1

niedziela, 4 września 2011

Zawał serca na poboczu.

 To nie będzie opowieść o tym jak poprawiam sobie makijaż siedząc za kierownica pędzącego pojazdu i zjeżdżam na pobocze. W takich sytuacjach pasażer siedzący obok może doznać szoku nerwowego, może złapać za kierownice próbując naprowadzić samochód na właściwy tor jazdy albo wbić się palcami w deskę rozdzielczą myśląc, że to mu pomoże uratować życie.
Należę go grona osób wygodnych i staram się aby życie nie ukłuło mnie tylko kolcami róż ale aby kilka samych kwiatów trafiało się również. Dlatego tez nie lubię być spocona jak nie muszę i unikam takich sytuacji jeżeli mogę. Gdy jest lato i temperatura przekracza 33°C a wilgotność oscyluje w granicach 80% to nawet kilka spokojnych kroków zrasza czoło drobniutkimi kropelkami potu a po kilku minutach po plecach już płynie gorąca struga. Nie biegam w parku z ręcznikiem w dłoni aby zdobyć formę, pozostawiam to innym.
Znów jesteśmy w ciepłych strefach USA, dokładniej w Południowej Karolinie. Tutaj nie da się nie pocić wiec pomimo zachmurzonego nieba świadomie skazujemy się na godzinny spacer w "sosie własnym".
- Proszę cie nie właź w żadne ksiuty bo licho nie śpi. - Pomna naszych niemiłych przygód z kryjącymi się niespodziankami w trawie i krzewach starałam się utemperować zapędy p. Bardzo dobrze pamiętałam co wcześniej przytrafiło się nam (Nauczka z podrozy w trzech czesciach) gdy
postępowaliśmy nieroztropnie.
  Idziemy sobie spokojnie asfaltowa droga i nie wchodzimy w niebezpieczne miejsca choć wszystko dookoła kusi i nęci.
- Tak, wiem nigdzie nie będę wchodził. Dziś nie zbaczam z asfaltu w ksiuty, będzie nudno i statecznie, tylko kostura mi brakuje jak staremu dziadowi. - Tak właśnie p. odpowiedział na moja prośbę. Bardzo dobrze niech chociaż raz nic się nie wydarzy. Po obu stronach drogi pojawiło się rozlewisko porosłe gęsto jak w dżungli. Żaby rechotały jak na zawodach - kto głośniej krzyknie ten wygra 5000 zł miesięcznie do końca życia. Coś na brzegu poruszyło się i zniknęło w mętnej wodzie. Jeszcze przez jakiś czas widzieliśmy smugi na powierzchni wody i domyślaliśmy się gdzie płynie bóbr lub szczur wodny. 
- Poczekajmy aż wypłynie bo to ładny okaz, zrobimy mu portret. - Zamiast dorodnego przedstawiciela nieznanego nam gatunku obok powalonego małego pnia drzewa płynął mały okaz. Temu, udało nam się zrobić zdjęcie. 
W takim terenie nie tylko bobry znalazły dogodne warunki do życia, byłam święcie przekonana, ze w trawie i w mętnej wodzie jest więcej niebezpiecznych gatunków niż palców u rak.
Czy pamiętacie „kolczatki” którymi zachwyciłam się jesienią. Oto teraz pośród liści odnalazłam je w stadium dojrzewania.
Czerwone hydranty zawsze są obsikiwane przez psy, to rzecz oczywista. Ten jednak zwrócił moja uwagę z dwóch powodów. Znajdował się na zupełnym bezludziu, przynajmniej nie widzieliśmy żadnych domów w zasięgu wzroku ale może teren był uzbrojony i wodociąg prowadził do oddalonych gdzieś dalej zabudowań. Do tej pory widywałam zawsze pomalowane na taki strażacki czerwony kolor a tutaj jaka miła dla oka niespodzianka. Tak idealnie ten hydrant nie pasował do otoczenia, ze stal się symbolem cywilizacji zagubionej w głuszy. No i jeszcze jedno pytanie; jakie zwierze sika na niebiesko-czerwony hydrant?
- O! Trujące jagody! Czarny bez. - P. chciał błysnąć znajomością przyrody ale nie bardzo w to uwierzyłam. 
- Zdecyduj się ktore jest ktore. - Stanęliśmy aby przyjrzeć się tym owocom ale zaraz obok rósł inny krzew lub małe drzewo również z czarnymi jagodami. To już przesada gdzie nie spojrzysz to zawsze coś wpadnie w oko. Przymierzyłam się aby zrobić zdjęcia tym dwom roślinom ale bacznie patrzyłam gdzie kończy się asfalt. Nie popełnię błędu i nawet na dziesięć centymetrów nie wejdę w trawę. Jednak poł mojej stopy tkwiło w trawie.
- Depczesz truskawki, uważaj. - Aparat ciągle trzymałam skierowany w stronę czarnych owoców i z niedowierzaniem tylko odwróciłam głowę. Jeszcze przed chwila p. wydawał się zupełnie normalny a tu raptem bredzi od rzeczy. Patrze dokładnie na jego oblicze ale nie widzę ani cienia obłędu w jego oczach. Może przesłyszałam się. 
- Co takiego? - Wolałam od razu dowiedzieć się które z nas nie ma wszystkich klepek. 
- T r u s k a w k a. - P. wyrecytował to słowo tak dokładnie, ze już byłam przekonana o jego nagłej chorobie, o nieznanym jeszcze przypadku utraty zmysłów w ciągu zaledwie sekundy.
