1

środa, 28 sierpnia 2019

Kolejna burza mnie wkurza

 Cudowny poranek kolejnego wakacyjnego dnia nie zapowiadał wstrząsu nerwowego który przeżyliśmy po kilku godzinach od opuszczenia naszego miejsca na kempingu.
Stworzyliśmy idealne danie które pasuje na śniadanie, obiad i kolację. W czerwonym garze kryje się tajemnica spożywana z wielką ochotą tak przez płeć piękną i przez lekko oddalonych od małpoludów. Na patelni podgrzało się tyle jedzenia ile może zjeść dwoje. 

Miasto Grand Marais przeszliśmy tak szybko, że nie spostrzegłam się iż znów idziemy w stronę kempingu.
- Gdzie jest centrum? - Pytałam spłoszona bo raptem zabłądziłam w dziurze która ma dwie ulice.
- Jesteśmy w centrum. - p. spokojnym tonem zapewniał mnie, że wie gdzie jesteśmy. Rozglądam się dookoła i nie widzę jedynego sklepu który jednocześnie jest stacją benzynową. Jak nie ma znanego mi miejsca to znaczy, że zabłądziliśmy. - Centrum jest tam.- I p. wskazuje paluchem ulicę oddaloną zaledwie o dziesięć metrów. Patrzę i malwy widzę zamiast skrzyżowania.


- Gdzie? - Rozglądam się dookoła jakby otaczały mnie wieżowce zakrywające nawet niebo. Zgłupiałam zupełnie bo sklepu nie widzę. Patrzę w rozpaczy w lico męża i podążam za jego wzrokiem. Co widzę? Dom w kształcie beczki piwa.

Kurza dupa co ze mną się dzieje. Co za dzień w którym zabłądziłam w miejscu w którym z zasady zabłądzić się nie da. Straciłam orientację na przestrzeni stu metrów. Albo witamin mi brakuje albo dobrego drinka z samego rana.
Jeszcze cztery kroki i znalazłam się na głównej ulicy, w dali widzę stację benzynową. Teraz jestem w domu. 

 Zaopatrzenie nie uległo polepszeniu przez cztery lata i jak wtedy opuściliśmy sklep spożywczy ze sztangą fajek i radością w szkle. Wszystko składnie zapakowane w plecaku p. poniósł z zaskakującą mnie radością.

Pogoda nas nie rozpieszczała do tej pory więc postanowiliśmy wykorzystać przerwę w deszczu na spacer po plaży. Po relaks i spokój tutaj przyjechaliśmy więc będziemy relaksować się na plaży. Czy może być coś przyjemniejszego niż taplanie się w falach które omywają stopy zapadające się w piasku. Poganiałam p. aby szybciej zapakował plecak a ja w tym czasie zajęłam się układaniem wstążki na kapeluszu. Jak to dobrze, że nie wzięliśmy dwóch plecaków. Jeden w zupełności wystarczy aby pomieścić jeden ręcznik, majtki do kąpieli gdyby komuś odbiło na tyle aby zamoczyć się w zimnej wodzie, oraz papierosy z zapalniczką i krem z filtrem bo mnie opala nawet mgła.
Ruszyliśmy do schodów które prowadzą na plażę i po zejściu na wydmę dostrzegłam, że jezioro kończy się pasem kamieni ciągnących się po horyzont.

O relaksacyjnym spacerze od razu mogłam zapomnieć bo łażenie po kamieniach jest dobre dla fakira albo masochisty ale nie dla mnie. Cała reszta otaczająca nas była w jak najlepszym porządku i po chwili już nie zwracałam uwagi na to, że moje wyczynowe sandały wcale nie zabezpieczają palców.
Chcieliśmy dojść do miejsca w którym kilka lat temu rozpoczęliśmy morderczy spacer wzdłuż wybrzeża. Zostało to również opisane na blogu i ciekawa byłam czy zabójcza wydma nadal przerazi mnie swą wysokością. To dzięki jej wysokości, nie mając sił na wejście, postanowiliśmy pójść plażą co w sumie okazało się kilkukrotnie większym wyczynem.

