1

czwartek, 19 kwietnia 2018

Górale z Kolorado mawiają, że...

- Mawiają, że w Polsce dziewczyny w bikini chodzą po ulicach. A u nas mróz. Brrr.
- Zimno jest jak diabli i nawet w aucie nie ma odrobiny wiosny. Zlituj się i zrób trochę cieplej. - Zawinięta byłam w gruby, wełniany koc i dodatkowo nogi okryte miałam drugim kocem. Stanik, podkoszulka, cienki wełniany sweterek i bluza z polaru miały mi zapewnić komfort od pasa w górę. Nogi również miałam zabezpieczone jak na wyprawę poza koło podbiegunowe a i tak marzłam. Chyba źle napisałam, że marzłam, było mi po prostu zbyt chłodno.
- Nie mogę bo zaraz zacznę ziewać i będziesz musiała prowadzić.
- No to niech już tak będzie ale gdy pojawi się stacja benzynowa to poproszę o kawę, dużą i gorącą.
- A co nie wyjdziesz do toalety?
- Nie. Posikam siedzenie jak nie zrobisz cieplej o jeden stopień a najlepiej o dwa. O dwa i pół.
- W końcu p. ulitował się nad zrzędzącą małżonką i zrobiło się o wiele sympatyczniej bo przestałam utyskiwać na dręczący mnie chłód.

Przedstawiałam obraz wychudzonego zawodnika sumo, bo taki prawdziwy do naszego auta nie miał szans wejść. Taka bezkształtna sterta gałganów na siedzeniu pasażera. Jechaliśmy do dalekich znajomych na zachód i niestety na północ. W Chicago wiosny jeszcze nie ma i póki co jeszcze nie było a już połowa kwietnia. p. zaczął ziewać raz za razem. Ziewał tak zaraźliwie, że i ja ziewnęłam raz albo dwa. Nie było rady sama zmniejszyłam ilość ciepła wpadającego do wnętrza samochody. Nie miałam pojęcia dlaczego tak dokucza mi chłód bo na zewnątrz było plus trzy a aucie względnie znośnie. Patrząc na p. który miał cienkie spodnie dresowe z bawełny jak na podkoszulki, letnie tenisówki na stopach i cieniuśki, rozpięty polar wiedziałam, że wokół mnie jest ciepło. Gdzieś było ale skutecznie mnie omijało. Długa zima w tym roku dała mi się we znaki bo wielokrotnie klęłam, że już wolę jesień, tą smutną i deszczową niż cudowną wiosnę. Zimno, mokro i bez słońca taka pogoda nastała od grudnia i trwa po dzień dzisiejszy. Stanowczo mam dość takiej pogody i wyjazd na pogranicze Kanady, Minnesoty i Północnej Dakoty, wcale ale to wcale, nie przypadł mi do gustu.
Zgniła, paskudna pogoda ciągnęła się za nami od samego domu i spoglądając w niebo będzie nam towarzyszyła prawdopodobnie przez cały tydzień.
Zbliżaliśmy się do Minneapolis i zaczęło lekko sypać śniegiem a po chwili dość mocno wiać. Minęło może pięć minut i znaleźliśmy się w tak koszmarnym wirze śniegowym, że nie było wiadomo gdzie jest droga. Utworzył się gigantyczny korek bo prędkość podróżna spadła prawie do zera jak i widoczność.

Podjęliśmy ożywioną dyskusję czy nie wrócić do domu bo ujechaliśmy ledwo pięć godzin. Nie muszę chyba przekonywać nikogo, że byłam za powrotem do domu. p. kląskał i mlaskał. Przeżuwał przekleństwa a potem je wypowiadał i pieklił się niemiłosiernie. Zrobiłam jedno zdjęcie samego początku piekła. Gdy bramy piekła się rozwarły nikt z nas nawet nie myślał o niczym innym tylko o tym aby calło wyjechać z miasta. Auta jak na złość rozbijały się o siebie i wiele z nich wylądowało na poboczu. Głęboko zakopane w śniegu będą musiały długo poczekać na serwis który wyciągnie je z pułapki. Jechaliśmy bardzo wolno ale ciągle jechaliśmy. Inni mniej cierpliwi już nie mieli drogi pod kołami.
p. chyba spocił się z nerwów bo uchylił okno o wiele za nisko. Zawirowało w środku śniegiem ale nic się nie odezwałam bo w naszej rodzinie kierowca to święta krowa i wolno mu wszystko, no prawie wszystko.
- To musi kiedyś minąć. Takie burze to normalka na wiosnę tylko, że my mamy jeszcze pięćdziesiąt kilometrów obwodnicy zapchanej jak rybny przed wigilią za komuny.
- Zamknij okno! - Krzyknęłam bo śnieg wleciał mi za kołnierz. Chciałam dodać odrobinę szantażu, że wysiądę ale zrezygnowałam z oczywistych przyczyn, tak dobrze widocznych na zdjęciu.

