel a kształty zachwycały i zdumiały za razem. O cenach nie wspomnę bo te superowe były w okolicach setki albo nawet dwóch za sztukę. Czy ktoś wcześniej wspomniał o lichym zarobku poławiaczy? Gdybym nawet miała tyle kasy aby kupić coś podobnego to i tak nie wiedziałabym co zrobić z monstrualnie wielką gąbką. Ale w wielkim domu mogłabym ją gdzieś wyeksponować, tylko domu brakuje. Bystra sprzedawczyni uczepiła się p. bo od razu widać, że turysta. Blady jak nie tubylec, aparat wisi na brzuchu i rozgląda się wokół jakby nigdy nie był w sklepie z pamiątkami. W sekundzie znalazłam się przy nich aby usłyszeć “to ja chcę właśnie tę”. W zwykłej balii jaką mogły używać nasze prababki do prania bielizny moczyły się gąbki. Miało to być na ludowo i przypominać Grecję. Aż takimi turystami nie jesteśmy aby nabrać się na tanie tricki. O tym, że mokra gąbka jest miękka wiedzą wszyscy a balia wcale nie przypominała mi Grecji.
p. trzymał w dłoni średniej wielkości mokrą gąbkę która służyła jako okaz na pokaz. Cholera wie ile dni kisła w burej wodzie i ile dłoni ją dotykało. Już miałam syczeć, że nie chcę żadnej używanej gąbki ale było za późno. Mąż oznajmił, że kupuje to co trzyma w łapie i już. Kształt wręcz idealnego stożka wulkanicznego. Idealnie odcięta tak, że mogła stać na półce w łazience nie przeszkadzając nikomu. Sprzedają tam na wielkość a nie na kształty więc zapłaciliśmy dosłownie kilka dolarów ale pani zza lady nie miała uszczęśliwionej miny bo drugiego takiego “cycka” nie miała w kolekcji. Do zakupu została dołączona instrukcja obsługi w postaci ładnego karteluszka i żegnani życzeniami miłego wieczoru wyszliśmy ze sklepu aby je zrealizować w restauracji.