Reklama stacji benzynowej nie pozwala wątpić w to co jest koniecznie niezbędne kierowcy. Mianowicie; gas - czyli benzyna, diesel to międzynarodowa nazwa więc i tłumaczenie nie jest potrzebne, beer - piwo, c-store - to sklepik z różnymi pierdołami które mogą przydać się podróżującemu. Niby nic tu nie ma co zwracałoby szczególną uwagę gdyby nie piwo. Tak właśnie piwo zwróciło moją uwagę bo czy rzeczywiście powinno się kierować uwagę na alkohol w czasie jazdy, przypominać kierowcy o tym, że już dawno nie pił i czas najwyższy zatankować nie tylko zbiornik auta ale również i żołądek odpowiednim płynem.
Montany nie da się przejechać bez przynajmniej dwukrotnego tankowania. Przed nami było 706 mil autostradą czyli 1136 kilometrów aby dojechać do następnego Stanu którym było Idaho. Zatrzymaliśmy się na innej stacji niż ta z reklamy i dopiero wtedy kilka słów na białym tle nabrały zupełnie innego wyrazu.
My również zatankowaliśmy w pierwszej kolejności aby później wejść do środka po kawę i oczywiście do toalety.
Gdy p. zajął się kawą ja poczęłam błądzić pomiędzy regałami dobrze zaopatrzonego sklepu monopolowego. Nie, nie przeniosłam się w przestrzeni i raptem nie przebywałam w innym miejscu. Ciągle byłam na stacji benzynowej ale zewsząd otaczały mnie wyroby alkoholowe.
Półki ładnie, równo zastawione z winami uporządkowanymi według smaku zaskoczyły mnie zupełnie. Na stacjach paliw często można spotkać napoje wyskokowe ale są one gdzieś ukryte w samym rogu pomieszczenia więc nie ich widok mnie poruszył. Tutaj było tyle tego, że nasz wiejski monopolowy to podły GS za komuny w porównaniu z trzema alejami wina które przemierzałam z opadniętą szczęką. Asortyment i ilość zbiła mnie z tropu. Zapomniałam o kawie i już marzyłam o kolacji z dobrym winem. Czy o to tu chodziło aby wzbudzić pragnienie u kierowcy? Nie wszyscy lubią pić wino z gwinta więc i takim dziwakom zaproponowano picie z puszki. Piwo w dużych kartonach stało zmagazynowane wprost na podłodze a tym którzy lubią piwo nadające się do spożycia natychmiast i to w odpowiedniej temperaturze dwadzieścia lodówek oferowało wybór o jakim nie miałam pojęcia. Nie pijamy piwa i nigdy nie interesowałam się ile firm jest na rynku amerykańskim i ile rodzajów piwa można polubić. Tutaj jakby w muzeum browarnictwa różnorodność zadowoliłaby najwybredniejszego konsumenta.
Jedziesz - nie pij. To slogan znany wszystkim który tutaj chyba nie ma prawa bytu. Pij ile możesz, krzyczały regały z winem i lodówki z piwem. Pij frajerze, pij teraz bo masz na to ochotę. Jak nie masz ochoty pić natychmiast to przynajmniej kup dwadzieścia cztery puszki a do domu dowieziesz ledwo połowę to może dwa kartony? Jeden dla ciebie a drugi dla żony! Lekko sparaliżowaną nastawieniem sprzedawcy odnalazł mnie mąż. Jego oschłe: “A tobie co? Masz ochotę się urżnąć na tylnej kanapie.” przywróciło zdrowy rozsądek. Rzeczywiście gdybym była sama kupiłabym butelkę na wieczór. Jestem chyba podatna na reklamę i daję się ogłupiać nawałowi informacji.
Kolejne tankowanie znów zaprowadziło nas do przepychu i raju dla alkoholików. Wybór jeżeli nie bogatszy jak w poprzedniej stacji paliw to na pewno nie mniejszy. Trochę inna aranżacja butelek i puszek ale było w czym wybierać.
Z ciepłą albo raczej wręcz parzącą kawą w papierowych kubkach ruszyliśmy w stronę kasy. Przed nami były dwie osoby i rzeczywiście każda z nich oprócz papierosów, czipsów i gotowych kanapek zawiniętych w plastikową folię kupowała alkohol. Gdyby nie p. też zapłaciłabym za butelkę argentyńskiego wina, bo i takie mieli, niepomna tego, że nasz bagażnik oprócz sprzętu turystycznego zawierał rownież sprzęt gastronomiczny i to taki który oboje lubiliśmy; rum do herbaty, porto dla p., gin oraz rozcieńczacze aby gin nie drapał gardła. Oj, zapomniałam o małej butelce Courvoisier gdybyśmy poczuli jakiekolwiek dolegliwości żołądkowe. Tak ogólnie to same smakołyki i lekarstwo, żadnego alkoholu. W podobny sposób podchodzą do życia i alkoholu spożycia mieszkańcy Montany. Piwo jak widać to nic innego jak napój więc i kierowcy przypomnieć o nim nie zaszkodzi.
