1

środa, 29 października 2014

(247365) Łapanka

  Nie było mnie tutaj od grudnia więc od razu oświadczam, że żyję i dobrym zdrowiem się cieszę. Nie pora to ani miejsce abym opowiadał o mojej karygodnej nieobecności u Ataner ale zapewniam, że zostałem zrugany i wytknięto mi wszystkie grzechy nawet te których nie popełniłem. Z pokorą przyznaję rację bo usprawiedliwienia nie mam pomimo tego, że nie było mnie w kraju przez siedem miesięcy.

Z Los Angeles do Chicago postanowiłem pojechać autem bo nigdzie mi się nie śpieszyło więc wynająłem największewgo SUVa jaki był dostępny w wypożyczalni i ruszyłem w podróż wiejskimi drogami i dróżkami. Nie będę robił konkurencji i opowiadał o swych przygodach ale skoncentruję się jedynie na perełkach takich jak ta. 
Jesień to pora polowań i wszyscy myśliwi ruszyli na łowy. Pomijam moralne aspekty zabijania zwierząt dla rozrywki i ponoć dlatego, że jest ich za dużo (a straszą nas ekolodzy, że wszystko dookoła nas umiera) ale przyznać muszę, że dziczyzna smakuje wybornie.
 Przez kilka tygodni mojej włóczęgi w samochodzie wytworzył się nieopisany bałagan. Pomimo tego, że miałem tylko dwie torby podróżne i sypiałem po różnego rodzaju motelach i hotelach i jadłem gdzie popadło to wnętrze siedmioosobowego pojazdu z powodzeniem można było uznać za przykład posiadania rozwydrzonej piątki dzieci w wieku do lat sześciu. Wstyd się przyznać ale faktów nie da się przemilczeć. 
O znalezieniu aparatu fotograficznego nie było mowy gdy na świetlnym, przenośnym znaku informacyjnym zobaczyłem napis "Wszyscy myśliwi. Zjazd na lewo". Już myślałem, że straciłem niepowtarzalną szansę na pokazanie paradoksu wolności na północno-amerykańskim kontynencie gdy zaskoczyłem sam siebie przypominając sobie o kamerze w telefonie komórkowym. Telefon był pod ręką, a jakże. 
Dla tych którzy mają problemy z rozumieniem napisów po kilometrze ustawiono kolejny znak drogowy z napisem przypominającym, że wszyscy myśliwi muszą zjechać na parking. Zaraz za znakiem czatował, no właśnie kto? Czy to był policjant czy pracownik Urzędu Komunikacji czy jakaś tajna i bardzo uprawniona jednostka od lasów i zwierząt nie mam pojęcia. Fakt, że niby na uboczu ale lornetka przy oczach pomagała temu jegomościowi rozpoznać czy domniemany myśliwy olał znaki i jedzie dalej nie podporządkowując się nakazom.
 Widać moja gęba nie wskazywała pokrewieństwa z bracią polującą bo nie ruszył za mną w pościg a przecież mogłem mieć w bagażniku dwa jelenie upolowane bez zezwolenia.
 Istna paranoja jak z czasów okupacji. Zatrzymywanie, sprawdzanie, niedowierzanie społeczeństwu i oczywiście ukaranie koszmarnie dużym mandatem tych którzy żle ocenili wiek upolowanego zwierzaka. Ciarki po plecach mi przeszły bo takiego zwyrodnienia dawno już nie oglądałem. Mój wstrząs być może był spowodowany tym, że pracowałem w kraju gdzie podobne poczynania umundurowanych były dość częste.
 Wróciłem do wolnego kraju po kilku miesiącach a poczułem się jakbym jeszcze był tam gdzie prawo musi być podparte strachem zwykłego obywatela.
(247365)

środa, 22 października 2014

Spełnione marzenie - Alaska

  Droga z Anchorage do Fairbanks to więcej niż można sobie wyobrazić.
Pierwsza noc to spełnienie marzeń.
Zorze polarne to rzeczywistość o czym przekonałam się na własne oczy. 
Moim wiernym blogowiczom dedykuję to zdjęcie w podzięce za miłe słowa i super komentarze.
Dzisiaj bardzo krótko bo nadaję na żywo z Alaski, więcej atrakcji na blogu będzie po moim powrocie do domu.

środa, 15 października 2014

Noworoczne postanowienie, finał.

  Lato już prawie minęło a o tegorocznych wakacjach ani mru mru. Temat tabu i nikt nie poruszał go aż do dziś. 
- 
I co z Alaską? 

- Którą? 

- A ile Alasek jest na świecie? - Odparowałam jak wybuchający wulkan. p. popatrzył na mnie ponad okularami i nie odpowiedział. Gapił się na mnie, świdrował ślepiami jak Bazyliszek. 
- Co z naszym wyjazdem?
- Mówiłaś, że nie jedziemy więc o co chodzi?
 - Moje zdziwienie było tak olbrzymie, że aż mnie ścisnęło w gardle.

