1

czwartek, 21 sierpnia 2014

Bisti/De-Na-Zin (1/2)

       Całkowicie nierealny świat otoczył nas po przekroczeniu płotu na pustyni. Tak jakby jeden krok przeniósł nas w bardzo odległe miejsce, jakbyśmy przekroczyli gwiezdną bramę i znalezli się na jeszcze nieodkrytej planecie. To czego się spodziewaliśmy czytając relacje tych nielicznych którym chciało się tu przyjechać i łazić po skałkach zainteresowało nas na tyle aby spędzić tu kilka godzin ale rzeczywistość była o wiele atrakcyjniejsza. 
Nie mieliśmy pojęcia czy za chwilę nie zobaczymy jeszcze ładniejszych widoków i dlatego staraliśmy się zaglądać w każdy mini kanion. Z bólem serca zawracaliśmy po chwili bo postanowiliśmy przejść jak najwięcej aby nasycić się widokami których do tej pory, pomimo dość gruntownego poznania tego przecudownego kraju, jeszcze nie widzieliśmy.
Trudno opisać towarzyszące nam uczucie bo nazwanie go "nieswojo" było zbyt płytkie i najbardziej pasowało nam "poznawanie innej planety".
Zaczęłam chodzić swoimi ścieżkami odkrywając coraz to inne przejścia pomiędzy skałami. Każdy zakręt obiecywał kolejne zaskakujące widoki więc oddałam duszę i ciało w posiadanie nieznanego bożka opiekującego się tym terenem.
 Dzielnie penetrowałam zakamarki ukryte przed okiem turysty nie szczędząc sił i zapału aby przekonać się na własnej skórze jak jest za zakrętem.
Zabrnęłam w ślepy zaułek i raptem odwrót okazał się bardzo niewygodny. Wiadomo, że łatwiej wchodzić niż schodzić nawet tą samą drogą. Miałam do wyboru ewentualny poślizg na kruchej skale tyłem lub przodem. Jedynie przez ułamek sekundy zastanowiłam się jaką część ciała poświęcić. Zamiast kolan wybór padł na cztery litery. Moje niefortunne zejście zakończyło się pozostawieniem na kamieniach naskórka z miejsca gdzie udo kończy się na górze i zmienia swą nazwę na mało przyzwoitą. Mój cudowny mąż przez cały czas przyglądał się moim wyczynom. Mało tego, że był świadkiem jak piszczałam z bólu gdy zdzierałam skórę to już po fakcie pocieszył mnie, że wszystko ma nagrane i obfotografowane w najdrobniejszych szczegółach. Życie płata figle i nie zawsze można wcelować w dziesiątkę ale poczułam się lekko zawiedziona, że zamiast pomocnej dłoni przy ześlizgu zaoferowano mi serię mało chwalebnych zdjęć. Po namyśle postanowiłam je pokazać wszystkim bo przecież nie unoszę się w obłokach ale twardo stąpam po ziemi i jak widać niekiedy dostaję w dupsko. Przetarłam ranę poślinionymi palcami bo z braku innego środka odkażającego ślina była jedynym dostępnym na tym odludziu. Ruszyłam w drogę kierując się w stronę p. który przyglądał się jakiejś skale przez obiektyw aparatu.
- Stój. - Usłyszałam gdy zrównałam się z nim. - Tam jest gadzina, jaszczur. - Stałam jak zaklęta w kamień bo oczami wyobrażni spodziewałam sie przynajmniej Diplodoka jeżeli nie T-Rexa. Gdy otaczają cię takie widoki niczego innego nie można się spodziewać jak prehistorycznego potwora.
Aż taka strachliwa nie jestem aby zemdleć na widok tak małego jaszczura. Ruszyłam z miejsca machając na wszelki wypadek rękami aby jaszczurka w porę uciekła przede mną bo o bliskim kontakcie (jednak) wcale nie marzyłam. 
- Oj! Wszystko zepsułaś. Właśnie miałem zamiar wypytać ją o drogę. - p. czasami jest jak na ranę przyłóż i teraz tak zadziałał. Nie dość, że wybaczyłam mu podśmiewanie się ze mnie gdy dwa metry jechałam na własnym nieosłoniętym ciele to sprawił, że zapomniałam o zajściu i zaczęłam wypytywać o to w którym kierunku podążymy.
Nietęga mina męża powiedziała wszystko zanim odezwał się w te słowa; "tam" odrzekł mało przekonująco i zrobił nieokreślony ruch ręką.

- To nie mogłeś kupić GPSa? Tym bardziej, że znalazłeś dokładne koordynaty. - Zupełnie zaskoczona niedbalstwem p. poczułam się oszukana całym tym wyjazdem. Przecież jeszcze w domu wyszukiwanie i wytyczanie trasy przejścia tym pustkowiem zajęło mu kilka dni. 

