Tytuł jest przewrotny bo ktoś mógłby
posądzić mnie o wysiadywanie przy kawie i pogaduszkach na tematy
które nie wszystkich mogą zainteresować ale wzbudzające emocje
rozmawiających. Było zupełnie inaczej. Gdy jedna kawa podczas
krótkiego rozeznania okolic Fairbanks przestała działać i powieki
pozostawały zamknięte coraz dłużej nastąpił czas na kolejną
porcję błąkającej się kofeiny pośród mało apetycznie
wyglądającego płynu. O smaku nawet nie wspomnę bo nie dla niego
zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej. Moim skromnym zdaniem
sprzedaż takiego wyrobu powinna być prawnie zabroniona albo
przynajmniej zmienić nazwę aby ludzi co kawę kiedyś posmakowali
nie wprowadzać w błąd i osłupienie.
Auto o dziwo zostawiliśmy na miejscu
parkingowym a nie przy dystrybutorze tak jakbyśmy przeczuwali, że
zakup kawy zajmie nam dużo więcej czasu niż zwykle. Jak to bywa w
nieznanych miejscach kilka pierwszych minut upływa na rozpoznaniu
terenu. Trzeba przecież zorientować się gdzie co jest usytuowane i
rozmieszczone na regałach. Zwykle kawy zaparzane są w olbrzymich
ilościach tak na oko wiadro z okładem kilku litrów. Wybór czasami
jest zaskakująco duży a nazewnictwo ukazuje nieskończenie wielką
inwencję bo spotkać można; Colombian Supreme, Java Dark Roast,
House Mild, Pumpkin Spicey i wiele innych których nie pamiętam bo
niby po co skoro i tak smakują tak samo. Ja zajęłam się
przeglądaniem regałów gdy p. rozpoczął nalewanie płynu do
kubka. Niby nic wielkiego a i tak zapoznanie się z rozmiarem pojemnika może
przysporzyć kłopotu. Large czyli duży może mieć pojemność 24
fl. oz. (czyli płynnych uncji) jak i 16. Trzeba patrzeć przytomnym wzrokiem i porównywać
wszystkie na raz a mogą być ich np. cztery rozmiary. Nie wiem jak
duży czy mały pojemnik kubek wybrał p. ale gdy ja wróciłam z
rekonesansu po stacji benzynowej p. miał taki jaki chciał. Już
zamierzał podstawić kubek pod jeden z ogromniastych termosów gdy
został staranowany przez obcą kobietę. Na moich oczach rozegrało
się to zdarzenie więc mogę je opisać w szczegółach nie
konsultując się z ofiarą ataku. Krew mi zaczęła szybciej krążyć
w żyłach bo przecież żoną jestem i to wcale nie obojętną na
swoją własność. Już chciałam pazurami mordę jej podrapać ale
cofnęłam się o dwa kroki aby zapewnić sobie bezpieczeństwo.
Indywiduum owe wskoczyło w dwudziesty pierwszy wiek ze
średniowiecza. Zdaję sobie sprawę, że takie rzeczy nie zdarzają
się codziennie ale ta kobieta wyskoczyła z wehikułu czasu a nie ze
swego pickupa. Za czasów inkwizycji czarownice palono na stosie i ponoć
spalono wszystkie. Tak głoszą oficjalne dokumenty sporządzane
przez sumiennych skrybów ale okłamali historię bo jedna z nich
żyje do dziś na Alasce. Właśnie mieliśmy okazję ją spotkać
przy kawie.
Zacznę od podłogi. Buty w postaci
gumiaków ubłocone po samą górę były tylko dodatkiem do całej
postaci. Dużo obuwia nie widziałam bo większa ich część była
ukryta pod wymiętą niemiłosiernie spódnicą. Stan wyprasowania aż
tak bardzo mnie nie zaskoczył bo sama czasami zakładam podkoszulkę
wyjętą z torby podróżnej i nawet przez głowę mi nie przechodzi
myśl o prasowaniu. Zatem rozumiem, że wstręt do prasowania może
iść w parze ze schludnością co może budzić sprzeciw niewielu
czytających. Plama na plamie tworzyły interesujący deseń i nawet
trudno było zgadnąć jaki kolor miała spódnica przed wiekami
kiedy była ostatni raz prana. Jakieś kawałki suchej trawy i być
może resztki sierści z oprawianego jelenia dodawały posmaku
niesamowitości osadzonej w rzeczywistości. Kobieta owa zdobyła
przewagę nie tylko nad p. który wpatrywał się niemo w owo
zjawisko ale również nade mną bo ja tylko trwałam, byłam ale nie
reagowałam. Lubimy poznawać nowe miejsca i spotykać nowych ludzi.
