Rankiem zupełnie ugotowana w sosie własnym wyskoczyłam jeszcze przed zwykle porannym ptaszkiem czyli p. i pognałam jak szalona pod zimny prysznic. Niech mnie nawet lumbago chwyci ale muszę schłodzić moje ciało bez względu na konsekwencje. Uważam się za dość dobrze przystosowaną do prymitywnych warunków biwakowania ale tej nocy zwątpiłam w swoje możliwości. Zaczęłam od chłodnej wody i w miarę jak moje ciało przyzwyczajało się do niższej temperatury wody z prysznica obniżałam ja systematycznie. Gdy już poczułam dreszcze zimna przekręciłam kurek na najwyższą temperaturę i dysząc jak stara lokomotywa wytrzymałam dwie minuty w ukropie. Gdy wyszłam na zewnątrz taka rozogniona poczułam ulgę otaczającego mnie upalnego powietrza. No, teraz mogę wziąć się do roboty i przygotować śniadanie.
- Matko jedyna, co ci się stało? - Bełkotał jeszcze nieprzytomny p. patrząc na mnie jak na zjawisko nie z tej planety. Wcale mu się nie dziwie bo chyba jeszcze mi się nie udało wstać przed min.
- Chcesz kawę z likierem Bailey's czy ze śmietanką? - Do końca życia nie zapomnę przestraszonych oczu p., nawet najlepszy aktor nie odegrałby lepiej tej sceny. Jakiś taki nieufny p. usiadł przy stole paląc papierosa i przyglądał mi się uważnie. Wypił kawę w milczeniu.
- Jak się czujesz? - Zapytałam tak od serca bo wydawało mi się, że wygląda też na lekko ugotowanego.
- Dobrze. A ty?
- Idź się wykap a ja poskładam nasze ciuchy. - Przygoda czekała tuz za zakrętem a tak wspaniale rozpoczęty dzień powinien przynieść jeszcze więcej emocji.
Do Doliny Śmierci dotarliśmy jeszcze na grubo przed południem i wydawało się, ze mamy sprzyjającą pogodę na nasza pierwsza potyczkę z przeciwnościami losu. Znamy to miejsce i tym razem chcieliśmy poznać je od innej strony. Wyszukaliśmy na mapie bardzo trudny skrót prowadzący nieutwardzoną drogą.
Dla nas to woda na młyn, w końcu mamy nowe auto i nie straszne nam podłe drogi. Z wielka przyjemnością puściliśmy się szutrową nawierzchnią w nieznane. To nieznane okazało się nieznanym do końca bo po godzinie jazdy na drodze był taki oto znak na zaporze.
To nie była łatwa decyzja, p. jak zwykle był za tym aby jechać nawet aby zdechnąć u krańca podroży, ja wolałam umiarkowane wyjście z sytuacji. Z mapy wynika, ze można dojechać do celu naszej wędrówki również inna droga wiec czemu nie spróbować właśnie tej innej. Łzy w oczach p. nie odwiodły mnie od postanowienia i po krótkiej naradzie zawróciliśmy do punktu wyjścia. Serce mi się kroiło z żalu na myśl o naszym Jeepie którego sprzedaliśmy rok wcześniej. Osobowym autem nie damy rady na totalnych bezdrożach nawet pomimo najszczerszych chęci i umiejętności obojga kierowców. Drogi nie zamyka się tak od niechcenia, jakaś przeszkoda prawdopodobnie uniemozliwiała dalsza jazdę.
Niewiele czasu upłynęło gdy dostrzegłam cień przekory w oczach małżonka. Bezkresna dal, na horyzoncie oddalonym o wiele kilometrów, wznoszące się góry i pośród nich wąziutka nitka drogi. Zatrzymaliśmy się na chwile aby ocenić nasze szanse i nasycić się tym niecodziennym widokiem.
