Dzwoniacy i podskakujacy na lawie telefon odebralam po czwartym sygnale upewniajac sie kto zakloca moja idylle.
- Czesc, czy nie przeszkadzam?
- Nie, skad taka mysl przyszla ci do glowy. - Moje "nie" zabrzmialo malo zdecydowanie bo rozmowca podjal ciag dalszy z pewnym zaklopotaniem.
- Mam pomysl na tekst i dlatego dzwonie.
- A co z tekstem? Mozesz go przeslac mailem? - Najwyzszy czas przeciez to koniec miesiaca.
- Moge, moge tylko jest niedokonczony. Zrobmy tak, zainstalujesz program TeamViewer i bedziesz widziala moj komputer w swoim.
- Czy to bezpieczne? - Bez uprzedniej konsultacji z p. nie chcialam laczyc potencjalnych wirusow aby nie wywolac epidemii.
- Tak na prawde to kazde uzywanie komputera w sieci jest niebezpieczne, moga na ciebie czekac niespodzianki w stylu...
- Wcale mnie nie uspokoiles ale robie to na twoja odpowiedzialnosc. - Uslyszalam tysiac zapewnien, ze wszystko bedzie ladnie i skladnie. Po zainstalowaniu programu, korzystajac z podpowiedzi raptem na moim ekranie ukazal sie ekran komputera w domu 247365.
- Czegos tu brakuje. - Zaczelam ostroznie aby nie wystraszyc nowicjusza.
- Czego, wal smialo i nie oszczedzaj mnie. Mam cholerna treme i watpliwosci czy nie kupilem zbyt krotkiej drabiny.
- Co?
- Aby dosiegnac twojego geniuszu.
- Przestan sie zgrywac tylko bierzmy sie do roboty. Czy ja mam pisac a ty bedziesz przepisywal? Jak to dziala?
- Dziekuje ci boska istoto, ty tylko czytaj i mow co bys chciala zmienic a ja wnet naniose poprawki. Wlacz Skypa to nie bedziesz sie rozpraszala telefonem. - Jakos wszystko zadzialalo i poczulam sie jak wielka pisarka z osobistym sekretarzem. Po wypitym wiadrze kawy przez kazdego z nas wyszedl nam ponizszy tekst. Teraz wiem, ze za bardzo przylozylam sie do pracy. Moje szlifowanie i wtracanie sie mialo duzy wplyw na charakter i styl za co bardzo przepraszam.
************************************
Leje juz drugi dzien i nasz namiot przemaka jakby byl zrobiony z koronkowej firanki. Gruby brezent zamiast chronic przed deszczem namaka jak gabka po dwuletnich wakacjach na Saharze. Leze i kolejna kropla spadla mi na nos. Tiereszkowa poleciala w kosmos, Amerykanie wyladowali na Ksiezycu a my zdobylismy nowiutki sprzet ze sklepu sportowego, prosto spod lady, bubel tysiaclecia czyli przeciekajacy namiot. Nie mam jak zmienic pozycji bo nie jestem sam a dodatkowo jeszcze sa dwa plecaki i cala reszta ekwipunku niezbedna do pieszej wedrowki w gorach. Moge ostatecznie polozyc sie na boku ale wtedy nastepna kropla wpadnie mi do ucha. Za nia podazaja kolejne i dostane szalu. Niby srodek lata a w Bieszczadach zimno jak pozna jesienia. Nie wiem czy wspoltowarzysz niedoli spi czy nie ale wole juz nie ruszac sie i w tej pozycji dotrwac poranka. Juz wiem, ze wstaniemy duzo wczesniej niz powinnismy i bedziemy w fatalnych humorach. Na sama mysl o zalozeniu mokrych welnianych skarpet i nasaczonych woda butach odechciewa mi sie kolejnego dnia, ktory ma sie zakonczyc nad Solina. Wpatruje sie w dach namiotu i chce w ciemnosciach wypatrzec moment kiedy spadnie kolejna kropla. Znow nie udalo sie i kolejny raz wzdrygam sie po spotkaniu wody ze skora mojej twarzy. Namiot rozbilismy gdzies w lesie niedaleko szlaku, pod okazalym drzewem aby choc troche zlagodzic ulewe. Moje usilne wpatrywanie sie w dach w oczekiwaniu na poranek wydaje sie nie miec konca a noc dluga jak zimowa noc polarna. Tam mozna przynajmniej liczyc na zorze polarna a w obecnej sytuacji nie ma nawet gwiazdki na niebie. Czarne chmury spowily caly swiat i jest ciemno jak w czterech literach mieszkanca Afryki. To chyba koniec swiata i nie bedzie kolejnego dnia, tylko niekonczaca sie noc, zimna i mokra. Blogoslawiony sen skrocil oczekiwanie na kolejny dzien.