- Myślalem, że to co mam wystarczy nam w zupełności ale ściągnięta mapka z internetu jest mało czytelna w tych warunkach.
- Tu nie ma co myśleć tylko trzeba działać. Dostajesz naganę z wpisem do dziennika podróży. 
- Daj spokój. Mało mam tego świństwa do noszenia. Trzy aparaty, woda, kanapki, telefony, iPady, szmatki do okularów, chusteczka do ocierania potu z czoła i inne zupełnie niepotrzebne rzeczy. - p. próbował się obronić ale czułam, że jedyny kamień który był celem całego naszego wyjazdu zostanie nieodnaleziony pośród miliona kamieni na tak rozległym terenie.
- Przesada kochanie przecież plecak jest zupełnie pusty, spójrz sam. A kolejny gadżet sprawiłby ci zapewne radość. Z resztą mały GPS prawie nic nie waży. - Udowodniłam sobie, że potrafię być złośliwa bo humor męża wyparował z niego natychmiast. - No to chodźmy. - Usmiechnęłam się po same uszy aby zatrzeć złe wrażenie bo nie miałam zamiaru tak ostro powiedzieć. Przed nami kolejne skupisko skał lekko czerwieniło się w oddali.
Duża różnorodność formacji skalnych zaczęła mnie interesować a wyobrażnia miała tutaj bardzo pracowitego suflera gdyż nawet nie miałam najmniejszego pojęcia, że w jednym miejscu na ziemi może istnieć taka różnorodność kolorów i kształtów.
Urozmaicając sobie naszą wędrówkę postanowiłam przemeblować teren na którym kamienie leżały w zupełnym nieporządku. Chwyciłam się za te największe aby jak najszybciej uporządkować panujący rozgardiasz. O dziwo p. przyłączył się do mnie ale jakież było moje zdziwienie gdy zauwarzyłam, że p. skubie sobie kawałeczki skał przyglądając się im z zaciekawieniem.
Zaniechałam daremną pracę i ruszyłam w dalszą drogę nie przypuszczając, że najciekawsze dopiero przed nami.

(cdn)