- Co? - Szybko myślami powróciłam do naszych rozmów które miały miejsce bagatela prawie rok temu. Wtedy rzeczywiście nie był to dobry okres do wyjazdu i aby podtrzymać p. na duchu paplałam coś, że jak nie zobaczymy zórz polarnych na Alasce to nic się nie stanie i dalej będziemy żyć jak do tej pory. Cholera jasna! Skąd mogłam wiedzieć, że zamiast uskrzydlić męża podcięłam mu skrzydła. Wtedy myślałam o marcowym wyjeździe a nie o tym, że powinniśmy się poddać i nie pojechać w październiku jak to było w planie niby awaryjnym
- Jeżeli nic nie masz przygotowanego to śmigaj do swojej jamy komputerowej i załatw wszystko w pół godziny, tyle mi wystarczy aby przygotować perwersyjną kolację. - Brwi p. uniosły się wysoko na połowę czoła a usta wygięły się w tajemniczym uśmiechu. - Nie wyobrażaj sobie za dużo, usmażę gigantyczne krewetki, podgrzeję brie i do tego tosty z czosnkiem i żółtym serem. Orgia smaków! A ty do roboty.

- Wyrzuciłem wszystkie notatki. - p. bezradnie rozłożył ręce.

- Ponoć masz fotograficzną pamięć więc bez trudu przypomnisz sobie co, gdzie i jak. Tak? - Na moje słowa p. wolno podniósł się z kanapy i przemawiał do siebie tak cicho, że nic nie dosłyszałam ale mogło to być coś w stylu "powinnaś dziękować Bogu codziennie, że ktoś taki idealny jak ja zaopiekował się tobą".
 Chyba nabieram wprawy w pakowaniu się do wyjazdu bo ze wszystkich zimowych ciuchów zrobił się zgrabny stosik który zniknął w torbie bez problemu. Ten wyjazd odbiega od normy bo zabieramy tylko dwie torby i bagaż podręczny. Do auta zawsze w ostatniej chwili mogłam coś dorzucić bez obawy o konsekwencje. Teraz limity linii lotniczych wytrąciły mnie z równowagi bo jak zmieścić się do jednej torby jeszcze nikt nie wymyślił. 

- Za kilka dni wylot a my już gotowi. Brawo kochanie! - Gdy wychodziłam do sypialni jeszcze raz rzuciłam okiem na torbę p. i wydała mi się niepokojąco mało wypchana. Dołożę do niej coś mojego. Z taką optymistyczną myślą naciągnęłam kołdrę pod sam nos i zasnęłam.
Gdyby ktoś chciał pomachać nam i życzyć udanej przygody to bardzo proszę bo wybraliśmy miejsca w samym ogonie po lewej stronie przy oknie aby mieć dobry widok nie przesłaniany przez skrzydło. W ostatnim oknie przy dużym zbliżeniu zobaczycie moją twarz przyklejoną do szyby.
Kolejny post z Alaski.

piątek, 10 października 2014

O zmroku

  Jedno jest zastanawiające, kiedy znudzi się nam włóczęga po bezdrożach do ostatniego promyka słońca. Wygląda, że nieprędko bo nawet po całodniowej wycieczce skusiliśmy się aby zobaczyć co czeka nas gdy zjedziemy z głównej drogi bo tam jeszcze nas nie było.
Chcieliśmy zobaczyć jak wygląda Lake Powell od strony Utah i nie bacząc na to, że za chwilę będzie szaro dookoła i krajobraz straci swą kolorową szatę jechaliśmy uparcie do wypatrzonego na mapie celu.
Udało nam się dojechać do końca drogi gdy cienie zniknęły z powierzchni ziemi ale było na tyle widno abyśmy mogli przekonać się, że ta strona jest ciekawsza i musimy tu jeszcze przyjechać na kilka dni. Zwiedzić tą okolicę i pooglądać w spokoju krajobrazy których mam ciągły niedosyt.

czwartek, 2 października 2014

Canyon de Chelly

  Tam gdzie znajdujemy się po raz kolejny łatwiej nam poruszać się w terenie i dlatego bez zastanowienia pojechaliśmy do znanego kempingu aby tam spędzić noc.
Z zewnątrz i w środku biura wszystko jak dawniej tylko brak właściciela który przebywał w tym czasie na wakacjach.To chyba jeden z najgorszych kempingów jakie mieliśmy szanse odwiedzić i zwiedzić w czasie naszych wędrówek po USA. Jedyny jego plus to, że jest (że jeszcze istnieje) bardzo blisko cudownego kanionu.
Wybór miejsca na tym kempingu jest dowolny. Nie ma numerowanych miejsc i każdy może zamieszkać gdzie mu się podoba ale miejsca jedno bardziej abstrakcyjne od drugiego. Nie narzekaliśmy na brak prądu czy internetu bo przecież wybór był świadomy i wiedzieliśmy co nas czeka.
Zdjęć samego kanionu z góry nie zamieszczam bo już wcześniej pojawiły sie na moim blogu i możecie je obejrzeć klikając tutaj lub tutaj.
Po co przyjechaliśmy? Czy po to aby oglądać znane nam widoki? Nie. Tym razem zejdziemy na samo dno kanionu De Chelly. Przepaść nie zbyt imponująca bo tylko niecałe 215 metrów ale patrząc bezpośrednio w dół można poczuć kręcenie w dołku.
Teraz nadeszła moja pora, ja byłam przewodnikiem. p. utyskiwał, że on nie ruszy tyłka z kamienia przed wejściem do kanionu i poczeka na mnie aż szczęśliwie wrócę.
- Chodziłam za tobą po kamorach (trzy posty wstecz) i nie narzekałam więc nie pora teraz na płacze i utyskiwania. - Po wypadku p. nabawił się lęku wysokości i za żadne skarby nie chciał zejść w dół. Starałam się przedstawić mu tylko same dodatnie cechy takiego przedsięwzięcia a jednym z nich miało być przezwyciężenie fobii. - Ja idę i chyba nie chcesz pozostawić mnie na pastwę losu. - p. bladł i siniał na przemian i z wielkim ociąganiem założył plecak. Ja ruszyłam przodem podskakując z zadowolenia co jak dowiedziałam się po czasie wprawiło p. w jeszcze gorszy nastrój.

