1

środa, 29 lipca 2015

Zakopałem

 Ładne okolice Kanab kuszą i nęcą aby wciskać się tam gdzie nie powinniśmy. O tym bedzie ten post.
Nasza zła passa w losowaniu zezwolenia na wejście do Coyote Buttes North zakrawała na tragedię. Codziennie o dziewiątej rano meldowaliśmy się w biurze BLM gdzie już koczowała niepełna dwusetka chętnych. Tak, 170 osób albo więcej zjawiało się codziennie aby uniemożliwić nam wygraną. Chyba cała Japonia i Korea miały wolne pod koniec roku bo wszędzie było ich pod dostatkiem. Wielki Kanion był deptakiem skośnookich turystów a hotel w którym mieszkaliśmy mógłby posłużyć jako sala wykładowa jednego z tych języków. Co wieczór pod naszym hotelikiem parkowały trzy autobusy z których wylewało się tsunami ludzi chętnych spania i odpoczynku. Myślę, że nie byli wystarczająco zmęczeni aby natychmiast paść na swe łóżka bo kulejący w dzień internet przestawał działać z chwilą pojawienia się pierwszego autobusu wycieczkowego. Spragnieni kontaktu ze znajomymi którzy pozostali w kraju ojczystym używali każdego możliwego urządzenia aby wyssać chociażby sekundę by odnowić swój profil w Mordoksiędze. Nie pomagały prośby aby udostępniono nam tajny dostęp do internetu i panienka zza lady hotelowej rozkładała bezradnie ręce sekretnie wyznając prawdę, że tak jest zawsze gdy atakuje Daleki Wschód.
Kolejny dzień porażki w losowaniu pchnął nas na trasę na którą zezwolenie dostaje się od ręki. 

