Pozostawiając Chicago tym, którym nie chce się pojechać dalej od miasta albo lubią gwar i tłum, my znaleźliśmy spokojne miejsce w Illinois State Beach Park.
Tutaj zupełnie coś innego, prawie puste plaże i jest gdzie pospacerować. Długa plaza ciągnie się aż do granicy ze Stanem Wisconsin. Aby znaleźć się z dala od wielkomiejskiego zgiełku musimy stracić godzinę na dojazd autostrada. Czasami trochę dłużej jak napotkamy zbyt dużo aut po drodze. Zwykle zaczynamy od południowego krańca tego Parku Stanowego.
Wydmy porośnięte są małymi drzewami i płożącymi się iglastymi roślinami. Z daleka i z lekkim przymrużeniem oka przypomina mi to afrykanska sawannę. Stąpam dość ostrożnie bo rosną tutaj rośliny jakby z innej strefy klimatycznej.
Pierwszy raz nie mogłam uwierzyć w to co widziałam. Kaktusy w takim klimacie? Lato jest gorące wiec kaktusy mogą być ale przecież przychodzi zima podczas, której temperatura niekiedy osiąga minus dwadzieścia piec stopni Celsjusza. Nie mieści mi się to w głowie jak to możliwe, ze nie zmarzną. W jakiś cudowny sposób kawałek tej mistycznej rośliny znalazł się pod naszym oknem i o dziwo rośnie do dziś. Zimę spędza pod śniegiem lub smagany jest lodowatymi wichrami. Żyje i cieszy się dobra kondycja. Do towarzystwa przywieźliśmy większą opuncje z teksańskich prerii, która tez zakwita.
Rosnące tu rośliny jak żyjące zwierzęta wprawiły mnie nie raz w osłupienie. Razu pewnego p. odniósł niebywały sukces i wyrwał mnie silą z domu bardzo wcześnie rano. Na plaży byliśmy około ósmej trzydzieści.
Dookoła ani śladu człowieka, cicho i spokojnie. Stojąc na wydmie widziałam zarówno niekończące się jezioro jak niedaleki las po przeciwnej stronie. Jakiś dziwny kształt przemieszczał się po wydmach. Staliśmy akurat w bezruchu podziwiając budzący się dzień. Zwierze biegło od lasu w stronę wody. To na pewno nie był kojot bo akurat z kojotami jestem oswojona. Widziałam ich setki zarówno w okolicach gdzie mieszkam jak i na Dzikim Zachodzie.
- Wilk? Popatrz wilk! - Pytająco, autorytatywnie stwierdziłam. W tym czasie wilk stanął na najwyższej części wydmy przed sama plaza. Rozejrzał się dookoła i jego uwadze nie uszły dwie postacie znienawidzonego gatunku. Zawrócił i pobiegł do lasu. Co do wilka nie mogłam się mylić bo znam te dzikie zwierzęta z naszych zwariowanych wycieczek w dziewiczych lasach Wyoming. Niedźwiedzie tez znam ale o tym jak p. popisał się nieograniczona głupotą i poleciał za niedźwiedziem z aparatem fotograficznym nie będę pisała bo wstyd.
- Wystraszyłaś biedaka na śmierć, widziałaś jak uciekał przed tobą. Najwyraźniej on się ciebie bal.
- Mnie? Chyba żartujesz. Gdym cie nie znała od tylu lat tez twój widok by mnie przeraził, wilkowi się dziwisz.
- Pamiętasz jak zabrałem cie na polowanie na grzechotniki? Pamiętasz ani jednego nie znaleźliśmy. Jak bylem tam sam to były ich tysiące. - Z wyrzutem odciął się p..
- To bardzo się ciesze, ze odstraszam węże bo wcale nie miałam ochoty spotkać ani jednego, boje się węży jak nie wiem co. Twoje pomysły czasami mnie przerażają bardziej niż Grizzly.
- Zaklinaczka węży. - Kto wie jak długo trwała by taka bezsensowna wymiana naszych poglądów gdyby nie nadjechał strażnik na wszędołazie i jego wzrok karcący dal nam do zrozumienia, ze po wydmach raczej się nie chodzi. Zeszliśmy na piasek na którym pozostał ślad opon jego pojazdu.