Nauczyliśmy się wyrozumiałości do granic przyzwoitości i do tej
pory sądziłam, że mnie już nic nie zadziwi. Jakże mylny to był
pogląd. Stałam jak na rozstaju dróg nie mogąc zdecydować się
czy w lewo czyli rzucić się na nią czy w prawo czyli stać i
podziwiać uroki nieznanego mi świata magii i czarów.
p. nerwowo (tylko ja jestem
w stanie rozpoznać jego ukrywane uczucia) utrzymywał bezpieczną
odległość od napastnika niby przestępując z nogi na nogę ale
niezauważalne drobne kroczki moje oko dostrzegło. Teraz, aby nie
wchodzić w kolizję p. zaczął się interesować przykrywkami do
styropianowego kubka które umieszczono na drugim stole po przeciwnej
stronie niż kawa. Przecież nic w życiu nie jest łatwe i nawet pokrywki
są daleko od kawy. Atakująca kobieta ubrana w czarno czerwony
sweter w którym tkwiło świadectwo posiadania starej pierzyny lub
odpieprzania upolowanego ptactwa napełniwszy największych rozmiarów
kubek odwróciła się w stronę gdzie stał p. aby dosypać cukru,
dolać śmietany i przykryć całość przykrywką. Poruszała się
jak w transie nie bacząc, że oprócz niej jest jeszcze jakaś żywa
i spragniona picia osoba na świecie. p. skrzywił się co oznaczało,
że jego nerwy już nie wytrzymują i prawie odskoczył w tył aby
nie mieć ponownego kontaktu z warstwą ochronną na ubiorze kobiety.
Gdy p. stał oparty o drzwi lodówki z napojami do kobiety dołączył
członek jej rodziny pod postacią małolata płci męskiej. No od
razu było widać, że to syn bo jego gumiaki po ojcu pasowały do
całości jak ulał. Pasowały do całości ale nie do jego stóp bo
były za duże o trzy albo cztery numery. Czy na zmianę z ojcem czy
ze starszym bratem używają to obuwie to mało znaczący fakt ale
zbyt duża bluza z polaru wskazywała, że jest to odzienie
przechodnie a nie kupowane na rozmiar. Chłopak zachowywał się
zupełnie przeciwnie niż jego rodzicielka bo jego przykurczona
postać i świdrująco przenikliwe oczy aż krzyczały, że czuje się
niepewnie. Miał dwa opakowania ciastek położone jedno na drugim,
po dwanaście w każdym. Szybka analiza niemytych od tygodni włosów
kobiety wskazywała na pochodzenie tych ludzi z odległego buszu
gdzie kontakt z ludźmi jest ograniczony a takie udogodnienia jak
bieżąca i ciepła woda nie istnieją. Czy jest to możliwe
przekonacie się gdy opiszę nasze spotkanie z Susan która mieszka w
Fairbanks od wielu lat i zna Alaskę od samej podszewki. Matka
zamieniła dwa słowa z synem i p. rozluźnił się na tyle, że
zbliżył się do wymarzonej kawy. Już miał chwycić kurek aby
napełnić kubek kawą gdy nastąpił nieoczekiwany zwrot sytuacji i
przez kolejne parę chwil p. pozostał wyłączony z akcji stając
się czynnym jej obserwatorem.
Młodzian też miał ochotę
na kawę i zgodę matki więc położył pudła na skrawku blatu
chwycił kubek i łypnął na p. okiem wygłodniałego szakala. Byłam
tak blisko całego zajścia, że mogłam wręcz wyczuć napięcie
jakie otaczało te trzy metry kwadratowe na których znajdowały się
cztery osoby. Ułamek sekundy zadecydował, że chłopak nalał sobie
kawy a p. znów usunął się o pół kroku. Desperacja wzięła górę
nad uprzejmością. Przeważnie w sklepach nie wolno robić zdjęć
więc nie zabieramy ze sobą aparatów nawet na stacje benzynowe aby
nie wchodzić w słowne pojedynki z właścicielami takowych przybytków.
Teraz jednak żałowałam, że nie mogę sfotografować tego zajścia.
Z drugiej strony może lepiej, że nie mogłam bo pewnie oprócz
nieodwracalnego uroku jaki rzuciłaby na mnie czarownica to dodatkowo
zabrałaby mi aparat.
- K... widziałaś coś podobnego? - p. jakoś
musiał odreagować i wcale się nie dziwię, że sobie ulżył gdy
opisane osoby znalazły się przy kasie. - Pędzę bo muszę zrobić im zdjęcie.
- Jak nie widziałam! Ja to
opiszę! - p. pofrunął do auta i pozostawił mnie przy stanowisku z kawą i z pustym kubkiem. Znów cała robota na mojej głowie.