Obudzily mnie wzmorzone ruchy w namiocie, towarzysz niedoli mial chyba tak samo dosc jak ja i postanowil skrocic meki lezenia wychodzac na zewnatrz. Poszedlem juz przetartym szlakiem i gole stopy zetknely sie ze swiatem pograzonym w uspieniu. Resztka snu pozostajaca w zaspanym ciele natychmiast ustapila miejsca przerazeniu, ze nieodwracalnie dostane zapalenia pluc albo przynajmniej jakies grypy, chrypy albo kataru. Juz nie lalo tylko siapilo. Kazdy z nas podreptal do swojego drzewa aby sie wysikac. Unoszacy sie opar cieplego moczu byl oznaka zywego organizmu i jego temperatury zblizonej do normalnej. Zamarzyla mi sie kapiel nawet w cieplych sikach tak jak Eskimosi. Jak dobrze pojdzie to najblizsze mycie czeka nas dzisiaj wieczorem w Zalewie Solinskim. Aby przetrwac do wieczora musimy zjesc sniadanie, smaczne i pozywne bo czeka nas ponad dwadziescia kilometrow pieszej wedrowki z plecakiem wypchanym do granic mozliwosci. Dzisiaj bedzie jeszcze ciezszy niz wczoraj bo wszystko jest tak mokre, ze mozna wykrecac. Smaczna kielbasa dawno juz zjedzona i od tygodnia nie spotkalismy zywej duszy nie mowiac o sklepie. Chleba tez nie mamy i pozostaly nam tylko konserwy. Kilka konserw, wszystkie takie same. Nie potrzeba patrzec na etykiete bo wiadomo, ze na sniadanie bedzie konserwa turystyczna, po jednej na glowe a jak bedzie malo to zawsze mozna zjesc deser czyli kolejna konserwe turystyczna. Znam jej zapach i smak na pamiec. Wszystkie odpady rzeznicze rozszarpane na nieduze kawalki zrecznie wymieszane w betoniarce i upchane do metalowej puszki uratowaly przed smiercia glodowa juz nie jednego wedrowca. W tym roku zakoncze zwiedzanie polskich gor i bede mogl sie pochwalic przejsciem calej poludniowej granicy Polski. Od Niemcow do Ruskich (Ukrainy jeszcze nie bylo wtedy na swiecie). Obiecalem sobie, ze juz nie tkne tego paskudztwa, nie spojrze nawet w jego kierunku.
Minelo wiele lat.
Przygotowanie menu na dwutygodniowy pobyt w Gorach Skalistych w Idaho (USA) nie powinno sprawic zadnego problemu w panstwie gdzie jedzenie stoi na drugim miejscu popularnosci, zaraz za Chrystusem. Patrzac na polki sklepowe mozna dostac pomieszania zmyslow od kolorowych etykiet i bogatego asortymentu. Takie odczucie towarzyszy przez cala droge zblizania sie do starannie, rowno zastawionych polek. Szukam czegos energetycznego, czekolady w roznych smakach juz mam, batony z suszonych owocow, warzyw i Bog wie czego jeszcze tez juz odhaczone na liscie "Zakupy konieczne". Kawa jest, cukier tez, a teraz czas na cos konkretnego. Koncentruje sie na konserwach miesnych. Zwykla okragla puszka nawet zaopatrzona w cyngiel do latwego otwierania. Napis Made in USA jest rzadko spotykany, ze az usmiecham sie pod wasem. Oprocz ladnie zaprojektowanej nazwy firmy z chwytajacym oko logo jest rowniez opis zawartosci ale napisany malymi, dla niektorych nieczytelnymi literami. Wyciagam reke na odpowiednia odleglosc od oczu aby wyraznie widziec i zaczynam zaglebiac sie w cud technologii zywieniowej dwudziestego pierwszego wieku. Matko Jedyna az trudno w to uwierzyc, ze tyle tego moglo zmiescic sie w jednej malej konserwie. Trzy barwniki o tak skomplikowanych nazwach, ze prawdopodobnie ten kto je wymyslil, nazwy ma zapisane w notesie aby wiedziec co wymyslil, dwa cukry proste, jeden skomplikowany, zapach sztuczny, jest rowniez mieso a jakze oraz sol. To bardzo wazny skladnik w czasie letnich wedrowek podczas ktorych sol jest gwarantem poprawnej gospodarki wodnej organizmu. Czytam sobie ile tego siedzi w jednej porcji. Takich porcji w puszce jest osiem, chyba dlatego aby utrudnic policzenie calosci bo mnozenie przez osiem to wyczyn nie byle jaki i nie kazdy moze to zrobic tak od reki w sklepie. Zmylenie konsumenta to rowniez wyzsza szkola jazdy w marketingu. Mnie jakos udalo sie poskladac osiem kawalkow w jedna calosc i wyszlo na to, ze zawartoscia tej puszki mozna odsniezyc podjazd do garazu przy