Decyzja zapadła w ostatniej sekundzie. Jechaliśmy akurat lewym pasem autostrady gdy zauważyliśmy napis informujący, ze "Multnomah Falls zjazd na lewo". W planach mamy najwyższy wodospad w USA w Yosemite Park i jakieś pomniejsze atrakcje związane z nimi nie powinny nas rozpraszać.
Z parkingu widoczny z daleka wodospad nie powalał na kolana. Długo by się zastanawiać czy lepiej zachwycać się od razu tym wodospadem czy poczekać kilka dni na rekordzistę w Północnej Ameryce. Widoczna stróżka wody nie była zbyt zachwycająca i p. chciał poprzestać na tym widoku i pędzić dalej. Gdybym uległa namowom "pędziwiatra" do dziś pluła bym sobie w brodę, ze go posłuchałam. Do wodospadu było tylko 500 metrów i nie widziałam problemu z podejściem w jego bezpośrednie sąsiedztwo. Taka okazja rzadko się zdarza aby prawie z auta można było oglądać super widoki. W pobliżu leniwie kapiącej wody było ludzi bez liku i wcale się nie dziwie bo było na co popatrzeć.
- Ciemno tu jak w ...
- Proszę cie abyś nie psuł nastroju. Co ci szkodzi popatrzeć z bliska. Skoro są ludzie to może jest i na co popatrzeć. - Szlam przodem pełna optymizmu. Idący za mną p. coś tam mruczał, ze za ciemno, ze wszystko w cieniu i zdjęcia wyjdą do niczego. Wcale się tym nie przejmowałam bo obecna technologia zdjęć pozwala na takie ustawienia, ze zawsze coś wyjdzie, może nie najlepiej ale pamiątka pozostanie. Stanęłam jak zauroczona szesnastka na widok swego księcia z bajki. Zamiast księcia zobaczyłam taki oto widok, który podobał się nie tylko mnie bo większość ludzi stała tutaj z lekko rozchylonymi ustami.
Odwróciłam się i uśmiechnięte oczy p. powiedziały więcej niż słowa. Oczywiste było, ze podobało mu się. Do jego wcześniejszego utyskiwania nie chciałam powracać bo nie było sensu.
Dwustopniowy wodospad tworzył delikatna mgiełkę w powietrzu dzięki której na skalach po obydwu jego stronach rosły mchy, paprocie i roślinki o kolorze spotykanym tylko w profesjonalnych szklarniach. Male nasłonecznienie tego miejsca sprzyjało rozwojowi wielu gatunków roślin. Porastały one nie tylko skały ale i pobliskie drzewa.
Zupełnie jak rainforest gdzie roślinność jest wszędzie i nawet tam gdzie się jej nie spodziewasz. Nie obyło się bez cyrku z trójnogim statywem do aparatu fotograficznego. Pomimo tłoku na wąskich ścieżkach prowadzących po obydwu stronach wodospadu p. ustawiał statyw i skutecznie tamował ruch wędrujących turystów. Nieświadomi tego, ze napotkają największą przeszkodę dnia, większość tu spędzanego czasu patrzyli pod nogi aby nie potknąć się na kamienistym podłożu i wodospad a nie na nas. Nie obyło się bez zderzeń i przeprosin. Ludzie wpadali na p. a on niewzruszony grał profesjonalistę i zadowolony uśmiechał się gdy był przepraszany przez tych, którzy weszli mu w kadr.
Poprosił mnie abym pozowała do zdjęć i zrobił sesje a la modelka w plenerze. To nie był dobry pomysł bo nie miał czasu na rozłożenie statywu i zupełnie niepotrzebnie robił zamieszanie. Byłam zbyt spięta widząc grupki ludzi oczekujących aż skończymy ujecie. Nasz aparat robi chyba z pięćdziesiąt zdjęć bez przerwy przy naciśnięciu spustu migawki i jedno ujecie trwało wieczność, przynajmniej tak mi się wydawało.
- Skończ z tym proszę bo ja już nie chce zdjęć. - Nie mogłam się wyluzować widząc drepczących w miejscu i bardzo uprzejmych zwiedzających.
- To jest magiczne miejsce. - Powiedział p. - Spójrz jak ciemno jest tutaj, ani jednego promyka słońca. - Rozejrzałam się dookoła i pomimo tego, ze byliśmy w cieniu, bo słońce ukryło się za górą z której spływała woda, to było jakoś wesoło i świetliście.
Wąskie wgłębienie w skale gdzie był wodospad rozświetlane było przez słońce ukryte w wodzie. Na samej gorze skały słońce topiło się w wodzie wodospadu i razem z nim spadało w dol prosto do naszych stóp.
Teraz już wiem co to są światłowody.