Pobiegłam na "stołówkę" po kawę bo jak wiadomo bez kawy ani rusz, szczególnie rano. Pojechaliśmy swoim osobowym autem na krótki rekonesans okolicy gdzie za górami istnieje taki niedostępny The Wave. To, że kamory i dziury w gliniastej drodze to zupełnie nic nowego dla nas w wakacje.
Ostrzeżenia, że powinno się jechać autem o dużym prześwicie pomiędzy drogą a podwoziem to też niby nic nowego bo właśnie taką drogą przeznaczoną tylko dla 4X4 wskarabaliśmy się właśnie tu. Udawało się nam wielokrotnie ale najwidoczniej szczęście nas opuściło bo kolejna droga którą wybraliśmy pozbawiła nas złudzeń o możliwościach naszego auta i prawie nie skończyła się tragicznie. 
Miał to być przejazd pomiędzy dwoma asfaltowymi drogami z lekkim odskokiem w bok aby porobić kilka ładnych zdjęć i poruszać nasze ciała po skałkach. Założenie chwalebne bo całego dnia w hotelu nikt z nas nie zniósłby bez względu na obiecywane atrakcje. Atrakcji żadnych w hotelu nie było więc dwadzieścia kilka mil wertepów stanowiło atrakcję dnia. 
Z otrzymanych mapek wybraliśmy pierwszą drogę której opis w skrócie mógłby brzmieć tak; bardzo malownicza, raj dla fotografów, tylko dla Jeepów. Postanowiliśmy jechać tak daleko jak się da i cieszyć się widokami a jak będzie to zbyt trudna droga to zawrócimy. Nie ma to jak porozumienie w małżeństwie. 
Lubię jeździć po trudnym terenie ale panicznie boję się ekstremalnych zjazdów czy karkołomnych dziur i skał na drodze. Wyobrażam sobie jak uszkadzam auto i tkwimy na bezludziu po kres żywota. 
- Tutaj moglibyśmy zaparkować i pójść pooglądać cud przyrody ale guzik z tego. -  p. rzewnie spoglądał na parking z którego wiodła trasa do Wave ale brak szczęścia w losowaniu przez dziesięć dni uniemożliwiał nam zdobycie zezwolenia na wstęp na ten strzeżony teren.
- Tak, tam za górami jest ... A niech to szlag. - Ścisnęło mnie coś w gardle ale dzień dzisiejszy to tylko poznawanie okolicy a nie żałowanie i utyskiwanie.
Ujechałam może dwieście metrów gdy piasek ostudził mój zapał na podróżowanie przednionapędowym autkiem. Zaproponowałam zatem spacer i zaparkowałam pod drzewem. 
Akurat auta prawie nie widać ale taka ledwo niebieskawa kropka po środku zdjęcia to nasze auto obok niewielkiego drzewa.
O dziwo p. zgodził się na krótki spacer do raju fotografów. Owinięci kurtkami w pasie i zapasem wody ruszyliśmy ochoczo. Jak sporządzone były mapki nie chcę się wypowiadać ale wspomnę jedynie, że po trzydziestu minutach marszu teren nie uległ zmianie i raju nie było nawet czuć. Droga wiła się i kreciła, raz pod górkę i znów pod górkę. Patrząc na mapę to uszliśmy dopiero centymetr a do raju pozostało nam jeszcze ich siedem stosując palec jako miarkę. 
- Nie mamy szans na cudowne widoki bo dotrzemy na miejsce po zachodzie słońca. - Zawróciliśmy. Teraz p. zasiadł za kierownicą bucząc coś w stylu; brak ci zdecydowania i odrobiny szaleństwa za kierownicą. Rozgrzani spacerem aż buchaliśmy dobrym humorem. 
- Spróbujemy drugą drogą dostać się gdzie nie udało się wcześniej. - Powiedział małżonek i skierował auto na południe szybciej niż ja. 
Po kilku milach znak przypominający o tym, że wjazd tylko dla pojazdów terenowych nie przestraszył rajdowego kierowcy. Skręciliśmy na co prawda też trudną trasę aby dotrzeć do powalajacych na kolana widoków. Widok który powalił p. na kolana zdarzył się niebawem bo po trzech minutach. Droga zamieniła się w szarą paskudną i płaską plażę a po bokach szkoda gadać.
Gdzie nie spojrzysz to piach i karłowate ksiuty. p. zatrzymał pojazd i oswiadczył, że musi nabrać rozpędu aby pokonać utrudnienie w podróży. Silnik zawył i przyspieszaliśmy jak rakieta kosmiczna która o dziwo zaczęła wytracać prędkość i zakopaliśmy się w piachu jakieś sześć metrów od twardej gliny. 
Milczenie. Żadnych przekleństw. Siedzimy w samochodzie jak w łodzi wyrzuconej sztormową falą na brzeg. Nie posiadamy żadnego ekwipunku aby wykopać auto z piasku. Brak łopaty, sztywnych siatek pod koła no i ten przerażający brak formy! Koszmar.
- Nic takiego. Wyciągnę nas z tego. - p. zebrał w sobie siły i otworzył drzwi. Uderzyły w piach. Nie musiał mi mówić, że wisimy na podwoziu. Po drugim papierosie zabrał się do roboty a ja milczałam jakby mi struny głosowe wyrwano na żywca. p. padł na kolana i łapskami usuwał piach aby podłożyć lewarek. To jedyna metoda aby pod koła podkładać coś co nie utonie jak nasze auto w piachu. Po godzinie auto przesunęliśmy o pięć centymetrów a oranie piasku szło w coraz to wolniejszym tempie. 

