1

czwartek, 22 marca 2012

Zachłanność

Przyroda kusi i nęci. Temperatura już drugi tydzień utrzymuje się w zupełnie nienaturalnie wysokich granicach. Pobiliśmy rekord z 1938 roku i wczoraj mieliśmy +31C. Szybko zieleniąca się trawa i malutkie listki na niektórych drzewach stały się przysłowiową kropka nad i zmuszając nas do wypadu nad jezioro. Środa to dzień pracy więc nie spodziewaliśmy się jakichś tłumów na plaży i wyjechaliśmy po 9 rano aby uniknąć tłoku na autostradzie. O 11 rano tylko nasze auto było na parkingu i objęliśmy cały teren we władanie. To nasza pierwsza wizyta w tym roku nad brzegiem jeziora i zwodzona ciepłymi promieniami słońca założyłam nawet kostium kąpielowy. Jezioro Michigan nie słynie z gościnności i woda w nim jest zimna jak w Bałtyku. Latem czasami nie da się wejść do wody ale pomimo tego, ze wiedziałam o znikomej szansie na kąpiel kostium może się przydać np. do opalania. Pierwsze kroki skierowaliśmy prosto w stronę wody i zrzuciwszy sandały w pospiechu zbadaliśmy temperaturę wody stopami.
A! Ale zimna, wytrzymać się nie da nawet przez dłuższą chwile. W kostkach łupało jakby ktoś wrzucił właśnie w tym miejscu kostki lodu. Chyba za wcześnie na kąpiel. Zdecydowanie za wcześnie. Po chwili salwowałam się ucieczka i pozostał nam spacer po suchym piasku w bezpiecznej odległości od wody. Zupełnie zimny wiatr od strony jeziora chłodził nasze ciała i nie było wcale upalnie a powiedziałabym, ze bluza z polaru okazała się bardzo przydatna. Przy samej wodzie mogło być w okolicach 20C.
Przeszło tedy jakieś tornado albo regularne jesienne sztormy połamały drzewa. Przecież Chicago nie bez powodu nosi miano „Wietrznego miasta”. Dookoła widać było jak na dłoni, ze wiosna już jest ale do pełnego jej rozkwitu brakuje przynajmniej miesiąca.
Z opalania tez nici bo jako naturalna blondynka skórę mam białą i zupełnie nieodporna na promienie słońca. Wysmarowana anty-opalaczem kryłam twarz pod daszkiem czapki. Reszta ciała musi się przyzwyczajać do morderczych promieni UV. Z lekka zazdrością podziwiałam dziewczyna siedzącą sobie nad książką. Wystawiła plecy na słońce i ukryta przed wiatrem oddawała się lekturze kolejnego romansu. Zaczytana w książce nawet nie zauważyła, ze być może jej obiekt pożądania minął ja tuz obok.

wtorek, 13 marca 2012

(247365) Amerykański recycling.

Wszyscy wiemy, ze śmieci trzeba pozbywać się i to jak najprędzej i jak najdalej. Są worki na śmieci w domu i śmietniki usytuowane w bezpiecznej odległości od domostw. No może to tylko czysta teoria bo niechlubne wyjątki pokazują, ze śmietniki są bardzo blisko, za blisko, domu i widoki czasami są szokujące.
Nie nam o tym osądzać bo są odpowiednie przepisy regulujące odległości zbędnych domowych i przemysłowych odpadków od miejsca w którym człowiek mógłby się zdrowo i poprawnie rozwijać. Wcale to jednak nie znaczy, ze tych przepisów nie da się ominąć. Oj da, da.  W wielu przypadkach pozbywamy się śmieci na niczyje tereny albo jak nikt nie widzi na teren sąsiada lub znanego nam właściciela. Poszukiwanie byłego posiadacza „brudów” nie zawsze jest możliwe i kończy się znalezieniem go.
Zdjęcie usunięte przez Google
Zdjęcie usunięte przez Google
Zupełnie oczywistym faktem jest, ze picie pod płotem zakończy się pozostawieniem puszek, butelek i plastikowych kubków tam gdzie nimi się posługiwano i o dziwo nikogo to nie dziwi. Do momentu gdy trawy jeszcze nie są wysokie i widać przestępstwo jak na dłoni.
Zdjęcie usunięte przez Google
Niech padnę trupem na miejscu jeżeli powiem, ze w Ameryce nie sprząta się śmieci. Chociaż recycling cięgle jeszcze jest w powijakach (ostatnio w moim śmietniku zlikwidowano pojemniki na szkło i plastik, pozostawiając jedynie te na papier) to jednak mówi się o ochronie środowiska. Mówi się więcej niż robi ale to domena każdej władzy.
Zdjęcie usunięte przez Google
Bywa i tak, ze pozbierane śmieci z okolicy leżą sobie i czekają na lepsze czasy albo na sumiennego pracownika który rozumie prosty fakt, ze zbieranie powinno zakończyć się ich utylizacją.
247365 troszkę się rozmarzył:)
 Dopisek z dnia 5 listopada 2013:
Google lub ci co szpieguja obywateli usuneli z konta Ataner zdjecia ktore nie byly poprawne politycznie. Czy cos to Wam drodzy czytelnicy przypomina?
A moze to tylko "zyczliwi", dbajacy o wizerunek idealnej i zaklamanej Ameryki, ktorzy byli tak oburzeni i dali temu wyraz w komentarzach dolozyli swoje trzy grosze!  