- Tam pojedziemy. - W tym krótkim stwierdzeniu było wyzwanie rzucone górom i temperaturze, lekko poniżej 35°C. Trasa zaczęła być ciekawsza z upływem czasu i przebytych mil. Droga wiła się na zboczach gór i wrzynała się wąskim przesmykiem w te nie do ominięcia.
- Jak oni tu żyją. - Ten mój skrót myślowy był dobrze zrozumiały przez p. bo wcześniej rozmawialiśmy o mieszkańcach Doliny Śmierci.
- O tak! - Palcem wskazującym prawej ręki wskazał mi opuszczona budę po mojej stronie.
- Koszmar.
- Trzeba być nieźle zdesperowanym aby tu mieszkać. - Dojechaliśmy do niby stacji benzynowej
i ponoć hotelu.
Nic dobrego ani złego nie mogę powiedzieć o tych miejscach bo nawet nie mieliśmy zamiaru ich odwiedzać. Było jeszcze wcześnie rano a przed nami dzień przygód dopiero się zaczynał. Silnik wskoczył na wysokie obroty i na początek zapiszczały koła zostawiając trochę gumy na asfalcie. Tak dla fantazji. Prosto w dół przekraczając wszystkie dopuszczalne przepisy pomknęliśmy na spotkanie przygody. Pomimo kilku lat na karku uwielbiam zwariowana jazdę, wskazówka na zegarze wskazywała max i wtedy dopiero zaczęłam czuć to auto. Asfalt jakby kleił się do opon a szum silnika pozostawał poza nami. Czułam jak pchamy przed sobą ścianę gorącego powietrza, które bezsilnie starało się nas powstrzymać przed biciem rekordu prędkości. Dolinę pokonaliśmy w euforii ale pod górkę trochę zwolniliśmy bo zaczęły się zakręty i rozsądek wziął górę nad brawurą bo nigdy nie wiadomo co może czyhać nawet na takim pustkowiu.
Tak sobie gadamy i rozmawiamy, ze bez wody na przestrzeni nawet kilku kilometrów w takim upale to może tylko grzechotnik przeżyć gdy raptem wyprzedził nas Jeep.
Już poczułam ciarki na plecach bo spodziewałam się, ze p. zacznie bluźnić na mnie, ze go zagadałam i dał się wyprzedzić jakiemuś innemu użytkownikowi drogi. Za sekundę zaczęło się dziać tyle różnych rzeczy zupełnie nieprzewidywalnych, ze żadne z nas nie mogło myśleć o biciu rekordów prędkości pod górę.
Na tym totalnym pustkowiu, w miejscu oddalonym od ludzkości o około 20 km idzie człowiek poboczem. Tak sobie nie rzucając się na auta o pomoc, idzie sobie człowiek i na plecach niesie pustą bańkę na wodę.
Gdybym była na jego miejscu to moją trasę wyznaczałyby te dwie żółte linie a nie pobocze. Przecież to pustynia a do najblizszej osady dosc daleko i za daleko na piechote. Auto zwolniło i nasze oczy odzwierciedlały niedowierzanie i zaskoczenie. Powinniśmy go zabrać bo zdechnie jak szczur. Nasze auto ciagle zwalniało. Z wyrzutem sumienia spojrzałam na beztroski bałagan na tylnym siedzeniu. Było tam dokładnie to wszystko czego nie powinno być. Jak jednak ustrzec się przed swobodą zagospodarowania nieograniczonej przestrzeni. Mieliśmy przecież bagażnik i cały tył wnętrza auta i pozwalaliśmy sobie na bałaganienie do woli. W końcu kiedy jak nie na wakacjach we dwoje. Już prawie stawaliśmy rozważając przegrupowanie całości tylu gdy z piskiem opon zahamował tuz za nami Jeep który nas przed sekundą wyprzedził. Samotny kierowca otworzył drzwi swojego auta i po krótkiej wymianie slow piechur wsiadł do środka. Jeep powrócił skąd nadjechał. Niech ktoś mi powie, ze "Amerykance" to samoluby i zadufani w sobie snoby itd. Ogłaszam wszem i wobec, ze to nie jest prawda. Byłam, widziałam i stawię czoła każdemu który papla głupie slogany.
