Dzisiaj będę musiała sama serwować śniadanie bo p. gdzieś przepadł. Miałam nadzieje, ze poszedł się wykąpać ale nie zabrał ze sobą ręcznika ani pojemnika z przyborami do pielęgnacji ciała więc zaczęłam się wkurzać gdzie to dziadzisko polazło bez uprzedzenia mnie. Tysiące myśli zaatakowało mnie i oczywiście te najczarniejsze były pod ręką. Będę musiała zrobić karczemną awanturę gdyż czułam się nieswojo sama na kempingu. Nikt mi nie przeszkadzał w rozmyślaniach i raptem doszłam do wniosku, ze ja nigdy nie zrobiłam karczemnej awantury i nie mam pojęcia jak się ja wywołuje. Jeszcze chwila zastanowienia i odkryłam, ze ja nigdy nawet nie opieprzyłam p. Jesteśmy razem przez „dzieści” lat a ja nigdy nie powiedziałam mu złego słowa. Pogrążona w rozmyślaniach nawet nie zauważyłam kiedy nadszedł p.
- Czy ty wiesz, ze ja nigdy nie zrobiłam ci awantury? - Słowa jakoś same płynęły z moich ust jak gorski potok na wiosne i wcale nie czekałam na ich potwierdzenie. - Tak sobie siedzę tutaj i rozmyślam, ze jestem albo nienormalna albo idealna. Pomyśl sam jak można przez tyle lat nie pokłócić się, powinnam znaleźć się w Księdze Rekordów. - Słysząc te słowa p. zrobił oczy jak spodki a ja doszłam do wniosku, ze... - ja to jakaś Święta jestem. Skąd tyle wyrozumiałości i anielskiej cierpliwości we mnie sama nie wiem. Nikt by z tobą nie wytrzymał tyle lat. W szczególności gdy oboje wiemy jaki masz paskudny charakter.
- A …
- Wcale nie chciałam słuchać co ma w tej chwili do powiedzenia
słuchacz. Wzięło mnie na rozprawianie o swych zaletach. Wpadłam w jakiś
trans krasomówstwa co wcześniej mi się nie zdarzało. Zapaliłam kolejnego
papierosa do kolejnej kawy i gadałam i gadałam jaka jestem wspaniała.
- A nie...
- Znów nie dałam p. dojść do słowa wychwalając swe zaiste niecodzienne
zdolności do zażegnywania nieporozumień. Zaraz, zaraz co on chciał
powiedzieć? Chyba chciał mnie nazwać... Tak on chciał mnie nazwać
„anie...”, tak mój biedny p. jednak mnie kocha i chciał nazwać mnie
aniołem. Jaka jestem niesprawiedliwa i być może całe
to moje gadanie to już kłótnia? Nie, jaka tam kłótnia te spokojnie
wypowiadane słowa nie są kłótnią. Jeszcze raz, „anie...”, tak już
pojęłam i od razu pożałowałam, ze nie pozwoliłam aby te cudne słowa
wdarły się w ma dusze jak gwałtowna lawina. Chce to usłyszeć, chce
usłyszeć jak p. mówi do mnie „aniele ty mój”. O ukochany! Zamilkłam i
spojrzałam na niego z taką miłością
jak wtedy gdy ujrzałam go pierwszy raz i skradł me serce na zawsze.
Mów! Mów mi te słowa miłości! Krzyczało me serce a usta przygryzłam aby
nie drzeć się wniebogłosy.
- A nie pomyślałaś, ze to ja jestem ideałem?
- To nie były słowa których oczekiwałam, to były obce słowa, złe i
okrutne. Jakaś słabość mnie ogarnęła i nie mogłam zrozumieć ki diabeł je
podszepnął.
- Co? Ze co? Ze niby ty? Ty ideałem? No nie mogę! - Z razu krótki
urywany śmiech jak parskniecie konia rozniosło się echem po pustym
kempingu. Takiego biegu sprawy nikt by nie wymyślił, nikt oprócz p. Jak
grochem o ścianę, jak gadał dziad do obrazu a obraz ani razu tak moje
słowa poleciały w przestrzeń kosmiczna a nie do serca ukochanego. Ręce
opadają. Moje ręce opadły po chwili na brzuch bo zanosiłam się śmiechem,
szczerym śmiechem rozbawiona do łez komizmem tej sytuacji.
- Oj ty mój ideale, ty gadem podłym jesteś. Gadzina z głazem zimnym i oślizłym zamiast serca. - Gdy emocje opadły ruszyliśmy na podbój bagien. Nie mieliśmy dużego wyboru bo droga tylko jedna i szczerze mówiąc to nie spodziewaliśmy się, ze spotka nas coś bardzo atrakcyjnego. Widzieliśmy co nieco w nocy ale właśnie noc nadała tej okolicy bardzo tajemniczy wygląd i chciałam jak najszybciej obejrzeć to w pełnym słońca dniu. A słońca było aż nadto bo jak udało mi się zaobserwować to nie było tutaj ani jednego drzewa oprócz na sile zasadzonych palm. Bez drzew nie ma cienia i od wschodu do zachodu słońca wystawieni byliśmy na działanie tak wytęsknionych promieni słońca w ciągu jesieni. Wokół kempingu nie było takich bagien jakie sobie wyobraziłam więc postanowiliśmy udać się w pobliże portu morskiego bo droga zapowiadała się interesująco. Ledwo zdążyłam rozsiąść się wygodnie w fotelu gdy mój kierowca oszalał. Nacisnął gaz do dechy i zaczął wskazywać coś w dali a słowa jego były o wiele bardziej dosadne niż przytoczę.