Pot na czole męża świadczy, że żona jeszcze jest coś dla niego warta i wkłada swe (nędzne) siły aby uratować ją przed nieuniknioną śmiercią.
Grudniowy dzień jest bardzo krótki a na zegarku już trzecia i wokół nas już więcej cienia niż promieni słonecznych. Ciągle było jeszcze ciepło ale gdy słońce skryje się za szczytami gór to grudzień da znać o sobie temperaturą bliską zera Celsjusza. Znajdowaliśmy się dokładnie w połowie pomiędzy drogami gdzie przynajmniej co trzy godziny jakieś auto przejedzie. Może ktoś nas podwiezie na posterunek policji albo w takie miejsce gdzie zacznie działać telefon. Załóżyliśmy kurtki, zasznurowaliśmy dokładniej buty i z zapasem wody ruszyliśmy w drogę nie krótszą niż 15 mil (24 kilometry!!!!). 
Perspektywa na powodzenie była mniejsza niż zero bo dwadzieścia cztery kilometry pokonamy przez cztery godziny albo dłużej. Umrzeć nie umrzemy ale w dupska dostaniemy takiego kopniaka, że umysł zacznie działać poprawnie i dziesięć a nie dwa razy zastanowimy się czy wjechać tam gdzie nie wolno czy odpuścić sobie taką drogę na zawsze. 
- Jak takie wędrowniki jesteśmy to czemu nie mamy SUVa do dziś? - Tak sobie zagaiłam bo przecież drogi przed nami szmat. p. był taki wściekły, że nie zareagował na mą złośliwość. A niech milczy i myśli byle by nie za długo bo nudno będzie przez cztery godziny. Chłop szedł ze spuszczoną głową i męłłł jakieś obelgi na samego siebie. Zanim doszliśmy do tej szerszej drogi która miała nas doprowadzić do tej prawdziwie głównej za kolejnym zakrętem dogonił nas samochód. p. od razu zaczął działać jak nagła lawina albo gejzer. Już nie pamiętam co wyprawiał i co gadał ale zaoferował taką sumę, że kierowca aż wzrok podniósł brwi do góry. Lata doświadczeń nauczyły nas, że zawsze mamy gotówkę w zanadrzu. Wsiedliśmy zatem do wiekowego Chevroleta i po siedmiu minutach dotarliśmy na miejsce skąd wyruszyliśmy w poszukiwaniu kolejnej przygody. Zamontowanie haka w tylnym zderzaku naszego auta potrwało dłużej niż naszym wybawcom wyjęcie pasa holowniczego i obucenie auta tyłem. Gdy wszystko było gotowe samo wyciągnięcie nszego autka z piaskowej pułapki okazało się tak łatwe, że przez sekundę pożałowałam zaoferowanej sumki za pomoc. Szybko jednak zapomniałam o tym niegodnym, chwilowym  skapstwie i uściskałam z zadowoleniem kierowcę wybawcę. Ogólnie jest przyjęte na tym ludzkim padole, że to mężczyzna nosi portki i pieniądze przy sobie. Dla zmylenia przeciwnika u nas jest troszkę inaczej. Portki ciągle pozostają na tyłku p. ale cwaniak obarcza mnie odpowiedzialnością za gotówkę. Wszystkie strony były zadowolone z transakcji a my ruszyliśmy z kopyta do hotelu bo jutro rano znów o dziewiątej musimy zameldować się w biurze BLM aby dać szansę szczęściu które do tej pory traktowało nas tak po macoszemu.

26 komentarzy:

  1. Kto wybiera sie na pustynie bez chocby saperki w bagazniku? Ze nie wspomne o innych przydatnych narzedziach i urzadzeniach, umozliwiajacych wydostanie sie z piaskowych pulapek. :))) Przemilcze juz litosciwie SUVa. I chyba tylko polska ulanska fantazja pozwala lekcewazyc ostrzezenia na rozstawionych wszedzie tablicach.
    Czy jednak w takim przypadku kochalabys tego swojego P. rownie mocno? Watpie, bo facet bez fantazji i zylki ryzykanctwa zanudzilby Cie w krotkim czasie. :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miał to być jedynie rekonesans i ewentualnie krótki spacer aby poznać okolice więc nawet nie braliśmy suchego prowiantu a co dopiero saperki, kraty itp.
      Z SUVem to troszkę bardiej zawikłana sprawa; na codzień takowego pojazdu nie potrzebujemy i dlatego go nie mamy. gdy kroi się wypad w góry to wynajmujemy takie auto jakim chcielibyśmy podróżować, koszt niewielki a oszczędzamy swój samochód.
      Z tą miłością to jak z gangreną mózgu, trzeba by amputować głowę aby uratować ciało a jeszcze tak nie potrafią zrobić mądre głowy:)))
      Pozdrawiam:)

      Usuń
  2. A tak niewinnie ten piaseczek wygląda ;)
    Ale szczęście Was nie opuściło i tym razem daliście radę :)))
    Wycieczki z Dalekiego Wschodu faktycznie są liczne i roją się niczym pszczoły ;)) Nie tylko w Stanach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piasku nie za dużo ale auto nie nadaje się na nic więcej jak na asfaltowe nawierzchnie. Przekonaliśmy się o tym na własnej skórze.
      Pozdrawiam:)