Postanowienia trzeba przestrzegać; miał być relaks więc po piętnastu minutach rozłożyliśmy się na mokrym piasku bo tylko taki był po kolejnej porcji ulewy. Sceptycznie odnosiłam się do leżenia na plaży bo akurat takiego odpoczynku nie trawię. Ja usiadłam na kawałku pnia który spadł z wydmy a p. przysiadł tuż obok na piachu.
- Taki jesteś kochany i nosisz plecak więc ja zaopiekuję się piciem i jedzeniem. - Parę godzin wcześniej gdy pakowałam zakupy do plecaka który był na plecach p. doświadczyłam nie lada łamigłówki. Jak dostać się do środka plecaka. Ja mam podobny ale jeszcze go nie używałam. Zatem mogłam spokojnie ponarzekać, że nie mogę wydobyć ukrytego portfela w lewej kieszeni. Tam gdzie powinien być suwak były dwa. Otworzyłam jeden i wsadziłam rękę, wyjęłam papier toaletowy. Kasjerka obrzuciła mnie zdziwionym spojrzeniem spod uniesionych brwi. Kolejna próba wyciągnięcia portfela znów przyniosła niewiadomą w postaci pojemnika z kremem do nieopalania. Kolejna porażka zmusiła panią sprzedawczynię do przestąpienia z nogi na nogę. Raptem ustawiła się kolejka w takiej dziurze która ma tylko jeden sklep. To pewnie dlatego, że tutaj sprzedają wódkę i inne alkohole więc ludzie trafiają tu nawet po omacku i bez świadomości. p. wydawał się rozbawiony tą sytuacją i podpowiadał jak dostać się do środka worka którego chyba specjalnie nie zdejmował aby samemu wyjąć kartę płatniczą.
Wymyślne sposoby dostania się do środka zwykłego plecaka trochę zbiły mnie z tropu bo jak sama załaduję swój to nigdy nic nie odnajdę. Teraz plecak p. stanowił mniejszą zagadkę. Aby
już nie wyjść na zupełnego dyletanta zaczęłam od papierosów. Widziałam je przez siatkę bocznej kieszeni. Szybko(?) odnalazłam ekspres i wyjęłam dwie paczki papierosów. Jedna była dla mnie a ta druga dla p.. Każde z nas pali coś innego. Po puszczonym dymku przepłukaliśmy gardła wodą z plastikowej butelki. Spojrzałam na pochodzenie wody i okazało się, że to zwykła kranówa z dodatkiem jonów dla smaku. Smaku te jony nie  miały zbyt dużo ale gdy pić się chce to nie pora na wybrzydzanie. Postanowiłam legnąć na ręczniku aby wchłonąć chociaż odrobinę słońca którego jakoś mało podczas naszych wakacji. Wręcz wymarzona pogoda dla mnie, ciepło ale nie upalnie, lekki wiaterek i zero ludzi dookoła.
- Mokry ten piasek. - p. zmienił pozycję i teraz przysiadał na jednej nodze. Widocznie wilgoć weszła mu między pośladki. Opryskana dookoła aerosolem z UV 45 mogłabym nawet usnąć bez obawy o spalenie się na cegłę szamotową. Jak można było przewidzieć długo nie posiedzieliśmy, nie poleżeliśmy i znów byliśmy gotowi do kontynuowania spaceru bo ile można leżeć na mokrym ręczniku. 

