1

środa, 29 czerwca 2011

Bez wody smierć.

Rankiem zupełnie ugotowana w sosie własnym wyskoczyłam jeszcze przed zwykle porannym ptaszkiem czyli p. i pognałam jak szalona pod zimny prysznic. Niech mnie nawet lumbago chwyci ale muszę schłodzić moje ciało bez względu na konsekwencje. Uważam się za dość dobrze przystosowaną do prymitywnych warunków biwakowania ale tej nocy zwątpiłam w swoje możliwości. Zaczęłam od chłodnej wody i w miarę jak moje ciało przyzwyczajało się do niższej temperatury wody z prysznica obniżałam ja systematycznie. Gdy już poczułam dreszcze zimna przekręciłam kurek na najwyższą temperaturę i dysząc jak stara lokomotywa wytrzymałam dwie minuty w ukropie. Gdy wyszłam na zewnątrz taka rozogniona poczułam ulgę otaczającego mnie upalnego powietrza. No, teraz mogę wziąć się do roboty i przygotować śniadanie.
- Matko jedyna, co ci się stało? - Bełkotał jeszcze nieprzytomny p. patrząc na mnie jak na zjawisko nie z tej planety. Wcale mu się nie dziwie bo chyba jeszcze mi się nie udało wstać przed min.
- Chcesz kawę z likierem Bailey's czy ze śmietanką? - Do końca życia nie zapomnę przestraszonych oczu p., nawet najlepszy aktor nie odegrałby lepiej tej sceny. Jakiś taki nieufny p. usiadł przy stole paląc papierosa i przyglądał mi się uważnie. Wypił kawę w milczeniu.
- Jak się czujesz? - Zapytałam tak od serca bo wydawało mi się,
że wygląda też na lekko ugotowanego.
- Dobrze. A ty? 
- Idź się wykap a ja poskładam nasze ciuchy. - Przygoda czekała tuz za zakrętem a tak wspaniale rozpoczęty dzień powinien przynieść jeszcze więcej emocji. 

Do Doliny Śmierci dotarliśmy jeszcze na grubo przed południem i wydawało się, ze mamy sprzyjającą pogodę na nasza pierwsza potyczkę z przeciwnościami losu. Znamy to miejsce i tym razem chcieliśmy poznać je od innej strony. Wyszukaliśmy na mapie bardzo trudny skrót prowadzący nieutwardzoną drogą
Dla nas to woda na młyn, w końcu mamy nowe auto i nie straszne nam podłe drogi. Z wielka przyjemnością puściliśmy się szutrową nawierzchnią w nieznane. To nieznane okazało się nieznanym do końca bo po godzinie jazdy na drodze był taki oto znak na zaporze. 
To nie była łatwa decyzja, p. jak zwykle był za tym aby jechać nawet aby zdechnąć u krańca podroży, ja wolałam umiarkowane wyjście z sytuacji. Z mapy wynika, ze można dojechać do celu naszej wędrówki również inna droga wiec czemu nie spróbować właśnie tej innej. Łzy w oczach p. nie odwiodły mnie od postanowienia i po krótkiej naradzie zawróciliśmy do punktu wyjścia. Serce mi się kroiło z żalu na myśl o naszym Jeepie którego sprzedaliśmy rok wcześniej. Osobowym autem nie damy rady na totalnych bezdrożach nawet pomimo najszczerszych chęci i umiejętności obojga kierowców. Drogi nie zamyka się tak od niechcenia, jakaś przeszkoda prawdopodobnie uniemozliwiała dalsza jazdę.
Niewiele czasu upłynęło gdy dostrzegłam cień przekory w oczach małżonka. Bezkresna dal, na horyzoncie oddalonym o wiele kilometrów, wznoszące się góry i pośród nich wąziutka nitka drogi. Zatrzymaliśmy się na chwile aby ocenić nasze szanse i nasycić się tym niecodziennym widokiem.
- Tam pojedziemy. - W tym krótkim stwierdzeniu było wyzwanie rzucone górom i temperaturze, lekko poniżej 35°C. Trasa zaczęła być ciekawsza z upływem czasu i przebytych mil. Droga wiła się na zboczach gór i wrzynała się wąskim przesmykiem w te nie do ominięcia.
- Jak oni tu żyją. - Ten mój skrót myślowy był dobrze zrozumiały przez p. bo wcześniej rozmawialiśmy o mieszkańcach Doliny Śmierci.
- O tak! - Palcem wskazującym prawej r
ęki wskazał mi opuszczona budę po mojej stronie.
- Koszmar.
- Trzeba być nieźle zdesperowanym aby tu mieszkać.
- Dojechaliśmy do niby stacji benzynowej 