      Usuń
  3. Ale przygoda!! Wyszliście z niej cało i jest co opowiadać, ale chyba w pewnym monecie nie było Wam do śmiechu. :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciało mi się ryczeć z wściekłości i przerażenia. Śmiech nadszedł następnego dnia gdy rozprawialiśmy się z beznadziejną oceną naszych możliwości. Doszlismy do wniosku, że ja lepiej sprawuję się za kierownicą niż p. bo co prawda nie wjeżdzam w piach ale później da się jechać dalej.
      Pozdrawiam:)

      Usuń
  4. Zakopanie się w piachu to bardzo mała frajda a w takim miejscu zakrawa na tragedię. Jednak mieliście nieco fartu, choć kosztownego. My raz zakopaliśmy się w zaspie śnieżnej przejeżdżając drogą poprowadzoną przez lotnisko polowe. W 10 minut po nas nadjechał nasz kolega, z przyczepką i też się zakopał. A potem było coraz mniej wesoło, bo też nie mieliśmy łopaty. Po 4 godzinach trafił się busik, który nas wyminął i na szczęście się zatrzymał. Było w nim kilku potężnych facetów i jedna łopata i w końcu nas odkopali.Ale ta przygoda wcale nie była miła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zimą to już zupełna tragedia bo przecież można zamarznąć i skończyć marnie. Bezmierna beznadzieja w takich sytuacjach może odebrać zdrowy rozsądek w minutę i łatwo spanikować pogarszając jeszcze sytuację i tak już niebezpieczną.
      Pozdrawiam:)

      Usuń
  5. No, no, ależ mieliście szczęście!
    W identyczny sposób, na skutek błędnej oceny sytuacji, zakopałam się w błocku po dach. To nie było zabawne, a uraz do takich dróg mam do dzisiaj. I dobrze. Nigdy w życiu nie wjadę na drogę, co do której nie mam 100% gwarancji, że przejadę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nauka nie idzie w las i kiedyś musi być ten pierwszy raz aby drugi się nie powtórzył.
      Pozdrawiam:)

      Usuń
  6. Ale czad podróż! Odważni z Was ludzie :-)
    a ja się ciągle wkurzam, jak mój ślubny mówi, za granice nie pojedziemy, bo jak nam sie samochód popsuje choć nie pamiętam kiedy nam się zepsuł :-)
    Pozdrówka ciepłe i powodzenia w losowaniu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ponoć trzeba dmuchać na zimne po bolesnym sparzeniu się ale nie można też popadać w paranoję bo jak np wyjedziecie poza granicę województwa to co wtedy? Obecnie granica zagranicy jest tylko umowna i nie ma się czego bać.
      Odnośnie naszej odwagi to nie odważni a nierozważni pasowałoby bardziej ale wiem, że nie chiałaś tak nazwać nas ale takie myśli błądziły ci po głowie:)))))))
      Pozdrawiam:)

      Usuń
    2. Romantyczne?! Oj, ale to był romantyzm z potęznym dreszczykiem emocji! Walczylismy z czasem, bojac sie przypływu. Bo parę metrów od nas był wrak samochodu, który nie zdązyłsie przez przypływem odkopac. A z oceanu pełno rekinów szydeczo swe paszcze wystawiało i tylko sie na nasz widok oblizywało!A nawet jakby nas przypływ nie porwał, to i tak byłoby kiepsko, bosmy w tym upale i kompletnym bezludziu - głupole! - wzięli ze soba tylko butelkę wody i dwie pomarańcze!:-))

      Usuń
    3. No proszę ile to emocji potrzeba aby taką krytyczną sytuację nazwać romantyczną!!!!!
      Brak zabezpieczenia "na wszelki wypadek" to normalka bo przecież nie da się przewidzieć wszystkich pułapek czyhajacych na kazdym kroku.
      Było romantycznie i już:))))

      Usuń
  7. No nieźle Wam się przytrafiło!
    Do wcześniejszych ostrzeżeń dołożyłabym jeszcze:"mierz siły na zamiary"! :-) Dobrze jednak, że wszystko się skończyło happyendem!
    Macham! :-))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznaję rację i zrugam p. po obiedzie zaraz jak z pracy przyjedzie:))
      Pozdrawiam:)

