Nie ma kawałów o blondynkach, wiem o tym bo sama nią jestem. Zaśmiewający się do rozpuku słuchacze nie zdają sobie sprawy z tego, ze blondynki są inne. To co dla jednych jest śmieszne to dla posiadaczek jasnych włosów jest czymś zupełnie normalnym, śmiech to zdrowie i bez nas byłoby smutniej. Mam kilka torebek, jedne są modne bardziej a inne mniej. Każda z nich ma jednak ukryta wadę, lubią się zapełniać. Nie twierdze, ze znam zawartość swojej torebki na pamięć, wręcz przeciwnie bardzo luźno orientuje się co w niej posiadam. Zeszłego lata kupiłam sobie ta wymarzona od dawna, sportowa na biwakowe wypady. Wreszcie będę miała wszystko poukładane jak należy. W tej kieszonce będzie telefon, w tamtej szminka, nie w tamtej większej będzie szminka z błyszczkiem a w tamtej poprzedniej puder. Klucze od domu i auta w tej ukrytej a cala reszta w środku. Dumna byłam ze swej samoorganizacji do momentu jak p. spytał mnie czy mam zapalniczkę. Oczywiście, ze nie mam, pomyślałam i tymi samymi słowami poinformowałam pytającego. Nie mam żadnej zapalniczki a powinnam przecież mieć.
- Poszukaj proszę, na pewno masz - usłyszałam. Nie mam, wiem, ze nie mam ale dla świętego spokoju zaczynam szukać. Poniosłam druzgocącą klęskę gdy na stole wylądowało piec zapalniczek, wszystkie z przeróżnych zakamarków, dokładnie poukrywane aby ich nie zgubić. Każda przeprowadzka do nowej torby kończy się tak samo, po pewnym czasie tracę kontrole nad tym co nosze codziennie.
Donośnym dzwonkiem mój telefon oznajmiał, ze właśnie teraz ktoś ma ochotę zepsuć mi przedpołudnie. Wcześnie rano zostałam przemocą wyciągnięta najpierw z łózka a później z domu. W sobotę o tej porze? Czy ludzie nie mogą sobie pospać dłużej, spędzić weekend z rodzina tylko do mnie wydzwaniać? To, ze ja jestem na nogach prawie od świtu wcale nie usprawiedliwia innych.
Rano jestem w stanie obiecać wszystko abym mogla jeszcze chociaż piec minut rozkoszować się snem. Zwykle jestem w stanie przedłużyć moje poranne wstawanie o około 45 minut.
- Chcesz jeszcze jedna kawę?- usłyszałam jakby znajomy głos dochodzący z daleka, to pewnie p. ale nie dam reki sobie odciąć gdyż jeszcze śnię. Jak to "jeszcze jedna"?, nie pamiętam abym pila kawę. Odruchowo mowie - tak - i znów śpię.
- Bo tamta, pierwsza ja wypiłem - słyszę świdrujący i lekko podniesiony głos. Swoja droga czemu p. jest taki rześki, no tak, on jest po swojej pierwszej filiżance kawy, po mojej i po kolejnej swojej. Po trzech kawach to powinien być obudzony a ja nawet jednej nie wypiłam, czy nie mam prawa być śpiąca?
- Tak – powtarzam chociaż nie wiem dlaczego i pewnie bez sensu. „Tak” to najkrótsza forma pojednania i czyni cuda. Codziennie jest tak samo i wiem, ze to działa uspokajająco na mojego dręczyciela. Mam dodatkowe 5 minut aż p. wróci. Bardziej czuje niż słyszę jak się zbliża moja kolejna kawa.
- Proszę wypij i jedziemy do Home Depot.
- Nie - chyba bardziej stęknęłam niż krzyknęłam, choć miałam zamiar wrzeszczeć wniebogłosy. Przecież jest sobota i nie muszę wstawać. Chce cały dzień przeleżeć i nic nie robić. Home Depot to sklep ze śrubami, obcęgami i wiertlami. Straszne tak wyobrazić sobie śruby zaraz o poranku. Te przedmioty są brzydkie i bardzo brzydko brzmią. Kto wymyśla takie słowa i ile mu płacą za takie dziwactwa językowe. Nie ma porównania z normalnymi słowami jak plaza i zachód słońca, te brzmią o wiele sympatyczniej. Wielokrotnie (nie)uczestniczyłam w męskich rozmowach o takich przedmiotach ale gubiłam watek bardzo szybko i już nie starałam się go odnaleźć.