Palcem wskazywał pionowo w doł pod moje nogi. Pomyślałam, ze przemilczę i odczekam chwile i może wszystko wróci do normy. Na wszelki wypadek i dla świętego spokoju zerknęłam na moje stopy. Nie, to nie p. zwariował, to zwariował świat przyrody. Rosła sobie truskawka na poboczu a tuz obok wszędobylska mimoza w towarzystwie zeszłorocznych „kolczatek”.
Dotarliśmy do skrzyżowania „T” i wybraliśmy prawa stronę gdyż skryta była w cieniu. Po stu metrach natrafiliśmy na żywą przeszkodę w postaci atakujących psów. Szczekające psy choć może nie brytany mogą okazać się niebezpieczne. Takich dziwaków jak spacerujących ludzi nie widziały jeszcze w swoim życiu i nie byliśmy pewni jak zareagują na nas. Na wszelki wypadek zatrzymaliśmy się w bezruchu aby ostudzić ich zapal łowiecki. Czułam ich wzrok utkwiony w moim gardle i powiem szczerze, ze miałam pietra. Przezornie schowałam się za p. i czekałam na  przebieg wydarzeń. Psy nie zwracały uwagi na ograniczenie prędkości do 30 mil na godzinę i wydawało mi się, ze przekroczyły go o 5%, powinny dostać mandat ale wcale nie przejęte tym faktem leciały w nasza stronę aż uszy im podskakiwały. P. znalazł kawałek suchej gałęzi i pogroził im z daleka. Efekt był taki, ze psy biegły dalej aby zagryźć nas w ciągu kilku minut. Już były bardzo blisko, p. rzucił draga w ich kierunku. Zamiast wywołania paniki pośród atakującej sfory, psy zainteresowały się badylem i po obwąchaniu go ruszyły w naszym kierunku. Ja już wracałam do skrzyżowania wolnym ale nerwowym krokiem. P. pogadał z psami i tez zrejterował. Zostaliśmy obszczekani na cala okolice. Śmiertelny atak nie doszedł do skutku i oprawcy zawrócili do swego domu.
- A jednak ktoś tu mieszka. - Podniesiona na duchu możliwością spotkania myślącej istoty i bardziej już odważna zażartowałam, ze pozostałyby po nas tylko kości gdzieś w krzakach.
- Takie jak po tym zwierzaku. - P. znalazł ilustracje do mojego stwierdzenia.
- Myślę, ze po nas obojgu to kości byłoby znacznie więcej.
- Ale to tylko część jakieś sarny spójrz na kości żeber i na kręgi. Wszystkie są duże i wskazują na dużego zwierza.
- To może wracajmy do auta, nie chce tak marnie skończyć.
- Pójdziemy zatem w tamtym kierunku i po trzech lewych skrętach powinniśmy znaleźć się kolo auta.
- Dobrze tylko proszę bez zbędnych niespodzianek bo ponoć to miał być relaks.
- To jest wspaniały relaks, najwspanialszy jaki może być, spójrz tylko na te zabawne liście. Wyglądają jakby każdy był obcięty nożyczkami na końcu.
- To prawda a jaki mają pastelowy kolor, zupełnie jak cukierki.
- Jak cukierki?
- Pewnie takie słodkie i wylizane landrynki. 
- Landrynki są różowe, przynajmniej były bo teraz mogą być nawet i zielone albo czarne.
- Niech ci będzie.
- Zagadując p. przeskoczyłam przed nim na lew
ą, bliższą trawie stronę aby jego jakiś zwariowany pomysł wtargnięcia w krzaki napotkał opór z mojej strony. Już było widać cywilizacje i zdałam sobie sprawę, ze jestem wykończona i nie mam sił na nic, zupełnie na nic. Rozpoznałam nasz samochód i wróciła nadzieja, ze jeszcze żywa dotrę do niego. Przede mną leżał jakiś przedmiot na poboczu drogi. Ludzie różne świństwa wyrzucają przez okna samochodów choć muszę przyznać, ze niebywale rzadko. Umysł tez miałam otępiały od upału i zespół szarych komórek odpowiedzialny za kojarzenie obrazów jako pierwszy popadł w stan odrętwienia i do tej pory zapadł już w głębokie uśpienie. Krok za krokiem nie mogę rozpoznać co to takiego. Najwyraźniej coś zaczęło mnie ostrzegać bo tak intensywnie wpatrywałam się w ten obiekt. No i wreszcie zaskoczyłam dwa kroki przed wężem.
- Aaaaaa!!!!! - Tak skomplikowanej ewolucji w powietrzu nie potrafi nawet kot. Odbiłam się jak piłka tenisowa i znalazłam się po prawej stronie p. Jeszcze będąc w powietrzu wczepiłam się w ramie p. dotkliwie go kalecząc. Moje ciało do tej pory było wilgotne ale teraz lalo się ze mnie strumieniami. Znalazłam się prawie na środku jezdni i gdyby nadjeżdżał samochód to byłaby to ostatnia chwila w moim życiu. Było mi obojętne gdzie skonam bo wdepniecie w ścierwo węża groziło zawałem i zejściem śmiertelnym.
- Mówiłem uważaj. - Tryumf w g
łosie p. doprowadził mnie niemal do płaczu.
- To ja zawsze cie ostrzegam. Widziałeś tego gada, tak? 