- Czy przypadkiem twoi dziadowie nie byli Eskimosami? - Tak na wszelki przypadek zapytałam bo nigdy nie wiadomo kiedy dowiem się całej prawdy.
- Eee tam. To zwyczajni ludzie. Dziadka pamiętasz a babkę też widziałaś. Nawet mnie trochę znasz i chyba nie jestem podobny do Eskimosa.
- Jeżeli nie dziadkowie to na pewno pradziad był do dziś poszukiwanym Yeti. Nie jest ci zimno?

Brnęliśmy przez białą pustynię przez kolejne cztery godziny i ujechaliśmy zaledwie osiemdziesiąt kilometrów. Robiło się ciemno i nie mieliśmy szans na dojechanie do celu o przyzwoitej godzinie. Zatrzymaliśmy się w podłym hotelu bo w tych lepszych nie było miejsca!!! Mój nastrój sięgnął rynsztoka i klęłam aż p. zwrócił mi uwagę.
- Bo co? Baba jestem i nie mogę sobie ulżyć? Tylko ty możesz? - Miałam rację bo odpowiedziała mi cisza zagłuszana poświstywaniem wściekłego wiatru za oknem. Wskoczyłam do łóżka w ubraniu obrażona na cały świat a najbardziej na tą cholerną wiosnę.

Wczorajszy błąd spowodował poranne skutki. Obudziłam się zlana potem. Czułam, że leżę w wannie wypełnionej po brzegi ukropem. Ubranie przylepione do ciała stanowiło mokrą opokę która krępowała moje ruchy i oddech. Czułam, że za chwilę zemdleję. p. stał przy oknie i wpatrywał się gdzieś w dal.
- Już nie śpisz? Którajestgodzina. - Bełkotnęłam coś bez sensu jakbym miała natychmiast lecieć do roboty.
- Późno. - Jak zwykle oszczędny w słowach p. stał niewzruszony i palił papierosa pomimo tego, że w hotelach palić nie wolno.
- Dawno nie śpisz? - Ciekawa byłam dlaczego mnie nie obudził.
- Nie, ale tak się wierciłaś i jęczałaś, że już wolałem wstać.
- Jestem cała spocona, musiałam mieć koszmary a ty oczywiście wolałeś abym się męczyła niż obudzić swą ukochaną żonkę. - Usłyszałam lekkie cmoknięcie którego znaczenia nie odgadłam do dziś. Wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam do łazienki aby zrzucić z siebie tonę mokrego ubrania. 

Przywitałam dzień już w dobrym nastroju przebrana po gorącej kąpieli w lekkie, tym razem ciuchy. Postanowiliśmy po drodze poszukać wiosny o której tak głośno w radio i telewizji. W Polsce ponoć kwitną kwiaty a za szybą samochodu takie oto widoki. Dojrzałam gdzieś bardziej zielone miejsca obok śniegu ale chyba nie tak wygląda wiosna.
- Skoro nie ma jej przy drodze to może pójdziemy na krótki spacer i znajdziemy ciepły powiew wiatru. - Po kolejnych trzech godzinach monotonii za oknem potrzebowałam jakieś odmiany, trochę ruchu i dużego omleta na południowy posiłek. Mijane miasto nie urzekło nas urodą i posiłek postanowiliśmy odłożyć do kolejnego na mapie. Tutaj wiosenne wiatry przygnały śmieci których spora ilość przypominała jeszcze nie stopniały śnieg.
W kolejnym mieście było już trochę czyściej więc i jedzenie smakowało wyśmienicie. Syci i leniwi zmusiliśmy nogi do pracy od której już zupełnie odwykły. Za restauracją było sporo miejsca na spacer więc ochoczo skorzystaliśmy z nadażającej się okazji. Gdy rozejrzałam się dookoła nie dostrzegłam nawet śladu wiosny. Zastanowiłam się czy warto iść pośród zeszłorocznych traw i zielska. Kwiecień to burzowy miesiąc pełen niespodzianek jak wczorajsza śnieżyca i porywczych wiatrów które daleko unoszą świadectwo niechlujstwa obywateli. Nie należę do buntowników chroniących przyrodę za cenę własnego życia i z umiarem wdrażam recycling. Śmieci wyrzucam do śmietnika ale jak widać nie wszyscy są tak minimalnie zdyscyplinowani jak ja.
Gdy stopnieje śnieg pozostaje obraz tak bardzo niechciany i skrywany przez białą kołderkę zimowego puchu. Trochę to niemiłe ale albo wiatr poniesie to dalej albo służby porządkowe zapełnią pokaźną ilość kontenerów na śmieci. 
Poszukiwania wiosennych kolorów postanowiliśmy poszukać z dala od cywilizacji i nasz krótki spacer przerodził się w prawdziwe poszukiwania. Coś przyciągnęło naszą uwagę ale to nie był kwiat tylko kran po środku ugoru. Gdy pokręciliśmy się wokół niego aby zrobić zdjęcie jaskrawych kolorów znaleźliśmy w końcu wiosnę.
 Wiosna tego roku nie rozpieszcza nas kolorami ani optymistycznymi temperaturami. Gdy inni ocierają pot z czoła kryjąc się w cieniu, my z lupą na kolanach, pazurami rozgarniamy uschniętą trawę w poszukiwaniu świeżej zieleni. Kilka źdźbeł nowego życia napełniło nas otuchą i zadowoleni z faktu, że to już wiosna powróciliśmy do auta.
Minęły trzy dni.
Wracaliśmy do domu i świecące słońce jakby krzyczało słowo lato. Lato mieliśmy w aucie bo zaraz za szybą hulał zimny wiatr.
Wczoraj byliśmy już w Wisconsin i od umiłowanego łóżka dzieliły nas trzy godziny jazdy. Trochę przysypiałam trochę gadałam ale o śnie mogłam tylko i wyłącznie pomarzyć. Z przeciwka jechały auta całe oblepione śniegiem.
- Górale z Kolorado mawiają, że w kwietniu jeszcze tylko dwie burze śnieżne i już wiosna. Albo w maju. Nie pamiętam. - p. jak zwykle jest pełen optymizmu, nic tylko wyć ze strachu. Po niezbyt długiej chwili jak nie sypnie śniegiem jak nie dmuchnie wiatrem. Świat znów oszalał a mnie aż zachciało się płakać. Dwie burze śnieżne w czasie jednego krótkiego wyjazdu okazały się nie do zniesienia. - Hotel czy dom?