Pogoda zapowiadała się wspaniale. Niebo lazurowe z jedna chmurka jakby muśniecie już wysychającego pędzla z biała farba. Dziewiąta rano, dla mnie to początek dnia ale dla pracowitego słońca to kolejna godzina prażenia planety ziemia zwanej. Rozkokosilismy się nieopodal rzeczki. Nigdy wcześniej nie widziałam takiego "cuda" i daje słowo, ze pierwszy raz zbaraniałam. Zrzuciłam cywilizowane ciuchy i rozpoczęłam przysposobienie samoobronne nakładając gruba warstwę kremu z maksymalna zawartością filtru UV. Nie bacząc na lodowata wodę chłodziłam systematycznie swoje ciało abym nie dostała niespodziewanego udaru i ataku nerwowego bo jeszcze słyszałam słowa ukochanej osoby. Zaciekawiło mnie czy ja straszę tylko lądowe zwierzęta swym wyglądem, może wodne tez? Zawsze to coś, przecież mogę się wynajmować jako straszydło na rekiny. Już sobie wyobraziłam, ze dostaje tysiąc dolarów za pół godziny podwodnego straszenia ale wtedy przypomniała mi się historia z pijawkami i kolorowe wizje w zielonej barwie odfrunęły jak stado spłoszonych mew. Pozostaje mi tylko lad ale tutaj straszydeł jest co niemiara i postanowiłam na razie nie zmieniać swojej pracy.
W zależności od opadów rzeka ta widocznie zwiększa swa głębokość. Żyją w niej żółwie i najrozmaitsze ryby. Jak wspomniałam rzeka kończy się na plaży wiec dostęp do niej jest niesłychanie łatwy. Po jej drugiej stronie jest ścisły rezerwat i tam już wstęp wzbroniony. Bardzo niejasno informuje o tym wyblakła tablica oddalona od plaży. To bardzo dobry pomysł umieścić zakaz gdzieś tam a przestrzegać go tutaj. Brawo! W ten właśnie sposób o mały włos nasze oszczędności zasiliły by konto Parku Stanowego. Przyłapani na drugiej stronie rzeki przez strażnika wprawiliśmy go w zakłopotanie zasypując go pytaniami na które nie potrafił odpowiedzieć i chyba zapomniał o mandacie bo puścił nas z upomnieniem, ze następnym razem... Cos jednak musi być w tym miejscu skoro rośnie tu ponad dwa tysiące gatunków roślin nigdzie nie występujących w Illinois. Rzeka jest mała i nieruchawa.
Woda w niej jest cieplutka choć nie za czysta jak to w rzece z której woda wycieka do Jeziora Michigan poprzez nieszczelne dno a nie wierzchem. Patrząc na nią mam wrażenie, ze woda stoi i nie jest to rzeka.
Gdy wody w niej jest tyle, ze do jeziora jest bardzo blisko p. przekopuje połączenie. Bardzo wąska stróżka wody poszerza się szybko zamieniając się w rwący potok na samym początku a później już w szeroka rzekę z normalnym ujściem. Zabawy jest co niemiara. Kierując się na północ musimy przejść obok hotelu i kempingu gdzie ludzi jest więcej niż nad nasza rzeka i docieramy do nieczynnej już elektrowni atomowej. Czego to ludzie nie wymyślą aby uprzykrzyć życie innym. Kto wpadł na pomysł aby w takim miejscu budować coś tak okropnego. Idąc ciągle na północ napotykamy kolejna rzekę która jak poprzednia kończy się na piasku plaży.
Widać to tutaj jakby naturalne i powszechne zjawisko. Wspaniała plaza kończy się w porcie na samej granicy stanów Illinois i Wisconsin. Nie jest to port rybacki lecz rozrywkowy. Niektóre lodzie i motorowe jachty są wizytówką bardzo zamożnych ludzi. Inne natomiast należą do zwyklych zjadaczy chleba z marynarskimi upodobaniami. W soboty i niedziele ruch tam jak na Marszałkowskiej w piątkowe popołudnie. Zwinne skutery wodne uwijają się pomiędzy łodziami jak wściekle osy. Najbardziej podobają mi się spadochroniarze z deska do pływania u nóg. Przy odpowiednim wietrze wyczyniają harce i swawole. Ich kolorowe parasole wesoło kontrastują z błękitem wody i nieba. Zupełne odludzie zaskakuje znajdowanymi na brzegu przedmiotami wyrzuconymi przez fale. Oprócz zdechłych małych rybek, których nazw nie znam i olbrzymich łososi po szare mewy trzykrotnie większe niż polskie aż po bukiet balonów.
Woda w jeziorze jest przeważnie krystalicznie czysta, czasami zdarza się napływ glonów ale taka sytuacje można napotkać raz góra dwa razy do roku.
Gdy temperatura wody wzrasta małe rybki umierają nie zdążywszy się przystosować do gwałtownej zmiany i cale wybrzeże wyścielone jest dywanem ryb. Jest ich tak wiele, ze nawet ptaki już ich nie jedzą.
Woda kusi i zaprasza na kąpiele ale baczna na zdradliwe promienie słoneczne wielokrotnie uciekam się do osłaniania ramion cienka bawełnianą bluzka. Może to was dziwić ale przekonałam się, ze z tutejszym słońcem musze obcować bardzo ostrożnie.