Jabłka nie stanowią dla nas podstawy żywieniowej i pojawiają się u nas sporadycznie. Jak fama niesie nie piekę szarlotek i jabłko stanowi zwykle dość ważne wydarzenie. Obecnie jabłka, te które można kupić w sklepie, są oczywiście piękne ale smakują jakoś inaczej jak te zrywane z drzewa. Gdy podczas któregoś razu podczas kolejnego spaceru rowerowego dostrzegłam w parku papierówki na drzewie palce same zacisnęły się na hamulcach. Takich jabłek nie jadłam chyba ze trzydzieści lat! Pełno jakbłek pod rzewami. Zaczęłam zachowywać się nieprzewidywalnie i po chwili ręce już nie mogły pomieścić zdobyczy.
Papierówki leżące na ziemi przecież nie nadają się do spożycia bo lekkie obicie powoduje siniaki i po chwili jabłko nie nadaje się do spożycia.
Na drzewie gdzieś tam wysoko były jeszcze przynajmniej dwa tuziny dojrzałych wspaniałych owoców. Chodziłam wokół drzewa jak drapieżnik wokół ofiary. Jak je dosięgnąć nie miałam pojęcia. Za wysoko a na takie rosochate drzewo wleźć się nie da. Nawet gdybym wykrzesała z siebie resztki odwagi i ... No właśnie zgrabności u mnie już nie znajdziesz nawet pod mikroskopem elektronowym więc wymyśliłam strącanie dobrych owocy złymi.
Nawet nie pomyślałam aby zatrudnić do tego zlodziejstwa męża. Jest silniejszy i dorzuci na sam czubek drzewa a ja jednak mam kiepską wprawę w rzucaniu kamieniami czy jabłkami. Dodatkowo, wszystko odbywało się na zapleczu posterunku policji więc gdyby co to lepiej aby mąż się tłumaczył niż ja.
Wtedy o niczym takim nie myślałam bo widok papierówek pozbawił mnie rozsądku. Nie widziałam nic oprócz jabłek których nie mogłam zdobyć. p. spokojnie robił zdjęcia i dodatkowo kręcił krótkie filmiki które do dziś oprócz uśmiechu wzbudzają we mnie lekki wstyd.