- Nie. - Coś jednak mi szeptało, ze kłamie.

28 komentarzy:

  1. Wspaniała opowieść. Jak widać Wam nigdy nie uda się odbyć całkiem spokojnego spacerku. Mam nadzieję, że choć nic na ten tomat nigdzie nie napisałaś z P już jest dobrze. Pozdrawiam Was serdecznie
    M

    OdpowiedzUsuń
  2. Ty to potrafisz dozować napięcie! No! :-)))) Swoją drogą, pozostawianie tak groźnych psów samopas, to wyraz ogromnej niefrasobliwości! Brrr!

    OdpowiedzUsuń
  3. jacie, opowiadanie wyciska krople potu i wciska w fotel.
    A jak p. się czuje? A jak Ty się czujesz?

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochani,
    wszystkim Wam nalezy sie kilka slow wyjasnienia. Dziekuje Wam bardzo za mile i cieple slowa wsparcia, bardzo to deceniam.
    Ten post ukazal sie automatycznie, przygotowalam go duzo wczesniej.
    Caly moj swiat zawirowal, p. mial wypadek, jest bardzo chory i teraz tylko on jest dla mnie najwazniejszy. Wybaczcie mi za brak komentarzy na Waszych blogach, zagladam do Was i wkrotce wroce.
    Jeszcze raz dziekuje.