i ponoć hotelu.
Nic dobrego ani złego nie mogę powiedzieć o tych miejscach bo nawet nie mieliśmy zamiaru ich odwiedzać. Było jeszcze wcześnie rano a przed nami dzień przygód dopiero się zaczynał. Silnik wskoczył na wysokie obroty i na początek  zapiszczały koła zostawiając trochę gumy na asfalcie. Tak dla fantazji. Prosto w dół przekraczając wszystkie dopuszczalne przepisy pomknęliśmy na spotkanie przygody. Pomimo kilku lat na karku uwielbiam zwariowana jazdę, wskazówka na zegarze wskazywała max i wtedy dopiero zaczęłam czuć to auto. Asfalt jakby kleił się do opon a szum silnika pozostawał poza nami. Czułam jak pchamy przed sobą ścianę gorącego powietrza, które bezsilnie starało się nas powstrzymać przed biciem rekordu prędkości. Dolinę pokonaliśmy w euforii ale pod górkę trochę zwolniliśmy bo zaczęły się zakręty i rozsądek wziął górę nad brawurą bo nigdy nie wiadomo co może czyhać nawet na takim pustkowiu. 
Tak sobie gadamy i rozmawiamy, ze bez wody na przestrzeni nawet kilku kilometrów w takim upale to może tylko grzechotnik przeżyć gdy raptem wyprzedził nas Jeep. 
Już poczułam ciarki na plecach bo spodziewałam się, ze p. zacznie bluźnić na mnie, ze go zagadałam i dał się wyprzedzić jakiemuś innemu użytkownikowi drogi. Za sekundę zaczęło się dziać tyle różnych rzeczy zupełnie nieprzewidywalnych, ze żadne z nas nie mogło myśleć o biciu rekordów prędkości pod górę
Na tym totalnym pustkowiu, w miejscu oddalonym od ludzkości o około 20 km idzie człowiek poboczem. Tak sobie nie rzucając się na auta o pomoc, idzie sobie człowiek i na plecach niesie pustą bańkę na wodę. 
Gdybym była na jego miejscu to moją trasę wyznaczałyby te dwie żółte linie a nie pobocze. Przecież to pustynia a do najblizszej osady dosc daleko i za daleko na piechote. Auto zwolniło i nasze oczy odzwierciedlały niedowierzanie i zaskoczenie. Powinniśmy go zabrać bo zdechnie jak szczur. Nasze auto ciagle zwalniało. Z wyrzutem sumienia spojrzałam na beztroski bałagan na tylnym siedzeniu. Było tam dokładnie to wszystko czego nie powinno być. Jak jednak ustrzec się przed swobodą zagospodarowania nieograniczonej przestrzeni. Mieliśmy przecież bagażnik i cały tył wnętrza auta i pozwalaliśmy sobie na bałaganienie do woli. W końcu kiedy jak nie na wakacjach we dwoje. Już prawie stawaliśmy rozważając przegrupowanie całości tylu gdy z piskiem opon zahamował tuz za nami Jeep który nas przed sekundą wyprzedził. Samotny kierowca otworzył drzwi swojego auta i po krótkiej wymianie slow piechur wsiadł do środka. Jeep powrócił skąd nadjechał. Niech ktoś mi powie, ze "Amerykance" to samoluby i zadufani w sobie snoby itd. Ogłaszam wszem i wobec, ze to nie jest prawda. Byłam, widziałam i stawię czoła każdemu który papla głupie slogany.
Bardzo podbudowani na duchu postawą kierowcy Jeepa ruszyliśmy dalej w naszą drogę wiodącą już z górki. Teraz już nie gnaliśmy na łeb na szyję bo nasze myśli kierowały się w stronę zrozumienia bliźniego i bezinteresownej pomocy.

sobota, 25 czerwca 2011

(247365) Morderczy smród.