Montana to wyludniony stan i spotkać drugiego człowieka poza miastem to wyjątkowa okazja i rzadka. Ruch na drogach i autostradach jest znikomy i z lekka zagęszcza się w okolicach miast wzdłuż autostrad.
Jednak nie alkohol będzie kojarzył mi się z Montaną. Podczas wielu godzin na siedzeniu pasażera i również za kółkiem nękały nas świetlne tablice z przerażającymi napisami. Tamtejszy wydział komunikacji albo raczej ludzie zawiadujący treścią na tablicach mają wyjątkowe poczucie humoru. Pomijam już fakt, że liczby nie zawsze były takie same na kolejnych, czarnych prostokątach z lampkami czyli zdobyczy techniki dwudziestego pierwszego wieku, ogłoszeniach ale ich treść interpretowaliśmy wręcz makabrycznie. Otóż wieść niosła, czyli napis na tablicy, że do dnia dzisiejszego na drogach Montany zginęło “x” osób. Mając w pamięci łatwo dostępny alkohol w sklepiku czyli “c store” umieszczanie takich statystyk było zupełnie nie na miejscu. Mnie wcale nie przerażały ale wręcz śmieszyły. Wszędzie dostępny alkohol i tablice o ilości trupów to jakby wręcz namacalny dowód na chwalenie się osiągami sprzedaży alkoholu.
Z niesmakiem opuściliśmy Montanę bo trudno było nam odnieść się jednoznacznie do panującej tam polityki.
Po powrocie do domu ponownie rozgryzaliśmy ten temat popijając kolejnego drinka tego wieczoru. Posłużyliśmy się “góglem” aby dowiedzieć się czy liczba śmiertelnych wypadków w Montanie to dużo czy mało. Dane uzyskane w ciągu minuty wskazywały na to, że lepiej ten stan omijać szerokim łukiem, oczywiście jak się da.
"Stany z największym wskaźnikiem śmiertelności wypadków na drodze" |
- To może jeszcze jednego? - p. wyraźnie sugerował potrzebę skonsumowania kolejnej porcji rozcieńczonej wódki.
- Zrobię. - Bez specjalnych emocji zgodziłam się dzwigając cztery litery z wygodnej kanapy. Przecież najlepsze drinki w naszym domu są serwowane przeze mnie. Gdy p. zlituje się nad moim ciężkim losem i sam przygotuje drinka to pić się tego nie da. - Wpadniemy w nałóg i koniec z nami. - Już chciałam iść spać bo po wakacjach sił na życie brakuje. p. jak zwykle podjął wyzwanie czy nasze spożycie procentów jest w normie. Ledwo doszłam do kuchni gdy głośne rżenie dobiegło z salonu. To rzeczywiście było rżenie a nie śmiech. Pośród czkawki, rechotu i wycia były również słowa ledwo rozumiane i trudne do zaakceptowania.
- Poczekaj bo nie wiem o co chodzi. - Nie byłam w stanie skleić pojedynczych słów w zrozumiale brzmiące zdanie. Gdy znów usiadłam na kanapie p. oświadczył, że jeseśmy daleko za średniakami i ja jestem panienką a on dziewiczkiem. Skarciłam go wzrokiem za niestosowne żarty ale p. kontynuował swój wywód podskakując na kanapie.
- Popatrz sama. - Przesunął swego laptopa ekranem w moim kierunku i paluchem wskazał poniższą treść zaczepniętą z wyszukiwarki.
- Prawiczek a nie dziewiczek. - Poprawiłam męża.
- Czytaj na głos bo sam nie mogę w to uwierzyć! - p. piał tak głośno, że aż prawie ochrypł.
- Ile alkoholu pije przeciętny Amerykanin w ciągu dnia. - Początek pominę bo chyba najważniejszy jest koniec. - Dziesięć (10) drinków dziennie.
- Kochanie poproszę o jeszcze siedem drinkow abyś mogła nazwać mnie przeciętniakiem. Po dwóch to chyba uchodzę za niedojdę. Pijemy? Czy chlejemy aby dogonić średnio przeciętną? - p. wpadł w jakiś zwariowany humor ale mnie przypomniały się chwile ze stacji benzynowej lub alkoholowej jak kto woli.
*****
Proponuję zaglądnąć tutaj:
https://www.citylab.com/transportation/2015/10/the-geography-of-car-deaths-in-america/410494/