    Joter - za to, ze jestes, za to, ze mnie wspierasz. Dziekuje Ci z calego serca.

    Anabell - dziekuje, za slowa otuchy i wsparcia, rozmowy z Toba bardzo mi pomogly.

    Artdeco - dziekuje, za e-mail i za cieple slowa.

    Aneta - wiem, ze Twoje komentarze plyna z serca, dziekuje.

    Margarytka- czesto do mnie zagladasz, dziekuje Ci za to.

    Fuscila - dziekuje, ze o mnie pamietasz.

    Tenia - dziekuje Ci za to, ze do mnie zagladasz i przesylasz dobre mysli.

    Agnicy - dziekuje, za slowa otuchy.

    wildrose - dziekuje, za slowa wsparcia sa mi bardzo potrzebne.

    Serpentyna - dziekuje, za e-mail i za to, ze tak cieplo o mnie myslisz.

    OdpowiedzUsuń
  5. O matko!!! Wypadek!!! Tylko ja nic nie wiem...
    Ataner, trzymam kciuki, wysylam pozytywne mysli i fluidy i wszystko co tam jeszcze jest Wam potrzebne.
    Teraz sie wybieram na spotkanie z Karen i pozniej juz zostane na Manhattanie i Wspanialy do mnie dojedzie, ale postaram sie napisac pare slow wieczorem. Boze jesli moge w czyms pomoc to pisz.

    OdpowiedzUsuń
  6. Star! Zycie jest popieprzone jak chinskie litery, tak mawiala moja przyjaciolka wiele lat temu i miala racje.
    Bedzie dobrze! Ja jestem czarownica, i wszystko odczaruje.

    OdpowiedzUsuń
  7. Pomijam fakt, że prawie sama nie doznałam zawału, czytając ten post pełen narastającego napięcia... ;)) Przede wszystkim jednak najważniejsze jest uczucie pewnej ulgi na sam widok Twego posta, aczkolwiek to jeszcze nadal wrażenia z Waszej podróży, a nie CZAS TERAŹNIEJSZY. Ale z Twych komentarzy DOMYŚLAM się, że najgorsze chwile już za WAMI, więc nawet bądź CZAROWNICĄ - byle skuteczną...
    Nie pisałam e'maili, aby nie przeszkadzać, ale bardzo często myślałam z wielkim niepokojem.
    Przekazuję zatem swoje JAK NAJLEPSZE MYŚLI I ŻYCZENIA DLA WASZEJ RODZINKI!

    OdpowiedzUsuń
  8. Kwoka - Jestes niesamowita! - dziekuje. Jestem czarownica i czaruje, czaruje jak moge...

    P.S. Twoj komentarz pod postem "Onomatopeje" utwierdzil mnie w tym, ze nie jestem wariatka:)

    OdpowiedzUsuń
  9. jak zwykle u Ciebie pięknie Reniu :) Ja też nie próżnuję :) Renatko zrób coś, aby zima do nas nie dotarła w tym roku :) buziolki
    handbikerka.pl

    OdpowiedzUsuń
  10. Witaj Ataner
    Po pierwsze bardzo się cieszę ,że się odezwałaś.
    Tak jak moje poprzedniczki mam nadzieję,że najgorsze masz za sobą.
    Po drugie jak zawsze z przyjemnością przeczytałam Twój post.Gdy zauważyłam,nareszcie ,piękną zieleń na Twoich zdjęciach to od razu wystraszyłaś mnie tymi "niebezpiecznymi gatunkami"w trawie i w wodzie.Ja znając siebie nie ruszyłabym się na krok.O wężu już nie wspomnę.Okropieństwo.
    Pozdrawiam serdecznie:))

    OdpowiedzUsuń
  11. Post oczywiscie jak zawsze niezwykle interesujacy... i ja czytajac troche sie niepokoilam co jeszcze Was spotka! Psy szczekajace to zmora polskich wiosek i lasow.. nie ruszam sie nigdzie bez gazu pieprzowego.