Pięciominutowe leżenie nie zaćmiło mej pamięci i znów jako przykładna żona zapakowałam nasz dobytek do plecaka. Wszystko o dziwo zmieściło się do plecaka. Wszystko? p. zarzucił garb na plecy i ruszyliśmy w stronę pamiętnej wydmy. Oprócz niej oddalonej o jakieś kilometr z okładem widziałam leżące drzewa stanowiące przeszkodę od wydmy po czeluście jeziora.
Spoko, kilka wygibasów i skoków ponad niższymi przeszkodami i już przed nami cudowna kamienna plaża. Uszliśmy może kilkaset metrów i coś mnie zaniepokoiło. Nie mogłam tego określić a na pewno nie nazwać. Wydma była już całkiem blisko ale tak na prawdę to poszliśmy po relaks a nie po to aby znów postawić stopę na terenie po którym wcześniej stąpaliśmy. Najłatwiejszym sposobem na przerwę jest chęć zapalenia. Jakoś nie chciałam iść dalej. p. Nawet na głębokości stu metrów w oceanie pełnym rekinów i drapieżnych ośmiornic wyraziłby chęć na fajora. Przysiedliśmy i zaczęłam grzebać w kosmicznym plecaku. Papierosów brak. Nauczona doświadczeniem nabytym dzisiaj zaczęłam szukać fajek w zupełnie bezsensownym miejscu. Kolejne suwaki ukazywały swą zawartość ale papierosów nie było. Poczułam, że moje blond włosy aż mnie palą. Przecież jeszcze nie mam sklerozy i paliłam papierosa na poprzednim postoju. Ale gdzie one teraz są.
- Nie mamy papierosów. Zgubiłeś je po drodze. - Lodowato, bez emocji oznajmiłam stratę. Wiedziałam, że paszcza męża nie pozostanie długo zamknięta i jak ją już raz otworzy to szybko jej nie zamknie. Zamiast tego wolam samobiczowanie. W kilkudziesięciu zdaniach określiłam stan swego umysłu, niezaradność i takie inne przywary które sprawiają, że blondynki są najbardziej kochane na świecie. p. z zatroskaniem wsłuchiwał się w słowa krytyki ale powiedział tylko, że nie będziemy w takim razie palić i zajął się struganiem jakiegoś badyla którego natychmiast wygrzebał w lekko wilgotnym piachu na którym siedzieliśmy.
- Wracamy. Co? - Cisza. - Może znajdziemy fajki w drodze powrotnej.
Nie wierzyłam w to co mówiłam ale rozmowa jest lepsza niż tłumienie niezdrowych emocji. Powrotna droga wydawała się łatwiejsza bo pokonane wcześniej przeszkody nie były
już tak straszne i niebezpieczne.
Jednak niebezpieczeństwo nie czyhało w pniach drzew rzuconych przez przyrodę na trasie naszej wędrówki ale tam gdzieś wysoko i daleko. Jak widać na zdjęciach lekkie chmurki które pojawiały się czasami na niebie nie zapowiadały kataklizmu który miał za chwilę nastąpić. Przez większość relaksowego spaceru patrzyliśmy gdzie postawić stopę aby nie nabawić się niepotrzebnej kontuzji skręcenia kostki.
Powiał wiatr w plecy i pomyślałam, że to dobrze bo łatwiej będzie się szło do domu. Powiał wiatr w plecy i pomyślałam, że to już nie wiatr a huragan. Stanęliśmy oboje zdumieni. Wiało jak cholera. Znad jeziora nadciągały czarne chmury. One zapieprzały jak szalone. Tam gdzie przed chwilą był cudowny błękit teraz panował szaro-czarny kołtun chmur które jakby pełzły tuż nad powierzchnią wody. Kolejne szarpnięcie wiatrem było tak silne, że zrobiliśmy krok z wiatrem aby utrzymać równowagę. Po sekundzie zalały nas strugi powodziowego deszczu a mroźny wiatr zmusił nas do przykucnięcia. Strach ma wielkie oczy ale to nas spotkało zamknęło mi oczy tak szczelnie, że obawiałam się ich otworzyć. To wszystko przez mój nastrój od kilku tygodni. Ukochane horrory przestały mnie bawić i zaczęłam oglądać filmy katastroficzne oraz dokumenty o powodziach, trzęsieniach ziemi itd. Kapelusik trzymałam tak kurczowo, że żadne kataklizmy nie wyrwałyby go z mego uścisku. Zrobiło się zimno i na plecach poczułam bolesne uderzenia gradem. To już koniec z nami. Umrzemy na plaży. Wyobraźnia swoją drogą a instynkt samozachowawczy zaczął budzić się z odrętwienia. Nie wiem jak to robią psy, że mogą oddychać pod wiatr wysuwając pysk przez uchyloną szybę pędzącego samochodu. Ja nie mogłam jakoś oddychać ale cudem nie udusiłam się. Schyleni jak stare dziady posuwaliśmy się w stronę kempingu. To jedyna szansa na przetrwanie, czekać nie ma sensu. Wszystko mnie bolało od uderzeń kropli deszczu pomieszanego z gradem. Zimno wstrząsało moim ciałem i z każdym krokiem ubywało mi sił. Nie dojdę, nie dojdę słyszałam w głowie. Twarz zalewały mi łzy spłukiwane przez potok lodowatego deszczu. Zmarznięte nogi ledwo nadążały za krokami p. który szedł tuż przede mną. Lewą ręką trzymałam się plecaka a prawą miażdżyłam kapelusik.