czwartek, 7 sierpnia 2014

Zasieki na pustyni

   Pogoda nam sprzyjała ale tak na prawdę to latem w Nowym Meksyku trudno trafić na mgłę czy kapuśniaczek sączący się godzinami z nieba. Ci, którym brakuje słońca  powinni zastanowić się nad zmianą miejsca zamieszkania bo nie dość, że ciepło tutaj i bez wilgoci to jeszcze miejsca pod dostatkiem dla chętnych wygrzewania się przez cały rok. 
Właśnie o przestrzeniach na których trudno wypatrywać człowieka lub nawet śladów jego bytności będzie mowa w tym i następnym poście.
Gdyby ktoś chciał znaleźć to miejsce na mapie to powinien szukać go na południe od miasta Farmington w Nowym Meksyku, niedaleko od granicy Arizony.
Do motelu było tylko 45 mil wiec postanowiliśmy zatrzymać się na chwilę aby zerknąć co nas czeka podczas jutrzejszej wędrówki. Nie było sensu pędzić do motelu i siedzieć w pokoju do jutra gdy słońce praży a widoki nawet z parkingu przy drodze były bardzo ciekawe. 
- I co? Mamy łazić po takim terenie? Same kamory i pustynia. - Nic nie mam przeciwko poznawaniu nowych miejsc na mapie ale jakoś nie bardzo wierzyłam, że zostanę zaskoczona i widoki zagnieżdzą się w mej pamięci na zawsze. 
- To co widzisz to preludium do wstępu. Jutro... - p. zastanowił się chwilkę jakby szukał dramatycznego sformułowania. - ...przeniesiemy się w nieznane nikomu miejsce na nieznanej nikomu planecie. Popatrz jak niesamowicie wygląda ta okolica a wejdziemy głęboko w wąwozy i skały czego nie widać z drogi. Obiecuję ci, że nie zapomnisz tej wycieczki. - p. wprost promieniał z zachwytu wpatrywał się w gołe pagóry pokryte szarym drobnym kamieniem i aby poczuć się najbliżej z tym miejscem jak to jest możliwe gołą stopę postawił obok sandała. Syknął z bólu bo jeżeli powietrze miało +35 stopni Celsjusza to ciemna powierzchnia ziemi musiała mieć kilka stopni więcej. - Ooooo! Musimy przyjechać wcześnie rano aby nie upiec się na tej patelni
- To jedźmy i wypocznijmy trochę. - Poczułam, że dopadła mnie kobieca dolegliwość i wolałam znaleźć się jak najszybciej w cywilizowanych warunkach. Obiecanki cudnych widoków mogą pozostać obiecankami jeżeli nie zastosuję prochów łagodzących ból. Tak wcześnie jeszcze nigdy nie byliśmy w motelu więc nadmiar wolnego czasu wykorzystaliśmy na pranie ciuchów i lekkie uprzątnięcie auta.
- Co zjemy na śniadanie? - Z wyczekiwaniem p. wpatrywał się we mnie jak wąż w biedną myszkę na sekundę przed pożarciem. Byłam zupełnie rozbita i nie chciało mi się wstawać. 
- Nic! - Burknęłam. Na samą myśl o jedzeniu aż ciągnęło mnie od samego żołądka. Zacisnęłam zęby i delikatnie obróciłam się na lewy bok. Wiedziałam, że żadne wykręty na nic się nie zdadzą ale światło dnia raziło me oczy i chciałam choćby jeszcze sekundę poleżeć w chłodnym łóżku.
- Ale kawą nie pogardzisz? - Gdy p. nie doczekał się mojej reakcji kontynuował. - Jest już gotowa i stygnie. Ja też jestem gotowy ale nie stygnę ja po prostu palę się do wyjazdu. - Kurczę ale upierdliwego mam męża, nawet nie mogę w wakacje wstać wtedy kiedy uznam to za stosowne. - Podać ci do łóżka? - Człowieku daj mi spokój przecież zaraz wstanę muszę tylko jakoś dojść do siebie. Kawa do łóżka też mi coś. Szkoda, że w domu tak mnie nie kochasz. Takie i inne myśli chodziły mi po głowie ale przecież nie powinnam winić chłopa za to, że nie jest babą. 
- Już wstaję bo zamęczysz mnie gadaniem. - Ruszyłam swe cielsko które wydawało mi się dwa razy tak niezdarne jak codzień i opadłam na krzesło tak ciężko, że aż jęknęło pod mym cięarem. Ja również jęknęłam. Wpatrywałam się w gęstą ciemną ciecz którą powinnam wlać w swe gardło aby kofeina postawiła mnie na nogi ale nie miałam siły ruszyć ręką aby podnieść filiżankę. 
- Chesz kostkę lodu jeżeli dla ciebie jest zbyt ciepła? Zaraz przyniosę. - Czułam, że za chwilę eksploduję i aby tego uniknąć wykrzesałam resztkę zdrowego rozsądku i po dwóch łykach ruszyłam do łazienki.
 Do przygotowanego plecaka dorzuciłam buteleczkę Advilu i teoretycznie byliśmy gotowi na spotkanie przygody czekającej nas tego dnia. 
Bisti/De-Na-Zin nie jest miejscem chętnie odwiedzanym na które nie da się trafić przypadkiem. Trzeba o nim wiedzieć aby tam dotrzeć ale dojazd jest o wiele łatwiejszy niż do Ah-shi-sle-pah.
Przez chwilę byłam zaskoczona drucianym płotem poprowadzonym przez pustynny krajobraz.
- Nie wygląda to zachęcająco. Znak przy drodze jest widoczny jak księżyc w pełni na bezchmurnym niebie ale dalej można błądzić godzinami. - Ciekawe czy znajdziemy dokładnie to miejsce o który wcześniej wspominał p..
- Tak jakby turyści byli tu niemile widziani. Gdzie jest wejście? - p. rozglądał się zdezorientowany. - Nie jest to przeszkoda nie do pokonania więc możemy zacząć nawet tutaj. - Wskazał na leżący na ziemi kawałek siatki z drutem kolczastym.
- Ja tutaj nie wchodzę. - Oświadczyłam kategorycznie. Z dwóch powodów wolałam tędy nie rozpoczynać dnia. 
Po pierwsze; pozostawione auto jako świadectwo naszego niecnego postępowania mogło (zaznaczam, że mogło) zastanowić strażnika BLM gdzie wyparowali właściciele pojazdu i skłonić go do poszukiwania "przestępców". Teren na który mieliśmy zamiar wejść jest własnością rządu USA i pomimo tego, że to pustynia lepiej nie wchodzić przez płot. Gdyby to był Park Narodowy sprawa byłaby łatwiejsza bo nikt nie grodzi Parków Narodowych i dostęp do nich jest możliwy z każej strony. 
Po drugie; skoro p. znalazł miejsce z parkingiem i oficjalnym wejściem siedząc przed monitorem w domu więc dlaczego teraz mamy się poddać przeciwnościom losu już na samym początku.
p. wsadził nos w niby komputer i zaczął grzebać w swych notatkach. Kierując mnie drogami bez oznaczenia po kilkunastu minutach dotarliśmy do wytyczonego celu. Wejście było tak niesamowite, że nie mogliśmy oprzeć się pokusie aby nie uwiecznić siebie w nim. 
 O tym co nas spotkało na nieznanym terenie i czy po powrocie z auta pozostała tylko kierownica i uciekający stwór który je pożarł bedzie już niebawem.