- Popatrz. Tam coś lezie. Cholera muszę zdążyć. - Skrzynia biegów przeskoczyła o dwa przełożenia w dół i auto uniosło dziób jak łódź, silnik zawył a ja zaskoczona nie wiedziałam co się dzieje wokół mnie.
- Tam! - p. palcem wskazywał drogę przed nami. Jak wspomniałam rozluźniona i przygotowana na pół godziny względnego wypoczynku zabłądziłam myślami na tereny mnie tylko znanego lądu i byłam daleko od teraźniejszości. Chwilę zajęło mi powrócenie do tu i teraz. Przed maska auta zauważyłam coś na drodze. Przez drogę przechodził żółw. Pasy bezpieczeństwa to doceniany prze mnie wymóg, szczególnie z takim kierowca jak p. Przeważnie z auta wysiadam jako druga ale tym razem zaskoczyłam nawet siebie. W sekundzie odnalazłam aparat fotograficzny i zaskoczyłam się ponownie bo wręczyłam go p. i pobiegłam na spotkanie dużego gada. Nie mogłam przepuścić takiej okazji i nie moglam się rozdrabniać aby brać ze sobą aparat. Nie było tutaj pobocza i p. zatrzymał się na prawym pasie ruchu, włączył światła awaryjne i podążył za mną.
- Idź stad bo cie coś przejedzie. Moj drogi uciekaj z drogi. - Żółw przysiadł i zaczął głośno prychać na mnie. Odwrócił się w moja stronę i złowrogo spoglądał na mnie.
- Idź do swoich bagien bo zginiesz. - Ten, nie dość, ze duży to paskudny gad ruszył swe ciało i zaczął żwawo iść w kierunku skąd przybył. Teraz p. zagrodził my drogę. Rzucił się na asfalt i wycelował w niego obiektyw aparatu.
Na lewym pasie drogi zatrzymał się pickup i droga została teoretycznie zablokowana w obydwu kierunkach. Wysiadł z niego kierowca i dołączył do naszej zwariowanej dwójki. Ja proszę żółwia aby poszedł sobie do domu, p. leży na drodze robiąc zdjęcia z poziomu asfaltu a gość stoi sobie obok nas i mówi; „jak żyję tu dwadzieścia lat to nie widziałem takiego żółwia, one są słodkowodne”. Jemu zajęło to dwadzieścia lat a nam raptem jeden dzień. Na samą myśl, ze mamy taką zdolność do spotykania dziwnych rzeczy wzdrygnęłam się co może nas spotkać w amazońskiej dżungli albo wieczorem w namiocie. Obecnie w zupełności wystarczało mi to co widziałam. Dziwny żółw, długonogi żółw z częściową skorupą wydawał się jakby przybył sprzed miliona lat przed naszą erą. Na dodatek jego ogon naszpikowany obronnymi łuskami sprawiał, ze całość tej pokracznej gadziej istoty kojarzyła mi się z dinozaurami.
Obejrzałam go dokładnie i znów poprosiłam go aby poszedł sobie w bardziej ustronne miejsce. O dziwo usłuchał mnie i po chwili zniknął w wodzie stojącej zaraz obok drogi. Tak się złożyło, ze miałam dzisiaj dwie rozmowy (jeżeli moje monologi można nazwać rozmową) z dwoma różnymi gadami, dwu i czteronożnym i wyznam bez bicia, ze lepszy kontakt miałam z tym ostatnim i wcale mnie nie rozczarował.
Słów kilka o samym żółwiu:
Żółw jaszczurowaty, skorpucha jaszczurowata, żółw kajmanowy (Chelydra serpentina) – gatunek gada z rodziny żółwi skorpuchowatych z podrzędu żółwi skrytoszyjnych.
Półwodny tryb życia, płytkie rzeki o mulistym dnie lub bagniska. Często wychodzi na ląd i znacznie oddala się od wody.
Zwykle przebywa w płytkiej wodzie zagrzebany w mule i nieruchomo czatuje na zdobycz. Jest słabym pływakiem. Bardzo ruchliwy i agresywny. W odróżnieniu od innych żółwi w razie zagrożenia nie usiłuje schować się do pancerza tylko podejmuje walkę kąsając boleśnie szczękami.
Żółw jaszczurowaty uznawany jest za gatunek niebezpieczny dla ludzi.
Długość karapaksu do 35 cm.
Masa ciała do ok. 15kg, a wyjątkowo do 30 kg.
Półwodny tryb życia, płytkie rzeki o mulistym dnie lub bagniska. Często wychodzi na ląd i znacznie oddala się od wody.
Pokarm
Małe zwierzęta jak ryby, żaby, pisklęta ptaków wodnych, a na lądzie jaszczurki, węże i małe ptaki. Również pokarm roślinny i padlina.