piątek, 2 marca 2012

Wiosna zimą.

Zima i wagi przybywa wraz z centymetrami dodającymi się właśnie tam gdzie nie trzeba. Każde z nas wysiaduje długie wieczorne godziny przed ekranem swojego komputera.
- Jak długo tak jeszcze można. - Zapytałam któregoś wieczora.
- Nie nadążam za twoimi myślami. - Usłyszałam bardzo ładny wykręt.
- Co byś powiedział abyśmy ruszyli nasze osiem liter i pojechali do Wieśki. - Spodziewałam się spontanicznej odpowiedzi ale zostałam zupełnie zaskoczona.
- Kiedy?
- Pojutrze. Mam wolne pod koniec tygodnia i nic nie stoi na przeszkodzie abyśmy wykorzystali ten wolny czas inaczej niż przez ostatnie trzy miesiące. Wrócimy w niedziele, zobaczysz będzie fajnie.

- Do Tampy jest dwadzieścia godzin jazdy, przecież usnę w połowie drogi.
- Nie przejmuj się pomogę ci. - Starałam się złagodzić niedogodności dalekiej podroży.
- W czym? W spaniu czy kierowaniu? - p. najwidoczniej nie był zachwycony moim spontanicznym pomysłem. "Sarkastyczny dziad" pomyślałam sobie ale uśmiech rozświetlił moje lica a wzrok zakochanej nastolatki zapewne poruszyłby nawet olbrzymi
ą skałę. Okazało się, ze poruszył dobre serce p. i zgodził się na wariacki wypad. 
- Zdajesz sobie sprawę z tego, ze to istna harówka a nie przyjemność.
- Dziękuję ci kochanie. - Po opuszczeniu stanu Illinois przywitała nas zupełnie nieśmiała wiosna. W Indianie nie było dużej różnicy ale w Kentucky trawa jakby zieleńsza za to w Tennessee temperatura zmusiła nas do włączenia ochładzania.
Georgię zobaczyliśmy dopiero gdy słońce wstało znad horyzontu i zmusiło nas do przerwy na złapanie oddechu i trochę ruchu aby pozbyć się samowolnego zamykania się oczu. Do Florydy jeszcze tylko sto mil a do celu jakieś pięć godzin, może krócej jak nie będzie tłoku. Dookoła jakoś mało zachęcająco i wcale nie chciało mi się ruszać w stronę ponurego lasu. Nie miałam wyboru bo to przecież mój pomysł i nie mogłam teraz nie pójść na krotki rekonesans. Była to jedyna szansa aby wejść do lasu zanim to uniemożliwią krzewy i klujące pnącza.
Właśnie rozpoczął się ich okres wegetacji a kolorowe kwiaty wydawały się bardzo nie na miejscu pośród jeszcze uśpionych drzew. Ponuro i nieprzyjemnie było w tym lesie. Rozglądając się dookoła znaleźliśmy (prawdopodobnie jedno z wielu) drzewo na którym pnącze odcisnęło swoje piętno. Jak silnie musiało ono oplatać konar drzewa aby tak go zniekształcić. Przyroda jednak, ciągle kryje wiele tajemnic.
Brzydkie to miejsce i myślałam, ze lepszym wyjściem było pozostanie w aucie i krótka piętnastominutowa drzemka. Jednakże nigdy nie wiadomo co w trawie piszczy i po kilkunastu krokach po zeszłorocznych liściach znaleźliśmy skorupę zabłąkanego żółwia. 
Pozostałości po żywym organizmie okazały się wręcz frapujące dla p. Zaczął oglądać skorupę i czułam, ze nie rozstaniemy się z nią wioząc ja na Florydę i z powrotem do domu.
- Musisz to świństwo szczelnie zapakować jak ma jeździć z nami.
- Zrobię z tego super doniczkę, będzie trochę trudno podlewać ale coś wykombinuję. - Pełen zapału p. nadział paskudztwo na kij i ruszyliśmy niestety dalej choć ja nie miałam najmniejszej ochoty przeciskać się przez martwe jeszcze krzewy. Szłam zatem jak potępiona dusza nie rozglądając się dookoła kierując się na plecy zdobywcy. To chyba taka atawistyczna cecha, mężczyzna idzie pierwszy a za nim podąża jego kobieta. Właśnie zaczęłam rozmyślać o tym, ze chłop poluje a baba gotuje gdy z rozmyślań wyrwał mnie ostrzegawczy głos przewodnika.