- Dom. Oczywiście dom. Mój ty rycerzu jedź i zawieź mnie całą do domu. Szybko proszę. Możesz nawet otworzyć okno. - Uśmiech na naszych ustach wyrażał zdeterminowanie i wiarę w to, że górale z Kolorado mówili o kwietniu. Co będzie w maju nikt nie wie ale mamy nadzieję, że przecież i najstarsi górale mogą się pomylić.
Aż trudno uwierzyć, że gdzieś tam za górami, za lasami jest już wiosna i dziewczyny chodzą po ulicach w bikini.

piątek, 6 kwietnia 2018

Lamus

- Kręć! Kręć!
- Długo jeszcze?
- To praca nie na czas tylko na ilość, a potrzebuję sporo pieprzu. Ponoć miałeś mi pomagać.
- p. stał przy swoim miejscu pracy i kręcił korbelką. Przygotowywałam właśnie wtedy kotlety mielone. Jak zwykle kupiłam za dużo składników więc po zmieleniu różnych gatunków mięsa raptem zrobił się cały gar mielonego mięsa i warzyw. Jesteśmy smakoszami mielonych i rzeczywiście nasze kotlety są zupełnie inne niż te spożywane w innych rodzinach. 

Poprzednim razem usmażyłam ponad setkę kotletów. Po co komu sto kotletów na obiad nikt nie wie. My również. Jak robota to robota i we dwoje, mielenie i przyrządzanie mięsa poszło nam zupełnie sprawnie. Wspomnę tylko, że nie zaprosiliśmy całej wsi na obiad. Miały być mielone dla dwóch osób. To był wypadek przy pracy, wyjęłam z zamrażarki wcześniej uzbierane porcje mięsa do zmielenia i rozmroziłam wszystko aby zrobić miejsce dla nowych zapasów. Rozmrożone mięso trzeba było przetworzyć i niestety wyszła setka. Obdarowywaliśmy wtedy znajomych swoimi wyrobami wzbudzając zainteresowanie podszyte niepewnością. Na moje telefoniczne oświadczenie, że przyjeżdżam z ciepłymi kotletami koleżanki reagowały podejrzliwie, że chcę je otruć albo, że ich mężowie są zbyt chudzi i postanowiłam ich dokarmić. Każdy przyjął świeże kotlety z chęcią ale bez fajerwerków słownych. W każdym razie pozbyliśmy się nadwyżki a resztę smakowaliśmy przez długi czas. Teraz miało być tylko dla dwojga z lekkim zapasem ale i tak wyszło dużo za dużo. Do takiej porcji mięsa pieprzu trzeba pokaźnej ilości. Zatem p. stał i kręcił korbelką młynka do pieprzu już dość długo. Nie dziwię się, że mógł się znudzić bo ja już dawno użyłabym zmielonego pieprzu ze sklepu. Jednak w zeszłym roku postanowiliśmy wrócić do natury. Mechaniczne młynki do kawy i do pieprzu wynieśliśmy na śmieci. Z lamusa wyciągnęłam te dawno zapomniane. Przyznam się, że był to dobry krok bo smak i zapach ziaren świeżo mielonych na chwilę przed spożyciem są o wiele lepsze. Nasz składzik na przedmioty chwilowo zbędne jest znikomych rozmiarów i czasami cieszę się z tego faktu. Szczególnie wtedy gdy poszukuję czegoś co znajduje się gdzieś tam nie wiadomo gdzie. - Jeszcze troszkę i już jesteśmy po robocie. - Powiedziałam to aby oszukać samą siebie bo teraz miała nastąpić mało lubiana czynność czyli smażenie.
- Dobrze, że nie jesteśmy “chomikami” i nie magazynujemy wszystkiego co nawinie się pod rękę. Ciekaw jestem czy zaakceptowałabyś takie hobby jak zbieranie starych maszyn górniczych?