Już raz zostałam obudzona tego ranka ale ciągle jeszcze spałam. Nie tak głęboko jak w środku nocy i odgłosy domu dochodziły do mej podświadomości coraz donośniej. Ponoć pamiętamy sny które śniliśmy tuż przed obudzeniem. Najwidoczniej tak było i ze mną.
Kolejne ciastko zniknęło w paszczy olbrzymiego grubasa przed którym piętrzyła się taca z setką pączków, wuzetek i innych ciasteczek. Słodkich i kuszących swym wyjątkowo kolorowym wyglądem, czułam również ich nęcący zapach co wydało mi się dziwne. W snach wszystko jest możliwe więc czemu nie miałabym używać zmysłu powonienia gdy śpię. Grubas od razu utył po zjedzeniu kolejnego ciastka. Siedział na przeciwko mnie przy prostokątnym stole. Paluchami chwycił pączka i w całości wsadził go do swych ust. Przyjrzałam się nie bez odrazy jak długaśnym językiem oblizuje całą twarz aby ani odrobina nie upadła na stół. Tym grubasem był mój mąż! Znów utył a wraz z nim ubranie i bogato zdobiony fotel. Czułam dokładnie karmel, rodzynki i bakalie wszelakiego sortu a wygląd sterty ciastek przyprawiał mnie o mdłości. Zmieniłam pozycję ciała ale to nic nie pomogło. Mąż potwornych rozmiarów wyciągnął łapę w której dzierżył wuzetkę. Ręka wydłużała się i ciastko znajdowało się coraz bliżej moich ust. Machnęłam ręką i trafiłam męża nie w rękę ale w twarz.
- Tak mnie witasz?
- Łe, le, ble ble. Co? - Tak właśnie odpowiedziałam z przerażeniem wpatrując się w zdziwioną twarz p..
- Wstawaj, kawa czeka. - Zupełnie prawdziwy mąż jeszcze lekko mną wstrząsnął abym się obudziła. Może nie aż taki gruby potwór jak we śnie ale na pewno potwór.
W domu rzeczywiście pachniało pysznościami. Od czasu gdy p. nauczył się piec chleb, w domu często pachnie jak w piekarni i mamy ciągle smakowity chleb. Wszystko zaczęło się od keksa. Nauczył się tego przepisu dawno temu ale z chlebem ma tylko półroczne doświadczenie.
Nie jestem fanem słodyczy ale na święta pod koniec roku mogę się zmusić do kilku kawałków ciasta. Jak mam gorzką kawę przed sobą to i kawałek ciasta mogę przełknąć.
Na kratce piekarniczej stały cztery gotowe keksy. Jeszcze zbyt gorące aby je pokroić ale kto oprze się pokusie aby nie spróbować świeżego wypieku.
- Słodziłeś kawę!? - p. krzątał się w kuchni więc swe pytanie wykrzyczałam aby głuche dziadzisko nie pytało o co chodzi.
- Widać, że śpisz. - Tylko tyle w odpowiedzi? Słodził czy nie słodził? Chyba nie powinnam czekać tylko spróbować. Spojrzałam na filiżankę i zaskoczyłam, że to prawdziwa kawa. Poprawna “parzącha” której nie słodzimy. Eureka, znam odpowiedź!
- Co cię napadło na ciasto? - Niby idą Święta ale dwa tygodnie przed ich nadejściem to chyba zbyt wcześnie.
- To przez ciebie.
- ?
- Wczoraj poruszyłaś temat wakacji. - Wyglądało, że wyjaśnienie jest tak oczywiste iż nie wymaga ani jednego słowa więcej. Przede mną wylądował latający talerz na trasie kuchnia ława naprzeciw telewizora a na nim kawałek keksa. Nie wytrzymałam i nie bacząc na to, że z ust wylatują kawałki ciasta zapytałam by zaspokoić ciekawość. Czy na prawdę rozmowa o wakacjach powoduje u współmałżonkach zapał do pieczenia ciast?
- A jak dzisiaj będziemy wspominać wakacje to znów upieczesz ciast kilka i będziemy rozdawać je chodząc po ulicach? - Dla mnie to jakaś niezrozumiała abstrakcja.
- Nie, nie ja tylko tęsknię... - Myśli są zaiste szybkie. Już zaczęłam się martwić, że za kawalerskimi czasami, że coś ze mną nie tak. No kurza twarz za czym czy za kim tak tęskni! - ...za ciasteczkami z Montany. Czasami nawet mi się śnią na jawie. Czuję ich smak, czuję jak ciasto francuskie sypie się dookoła no i ta kawa. Kawa bezwarunkowo najlepsza na świecie. - Gadał jeszcze przez dłuższą chwilę wychwalając wypieki tamtejszych piekarzy.
Fakt, faktem kawa powalała na kolana bo chyba wodę mieli ze studni głębinowej gdyż dookoła nic, tylko pustkowie. Skały, suche trawy i zero cywilizacji.
Może przez przypadek ale świąteczne ciasto mamy już z głowy. Święta jak co roku przysparzają o ból głowy nie jedną panią domu. Tegoroczne po prostu wytrącają z równowagi wszystkich. Po co świętować gdy wszędzie same zarazy, zakazy i nastrój raczej jak na stypie niż euforia przedświąteczna. Dodatkowo zaopatrzenie szwankuje i do dziś (17 grudnia) nie mogłam wyłowić śledzia z beczki. Wreszcie upolowałam wszystko co potrzebne aby i w tym roku nie odbiegać od tradycji. Tak, tak upolowałam bo przez trzy tygodnie nie było w okolicy takiego oleju jakiego zwykle używam. Co z tego, że ze słonecznej Italii, że panuje tam wirus. Tutaj też bijemy światowe rekordy więc jaka to różnica, że za oceanem druga fala przeraża ludzi i import jest problematyczny.
Dodatkowo jeszcze ta choinka! Już na początku roku wyrzuciłam wszystkie ozdoby choinkowe bo przecież mieliśmy ruszyć Ślimakiem na podbój południowej części kontynentu. Zamiast tego siedzimy w domu i czekamy. Czekamy, czekamy, czekamy. Kupiłam kilka bąbek i zrobiliśmy marnego biedaka na dużo mniejszej choince niż zamierzaliśmy. Trudno pogodzić się z rzeczywistością ale nic na to nie poradzimy.
Choinką nie pochwalę się bo nie ma czym, czy Święta będą magiczne? Chyba tak bo tylko od nas zależy w jakim nastroju upłyną ostatnie dni tego roku.
Wesołych Świąt (bez względu na niesprzyjające okoliczności)
życzy Ataner i p.