    Ale tego gada dobrze ze juz zywego nie spotkaliscie!

    Mam nadzieje, ze zdrowie P. idzie ku dobremu?
    Trzymam kciuki, za Was oboje!!!

    OdpowiedzUsuń
  12. Ataner, dziś wróciłam i zajrzałam do Ciebie, bądź dobrej myśli, dziewczyno, dużo zdrowia dla Niedźwiedzia i sił dla Ciebie, pozdrawiam serdecznie i ciepełko ślę za wielką wodę, pa.

    OdpowiedzUsuń
  13. a mi zal, widuje czesto i bobry i skunksy i weze na drogach, niestety wszystkie przejechane; trzymaj sie :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Witaj Ataner
    Przez Twoje przygody to ja mam już więcej srebra na głowie. Wiem, ze masz teraz ważne sprawy i troskę o swojego P. Wierzę, że wszystko będzie dobrze. Życzę z całego serca i myślę o Was. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  15. I ja dołączam się z trzymaniem kciuków za p. Trzymajcie się dzielnie.
    Historię jak zwykle połknęłam jednym tchem. Jeszcze raz gorąco pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  16. A kto lub co zrobiło temu wężowi krzywdę?Nie dziwie Ci się,że się wystraszyłaś, masz prawidłowe odruchy. Ten hydrant wygląda wręcz na zadbany. Daj znać co u Ciebie, gdy znajdziesz wolna chwilę.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  17. o Matko, gdzie się nie wejdzie, zaraz coś żywego:) To chyba nie biały bez - wydaje mi się, że byłby bardziej w takich "kiściach"

    OdpowiedzUsuń
  18. Kurde blaszka!!! W sumie w takich sytuacjach nie wiadomo co pisać, post jak zwykle ciekawy. Ale smutne jest to że Twój P miał wypadek. W takich chwilach tylko słowa wsparcia i życzenia szybkiego powrotu do zdrowia.
    Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
  19. W przyszlym tygodniu wybieram sie do Poludniowej Karoliny....w zadne krzaki wlazic nie bede:)))

    OdpowiedzUsuń
  20. te drugie czarne, to Czeremcha, jadalne :)..a przycięte liście, to Tulipanowiec..Ja sobie postawię hydrant w lesie :D

    OdpowiedzUsuń
  21. Renatko, mam nadzieję, że P już się poprawia i z każdym dniem jest coraz lepiej.
    Pozdrawiam
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
  22. Normalnie ciary mnie przeszły jak to przeczytałam. Czy Wy zawsze musicie coś zauważyć. Ja rozumiem przyroda jest piękna ale czasami ukrywa nieciekawe egzemplarze jak właśnie węże. Dobrze, że ten wąż nie był żywy.Ja tak samo jak ty reaguję ta takie okazy i obojętne mi czy żywe czy nie. Gdyby mnie goniły psy umarłabym ze strachu. I choć nie boję się psów, to reakcja takich rozwścieczonych mogła być różna. Dlatego jak to mówią lepiej "na zimne dmuchać". Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  23. Atanerku, za nic nie dziekuj, bierz tylko od wszystkich dobre mysli i energie i karm tym p. niech szybko zdrowieje, bardzo szybko!!!

    OdpowiedzUsuń
  24. Wspaniałe opowiadanie opatrzone fotkami.Pozdrawiam Cie serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  25. Ataner, napisz, że już lepiej. Proszę, proszę, proszę niech tak będzie....

    OdpowiedzUsuń
  26. Anetko, niestety nie jest dobrze. Czaruj Czarodziejko, dziekuje Ci za pozytywne mysli i za to, ze myslisz o nas.

    OdpowiedzUsuń
  27. och... przesyłam Ci wszystkie moje dobre myśli... niech będzie dobrze, niech będzie dobrze ...
    Cały czas pamiętam. Staram się jak mogę, wspieram jak mogę, myślę cały czas i zaklinam. Jeśli czegoś jeszcze potrzebujesz .... jestem

    OdpowiedzUsuń