- No mieliśmy jechać po kwiatki - jak słyszę "no" bez przecinka po nim i na samym początku, wypowiedziane jednym ciurkiem to wiem, ze pora wstawać. Robie to wolno i z rozrzewnieniem zegnam łózko. Ten odrażający sklep ma dużą cześć dla ogrodników a wiosna wydzielają dodatkowo olbrzymi teren z miliardem kwiatów, krzewów i drzew. Po kwiatki z mila chęcią ale moje nogi jeszcze nie mogą unieść ciężkiego jak ołów ciała. Potrzebuje jeszcze pól godziny i drugiej kawy.
- Zrobiłam ci kawę, kochanie. - Odnajduje p. przy komputerze.
- Za chwilkę będę gotowa - staram się aby było przyjemnie, słyszę "dzięki" i wpadam do łazienki. Nienawidzę procesu wstawania przy, którym czuje się rozczarowana "całym światem'', łazienka natomiast to jakby czyściec przed wkroczeniem w kolejny dzień życia. Świateł tu tyle, ze aż mrużę oczy, lustro straszy moim własnym odbiciem, włosy łatwiej by zgolić niż uczesać i jeszcze choć trochę upodobnić się do kobiety. Kobieta ma przekichane. Wprawa czyni mistrza, ręce bez mojego udziału wykonują codzienny rytuał i po kilku chwilach jestem gotowa.
- Możemy jechać. - Oznajmiam z radością w glosie i aż nogi mi się uginają gdy spoglądam na łóżko. Gdybym tak mogla wskoczyć pod pierzynkę chociaż na sekundę, nawet w ciuchach.
- Już??!! Chwilkę, zaraz będę gotowy - i po co mu te trzy kawy i wczesne wstawanie jak ja jestem i tak pierwsza i gotowa do wyjścia. Gdy p. usiądzie przy komputerze to tylko głód może go od niego odciągnąć, czas wtedy nie gra roli a kontakt ze światem ma jak stuletni sklerotyk. Nawet kawy nie dopił. Wśród kwiatów tracę głowę i chce je mieć wszystkie.
- Mamo kup mi klawiaturę. - usłyszałam jak już dokopałam się do telefonu. Teraz kolej na tego kwiatka, któremu nie podobała się zima w naszym domu i jeszcze jeden albo dwa wiszące kosze na zewnątrz, później sześćdziesiąt małych kwiatków do ziemi i zapewne jeszcze jakiś krzak i ... Mówiłam, ze tracę głowę ale przychodzi w końcu moment opamiętania.
- Najmij się do ogrodnika - słyszę i czuje jak p. wylewa kubeł zimnej wody na moja rozochocona głowę - gdzie my to wszystko zmieścimy? - racja, wokół nas przestrzeń można liczyć w metrach a nie hektarach i mieszkanie nie przypomina nawet najmniejszego zamku Henryka Szalonego. Auto cale w kwiatach i ledwo się mieścimy.
- Musimy jeszcze kupić klawiaturę, Wik dzwonił, ze stara nie działa - jaka stara, mój laptop jest stary a Wik ma cały nowy sprzęt poskładany z najlepszych części zamówionych przez internet. Jakimś dziwnym zrządzeniem losu jego komputer jest ciągle odmładzany aby był „na czasie”, ja używam normalnie a Wik zużywa nienormalnie klepiąc w literki z szybkością karabinu maszynowego i dlatego wszystko się szybciej psuje. Jak to możliwe aby tak szybko wszystko robić na „kompie”. P. z radością przyjął ta wiadomość i zapiszczał kolami startując w stronę komputerowego sklepu. Tez mogę tu przychodzić jak już muszę, idziemy razem aby się nie zgubić bo to kolejny gigant z regalami po horyzont. Byłam przygotowana na dłuższy pobyt bo nie mogliśmy opuścić ani jednej alejki z kolorowymi pudelkami i częściami.