Padłam na kolana bo już nie miałam siły walczyć. Powtarzałam sobie, że przecież jest to całkiem niezły sztorm czy piekielna burza ale poddawać się nie można. Walka przede wszystkim. p. kucnął przy mnie zasłaniając mnie sobą przed siekącym deszczem. Było mu łatwiej bo plecak chronił jego plecy przed dotkliwymi ukłuciami mroźnego wiatru.
- Skryjmy się w lesie, tam na pewno tak nie wieje. - Uznałam to za niezły pomysł. Jak szybko dostrzegłam szansę na przeżycie tak szybko z niej zrezygnowałam. Ogłuszający grom z ciemnego nieba pobliskiej błyskawicy wytrącił nam atut z ręki.
- Zginiemy w lesie i zginiemy na plaży. - Dalszy ciąg narzekania przerwały kolejne grzmoty.
- Jak na dyskotece! - Niefortunnie zażartował mąż. Jak ginąć to w walce. Wstałam i odgarnęłam mokre włosy z twarzy. Niech przez chwilę zobaczę gdzie jesteśmy. Uparty kosmyk wpadł mi w oko ale dostrzegłam na plaży znajomą konstrukcję którą nazwaliśmy barem upiorów. Tam są schody prowadzące do kempingu. Jesteśmy blisko i mamy szansę na przetrwanie. Żwawo jak na takie warunki ruszyliśmy przed siebie. Kolejny krok w który wkładałam wszystkie siły przybliżał nas do domu.
Zupełnie wyczerpana i uczepiona ręki p. dotarłam do Ślimaka który zwiastował suche schronienie i wypoczynek. Zanim jednak odpoczęłam kolejny horror, który rozgrywał się na moich oczach pozbawił mnie ochoty na kolejny dzień życia.
 Pośród różnych zakupów o przydatności których mieliśmy dowiedzieć się w przyszłości czyli podczas naszego wyjazdu na drugą półkulę, pojawił się olbrzymi namiot tutaj zwanym gazebo a tak po polsku to niech to będzie przenośna altana. Zabraliśmy ją oraz stół i dwa krzesła. Stanowiła dodatkowe pomieszczenie które w czasie deszczu może oddać nieocenione zasługi. Na polu kempingowym pomieścił się Ślimak z bieżącą wodą, zarówno ciepłą jak i zimną, prysznicem i kibelkiem. Zaraz obok przytuliła się altanka w której urządziłam letnią kuchnię aby nie smrodzić w środku domu.
- Kurwa odfrunie nam chałupa. - Resztę wywodu zagłuszył piorun. - Wejdź do środka i trzymaj ścianę, ja przymocuję dodatkowe odciągi. Mam zapasową linkę. - To ja ledwo jestem w stanie pozbierać myśli a on wie gdzie ma zapasową linkę. Rzeczywiście altanka lewitowała porywana szalonym wiatrem. Przymocowana śledziami przy samej podłodze unosiła się na jakieś pięć centymetrów. p. zrozumiał mój wyraz twarzy i zaciągnął mnie do środka altanki. Dobrze, że pokazał co mam robić bo inaczej nie byłabym w stanie zdecydować się którą z sześciu ścian trzymać. A tak w szczególe to jak trzyma się ścianę? Padałam na pysk z przejęcia ale ścianę trzymałam, najpierw jedną a potem drugą. Cztery dodatkowe odciągi ujarzmiły wierzgającą altanę i pręciutko póki jeszcze adrenalina działała zagotowałam wodę na herbatę z dużą ilością wódki.
- Ja chcę podwójną porcję procentów.
- Ja też.
- Parzyłam usta gorącą herbatą aby jak najszybciej wskoczyć do łóżka.