Zdjęcie usunięte przez Google
Białe skarpetki frotté zawojowały świat i noszone są już nie tylko do sportowych białych butów ale również, o zgrozo, do butów wyjściowych. Straszydło współczesnej cywilizacji.
Amerykanie są wygodni to prawda, wymyślili współczesne ochładzanie domów choć pomysł schładzania powietrza jest angielski, spopularyzowali skrzynie automatyczn
ą w samochodach, zamiast slipkow nosza bokserki aby było przewiewnie i luźno oraz genialne skrzyżowanie z czterema znakami stopu. Można wymieniać bez końca ale świat już nie bardzo zwraca uwagę na to co nas otacza. W pogoni za uciekającym czasem i pieniądzem zaakceptowaliśmy nawet McDonalda.
Józek Martinez rano wstaje zupełnie zaspany i pędzi do pracy na łeb na szyje. Wcześniej zakłada wczorajsza koszule i jeszcze po omacku wygrzebuje skarpetki leżące pod łóżkiem.
Kopnął je tam wczoraj albo kilka dni wcześniej i do tej pory same stamtąd nie uciekły. Wszystkie kiedyś były białe ale dzisiaj maja zupelnie inny kolor. Przede wszystkim są nieświeże. Poranna kąpiel nie wchodzi w rachubę bo już jest za późno a dolary czekają i nie można spóźnić się do roboty. Przed samymi drzwiami zakłada buty, może trochę sfatygowane ale póki można w nich chodzić to o nowych nie ma mowy. Przepocone skarpety i śmierdzące buty to bukiet zapachów sunący za Józkiem Martinezem. Któregoś dnia współpracownicy nie wytrzymali smrodu kolegi z pracy i wyrzucili mu buty na drzewo. Tak wysoko aby nie mógł ich dosięgnąć i ponownie założyć.
Sami pozbyli się smrodu ale zabili drzewo (na razie tylko jedna galaz) !!!

(247365)
Zdjęcie usunięte przez Google

środa, 22 czerwca 2011

W drodze ku tajemnicy.

Opuściwszy LA i Hollywood udaliśmy się na spotkanie z okrutną i fantastyczną przyrodą Doliny Śmierci. 
Tak prawdę mówiąc to naszym "numero uno" tegorocznych wakacji była właśnie ona. Kiedyś obiecałam wam, drodzy czytelnicy, ze wrócę tam aby rozwiązać nierozwiązaną zagadkę ruchomych kamieni. Upłynęła raptem "chwila" i teraz mogę dotrzymać obietnicy, kto choć raz zaufał mi, zwanej Ataner nigdy się nie zawiedzie. 
Przed nami setki mil aby dotrzeć do celu ale to co po drodze się wydarzy nie pominę i dlatego relacja o ruchomych kamieniach z przyczyn ode mnie niezależnych i bardzo istotnych trochę się odwlecze. Bądźcie jednak cierpliwi, dzieli nas od tego tylko kilka postów.
Jak zwykle
ładne widoki uprzyjemniały nam długą drogę. Wykonaliśmy wspólnie z p. setki zdjęć współzawodnicząc kto zrobi lepsze. Wiem, ze byłam w uprzywilejowanej sytuacji bo jako pasażer miałam wolne ręce ale jak wiemy licho nie śpi i jedna dobra fotka zza kierownicy może zniweczyć całą sesję Atanera. Wybór zdjęć do posta był jednak emocjonalny i podporządkowany kolejnością naszych przeżyć, a działo się wiele. Trochę pochopnie jechaliśmy sobie w nieznane podziwiając widoki zatrzymując się tam gdzie nas widok przyszpilił zupełnie nie dbając o wskazówki na zegarku wykonujące swój odwieczny rytuał poruszając się równomiernym taktem. 
Cienie już kładły się daleko na szosie a my ciągle bujamy w obłokach i tylko mgliście mamy zaznaczony punkt na mapie gdzie dzisiaj powinniśmy spać. Mapa leży sobie na stercie naszych luźno rzuconych ciuchów i ekwipunku kempingowym, tworząc zaiste galimatias w którym nikt nie jest w stanie sie połapać do krytycznego momentu czyli: rozbijamy obóz. Mam dość stresu w pracy i w codziennym życiu aby jeszcze teraz, gdy nic nie ma większej wartości jak wakacyjna przygoda, martwic się o spanie. Gdzieś przecież zawsze znajdzie się miejsce dla takich jak my. Bujając w obłokach ciągle jeszcze myśląc o Hollywood nawet nie zauważyłam upływu czasu i raptem inny tembr głosu p. wyrwał mnie z zamyślenia. 
No proszę już jesteśmy na miejscu. Jest zjazd na kemping i nawet nie wiem kiedy tutaj dotarliśmy. Dzięki ci mój p. za dowiezienie mnie rozmarzonej i zupełnie nieobecnej przez 99% naszej dzisiejszej trasy. Jak zwykle minęło dwadzieścia minut zanim znaleźliśmy miejsce dla siebie. 
"Pierwsze primo": daleko od ludzi, 
"drugie primo": równy teren, 
"trzecie primo": bez mrówek i nieczystości, 
"czwarte primo": zaczynam się denerwować i najlepsze miejsce znajduje się dość szybko. 
Jest ciepło, jest bardzo ciepło, jest gorąco jak nie wiem co i biegnę pod prysznic aby nie roztopić się jak bałwan na równiku. 
Nasz namiot rozbijamy bez tropiku ale dzięki temu, ze nie mamy sąsiadów nikt nie będzie zgorszony, ze śpimy nago. Umyci i zadowoleni z minionego dnia, szybko (około 23:00) kładziemy się spać bo jutro zaczyna się spotkanie z Dolina Śmierci.