- Uważaj bo jak tu wpadniesz to już koniec z tobą. - Stanęłam jak Niobe zaklęta w głaz. Powolutku ogarnęłam okolice wzrokiem i dostrzegłam przed nami studnie. Chyba raczej studzienkę kanalizacyjna albo coś podobnego. Ostrożnie zbliżyliśmy się do krawędzi studni i zajrzeliśmy do jej wnętrza. Na małej wysepce utworzonej ze starych liści i wpadającej tam ziemi siedziała żaba skazana na niechybną zagładę.
- Biedna żaba. - Tak zupełnie mimo woli ulitowałam się nad stworzeniem.
- Zejdziesz ja uratować?
- O! Nie nie ma mowy nawet po ciebie nie zeszłabym do tej dziury. - Zagalopowałam się w roztaczaniu wizji dylematu ale najwidoczniej p. był za bardzo zajęty uwieziona żabą aby roztrząsać moja "bezgraniczną" miłość do niego. Pomyliłam się.
- Bo ja do ciebie przez ognie piekielne, najwyższe góry i najgłębsze morza bym podążył. Nie ma takiej przeszkody której bym nie pokonał aby cie chronić. Nawet smoki i czarodzieje ...
- Dla ciebie weszłabym. - Przerwałam jego potok slow zapewniających mnie o jego uczuciu. Kobiecie naprawdę niewiele potrzeba; milion euro na osobistym koncie i kilka razy dziennie zapewnienie o miłości ukochanej osoby. Poczułam się o wiele raźniej i ruszyliśmy w stronę łąki migoczącej pośród drzew i krzewów. Gdy otwarta przestrzeń była kilka kroków od nas uczucie przytłoczenia przez jeszcze śpiący las minęło.
- Jak to dobrze, ze wychodzimy z tego lasu pełnego trupów i zasadzek. To iście diabelski las. - Tam gdzie słońca trochę więcej rośliny już obudziły się z zimowego letargu i radosną zielenią obwieszczały, ze wiosna już w pełni. Przynajmniej tutaj. Zwróciłam twarz w stronę słońca zamykając oczy. Przez chwile zapomniałam o otaczającej mnie zimowo-wiosennej okolicy i ułudne obrazy gorącej plaży i palm wykreowałam jak na zawołanie. Gorący piasek i ciepła woda poludniowego morza omywająca me stopy ...
- Miałaś racje są tu i diabły. Popatrz. - Szum morza i lekki chłodzący wiaterek zniknęły w ciągu ułamka sekundy. Otworzyłam oczy i promienie ledwo co wzeszłego słońca spowodowały chwilową ślepotę odbierając mi zmysł wzroku. Rozejrzałam się dookoła nic nie widzącymi oczami.
- Gdzie? - W diabły nie wierze ale tyle nasłuchałam się o nich w młodości, ze nigdy nie wiadomo. Sa przecież na obrazach i w książkach. Ostrożności nigdy nie za wiele.
- Szły tam gdzie my szliśmy przed chwil
ą. Tutaj są odciski ich kopyt. - Moje oczy powędrowały za utkwionym w jednym punkcie wzrokiem p. Przed nami w mokrej gliniastej ziemi jak na dłoni odciśnięte były ślady diabelskich racic.
Nie zastanawiając się długo chwyciłam pod pachę p. i pociągnęłam go na otwartą przestrzeń tam gdzie diabły nie chadzają. Łąka zupełnie byle jaka ale o wiele przyjemniejsza niż pełen niespodzianek ponury las. 
To dopiero wczesne przedwiośnie ale dokładnie przyglądając się trawie znaleźliśmy dowody na to, ze to już koniec zimy.
Zima nie powiedziała swego ostatniego słowa w tym roku i może okazać się, ze wielu z nas będzie cieszyć swoja duszę białymi krajobrazami dłużej niż chcielibyśmy. Zima też ma swoje uroki o czym zapewniam z głębi serca wraz z autorem poniższego zdjęcia.
Dzięki uprzejmości pana Edwina Krauze