niedziela, 25 sierpnia 2019

Wypadł nam wypad

 Nie mogę powiedzieć, że przez ostatnie pół roku nudziłam się codziennie. Wręcz przeciwnie w naszym życiu jest tyle zamieszania, że nawet nie mam zamiaru przyłożyć się do opisania tych chwil.
Obecnie mieszkamy prawie na plaży jeziora Superior i pomimo kilku zawodów to już teraz mogę stwierdzić, że nasza krótka eskapada jest udana. Jeszcze kilka dni tutaj pozostaniemy i jak zwykle zamieszania na blogu nie braknie. Floryda pojawi się za chwilę ale póki co zamieszczam moje konkursowe zdjęcie wschodu słońca oglądanego przez dmuchawca w okolicach Sheboygan, WI


piątek, 9 sierpnia 2019

Neandertalczyk

 W końcu zapadła decyzja, oczekiwana od dawna, jedziemy z dala od domu bo groziło nam wariactwo. Ileż to można siedzieć w chałupie i zastanawiać się jak zamocować talerze w motorhome aby nie potłukły się w czasie jazdy? Gdzie umieścić noże i widelce aby nie brzęczały? Ruszyliśmy do znajomego który od lat mieszka niedaleko Tampy. Ślimak czyli nasza chałupka na kołach powinien sprawdzić się na autostradzie więc czemu nie pojechać na Florydę do kolegi. Pakowanie było zupełnie uproszczone bo niby miejsca dużo a postanowiliśmy zabrać jak najmniej potrzebnych rzeczy. W końcu jedziemy do cywilizowanego miejsca a nie na pustkowie. Podróż zajęła nam raptem trzy dni bo jechaliśmy wolno i statecznie jak na podróż „ślimakiem” przystało.
Nieskrępowani miejscem na nocleg zatrzymywaliśmy się tam gdzie kolejne mile wydawały się nie do przejechania.
Cześć, cześć jak się macie i kolega pomknął do pracy zostawiając nam dom do użytku. Po dwóch dniach ostrej aklimatyzacji wspomaganej alkoholem uznaliśmy, że pora na zrobienie zakupów bo pan domu miał zapasy i owszem ale jakoś bardzo się skurczyły gdy zamiast jednego żołądka trzeba było zapełnić trzy. Warzywa i owoce kupicie o w tym sklepie, kolega pokazywał na mapie a p. skrupulatnie oznaczał to miejsce czerwonym serduszkiem na googlowskiej mapie. Po trzecim serduszku uznaliśmy, że już wszystko wiemy o zaopatrzeniu w pobliskiej okolicy. Kolega pojechał do pracy a my ruszyliśmy szlakiem czerwonych serduszek aby w lodówce wystraszyć echo.
- Popraw mi włosy bo dostanę szału.- Od pewnego czasu p. zapuszcza włosy i obecnie ich długość jest zupełnie nieprzyzwoita. p. obecnie ma dłuższe kudły niż moje.   Początki były trudne i na głowie pojawiały się różnego rodzaju precyzyjne zaczesywane włosy, były palemki mini kucyki i aby to wszystko utrzymać w porządku w domu pojawiły się pomady, olejki i odżywki. Mąż wyhodował długie i o dziwo bardzo zdrowe włosy więc postanowiłam i ja skorzystać z dobrodziejstwa kilkunastu medykamentów choć wcześniej byłam sceptycznie nastawiona do wcierania oleju we włosy. W łazience mamy chyba wszystkie odżywki dostępne na amerykańskim rynku i nie wiadomo która z nich czyni włosy miękkimi i lśniącymi bo i ja używam ich naprzemiennie. Polecam wszystkim. jakieś siedem centymetrów od końca włosy p. zamieniły się z siwych w jasny blond.Wygląda to jakby od dawna nie farbował włosów. Na domiar złego wkurzają go włosy na karku i nie może wytrzymać bo smyrają go po szyi. Zatem kucyk odpada i na jego głowie pojawił się staromodny i zupełnie zapomniany kok. Śmieję się w duchu gdy widzę go walczącego z upinaniem bo wprawy nie ma żadnej i podchodzi do fryzjerstwa zupełnie nieporadnie. 
- Nie sądziłem, że z włosami może być tyle zachodu. Tobie to tak sprawnie idzie, rach ciach i już fryzura gotowa.
- Nigdy nie zwracałeś uwagi na to ile mi czasu schodzi na takie jak określiłeś rach ciach. Nabierzesz kiedyś wprawy.