Bardzo podbudowani na duchu postawą kierowcy Jeepa ruszyliśmy dalej w naszą drogę wiodącą już z górki. Teraz już nie gnaliśmy na łeb na szyję bo nasze myśli kierowały się w stronę zrozumienia bliźniego i bezinteresownej pomocy.
- Matko jedyna, co ci się stało? - Bełkotał jeszcze nieprzytomny p. patrząc na mnie jak na zjawisko nie z tej planety. Wcale mu się nie dziwie bo chyba jeszcze mi się nie udało wstać przed min.
- Chcesz kawę z likierem Bailey's czy ze śmietanką? - Do końca życia nie zapomnę przestraszonych oczu p., nawet najlepszy aktor nie odegrałby lepiej tej sceny. Jakiś taki nieufny p. usiadł przy stole paląc papierosa i przyglądał mi się uważnie. Wypił kawę w milczeniu.
- Jak się czujesz? - Zapytałam tak od serca bo wydawało mi się, że wygląda też na lekko ugotowanego.
- Dobrze. A ty?
- Idź się wykap a ja poskładam nasze ciuchy. - Przygoda czekała tuz za zakrętem a tak wspaniale rozpoczęty dzień powinien przynieść jeszcze więcej emocji.
Do Doliny Śmierci dotarliśmy jeszcze na grubo przed południem i wydawało się, ze mamy sprzyjającą pogodę na nasza pierwsza potyczkę z przeciwnościami losu. Znamy to miejsce i tym razem chcieliśmy poznać je od innej strony. Wyszukaliśmy na mapie bardzo trudny skrót prowadzący nieutwardzoną drogą.
Dla nas to woda na młyn, w końcu mamy nowe auto i nie straszne nam podłe drogi. Z wielka przyjemnością puściliśmy się szutrową nawierzchnią w nieznane. To nieznane okazało się nieznanym do końca bo po godzinie jazdy na drodze był taki oto znak na zaporze.
To nie była łatwa decyzja, p. jak zwykle był za tym aby jechać nawet aby zdechnąć u krańca podroży, ja wolałam umiarkowane wyjście z sytuacji. Z mapy wynika, ze można dojechać do celu naszej wędrówki również inna droga wiec czemu nie spróbować właśnie tej innej. Łzy w oczach p. nie odwiodły mnie od postanowienia i po krótkiej naradzie zawróciliśmy do punktu wyjścia. Serce mi się kroiło z żalu na myśl o naszym Jeepie którego sprzedaliśmy rok wcześniej. Osobowym autem nie damy rady na totalnych bezdrożach nawet pomimo najszczerszych chęci i umiejętności obojga kierowców. Drogi nie zamyka się tak od niechcenia, jakaś przeszkoda prawdopodobnie uniemozliwiała dalsza jazdę.
Niewiele czasu upłynęło gdy dostrzegłam cień przekory w oczach małżonka. Bezkresna dal, na horyzoncie oddalonym o wiele kilometrów, wznoszące się góry i pośród nich wąziutka nitka drogi. Zatrzymaliśmy się na chwile aby ocenić nasze szanse i nasycić się tym niecodziennym widokiem.
- Tam pojedziemy. - W tym krótkim stwierdzeniu było wyzwanie rzucone górom i temperaturze, lekko poniżej 35°C. Trasa zaczęła być ciekawsza z upływem czasu i przebytych mil. Droga wiła się na zboczach gór i wrzynała się wąskim przesmykiem w te nie do ominięcia.
- Jak oni tu żyją. - Ten mój skrót myślowy był dobrze zrozumiały przez p. bo wcześniej rozmawialiśmy o mieszkańcach Doliny Śmierci.
- O tak! - Palcem wskazującym prawej ręki wskazał mi opuszczona budę po mojej stronie.