opadach sniegu nie wiekszych niz dziesiec centymetrow. Odlozylem puszke na polke szufladkujac zastosowanie tego produktu w naglym wypadku. Zaraz obok panoszyl sie najpopularniejszy wyrob miesny czyli Spam. Dreszcz obrzydzenia i grozy wstrzasnal calym mym cialem na samo wspomnienie smaku, bo kiedys juz to sprobowalem. Ta konserwa jest tak popularna jak cola i jada ja kazdy, nieswiadomy przestepstwa popelnianego na swym organizmie, obywatel. Sprobowalem w etnicznych sklepach, ktorych jest bardzo duzo tak w samym Chicago jak i jego okolicach. Spotkaly mnie same niepowodzenia; Meksykanie jedza kukurydziane placki, fasole poganiana fasola i agawe w postaci Tequili i tyle, skosnoocy Azjaci to ryby i wszystko co sie w niej znajduje, Wlosi to makarony, sosy i szynki suszone na sloncu a Niemcy serwuja swoje kulinaria w restauracjach. Bedac Polakiem nie moglem pominac polonijnych sklepow. Niektore z nich to najlepsze z najlepszych delikatesow. Duze z dobrze wyeksponowanymi produktami prosto z Polski smialo konkuruja z sieciowcami amerykanskimi. Trafilem do jednego z nich gdyz wiesc o nowootwartym sklepie rozeszla sie szybciej niz fala tsunami. Pietnascie minut na poszukiwanie stoiska z konserwami miesnymi uplynely na ogladaniu i podziwianiu polskiej zywnosci. Wiele ze znanych firm padlo na placu boju o przetrwanie na eurorynku i wpadly w lapy Krafta, Nestle i innych gigantow. Zaraz za opakowaniami z chlebem w proszku zagniezdzily sie objekty mojego pozadania. Zroznicowany wybor unieruchomil mnie na dluzsza chwile. To niemozliwe! Jest i konserwa turystyczna. Ta nazwa wywolala lawine wspomnien i dostalem scisku zoladka. Znow chcialem znalezc sie na bieszczadzkim szlaku i nawet deszcz by mi nie przeszkadzal. Niepomny swego postanowienia sprzed lat postanowilem zakupic znienawidzona wczesniej puszke. Rozejrzalem sie dookola w poszukiwaniu wozka na zakupy bo takowego nie wzialem przy wejsciu. Jak wspomnialem sklep rozlegly i do wejscia daleko wiec moze gdzies pod reka napatoczy sie jakis zapomniany i nikomu nieprzydatny koszyk na kolkach. W mojej alejce nie trafil sie ani jeden, w nastepnej kazdy mial swojego wlasciciela a oprocz normalnych zakupow niektore z nich zaznaczone zostaly torebka kupujacej damy. Jednak stoisko garmazeryjne gdzie stala kolejka glodnych ludzi obfitowala w jeszcze nie zapchane i zupelnie nowe wozki. Prawde mowiac stracilem duzo wiecej czasu na kradziez niz na zaopatrzenie sie w niczyj, ktorych bylo pod dostatkiem przy wejsciu to jednak wolalem nie oddalac sie od zdobyczy jak lew warujacy przy upolowanej gazeli. Nie pomyslalem, ze takiego kretyna jak ja nie ma drugiego w sklepie w tej chwili, moze trafi sie za dwa dni i nikt nie wykupi glupich konserw w ciagu pieciu minut. Gdy juz ukradlem wozek pognalem do swojej alejki i wrzucilem dziesiec sztuk konserwy turystycznej. Skierowalem sie do kasy ale po trzech metrach zawrocilem po dodatkowe piec. Zadowolony z udanych zakupow cisnalem trzy torby plastikowe na podloge w kuchni. W kazdej z nich siedzialo piec konserw, tak zadecydowala kasjerka bo nie wiadomo jaka ma wytrzymalosc taka folia uzyta do produkcji darmowych toreb. Wprawnym okiem zadecydowala, ze piec jest w sam raz. Zanim wywioze je na wakacje powinienem wiedziec po czym ewentualnie bede chorowal. Na stole obok kuchni zawsze zalega sterta nieotworzonej poczty i ulotek reklamowych. Szybkim i zdecydowanym ruchem przenioslem ja na krzeslo, ktore udalo mi sie wsunac pod stol nie burzac papierowej piramidy. W ten sposb malo apetyczny wyglad stolu zniknal mi sprzed oczu. W szafce w ktorej powinna byc kawa, o dziwo byla. Zamiast kawy zbozowej zrobilem rozpuszczalna "neske", ktora tak na prawde duzo nie rozni sie od tamtej smakiem. Samotna jak Kilimandzaro, na stole stanela konserwa turystyczna. Przysiadlem do stolu z parujaca kawa bez mleka i bez smietany ale za to z cukrem aby wszystko bylo jak kiedys.
Autorem tego tekstu jest 247365.