Stanęłam na wysokości zadania i upięłam mężowskie kudły w bardzo zgrabny kok który najbardziej lubi. Blond końcówki powiewały na wietrze znad zatoki i uznałam, że kobiecie dodawałyby fantazji.
Czekał nas jeszcze jeden sklep a w bagażniku jakoś miejsca mało. Dostaliśmy do użytku zbędne auto kolegi, ludziom to się powodzi, które tutaj trzeba nazwać małym. Ostrzeżeni, że w piekarni do której się udawaliśmy jest zawsze świeży, gorący chleb, postanowiliśmy umieścić go na tylnym siedzeniu aby mógł spokojnie przetrwać drogę powrotną do domu. p. już od dekad nie jada pieczywa bo mu nie smakuje. Ja natomiast ciągle poszukuję. Ostatnio odkryłam niemiecki chleb w rosyjskim sklepie, jest smaczny i ma chrupiącą skórkę ale na drugi dzień twardnieje do takiego stopnia, że trzeba byłoby użyć piły łańcuchowej aby ukroić kromkę. Na hasło chleb orkiszowy mąż dostaje ataku drgawek i dłońmi zakrywa uszy.

Na parkingu przed sklepem ani jednego wolnego miejsca. Trochę zdezorientowana nie wiedziałam czy w lewo czy w prawo szukać miejsca odrobinę oddalonego od sklepu. Najchętniej wjechałabym do środka nie opuszczając samochodu. Dziesięć metrów dalej miejsca było pod dostatkiem i nawet uczeń szkoły jazdy mógłby zaparkować bezpiecznie i bez stresu, że uszkodzi swoje czy inne auto. Dziesięć metrów niby mało ale serce boli gdy widzisz, że inni zaparkowali na wprost drzwi.
W środku małe pomieszczenie zapchane po ściany głodującymi klientami. Na pierwszy rzut oka jeszcze dwie osoby nie miały szans na wejscie do środka. Jednak Polak potrafi a tym bardziej głodny. Zapach ciepłego pieczywa chyba w każdym człowieku pobudza apetyt nawet wtedy gdy przed chwilą skończył obfity obiad. Od razu wkurzyłam się niemiłosiernie bo p. wepchnął mnie do środka i docisnął do stojącej przede mną usmażonej na rurach blondyny. Jej mizerne, tlenione włosy leżały na jej plecach i przez mój marny wzrost gdy zaczerpnęłam tchu aby opieprzyć małżonka jej kłaki dostały się do moich ust. Pomyślałam, że nigdy więcej nie pojedziemy razem na zakupy. Zaczęłam panicznie wyciągać obcą fryzurę broniąc się przed uduszeniem lub niekontrolowanymi wymiotami. Wyzwoliłam rękę szturchając przy tym   stojącego obok pana i poczęłam wyciągać włosy z ust. Robiłam to w panice i nie zwracałam uwagi na to, że szarpię stojącą przede mną kobiete za włosy. W ciągu sekundy wzburzona blondyna odwróciła się i złajała mnie jak sztubaka. Moje przeprosiny zostały przyjęte ale twarz poszkodowanej wyraźnie mówiła, że przy najbliższej okazji jeżeli takowa sie nadarzy, pani owa podstawi mi nogę abym runęła jak długa. Wokół mnie jakby zrobiło się trochę luźniej gdyż prawdopodobnie ogół uznał mnie za jednostkę niebezpieczną od której lepiej trzymać sie na dystans tak duży abym nie mogła mieć z nikim kontaktu. Mąż również oddalił się na bezpieczną odległość i spoglądał na mnie z rozbawieniem. Nie stał w kolejce obok mnie ale znalazł sobie miejsce przy drzwiach i patrzył na puszki stojące na pułkach regału. Stał tyłem do drzwi i tak wciśnięty, że każdy kto wchodził lub wychodził musiał go uderzyć drzwiami. Co trzeci klient go przepraszał co najwidoczniej go bardzo zadowalało. Nie mogłam zrozumieć, że można być takim...
