![]() |
Ahinga czyli Wężówka amerykańska. |
- Bardzo cię proszę więcej mi już nie czytaj bo zaraz zawrócę do hotelu. - Miałam dość niesamowitych opowieści o trzydziestometrowych wężach w stylu boa dusiciel albo pyton kusiciel które można obecnie spotkać właśnie tam gdzie jedziemy. Ulotki informacyjne zajmowały całą kieszeń za fotelem pasażera i obiecałam sobie, że wyrzucę je wszystkie, nawet te nie przeczytane. Nadmiar informacji może być deprymujący a dla tych którzy nie są wielbicielami węży nawet denerwujący. Dowiedzieliśmy się z tych ulotek, że amatorzy którym znudziła się hodowla egzotycznych węży pozbywają się pupilków wypuszczając je na bagna. W ten sposób zaaklimatyzował się paskudnik pyton birmański rodem z Azji i zamiast jechać do odległej Tajlandii można po kolacji wyskoczyć do Ahinga Trial albo w inne miejsce aby tam go zobaczyć. Do niedawna na Florydzie były tylko aligatory ale obecnie rozległe bagna dały schronienie również krokodylom. Spotkanie aligatora było naszym najambitniejszym zamierzeniem i o potworach woleliśmy nawet nie wspominać na głos.
- Nie wierzę aby aligatory leżały sobie na trawie i czekały na turystów. - Sceptycyzm p. czasami jest zupełnie nie na miejscu. Musi coś tutaj być ciekawego bo to najpopularniejsze miejsce dla chętnych spotkań z mieszkańcami bagien. Parking od samego wjazdu ostrzegał przed …,
przed sępami a nie przed aligatorami.
Zapomniałam o tym niesamowitym miejscu gdzie sępy drapią lakier aut, urywają wycieraczki, dziobią lusterka i już nie pamiętam co jeszcze mogą zniszczyć. Dlatego wzięliśmy płachtę grubego plastiku używanego zwykle pod podłogę namiotu aby przykryć auto. Auta nie okryliśmy przed złośliwymi ptakami ryzykując ewentualne szkody tylko dlatego aby przekonać się co nam zniszczą. Ciekawe podejście do życia?
Ruszyliśmy zatem wyznaczonym szlakiem i po kilkudziesięciu metrach spotkaliśmy "domowego" kormorana.
Ptaki te były na tyle oswojone z tabunem zwiedzających, że pozwalały na zbliżanie się do nich na metr. Skorzystałam z tej okazji bo nigdy wcześniej nie miałam okazji widzieć tak blisko ptaka, bohatera piosenki Piotra Szczepanika. Nawet nie musiałam ich gonić aby zrobić zdjęcie z jednym z nich.
Niezadowolony p. marudził, że nie ma krokodyli i wszystko inne go nie interesuje.
- Będą, będą, poczekaj trochę a będziesz mógł nie jednego pogłaskać. - Kolejne metry to przedzieranie się przez wycieczkę zajmującą całą szerokość ścieżki. Później dwadzieścia metrów biegu aby oddalić się od gwarnego tłumu i wreszcie byliśmy sami. Aligatorów ani krokodyli jednak nie było. Smutna mina p. mówiła sama za siebie a mnie powolutku udzielało się przeświadczenie, że spotkać dużego gada z jeszcze większą paszczą nie jest prostą rzeczą.

Podczas gdy zafascynowany p. przyglądał się roślinkom które notorycznie usychają w naszym mieszkaniu po dwóch miesiącach daremnej opieki, ja wbijałam wzrok w wodę aby odnaleźć chociażby ślady po aligatorze.
![]() |
Na korzeniu po lewej widać brązową jaszczurkę!!! |
Moje usilne wpatrywanie się w gąszcz korzeni i gałęzi tuż nad wodą wreszcie się opłacił.
- Tam! - Wskazałam ręką ukrytego aligatora. Bezwiednie jednak zniżyłam głos i p. wcale mnie nie dosłyszał koncentrując się na kolejnej roślinie. - Chodź tu! Tu jest aligator. - Ponaglałam go donośnym szeptem obawiając się, że mój głos może spłoszyć dostrzeżonego gada. Machnęłam rozkazująco na p. i jeszcze raz wyprostowaną jak strzała ręką wskazałam kierunek.
- Co? - p. wydawał się nieobecny duchem i ciałem.
- Krokodyl.
- Gdzie? - O jejku co za podróżnik skoro nie widzi otaczającej go przyrody. Podeszłam do niego i ciągnąc męża za rękaw ustawiłam go dokładnie w miejscu w którym stałam sekundę wcześniej. Musieliśmy komicznie wyglądać, ja z ciągle wyciągniętą ręką a p. z głupią miną patrząc na mój wskazujący palec.
- Tam w krzakach. - Zniecierpliwiona dźgałam powietrze przed sobą. Po chwili kąciki ust jako pierwsze podniosły się niewidocznie do góry a później pełny uśmiech zagościł na twarzy p.
- Mam cię. - Wymamrotał z takim uwielbieniem jakby to on sam go znalazł. Kilka zdjęć z bliska i z daleka pokazuje jak świetnie aligator wtopił się w krajobraz czekając aż jedzenie samo podpłynie mu pod nos. Byłam wniebowzięta i dumna, że to ja znalazłam pierwszy okaz. Gdybym miała ogon taki jak paw to ten biedny ptak powinien uczyć się ode mnie jak go nosić i pokazywać zadowolenie. p. natomiast odjął aparat od oka pozwalając mu zawisnąć w okolicach brzucha. Oparł się o barierkę prawą ręką i skrzyżował prawą nogę przed lewą. Patrzył na mnie z przekąsem i po słowach - … to pewnie atrapa aby ludziska się cieszyli, wcale się nie rusza ... - mój pawi ogon opadł wraz z mym zadowoleniem. Jak można być aż takim sceptykiem!
- Czego się spodziewasz. - Zaczęłam zadziornie. - Że na twój widok aligatory zaczną tańczyć lambadę jak w kreskówkach? - Minęłam strusia pędziwiatra, bo z tą postacią skojarzył mi się p. w swej pozycji i skierowałam się w dalszą drogę słysząc, że wycieczka zbliża się do nas niebezpiecznie.
Nie uszłam jednak daleko, zaledwie kilka kroków, gdy tuż obok ścieżki-pomostu unoszącej się pół metra ponad wodą zobaczyłam żółwia płynącego pomiędzy wodorostami.
- A tutaj jest żółw. - Z dziką satysfakcją oznajmiłam nie czekając aż ktoś zainteresuje się moimi słowami. Teraz już nie czekałam na nadwornego fotografa i sama uwieczniłam kolejny powód do dumy. Ale mam farta dzisiaj. p. podbiegł do mnie i spojrzał w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą widziałam prawie niewidocznego gada. Widoczna pomiędzy zaroślami wycieczka zbliżała się nieuchronnie więc ruszyliśmy z kopyta w dalszą drogę uciekając przed tłumem i zgiełkiem. Dotarliśmy do parkingu szybkim krokiem bo jeszcze dzisiaj chcieliśmy odwiedzić kolejne miejsce szczycące się dużą ilością aligatorów. Sępy oszczędziły nasze auto nie powodując nawet najmniejszej szkody więc zadowoleni ruszyliśmy w drogę pełną niespodzianek.