wtorek, 21 czerwca 2011

Joter, mam Żyda w domu.

Po długiej podróży dotarł do mnie pocztą, nawet nie bardzo pokiereszowany, obiecany rysunek.
Jakiś czas temu błąkając się po blogach utknęłam na zawsze u Joter. 
Czytając jej posty, za którymś razem zalogowałam się jako jubileuszowy odwiedzający i wygrałam prawo do jednego z obrazów znakomitej artystki Joanny Rodowicz, z czego  skorzystałam nie bez oporów.
Do dziś myślałam, ze to taka zabawa ale gdy trzymałam przesyłkę w rękach tak materialną i nieoczekiwaną łza szczęścia spłynęła po moim policzku.
Joasiu bardzo Ci dziękuję i przyznam się szczerze, ze nie wiem co jeszcze napisać bo tak jestem wzruszona.
Dzi
ękuję.

niedziela, 19 czerwca 2011

Mimoza

Krótki spacer nie zapowiadał się ciekawie bo okolica zupełnie przeciętna a kilka chwil na rozprostowanie kości nie pozwalało na dotarcie gdzieś dalej w poszukiwaniu niecodziennych widoków. Auto pozostawiliśmy na stacji benzynowej i ruszyliśmy wąską drogą wzdłuż której rosły rośliny tak gęsto, ze trudno było przebić się przez nie nawet wzrokiem.
- To zielsko wygląda jak mimoza ale pewnie nią nie jest bo z tego co pamietam to występuje ona w tropiku. - p. jak zwykle sceptycznie podchodzi do otaczającego go swiata.
- Ja spokojnie mogę zaliczyć Stan Georgia do tropików i pewna jestem, ze to jest mimoza. Zawsze mozemy zrobic probę. - Teraz rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam wiele krzaków tej rośliny. Przy jednym z nich postanowiliśmy przekonać się na własne oczy czy domniemana mimoza jest prawdziwą mimozą. Ja zaczęłam dotykać jedną latwo dostepna gałązkę a p. robił zdjęcia. Oto co udało nam się zrobić mimozie. Dobrze wiadomo, ze jej listki są czule na dotyk i zamykają się po krótkiej chwili. Oto kolejne fazy obumierania z podaną godziną pod zdjęciami.
19:05
19:05
19:06
19:07
19:07
19:09
19:09
Efekt przeszedł nasze oczekiwania a zupełnie zwiędła gałązka na tle innych była niepodważalnym dowodem prawdziwości mimozy.
Następnego dnia trafiliśmy na większe okazy tak duże jak drzewa. Chciałoby się powiedzieć "delikatny jak mimoza" ale sama roślina wydaje się dość silna i świetnie radziła sobie nawet na piaszczystych terenach. Na Hawajach znalazła tak dobre warunki, ze obecnie stanowi problem, jest jej za duzo. Same listki i kwiaty jakby na przekór odporności tego gatunku są jednak delikatne. Kwiaty pachną silnym słodkim zapachem a ich zupełnie zwariowany, postrzępiony kształt zatrzymał nas w pogoni za kolejną przygodą na długą chwilę.