Akurat kolejka zakręciła i widziałam to zdarzenie bardzo dokładnie. Kolejny raz mąż dostał drzwiami tak mocno, że aż go ruszyło o krok.
Musiało zaboleć, pomyślałam z zadowoleniem. Do sklepu wparował człowieczek mojego wzrostu czyli jak na chłopa to karzełek. Chłopina spojrzał na siwe włosy i już miał kajać się w pokłonach i przeprosinach gdy raptem p. odwrócił się w jego stronę.  
Swoje młode lata mam już za sobą i choć do czytania książek potrzebne mi są okulary to na odległość jest ciągle dobrze bez szkieł na nosie. Zatem widziałam wszystko dokładnie i każdą sekundę zajścia obserwowałam jak na zwolnionym filmie. Klatka po klatce. Ten co wszedł miał na twarzy skruchę, że uderzył siwą, starszą osobę. p. natomiast miał minę znudzoną i delikatnie mówiąc mało zadowoloną jaką powinien mieć człowiek dobrowolnie poddający się katuszom obijania nerek. Mąż nie jest sadystą aby czerpać z tego przyjemność ale teraz już nie jestem tego pewna. Mały człowieczek, przysięgam, przestraszył się mego męża i rozdarł się na cały sklep. Ręce wzniósł w górę chcąc dłońmi obronić się przed atakującym go diabłem. Stęknął jakby ugodziła go dzida rzucona z wielką siłą i zasapał wydychając oprócz dwutlenku węgla również i duszę. W p. wstąpiła najdziksza z dzikich furii. Pochylił głowę do przodu i wysunął dolną szczękę a wąsy zaczęły sterczeć jak kolce na jeżu. Błyskawiczna przemiana również i mnie zaskoczyła. Biedak który wszedł przed chwilą do piekarni trafił do jaskini neandertalczyka ludożercy. Usłyszałam nie tylko ja bo p. rozdarł się na cały sklep. Obelżywe przekleństwo w tłumaczeniu na język polski brzmi dość przyzwoicie więc go nie przetłumaczę. Co za para? Żona żre włosy wyrywając je klientkom w sklepie a mąż chce zabić człowieka na oczach dwudziestu dziewięciu osób. Z miną mordercy p. ruszył w kierunku ofiary która cudem wmieszała się w tłum. Niedoszła ofiara jęczała ze strachu i spoglądała na męża z niedowierzaniem. Nie doszło do rękoczynu bo po prostu nie było miejsca na jatkę. 

- Co dla Pani?
- Co dla Pani? - Kątem oka zauważyłam, że przede mną już nie ma nikogo. Co ja miałam kupić? 
Wyszłam ze sklepu nie przyznając się do wilkołaka ale na zewnątrz dałam upust magazynowanej energii. p. stał milczący co uspokoiło mnie szybciej niż bym chciała. 
- Wziął cię za kobietę a gdy się odwróciłeś dostał szoku. - Zakończyłam. - Zrozum, że z tyłu wyglądasz trochę inaczej niż z przodu. 
Otworzyłam drzwi auta pilotem i wręczyłam go mężowi. 
- Zawieź mnie do domu bo zupełnie straciłam głowę przez twoje zachowanie i nie wiem jak wrócić. Jutro na plaży proszę nie odzywać się do nikogo. Zgoda?