- Koszmar.
- Trzeba być nieźle zdesperowanym aby tu mieszkać. - Dojechaliśmy do niby stacji benzynowej
i ponoć hotelu.
Nic dobrego ani złego nie mogę powiedzieć o tych miejscach bo nawet nie mieliśmy zamiaru ich odwiedzać. Było jeszcze wcześnie rano a przed nami dzień przygód dopiero się zaczynał. Silnik wskoczył na wysokie obroty i na początek zapiszczały koła zostawiając trochę gumy na asfalcie. Tak dla fantazji. Prosto w dół przekraczając wszystkie dopuszczalne przepisy pomknęliśmy na spotkanie przygody. Pomimo kilku lat na karku uwielbiam zwariowana jazdę, wskazówka na zegarze wskazywała max i wtedy dopiero zaczęłam czuć to auto. Asfalt jakby kleił się do opon a szum silnika pozostawał poza nami. Czułam jak pchamy przed sobą ścianę gorącego powietrza, które bezsilnie starało się nas powstrzymać przed biciem rekordu prędkości. Dolinę pokonaliśmy w euforii ale pod górkę trochę zwolniliśmy bo zaczęły się zakręty i rozsądek wziął górę nad brawurą bo nigdy nie wiadomo co może czyhać nawet na takim pustkowiu.
Tak sobie gadamy i rozmawiamy, ze bez wody na przestrzeni nawet kilku kilometrów w takim upale to może tylko grzechotnik przeżyć gdy raptem wyprzedził nas Jeep.
Już poczułam ciarki na plecach bo spodziewałam się, ze p. zacznie bluźnić na mnie, ze go zagadałam i dał się wyprzedzić jakiemuś innemu użytkownikowi drogi. Za sekundę zaczęło się dziać tyle różnych rzeczy zupełnie nieprzewidywalnych, ze żadne z nas nie mogło myśleć o biciu rekordów prędkości pod górę.
Na tym totalnym pustkowiu, w miejscu oddalonym od ludzkości o około 20 km idzie człowiek poboczem. Tak sobie nie rzucając się na auta o pomoc, idzie sobie człowiek i na plecach niesie pustą bańkę na wodę.
Gdybym była na jego miejscu to moją trasę wyznaczałyby te dwie żółte linie a nie pobocze. Przecież to pustynia a do najblizszej osady dosc daleko i za daleko na piechote. Auto zwolniło i nasze oczy odzwierciedlały niedowierzanie i zaskoczenie. Powinniśmy go zabrać bo zdechnie jak szczur. Nasze auto ciagle zwalniało. Z wyrzutem sumienia spojrzałam na beztroski bałagan na tylnym siedzeniu. Było tam dokładnie to wszystko czego nie powinno być. Jak jednak ustrzec się przed swobodą zagospodarowania nieograniczonej przestrzeni. Mieliśmy przecież bagażnik i cały tył wnętrza auta i pozwalaliśmy sobie na bałaganienie do woli. W końcu kiedy jak nie na wakacjach we dwoje. Już prawie stawaliśmy rozważając przegrupowanie całości tylu gdy z piskiem opon zahamował tuz za nami Jeep który nas przed sekundą wyprzedził. Samotny kierowca otworzył drzwi swojego auta i po krótkiej wymianie slow piechur wsiadł do środka. Jeep powrócił skąd nadjechał. Niech ktoś mi powie, ze "Amerykance" to samoluby i zadufani w sobie snoby itd. Ogłaszam wszem i wobec, ze to nie jest prawda. Byłam, widziałam i stawię czoła każdemu który papla głupie slogany.
Bardzo podbudowani na duchu postawą kierowcy Jeepa ruszyliśmy dalej w naszą drogę wiodącą już z górki. Teraz już nie gnaliśmy na łeb na szyję bo nasze myśli kierowały się w stronę zrozumienia bliźniego i bezinteresownej pomocy.