      Usuń
  8. Też sie w Au zakopalismy, tyle ze w piasku na plazy a w promieniu 40 km nikogo. Nie było rady - oboje kopaliśmy rekami i nogami jak psy a to wszystko w 45 stopniowym upale! I tak przez kilka godzin. Ale daliśmy rade. Nigdy nie zapomnimy tej przygody, jak Wy Waszej! Dobrze, że dobrze sie wszystko skończyło!
    Usciski gorące!:-))*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eeee tam wasze wykopywanie się było cudownie romantyczne; dzika plaża, upalna pogoda tylko wy i ocean, bezmiar piachu i w nim utopiony samochód. Każdy by chciał pozostać tam na kilka dni a wy od razu wzięliście się za wykopywanie:))))
      Pozdrawiam:)

      Usuń
  9. Na pewno było niewesoło, ale tak to opisałaś, że się śmieję:) Mąż udowodnił, że zależy mu na żonie. Co do tego nie ma wątpliwości:)))
    Piękne są te Wasze wędrówki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z dowodami lepiej niech się wstrzyma paskudnik bo jak mu przyjdzie do głowy udowodnić mi jak skrępowaną wydobywa z głębokiej studni to wolę już codzienne "kocham cię kochanie moje".
      Fakt, że na wakacjach nie nudzimy się jest niezaprzeczalny.
      Pozdrawiam:)

      Usuń
  10. Tylko czytając ten horror robilo mi siię słabo, tak się o Was zamartwiałam!! jak to dobrze, że moglaś napisać szczęsliwe zakończenie! A jak wynik kolejnego losowania?????

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie jeszcze kilka przygód zanim opiszę losowanie które odmieniło nasze życie. Życie ponoć łatwym jest ale nie w naszym przypadku. Jeżeli starość mnie dopadnie to nawet o tym nie będziemy wiedzieli. Kto normalny ryzykowałby życie aby zrobić kilka zdjeć?
      Najciekawszą rzeczą jest fakt, że szykujemy coś co w naszych głowach się nie mieści. Będzie to szok dla nas i dla Was.
      Wydawałoby się, że ciągle przy zdrowych zmysłach Ataner pozdrawia bardzo serdecznie ulubioną Joter z tylnego fotela:)

      Usuń
  11. No niezła przygoda, czytam jak zawsze z coraz większym zainteresowaniem... no i tradycyjnie jak zawsze podziwiam Wasz zapał do zwiedzania takich dziwnych miejsc, kuszących ale niebezpiecznych.
    Faktycznie bez odpowiedniego auta w taką drogę bym się nie zapuściła, zdarzyło nam się kiedyś podobnie na Sycylii, że się droga skończyła i musieliśmy pokonać kilkaset metrów bezdroży i piaszczystych przestrzeni, z duszą na ramieniu w końcu jakoś pokonaliśmy tę odległość, ale mieliśmy auto terenowe, polecam na takie drogi tylko terenówki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mieliśmy Jeepa Grand Cherokee ale auto zbyt często się psuło i w praktyce było zbyt drogie w utrzymaniu. Trudnejsze wakacje objeżdzamy pojazdami z wypozyczalni.
      Przygód będzie jeszcze kilka podczas tego wyjazdu które zawdzięczamy w szczególności pogodzie.
      Pozdrawiam:)

      Usuń
  12. Melduje, że nadrabiam.
    Znaczy dopiero zaczynam nadrabiać. Na opak, bo od nowszych wpisów. Zreflektowałam się już na wstępie, ale tak się wczytałam, że jednak na opak będzie do końca;)
    W miarę czytania przypomina mi się taki program- Ciężarówką po Antypodach...może Wy sobie taką ciężarówkę sprawcie, co tam SUV;)
    Dobrze, że ktoś się nawinął po drodze, bo 24 kilometry w takim monotonnym(acz zjawiskowym!) krajobrazie to mordęga dla psychiki byłaby...chyba...lepiej wytrząsnąć z portek trochę grosza bez szkód na psychice;)
    Świetna przygoda!
    Lecę czytać dalej:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest pomysł do skopiowania. Kupimy dużego pikupa z napędem na cztery łapy i postawmy na kipie domek. Wtedy wjedziemy wszędzie i nawet spanie będzie pod ręką. Dopiero wtedy przygoda będzie goniła przygodę.
      Pozdrawiam:)

      Usuń