- Co to jest? - pytam gdy stwierdziłam, ze p. usnął porównując opisy na dwóch pudelkach - karta graficzna - odpowiedział wcale nie przerywając sobie - aha - odpowiedziałam ze zrozumieniem, przynajmniej wiem ze karta graficzna ma coś wspólnego z komputerami.
- Będę przy laptopach - wydawało mi się, ze usłyszałam swój głos ale nie byłam pewna czy usłyszał go p. gdy przemieszczał się w stronę innych niezrozumiałych dla mnie przedmiotów. Jestem przekonana, ze laptopa wymyśliła kobieta. Zawsze i szczególnie podobał mi się tamten różowy ale jest drogi i dlatego mój jest niebieski. Jeżeli mam mieć do czynienia z technika to niech to będzie w miarę estetycznie.
- Którego wybierasz? - usłyszałam głos p., wskazałam bezpardonowo palcem różowego i wewnętrznie westchnęłam.
- Kupie Ci go, kiedyś - świnia, ja chce go mieć już teraz i w tej chwili a nie kiedyś, świnia ale za to kochany. Gdzie są klawiatury? Nie możemy ich znaleźć i jak zwykle nie ma kogo o nie zapytać. Upal już ugotował kwiaty w samochodzie i nerwowo rozglądamy się dookoła aby nie przegapić celu naszej wizyty i nie robić kolejnej rundy po sklepie. Wreszcie są. Oczom własnym nie wierze bo widzę ich sto na długości 10 albo 15 metrów i to w dodatku na dwóch poziomach. Dla mnie wszystkie są takie same, tylko ceny maja rożne. Poco komu tyle klawiatur?
- Najtańsza nie, bo się rozleci w ciągu dwóch dni, najdroższa tez odpada bo cena kosmiczna - p. bladzi pośród kolejnych egzemplarzy
- Ta będzie OK - stwierdził. Skąd on wie, ze ta a nie tamta będzie taka jaka Wik potrzebuje. Nie chce nawet wiedzieć i powracam myślami do więdnących kwiatów. Za nami kilka osób w kolejce do kasy. Teraz nasza kolej. Po przeskanowaniu na ekraniku wyskoczyła cena za, którą mogłabym kupić opakowanie dobrego kremu przeciwzmarszczkowego i coś jeszcze. Co za rozrzutność!
- Portfel mam w samochodzie - rozbrajająco stwierdził p., jak dziecko, gdy zabawki w myśli to o wszystkim zapomina. Wszystko na mojej głowie, sięgam w głąb mojej torby, zawsze musi być gdzieś na dnie a nie pod ręką. Wreszcie wymacałam znany kształt i energicznie wyciągam portfel. Czy ja nie mogę mieć normalnego życia. Razem z nim, z torebki wyskoczył ponad nasze głowy, tak aby każdy mógł go zauważyć i robiąc w powietrzu dwa salta, TAMPON!!!. Wylądował przed dwudziestoletnim kasjerem na klawiaturze idealnie pomiędzy rzędami literek. Upadł i leży, jak wyrzut sumienia, jak zemsta na blondynce. P. zarechotał na głos, kasjer stanął na baczność, wyprężył się jak struna. Wpatrując się w nietypowa formę zapłaty otworzył usta tak szeroko, ze gdyby miał sztuczna szczeka to na pewno wypadła by mu obok mojego tamponu w różowym opakowaniu. Ja myślałam, ze za chwile padnę na zawal serca. Z nie lada wysiłkiem dosięgnęłam swojej własności prawie kładąc się na ladzie. Jak lwica w chwili ataku byłam zdecydowana, nieomylna i szybka. W jednej dłoni zniknął napis Tampax, w drugiej pojawiła się karta kredytowa tuz przed oczami zszokowanego młodzieńca. Takich magicznych sztuczek mógłby się uczyć ode mnie sam mistrz David Copperfield. Cały weekend upłynął na sadzeniu kwiatów i rozmowach o moim brawurowym wystąpieniu. Teraz już mam stosowne etui na tampony.