piątek, 10 czerwca 2011

Hollywood

Już od samego rana nie mogłam doczekać się spotkania z gwiazdami kina. Może nawet trochę niedbale ale za to szybko spakowaliśmy nasze manatki i pojechaliśmy na znane nam już miejsce czyli w pobliże napisu Hollywood. Zupełnie inny widok przywitał nas na gorze koło obserwatorium. Nad miastem unosił się sławetny smog pomimo tego, ze była to niedziela rano i tylko turyści jeździli autami. Jak to musi wyglądać w dzień powszedni wole nawet nie wiedzieć.
Trudno mi powiedzieć czy bardziej mi podobało się w nocy czy za dnia. Nocą można było się domyślać skrytego uroku i dopowiadać sobie resztę. Teraz gdy wszystko widać jak pod mikroskopem delikatny urok nieznanego ulotnił się pozostawiając widok góry porośniętej rzadkimi kępami krzewów.
Tuz obok na stoku zagnieździło się osiedle domków jednorodzinnych. Tutaj sam adres pewnie kosztuje pierwszy miliom a następne to już sam budynek i działka.
Jadąc popularnym bulwarem Sunset dojechaliśmy do jeszcze sławniejszego Beverly Hills. Miejsca, które upodobały sobie gwiazdy kina i srebrnego ekranu. Trzymetrowe żywopłoty wzdłuż ogrodzenia skutecznie uniemożliwiają zaglądanie na podwórko Julki Roberts czy Jaya Leno. Ci co mają coś do ukrycia robią to bardzo skutecznie a niektórzy wręcz przeciwnie pokazują cały dom jak na dłoni.
Wystawanie pod adresem gwiazdy i wyczekiwanie aż jakiś cień poruszy się w oknie to zupełnie nie dla nas więc wróciliśmy do miasteczka Hollywood na ulice Hollywood.
Każdy ma szanse zostać aktorem wielkiej rangi i najłatwiej zwrócić na siebie uwagę wyglądem zewnętrznym.
Ten osobnik wygląda jakby wyszedł spod rak PaJacykowa, i ta klata gładko wygolona z krzyżem... Milczenie jest złotem więc może przestane wydziwiać bo akurat mogę kogoś urazić.
Tutaj rzeczywiście czuć atmosferę wielkiego miasta. Pomimo weekendu i wczesnej pory ludzi było dużo. Większość spogląda pod nogi patrząc która sławę teraz depcze i mało kto przypatruje się budynkom. Pierwsi budowniczowie Hollywood do dziś przewracają się w grobach nie mogąc zaznać spokoju. Tandeta poganiana szmirą panoszy się na każdym kroku, przeplata się ze sobą i szczerzy kły do przechodnia. Az ciarki po plecach przechodzą gdy patrzy się na pojedyncze budynki. Całość jakoś gra, tym bardziej, ze wszystko jest upstrzone kolorowymi reklamami chwytającymi wzrok.
Kilka sławnych nazwisk zatrzymało nas w pogoni za kolejnymi. Było ich bez liku po obydwu stronach ulicy.
Alfred Hitchcock
Bavid Bowie
Kim Basinger
Pola Negri
Charles Chaplin
Wiecznie żywy Charlie wzbudzał zainteresowanie przechodniow. Tyle tutaj podrobek i sobowtorow, ze juz sama nie wiem czy ta postac na pierwszym planie to oryginał czy falsyfikat.
Można dostac zawrotu głowy od tych znanych nazwisk. Niektorym to nawet jak widac na zdjeciu zaszkodzilo na dobre.
Najsławniejsza blondynka czyli Marilyn Monroe dłonie musiała miec dosc duże jak na kobiete bo w odcisku jej dłoni moja zupełnie gineła i pozostawało luzu na dwa centymetry.
Marylin Monroe
Dłonie p. idealnie pasowały do odcisku wielkiego Arnolda pomimo dużej rożnicy wzrostu pomiedzy nimi.
Ciagle mi czegos brakowało i czułam niedosyt tych sław. Szukałam i szukałam aż znalazłam gwiazde najwiekszej jasności. Pierwsza na świecie blogerka Ataner ma swoją gwiazde w Hollywood o czym donosze wam z wielką satysfakcją.
Ataner