- Nie zostawaj w tyle, najlepiej jak będziesz szedł zaraz za mną i patrzył na moje nogi a nie rozglądał się dookoła. - p. człapał na sztywnych nogach i początkowo myślałam, że zgrywa się na zombie. Cały oblany potem dyszał jak lokomotywa ciągnąca wagon grubasów, w końcu doszedł do mojej kryjówki.
- Tutaj uważaj bo jest bardzo ślisko a na sam dół jeszcze daleko, lepiej nie spadać.  
- Ja to robię tylko dla ciebie a ty pastwisz się nade mną i mścisz się za De-Na-Zin. - No proszę niby taki przelęknięty a umysł pracuje poprawnie. - Tam przynajmniej było płasko. Jak znajdziesz kawałek pionowej skały to zaczekaj tam bo muszę przytulić się do niej aby nic nie widzieć oprócz niej. Oszaleję przez ciebie!
- Ja tam nie pójdę żebyś mnie zabiła! - Usłyszałam błaganie wypowiedziane histerycznym tonem tuż za mną. Zatrzymałam się zdezorientowana bo dalsza droga choć nie łatwa to nie odbiegała od normy. 
- Gdzie? - Zapytałam zaciekawiona.
- Tam!
Rzeczywiście przed nami ktoś zuchwale wszedł sobie na skałę lub połączenie dwóch ale to nie była droga dla zwiedzających.
- Miałeś patrzeć pod nogi a nie wyszukiwać przeciwności.
W takim stylu dotarliśmy wreszcie do miejsca gdzie 2000 lat temu Indianie Anasazi zbudowali swoją bardzo rozpoznawalną ale nie bardzo popularną siedzibę. Obecnie kanion znajduje się na terenie Indian Navajo i jestem im wdzięczna za udostępnienie go zwiedzającym.
Własnie to miejsce znajduje się w kadrach wielu filmów z Hollywood o kowbojach i Indianach dzikiego zachodu.
Chyba najpopularniejszym jest film z 1958 roku pt. Wielki Kraj (The Big Country) z Gregory Peckiem i Charlton Hestonem.
 Po chwili odpoczynku ruszyliśmy w drogę powrotną ktora niezbyt różniła się od tej w dół i gdy wreszcie dotarliśmy do punktu z ktorego rozpoczęliśmy poznawanie kanionu De Chelly zaróno p. jak i ja odetchnęliśmy z ulgą.
Prymitywizm którym szczyci się właściciel kempingu jest zupełnie niezrozumiały i dokuczliwy. Na przykładzie p. który nie jest szczególnie wybredny jeżeli chodzi o miejsce noclegowe można stwierdzić, że takie traktowanie klientów wręcz ich odstrasza. Namiot można rozbić dosłownie wszędzie ale jeżeli jest proponowane WC to przynajmniej niech to będzie dziewiętnasty wiek jeżeli ma być prymitywnie ale nie coś takiego aby nie można umyć rąk po fakcie. 
- Poczekam do zmroku i pójdę w krzaki. - Oświadczył lekko poirytowany człowiek który nie pozbył się lęku wysokości ale może nabawić się skrętu kiszek. Jeżeli jego WC wyglądało jak moje to nie dziwię się jego decyzji. Pójdę w jego ślady.
Zmrok zapadł szybko i w naszym barku na kółkach wyczarowałam dwa drinki; dżin z tonikiem i cytryną aby uczcić nasz dzisiejszy dzień na który czekałam kilka lat. Szczęśliwie poznaliśmy cały kanion i teraz możemy rozkoszować się ciepłą nocą. Gdy przez chwilę zajęłam się poszukiwaniem papieru toaletowego szczęście chwilowo nas opuściło bo;
1-bez zaproszenia z drinka p. skorzystała ćma ze skutkiem śmiertelnym,
2-papier był zdradliwy.
Jeżeli ktoś poczuł się urażony podtekstem powyższego zdjęcia to poczekajcie na relację z Kodachrome w której  nie będzie nawet szans na ukrycie nasuwających się skojarzeń z pewną częścią ciała bo zdjęcia pokażą wszystko.